Na portalu niezalezna.pl skądinąd ceniony przeze mnie Przemysław Żurawski vel Grajewski snuje wizję włączenia kozaków do Rzeczypospolitej w roku 1632. Tekst ten warto przeczytać, nie jest on niczym nowym, ale raczej powtórzeniem dość naiwnego patrzenia na historię, z pominięciem czynników, których poważny publicysta nie powinien pomijać.
Naprawdę chciałbym, aby było tak, jak pisał Żurawski. To znaczy, żeby cały problem relacji Rzeczypospolitej z kozacczyzną sprowadzić do utyskiwania na złych magnatów, gnieżdżących się jakoby w polskim senacie. Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. W owym czasie magnaci coraz chętniej zasilali szeregi izby poselskiej, dokonując swoistej uzurpacji i wchodząc w rolę lokalnych liderów opinii. Nie gardzili, naturalnie, krzesłem senatorskim, ale rola senatu jako instytucji w owym czasie znacznie zmalała.
Istotnie, można ówczesnych przywódców nawy państwowej podejrzewać o to, że chcieli domknąć system i zagarnąć wszelkie profity dla siebie. Być może przeczuwali nadchodzący kryzys, a wiemy doskonale, że ulubioną strategią każdej dużej firmy postawionej przed groźbą kryzysu, jest kumulacja i wyniszczanie drobnych konkurentów. To wszystko jest możliwe. Możliwe również, że senatorowie brzydzili się zapachem kozaków, który – jak podaje wzmiankowany przez Żurawskiego Radziwiłł – niewiele się różnił od zapachu konsumentów denaturatu. Może trochę przesadzali, a może były to wyjątkowe przypadki; zresztą wojsko nigdy i nigdzie nie grzeszyło trzeźwością.
Clou programu tkwiło jednak w czym innym i właśnie owo clou programu pomija Żurawski. Otóż kozacy w gruncie rzeczy chcieli dyrygować polityką zagraniczną Rzeczypospolitej. Jednym z ich ulubionych zajęć było piractwo na Morzu Czarnym, które mocno dawało się we znaki Turkom i dawało im słuszny pretekst do wypraw odwetowych na Rzeczpospolitą. Po stłumieniu przez hetmana Mikołaja Potockiego powstania Pawluka, udało się zmusić kozaków do zaniechania wypraw na morze. Ten stan rzeczy trwał do roku 1648 i słusznie nazywano go okresem „złotego pokoju”. Rzeczpospolita zainwestowała bardzo wiele wysiłku w zagospodarowanie Ukrainy i nie chciała zbyt szybko dopuścić do kolejnej pożogi.
W roku 1648 w wielu regionach Ukrainy kończył się dany osadnikom chłopskim czas wolny od pańszczyzny. Wydaje się, że rodziny osadników były młode, dwupokoleniowe. Brakowało w nich rozsądnych i poważanych starców, którzy mogliby tonować nastroje. Chłopi zdawali sobie sprawę, że teraz trzeba będzie płacić i wielu z nich być może z ulgą powitało powstanie Chmielnickiego. Wielu z nich było też dobrze uzbrojonych w broń palną – i to przez tych „okropnych” oligarchów. Nie do pominięcia jest bowiem fakt niemal corocznych najazdów tatarskich, które z coraz większym powodzeniem udawało się jednak odpierać, także dzięki broni palnej, pozostającej w rękach chłopów. Zwycięska bitwa ochmatowska z Tatarami w roku 1644 powiększyła też apetyty polskiego dworu, polskich możnowładców i, oczywiście, kozaków.
Jeżeli można mówić o jakiejkolwiek pysze, to tylko w tym właśnie kontekście. Władysław IV stale odczuwał niedosyt sławy wojennej i marzył o wojnie z Turcją. O poszerzaniu swoich prywatnych terytoriów marzyli też kresowi magnaci, tacy jak Jeremi Wisniowiecki. O wyprawie na Morze Czarne marzyli też kozacy. Przychylna wojnie z Turcją była też Moskwa, gdyż mogła dzięki temu łatwo wepchnąć Rzeczpospolitą w poważne kłopoty, także w konflikt wewnętrzny między Koroną a Wielkim Księstwem Litewskim, które na rzecz cichego sojuszu z Moskwą musiało oddać pograniczną fortecę Trubeck (Trubczewsk). Na Litwie stopniowo narastały nastroje separatystyczne, które później zamanifestowały się zdradą kiejdańską w 1655 roku.
Nie wchodząc tutaj w dyskusję, czy sprawę wojny tureckiej rzeczywiście popierał hetman wielki koronny Stanisław Koniecpolski, trzeba jednak stwierdzić, że ów mąż stanu nie dopuszczał myśli o tym, by wojnę tę rozpętywać w sposób anarchiczny i warcholski. Chciał sprawę przeprowadzić przez Sejm, ale też zdawał sobie sprawę, że nie będzie to zadanie łatwe. Jednak po jego śmierci w marcu 1646 roku król samowolnie i bez zgody Sejmu rozpoczął przygotowania do wojny z Turcją. Narobił kozakom wielkich nadziei, tak że pewne niepokoje w wojsku zaporoskim pojawiły się już wiosną tegoż roku. Jednakże polski episkopat gremialnie sprzeciwił się awanturze wojennej. Na Sejmie w roku 1646 przeprowadzono upokarzającą króla procedurę wypowiedzenia posłuszeństwa, a prymas Maciej Łubieński upomniał króla za działania sprzeczne z królewską przysięgą.
Niestety raz uruchomionych nadziei kozackich nie dało się łatwo stłumić. Gdy król umierał w roku 1648, powstanie wybuchło już z wielką siłą, otwierając worek nieszczęść, trapiących nas do dnia dzisiejszego.
Obecna Ukraina, a Ukraina ówczesna to dwie różne Ukrainy. Dzisiejsi Ukraińcy nie marzą o wyprawach na Morze Czarne i prawdą jest, że walczą przede wszystkim z moskiewskim najazdem. Bardziej adekwatne byłoby więc porównanie ich od Sarmatów Ruskich – jak nazywano szlachtę kresową przed rokiem 1648 – czyli do naszych współobywateli, nie zaś do kozaków. Kozackie nawiązania dzisiejszych Ukraińców to długotrwała tradycja, z którą nie ma sensu walczyć, ale też nie ma sensu pomijać w historii tego, co najważniejsze – to znaczy rzeczywistych i bezpośrednich przyczyn wybuchu powstania Chmielnickiego. Te trzy przyczyny – pycha króla, pycha kresowych magnatów i pycha kozaków – nie przynoszą nam powodu do chwały i powinny być asumptem do głębszej refleksji o naszych wspólnych dziejach i wspólnej przyszłości.
Jakub Brodacki
2 Comments
@autor
01 August, 2015 - 08:21
Zgadza się.
Polficu
01 August, 2015 - 11:43
Co do refleksji o wspólnych dziejach - zgoda. Ale to drugie... Wolałbym bardziej szczegółowo przeczytać, co Autor rozumie przez "refleksję o wspólnej przyszłości". Bo jeżeli to co ja - budynek ze wspólną (niestety) ścianą, ale z odrębnymi wejściami i dwoma podwórkami oddzielonymi bardzo wysokim płotem, to oczywiście też nie mam zastrzeżeń.