Już przy wydanym dwa lata temu „Zośkowcu” można było przekonać się, że Jarosław Wróblewski , choć tytuły jego książek sugerują skupienie się na jednej postaci, bardzo szczegółowo kreśli tło, opowiadając tak naprawdę o losach całych grup i pokoleń, i dramatycznych wydarzeniach z ich życia. W „Gryfie”, dziele poświęconym gen. Januszowi Brochwicz-Lewińskiemu, tak samo, jak we wcześniejszej książce o Haliczu, najważniejsze jest, oczywiście, Powstanie Warszawskie, tu widziane głównie przez pryzmat wykorzystanych w tytule słów piosenki „Pałacyk Michla”. Spory fragment książki to powstańczy dziennik, pisany na gorąco przez jednego z kolegów „Gryfa”, Tadeusza Foppa, PS. „Tadeusz”. To chyba najcięższa, najbardziej dramatyczna część tej, pełnej przecież xx-wiecznych koszmarów, opowieści. Zanim jednak los rzuci nas z Januszem Brochwicz-Lewińskim do powstańczej Warszawy, poznamy dobrze jego rodziców, dalsza rodzinę, mająca wpływ na jego wychowanie, a nawet siostrę Faustynę i ks. Sopoćki, krzewiących kult Miłosierdzia Bożego, ponieważ wizerunek Chrystusa Miłosiernego odegrał wielki wpływ na życie „Gryfa”, ratując go w najgorszych opresjach. By w pełni namalować tło, poznajemy dobrze przedwojenny Wołkowysk i losy tych mieszkańców wschodnich ziemi przedwojennej Rzeczpospolitej, którzy uniknęli losu swoich braci z dołu mapy, jednak również wiele wycierpieli – jak bliscy generała, przywołany ks. Sopoćko, czy rodzina Zbigniewa Herberta i rotmistrza Pileckiego, które, poprzez analogię losów, również dostaje tu swój podrozdział.
Potem wojna i, nie od razu, Warszawa. Powstanie, jak wspomniałem, stanowi najważniejszy element tej opowieści, która snuta jest historią „Parasola”, wspomnieniami kolegów i koleżanek – tu bardzo dużo miejsca zajmuje powstańcza opowieść o poecie, Józefie „Ziutku” Szczepańskim, autorze licznych wierszy i piosenek, popularnych od lat jak tytułowy „Pałacyk Michla”, lub niedawno przypomnianych szerszej publiczności - oraz głównego bohatera. Przenosimy się na płonące ulice warszawskiej Woli i Starówki, do cuchnących kanałów, do Pruszkowa i obozów dla opuszczających miasto wreszcie… By prześledzić późniejsze losy kolegów Brochwicz-Lewińskiego, coraz mocniej gnębionych przez ubecje, lub, niestety, zdradzających dawnych przyjaciół. „Gryf” tymczasem podejmuje współpracę z Anglikami, jest w Niemczech, w Anglii, Palestynie, staje się brytyjskim superagentem. Ta część jego życiorysu zasługuje właściwie na odrębną książkę, a i na film, może serial nawet – może w dzisiejszych czasach nie jest to marzenie ściętej głowy? Wreszcie powrót do kraju, trudny i napotykający na wiele przeszkód. Bohater powstania, ostro prezentujący swoje poglądy, bliskie prawicy i prezydentowi Dudzie (wcześniej zaś Lechowi Kaczyńskiemu), dla wielu osób był bardzo niewygodny. Do tego stopnia, że już w Polsce, w ostatnich latach, trzy razy próbowano go otruć.
Nie ujmując nic ogromnej pracy Wróblewskiego, tu pora na mój jedyny chyba zarzut wobec „Gryfa” – książki: po jej zakończeniu, mimo sporej (ponad 500) liczby stron czuję pewien niedosyt. Wróblewski stworzył bowiem wielkie dzieło, które porównać można do filmu, kręconego tak, by ostrzej ukazać tło, niż pierwszoplanową postać. Mam wrażenie, że dowiadując się wiele o rodzinie i świecie legendarnego dowódcy, wciąż nie wiem wszystkiego o nim samym.
PS. Pierwsze zapowiedzi książki pojawiły się jeszcze za życia generała. „Gryf” nie dożył niestety jej premiery, umierając 5 stycznia tego roku.
Jarosław Wróblewski. Gryf. Pałacyk Michla, Żytnia, Wola. Fronda 2016
Potem wojna i, nie od razu, Warszawa. Powstanie, jak wspomniałem, stanowi najważniejszy element tej opowieści, która snuta jest historią „Parasola”, wspomnieniami kolegów i koleżanek – tu bardzo dużo miejsca zajmuje powstańcza opowieść o poecie, Józefie „Ziutku” Szczepańskim, autorze licznych wierszy i piosenek, popularnych od lat jak tytułowy „Pałacyk Michla”, lub niedawno przypomnianych szerszej publiczności - oraz głównego bohatera. Przenosimy się na płonące ulice warszawskiej Woli i Starówki, do cuchnących kanałów, do Pruszkowa i obozów dla opuszczających miasto wreszcie… By prześledzić późniejsze losy kolegów Brochwicz-Lewińskiego, coraz mocniej gnębionych przez ubecje, lub, niestety, zdradzających dawnych przyjaciół. „Gryf” tymczasem podejmuje współpracę z Anglikami, jest w Niemczech, w Anglii, Palestynie, staje się brytyjskim superagentem. Ta część jego życiorysu zasługuje właściwie na odrębną książkę, a i na film, może serial nawet – może w dzisiejszych czasach nie jest to marzenie ściętej głowy? Wreszcie powrót do kraju, trudny i napotykający na wiele przeszkód. Bohater powstania, ostro prezentujący swoje poglądy, bliskie prawicy i prezydentowi Dudzie (wcześniej zaś Lechowi Kaczyńskiemu), dla wielu osób był bardzo niewygodny. Do tego stopnia, że już w Polsce, w ostatnich latach, trzy razy próbowano go otruć.
Nie ujmując nic ogromnej pracy Wróblewskiego, tu pora na mój jedyny chyba zarzut wobec „Gryfa” – książki: po jej zakończeniu, mimo sporej (ponad 500) liczby stron czuję pewien niedosyt. Wróblewski stworzył bowiem wielkie dzieło, które porównać można do filmu, kręconego tak, by ostrzej ukazać tło, niż pierwszoplanową postać. Mam wrażenie, że dowiadując się wiele o rodzinie i świecie legendarnego dowódcy, wciąż nie wiem wszystkiego o nim samym.
PS. Pierwsze zapowiedzi książki pojawiły się jeszcze za życia generała. „Gryf” nie dożył niestety jej premiery, umierając 5 stycznia tego roku.
Jarosław Wróblewski. Gryf. Pałacyk Michla, Żytnia, Wola. Fronda 2016
(1)