Mój polonista z ogólnika powtarzał nieustannie, że wielcy ludzie mają swoje wielkie imiona, ale to nazwisko zawsze było marką samą w sobie i wystarczało. Odwoływałam się zawsze do „Wańkowicza” i przypomnienie, że chodzi o Melchiora nikomu nigdy nie było potrzebne.
Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Polsce, mieliśmy ogromną bibliotekę. Pierwsze bolesne jej okrojenie nastąpiło w chwili, gdy pakowali nas tyleż życzliwi, co czasem przypadkowi znajomi. Owszem, w pierwszym rzucie przyjechało kilka tytułów, o które sama prosiłam i bez których nie mogłam funkcjonować, ale sprawę skomplikował fakt, że sporą część książek, w jak najlepszej wierze, spakował w kartony i zabrał do siebie mój Tata. Dopiero gdy byłam u niego niedawno, mogłam dokonać sama kolejnego bolesnego przeglądu, bo wszystkiego nie byłam w stanie zabrać.
Uradowało mnie jedynie ogłoszenie, a wraz z nim cudowna perspektywa dla naszego księgozbioru, że właśnie organizowana jest w Sandomierzu zbiórka książek dla Polaków na Wschodzie. To był wymarzony projekt, z którego na pewno ucieszyłby się Maciek.
Dopiero więc za drugim podejściem przywiozłam tę najbliższą naszym sercom resztę, wśród której znalazł się cały Wańkowicz.
Urodzony 10 stycznia (stąd wspomnieniowa notka) 1892 r. polski pisarz, dziennikarz, publicysta i reportażysta od pierwszych chwil mnie zachwycił, choć muszę przyznać, że czytając jego książki bardziej z młodzieńczego zapału niż głębokiej świadomości poruszanych przez Wańkowicza zagadnień, zmuszona byłam później wracać do niektórych pozycji.
Wiem, wiem. Kolejny niełatwy życiorys… Czego w nim nie można znaleźć jeśli zważyć, że zaczynał pisać jeszcze w zaborze rosyjskim, I Wojna Światowa, II Wojna Światowa, emigracja, ucieczki, PRL, cenzura, podróże do Związku Radzieckiego, Armia Andersa, aresztowanie, proces, rozmowy z Moczarem, Gomułką – w głowie się kreci. A jeszcze, że żoną, o której tak ciepło pisał, wcale nie było tak różowo, bo go zostawiła…
Nie sposób jest przejść, a zwłaszcza rzetelnie przeanalizować ten los w krótkim wpisie, nie taka jest też intencja tej notki.
Wańkowicz był dla mnie cudownym gawędziarzem, niedoścignionym wzorcem w posługiwaniu się językiem polskim, z czego można i trzeba czerpać niczym ze źródła. Jedynie na marginesie chcę przypomnieć, że jego autorstwa są slogany reklamowe „Lotem bliżej” i „Cukier krzepi”. To ostatnie wynikało z faktu, iż w latach 1930-1933 pracował jako doradca reklamowy Związku Cukrowników. Za ten slogan otrzymał honorarium w wysokości 5000 zł – kwotę astronomiczną jeśli przypomnieć, że wówczas wynagrodzenie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przed wojną wynosiło 3000 zł.
Sam Wańkowicz pisał o tej nagrodzie tak: „ Ja dostałem, jak przypuszczam, najwyższe honorarium na świecie za dwa słowa, „Cukier krzepi” – 5000 zł przedwojennych, czyli naówczas 500 zł(otych) przedwojennych dolarów za słowo, tak cenne mogą być słowa”.
Mnie tam więc „Wańkowicz krzepi” (za Kąkolewskim), więc żeby się czasem wzmocnić sięgam po „Na tropach Smętka”, „Ziele na kraterze”, czasem po „Szczenięce lata”, „Karafkę La Fontaine’a” a nawet po „Kundlizm”, w której Wańkowicz rozprawia się z naszymi wadami narodowymi. Za „Kundlizm” niektóre czasopisma emigracyjne zerwały z nim współpracę, ale to był pisarz, który chadzał własnymi ścieżkami.
Już po powrocie do Polski, w roku 1974 zdiagnozowano u niego nowotwór. Wańkowicz zmarł 10 września 1974 r. i został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w Polsce, mieliśmy ogromną bibliotekę. Pierwsze bolesne jej okrojenie nastąpiło w chwili, gdy pakowali nas tyleż życzliwi, co czasem przypadkowi znajomi. Owszem, w pierwszym rzucie przyjechało kilka tytułów, o które sama prosiłam i bez których nie mogłam funkcjonować, ale sprawę skomplikował fakt, że sporą część książek, w jak najlepszej wierze, spakował w kartony i zabrał do siebie mój Tata. Dopiero gdy byłam u niego niedawno, mogłam dokonać sama kolejnego bolesnego przeglądu, bo wszystkiego nie byłam w stanie zabrać.
Uradowało mnie jedynie ogłoszenie, a wraz z nim cudowna perspektywa dla naszego księgozbioru, że właśnie organizowana jest w Sandomierzu zbiórka książek dla Polaków na Wschodzie. To był wymarzony projekt, z którego na pewno ucieszyłby się Maciek.
Dopiero więc za drugim podejściem przywiozłam tę najbliższą naszym sercom resztę, wśród której znalazł się cały Wańkowicz.
Urodzony 10 stycznia (stąd wspomnieniowa notka) 1892 r. polski pisarz, dziennikarz, publicysta i reportażysta od pierwszych chwil mnie zachwycił, choć muszę przyznać, że czytając jego książki bardziej z młodzieńczego zapału niż głębokiej świadomości poruszanych przez Wańkowicza zagadnień, zmuszona byłam później wracać do niektórych pozycji.
Wiem, wiem. Kolejny niełatwy życiorys… Czego w nim nie można znaleźć jeśli zważyć, że zaczynał pisać jeszcze w zaborze rosyjskim, I Wojna Światowa, II Wojna Światowa, emigracja, ucieczki, PRL, cenzura, podróże do Związku Radzieckiego, Armia Andersa, aresztowanie, proces, rozmowy z Moczarem, Gomułką – w głowie się kreci. A jeszcze, że żoną, o której tak ciepło pisał, wcale nie było tak różowo, bo go zostawiła…
Nie sposób jest przejść, a zwłaszcza rzetelnie przeanalizować ten los w krótkim wpisie, nie taka jest też intencja tej notki.
Wańkowicz był dla mnie cudownym gawędziarzem, niedoścignionym wzorcem w posługiwaniu się językiem polskim, z czego można i trzeba czerpać niczym ze źródła. Jedynie na marginesie chcę przypomnieć, że jego autorstwa są slogany reklamowe „Lotem bliżej” i „Cukier krzepi”. To ostatnie wynikało z faktu, iż w latach 1930-1933 pracował jako doradca reklamowy Związku Cukrowników. Za ten slogan otrzymał honorarium w wysokości 5000 zł – kwotę astronomiczną jeśli przypomnieć, że wówczas wynagrodzenie prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej przed wojną wynosiło 3000 zł.
Sam Wańkowicz pisał o tej nagrodzie tak: „ Ja dostałem, jak przypuszczam, najwyższe honorarium na świecie za dwa słowa, „Cukier krzepi” – 5000 zł przedwojennych, czyli naówczas 500 zł(otych) przedwojennych dolarów za słowo, tak cenne mogą być słowa”.
Mnie tam więc „Wańkowicz krzepi” (za Kąkolewskim), więc żeby się czasem wzmocnić sięgam po „Na tropach Smętka”, „Ziele na kraterze”, czasem po „Szczenięce lata”, „Karafkę La Fontaine’a” a nawet po „Kundlizm”, w której Wańkowicz rozprawia się z naszymi wadami narodowymi. Za „Kundlizm” niektóre czasopisma emigracyjne zerwały z nim współpracę, ale to był pisarz, który chadzał własnymi ścieżkami.
Już po powrocie do Polski, w roku 1974 zdiagnozowano u niego nowotwór. Wańkowicz zmarł 10 września 1974 r. i został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
(8)
11 Comments
Podobno był też autorem
10 January, 2014 - 07:19
Nie wiem, jak to z tym autorstwem było, ale tę reklamę można często spotkć przeglądając roczniki prasy II RP.
Pozdrawiam
Ładne i nawet do Wańkowicza pasuje.
10 January, 2014 - 07:34
Ossala
A czy to prawda, że był też
10 January, 2014 - 09:09
Tego nie wiem, Helu. Mam
10 January, 2014 - 09:15
Ossala
Ale pamiętam innego kwiatka
10 January, 2014 - 09:17
"Hanka nerwowo grzebie w torebce. Podaje mi szary porubrykowany kawałek papieru. Jest to metryka śmierci, wydana przez „sielsowiet” – urząd gminny. Metrykę podpisał lekarz, urzędujący w innej gminie, który chorego nie widział. W rubryce: „Przyczyna śmierci” wypisał „głód”. Każdy naród ma swoje ulubione wyrażenie. Amerykanie mówią: „Okay”, Anglicy: „All right”. Te wyrażenia w uproszczonym skrócie oddają ducha narodu. Naród rosyjski ma takie słowo: „Oczeń prosto” (co dosłownie znaczy: „całkiem prosto” i ma sens: „zupełnie zrozumiałe, nie ma się czemu dziwić”). Dlatego lekarz gminny w metryce wystawionej siłą wywiezionemu i bez sądu pozbawionemu życia obywatelowi „sojuszniczego państwa”, mającego już wówczas swoje poselstwo w Rosji, wypisał jako przyczynę śmierci – głód. Oczeń prosto... "
Ossala
"Mama
10 January, 2014 - 09:21
P.S. Nie mogłam sobie darować, bo to mój ulubiony...
Ossala
"Na tropach Smętka"
11 January, 2014 - 15:48
Dodam, że jedna z dobrze znanych mi osób jest dzieckiem Polaka, przywódcy lokalnego oddziału Związku Polaków w Niemczech, który swoją niemiecką żonę też "ukształtował" na polską patriotkę. Męża zamordowało Gestapo, matka wychowała czwórkę dzieci - na Polaków. Gdy aresztowano Rodziców - najstarsza córka spaliła wszystkie dokumenty Ojca - Niemcy nic nie znaleźli. A matkę uwolnił jakiś "uczciwy"Gestapowiec: zapytał ją co robi, a gdy usłyszał, że zajmuje się czwórką dzieci - "wyrzucił" ją z aresztu - aby "pilnowała dzieci". Córka - którą znam - nauczyła się niemieckiego już jako dorosła osoba.
"Na tropach Smętka" wydane
11 January, 2014 - 16:13
@Katarzyna.Tarnawska. Tak, to prawda,
11 January, 2014 - 16:37
Poza tym ta podróż, której owocem była książka, stanowiła swoisty kamuflaż, dość powiedzieć, że książka wzbudziła protesty ministerstwa Spraw Zagranicznych w Niemczech w 1939 roku, które zażądało wycofania książki z półek księgarskich. W tym samym czasie książka była zakazana w Niemczech.
Ossala
Dixi, jesteś niezawodny, tj. chciałam
11 January, 2014 - 16:39
Ossala
@Dixi
11 January, 2014 - 16:55