Które od czterech wieków jest w defensywie.
Taką opinię wyraziła pewna pani z chińskiej delegacji, którą przy jakiejś okazji spotkał w Polsce dr Michał Lubina. Można na to wzruszyć ramionami lub się roześmiać, zresztą można to potraktować jako zwyczajową, chińską grzeczność. Przyznam jednak, że ten sposób myślenia jest mi bardzo bliski i to od najmłodszych lat. Przeważająca większość Polaków ma w rodzinnej pamięci jako tako uświadomione ostatnich 50-70 lat, czyli ten okres, gdy chłop pańszczyźniani i fornale zyskali prawa obywatelskie, uzyskali ziemię, wykształcili dzieci, a na koniec porzucili rodzinne gospodarstwa rolne po to, by zarabiać na utrzymanie jako kierowcy TIRów. By ta opinia nie była krzywdząca, dodam, że wielu Polaków jednak pamięta o tradycjach partyzanckich i moda na historię II wojny światowej jest prawie korzeniem, na którym buduje się współczesna świadomość Polaków.
Ponieważ jednak w ramach tej mody istnieje silny komponent pod hasłem „Ludobójstwo na Wołyniu”, siłą rzeczy Polacy odcinają się od tradycji mocarstwowej, poprzestając li tylko na podkreślaniu polskiego wkładu w ucywilizowanie ziem za Bugiem. Na refleksję głębszą, która by pokazywała historię owego regionalnego mocarstwa jako historię „trzech początków”, czyli początków Państwa Polan, początków Księstwa Kijowskiego i początków Litwy, nas intelektualnie nie stać. Politycznie poprawny uniwersalizm i internacjonalizm próbujemy zwalczać rozdętym do granic możliwości prawicowym nacjonalizmem. Że jest to droga prowadząca donikąd, nie będę nawet próbował przekonywać; jedyne co w takiej z pozoru beznadziejnej sytuacji zrobić może uczciwy, myślący adept nauk historycznych, to uruchomić niejakie talenty drzemiące w nim samym i zaprezentować Polakom historię terenów „kresowych” w formie możliwie najbardziej konkretnej, starając się dociec istoty polskiego sukcesu w dorzeczu Dniepru, Niemna i Dźwiny.
Biorąc pod uwagę głównego konkurenta na tym obszarze – to znaczy Państwo Moskiewskie – siłą rzeczy strategia dawnych Sarmatów musiała przejąć odeń wiele cech i sposobów, musiała w wielu aspektach wręcz upodobnić się do strategii Państwa Moskiewskiego oraz Chanatu Krymskiego, bez utraty matrycy własnej tożsamości. Matrycą tą było przede wszystkim podmiotowe traktowanie osoby ludzkiej, rodziny i rodu, a także cnoty rycerskiej (rozumianej głównie jako waleczność) i konsensusu. Te cechy prawdopodobnie są nam bliskie do dzisiaj, jednak brakuje nam zrozumienia, że do budowy „regionalnego mocarstwa” potrzeba nam know how dwóch projektów imperialnych, to znaczy projektu litewskiego i starszego odeń projektu ruskiego.
Niedocenianie form ustrojowych państwa litewsko-ruskiego, przesadne utyskiwanie na jego oligarchiczność, całkowity brak zrozumienia geopolitycznych interesów obecnych państw istniejących w dorzeczu Dniepru, Dźwiny i Niemna, to główne przyczyny, dla których „regionalne mocarstwo” (które znalazło się cztery wieki temu w defensywie) nie może przejść do ofensywy. O Marszałku Piłsudskim od dawna panuje opinia, jakoby był „turańczykiem”; zwolenników tego poglądu chciałbym jednak zapytać, jak sobie wyobrażają walkę z Tatarami na pograniczu bez tworzenia obozu wojskowego, z całą jego kulturową otoczką? Faktem jest, że rycerze polscy, chcąc skutecznie zwalczać turańskiego przeciwnika, musieli się do nich pod wieloma względami upodobnić – ale czy przestawali być przez to Polakami?
Irytuje mnie również modne od dwustu lat utyskiwanie na magnatów litewsko-ruskich. Bo gdyby się poważnie zastanowić, to państwo graniczące z Moskowią miało w istocie do wyboru: albo ustanowić tyranię na wzór tyranii moskiewskiej, albo ustanowić coś pośredniego między tyranią, a ustrojem wolnym (dziedzicem tego systemu był właśnie Piłsudski). Wprowadzenie na tym terenie ustroju w pełni wolnego, wzorowanego na ustroju dawnego Królestwa Polskiego, nie mogło przynieść dobrych skutków. Republikańci litewscy, którzy rozbili wojska Sapiehów pod Olkiennikami (1700) byli dla Moskowii wręcz idealnym prezentem i narzędziem jej polityki. Natomiast Rzeczpospolita dopóty była silna, dopóki realizowała litewską rację stanu pod czułym okiem kanclerza wielkiego litewskiego Lwa Sapiehy.
Wnioski dla mnie są dość oczywiste. Polakom trzeba przywrócić pamięć nie ostatnich 50-70 lat, ale co najmniej 400 lat, to znaczy tych kluczowych lat, gdy „regionalne mocarstwo” znalazło się w defensywie. Temu też ma służyć wiele razy przeze mnie tu reklamowany projekt Województwo Smoleńskie. Jest to oczywiście bardzo skromna i ograniczona propozycja, na miarę moich sił i możliwości. Może jednak kiedyś będzie nas wielu i wspólnym wysiłkiem dokonamy zbiorowego przebłysku świadomości i przypomnimy sobie o poprzednich „wcieleniach” naszej Świętej i Wielkiej Rzeczypospolitej.
Jakub Brodacki