"Santo subito!"
Kiedy to hasło pojawiło się dziewięć lat temu na Placu Św. Piotra, nieliczni tylko mieli wątpliwości co do świętości zmarłego. Nasze własne przeżycia, doświadczenia, refleksje podpowiadały nam, że odszedł człowiek święty, człowiek - świadek Bożej Miłosci. Piszę "nasze", bo przecież było wielu, którzy mocno przeżyli chorobę, śmierć i żałobę po Janie Pawle II.
A teraz już będę pisać o moich "spotkaniach" z papieżem.
Pierwsze w życiu wagary to urwanie się ze szkoły, aby widzieć w tv powitanie na lotnisku w Warszawie - rok 1979. To, że ucałował ziemię, że był bardzo swobodny wobec oficjeli, którzy go witali, autentycznie cieszył się z powrotu do kraju - to było niesamowite. Jest jeszcze we mnie ta dziecięca radość, że to nasz rodak. Dzisiaj widzę coś jeszcze - poszedł do Watykanu bez żadnych kompleksów, pewny swej wartości, pewny tego dziedzictwa, do którego się tylekroć odwoływał.
Msza papieska w Poznaniu - rok 1983. Niewiele pamiętam, było gorąco, dużo ludzi, byłam daleko od ołtarza. Wstyd się przyznać, ale taka jest prawda.
Rok 1984 - obóz wędrowny po Beskidach i kilka miejsc związanych z Karolem Wojtyłą - Kalwaria Zebrzydowska, Wadowice, Leskowiec. W Wadowicach muzeum Domu Rodzinnego jeszcze ubożuchne - dwa pokoiki bodajże - ale oddające klimat dzieciństwa Papieża. Moja wyobraźnia zaraz podsunęła mi obraz małego chłopca biegającego po tych pokojach (bo moja młodsza siostra ciagle biegała, myślałam więc, że wszystkie dzieci tak mają).
W Kalwarii chodziliśmy po dróżkach, staraliśmy się być pobożnymi pątnikami, choć nastolatkom nie przychodzi to łatwo.
A na Leskowcu obsiadaliśmy wszystkie krzesła, aby móc się pochwalić, że siedzieliśmy na tym samym krześle co Wojtyła. Zależało nam na jakiejś formie fizycznej łączności, byliśmy jeszcze w fazie konkretu, nie abstrakcji.
Wtedy też po raz pierwszy spróbowałam kremówek (o niebo lepszych niż te dzisiejsze), choć wcale nie wiedziałam, że są "papieskie".
Im byłam starsza, tym bardziej rozumiałam, że nie chwila, nie emocje są ważne, ale to co przetrwa - jego nauka.
A jego świętości doświadczyłam, gdy umierała moja Mama, dokładnie trzy tygodnie po Janie Pawle II. W oststnim dniu była już nieprzytomna, czuwając przy niej prosiłam Papieża, aby był z nią w chwili śmierci. Jestem przekonana, że tak się stało.
Ważne są dla mnie słowa, którymi rozpoczął pontyfikat "Nie lękajcie się!" Sam pokazał, że nie należy lękać się zamachowców, starości, śmierci. Obyśmy potrafili tym wezwaniom sprostać.
Kiedy to hasło pojawiło się dziewięć lat temu na Placu Św. Piotra, nieliczni tylko mieli wątpliwości co do świętości zmarłego. Nasze własne przeżycia, doświadczenia, refleksje podpowiadały nam, że odszedł człowiek święty, człowiek - świadek Bożej Miłosci. Piszę "nasze", bo przecież było wielu, którzy mocno przeżyli chorobę, śmierć i żałobę po Janie Pawle II.
A teraz już będę pisać o moich "spotkaniach" z papieżem.
Pierwsze w życiu wagary to urwanie się ze szkoły, aby widzieć w tv powitanie na lotnisku w Warszawie - rok 1979. To, że ucałował ziemię, że był bardzo swobodny wobec oficjeli, którzy go witali, autentycznie cieszył się z powrotu do kraju - to było niesamowite. Jest jeszcze we mnie ta dziecięca radość, że to nasz rodak. Dzisiaj widzę coś jeszcze - poszedł do Watykanu bez żadnych kompleksów, pewny swej wartości, pewny tego dziedzictwa, do którego się tylekroć odwoływał.
Msza papieska w Poznaniu - rok 1983. Niewiele pamiętam, było gorąco, dużo ludzi, byłam daleko od ołtarza. Wstyd się przyznać, ale taka jest prawda.
Rok 1984 - obóz wędrowny po Beskidach i kilka miejsc związanych z Karolem Wojtyłą - Kalwaria Zebrzydowska, Wadowice, Leskowiec. W Wadowicach muzeum Domu Rodzinnego jeszcze ubożuchne - dwa pokoiki bodajże - ale oddające klimat dzieciństwa Papieża. Moja wyobraźnia zaraz podsunęła mi obraz małego chłopca biegającego po tych pokojach (bo moja młodsza siostra ciagle biegała, myślałam więc, że wszystkie dzieci tak mają).
W Kalwarii chodziliśmy po dróżkach, staraliśmy się być pobożnymi pątnikami, choć nastolatkom nie przychodzi to łatwo.
A na Leskowcu obsiadaliśmy wszystkie krzesła, aby móc się pochwalić, że siedzieliśmy na tym samym krześle co Wojtyła. Zależało nam na jakiejś formie fizycznej łączności, byliśmy jeszcze w fazie konkretu, nie abstrakcji.
Wtedy też po raz pierwszy spróbowałam kremówek (o niebo lepszych niż te dzisiejsze), choć wcale nie wiedziałam, że są "papieskie".
Im byłam starsza, tym bardziej rozumiałam, że nie chwila, nie emocje są ważne, ale to co przetrwa - jego nauka.
A jego świętości doświadczyłam, gdy umierała moja Mama, dokładnie trzy tygodnie po Janie Pawle II. W oststnim dniu była już nieprzytomna, czuwając przy niej prosiłam Papieża, aby był z nią w chwili śmierci. Jestem przekonana, że tak się stało.
Ważne są dla mnie słowa, którymi rozpoczął pontyfikat "Nie lękajcie się!" Sam pokazał, że nie należy lękać się zamachowców, starości, śmierci. Obyśmy potrafili tym wezwaniom sprostać.
(7)
12 Comments
Romo!
26 April, 2014 - 23:22
"Ojczyzna – kiedy myślę – wówczas wyrażam siebie i zakorzeniam,
mówi mi o tym serce, jakby ukryta granica, która ze mnie przebiega ku innym,
aby wszystkich ogarniać w przeszłość dawniejszą niż każdy z nas:
z niej się wyłaniam… gdy myślę Ojczyzna – by zamknąć ją w sobie jak skarb.
Pytam wciąż, jak ją pomnożyć, jak poszerzyć tę przestrzeń, którą wypełnia.
(...)
Słaby jest lud, jeśli godzi się ze swoją klęską, gdy zapomina, że został posłany, by czuwać
aż przyjdzie jego godzina. Godziny wciąż powracają na wielkiej tarczy historii.
Oto liturgia dziejów. Czuwanie jest słowem Pana i słowem Ludu, które będziemy
przyjmować ciągle na nowo. Godziny przechodzą w psalm nieustających nawróceń:
Idziemy uczestniczyć w Eucharystii światów."
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
teatr
27 April, 2014 - 12:58
Pewnie, że pamiętam.
27 April, 2014 - 14:52
Nie na darmo Jana Pawła II uważa sie za patrona małżeństw i rodzin.
Swoje małżeństwo na pewno buduję - na ile potrafię - na fundamencie tego, czego nauczał.
Miłość, odpowiedzialność, zaufanie. Niby proste i oczywiste.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
ROMA
27 April, 2014 - 08:36
Ja miałem przyjemność poznać go, kiedy jako jeszcze młody człowiek pielgrzymowałem do Piekar. Wtedy akurat wygłaszał homilie do zgromadzonych tam mężczyzn.
Kilka lat później, w Krakowie pojawił się niespodziewanie na naszym spotkaniu opłatkowym w duszpasterstwie akademickim. Atmosfery, jaka zapanowała wtedy w sali, tego nastroju i tej radości - nie da się opisać, ani zapomnieć, choć nie pamięta się już wypowiedzianych wtedy słów.
Podczas jego wizyty w Polsce w roku 1979 przebywałem akurat w Krakowie, więc tych spotkań było kilka. Na Skałce, pod słynnym oknem na Franciszkańskiej, na Krakowskich Błoniach i kiedy żegnaliśmy go, gdy już udawał się na lotnisko Balice. Samochód wiozący Papieża przejeżdzał akurat przez miasteczko studenckie pod oknem naszego akademika.
A potem jeszcze w 1983 roku było spotkanie na lotnisku w Katowicach.
Podczas spotkania z młodzieżą na Skałce w Krakowie nasz Ojciec Świety dokonał poświęcenia przyniesionych przez nas krzyżyków. Ten mały, niepozorny, drewniany krzyżyk, to teraz najcenniejsza pamiątka, którą posiadam.
Jak widać - rzeczywiście zebrało mi się na wspomnienia.
Serdecznie pozdrawiam
Szczęściarz
26 April, 2014 - 23:43
Bliskie spotkanie z jeszcze kardynałem Wojtyłą, przeżyłam latem 1978 r. Byłam w górach na Oazie, a on przyjechał na Dzień Wspólnoty. Widziałam go z bardzo bliska, młodzież uczestnicząca w spotkaniu z nim rozmawiała, ja miałam zaledwie 12 lat, byłam więc dzieckiem, a dzieci po prostu siedziały i słuchały ;)
A trzy miesiące później szalona radość, jeszcze taka właśnie dziecięca, naiwna.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary kot
27 April, 2014 - 08:44
Serdecznie Cię pozdrawiam.
Recenzencie!
27 April, 2014 - 12:04
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się pojechać do Rzymu.
Gdy wrócisz, koniecznie opisz swoją wędrówkę, podziel się nią z nami wszystkimi.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary kot
27 April, 2014 - 14:20
Jeszcze raz serdecznie pozdrawiam
Wspomnienia
27 April, 2014 - 12:51
1983 Góra św. Anny
27 April, 2014 - 11:15
Nie umawialiśmy się, bo nie było wtedy za bardzo jak. Było pewne, że Rodzice przyjadą, a z dziećmi ktoś "dyżurny" zostanie.
Mowy nie było! Przyjechali wszyscy... Nie pamiętam, czym dojechali do Zdzieszowic, ale stamtąd siedem kilometrów, prawie cały czas pod górę (różnica wysokości 160 metrów). Córka miała trzy lata, jej cioteczna siostra rok więcej. Obie nawet nie chciały słyszeć, że ktoś je weźmie na ręce. Mama i Tato do śmierci to wspominali: żadnej skargi, żednego odpoczynku, a potem jeszcze dwugodzinne nabożeństwo i powrót.
Byliśmy z żoną gdzieś w pobliżu, ale o tym, że mamy taką dzielną córkę, dowiedzieliśmy się dopiero w niedzielę.
dzieci
27 April, 2014 - 12:56
I ja pamiętam
28 April, 2014 - 01:25