Walenty Badylak, człowiek, który spalił się za prawdę o Katyniu

 |  Written by Ursa Minor  |  2
 
Walenty Badylak, człowiek, który spalił się za prawdę o Katyniu - niezalezna.pl
foto: Miezian/wikipedia.org/domena publiczna
W marcowy 1980 roku poranek były żołnierz AK, emeryt, dokonał aktu samospalenia na Rynku Głównym w Krakowie. Protestował przeciwko przemilczaniu przez władze zbrodni katyńskiej.
 
Rankiem, o godz. 7.55 Walenty Badylak przywiązał się łańcuchem do studzienki na rynku w Krakowie, a następnie oblał benzyną i podpalił. Wokół zebrali się przerażeni ludzie, chcąc ratować mu życie, ale Badylak krzyczał żeby się nie zbliżali, gdyż za chwilę wybuchną ukryte w ubraniu butelki z benzyną.

Ludzie stali, komentowali. Nikt się do niego nie mógł zbliżać, bo bali się tego ognia. Jak ja to zobaczyłem, to dla mnie to był straszny szok. Zacząłem krzyczeć, krzyczałem jak ktoś, kto wszystkiego się spodziewa, tylko nie płonącego człowieka na rynku krakowskim. W tle za jego plecami był ogromny, drewniany postument z napisem: Front Jedności Narodu” – mówił w filmie Jarosława Mańki i Macieja Grabysy, świadek tamtego zdarzenia, Henryk Świątek.

Sanitariusze z karetki próbowali gasić mężczyznę gaśnicą, niestety przestała działać. Ogień opanowali dopiero strażacy, ale było już za późno.

Badylak miał na piersiach metalową tabliczkę z napisem: „za Katyń, za demoralizację młodzieży, za zniszczenie rzemiosła”.

Walenty Badylak miał 76 lat, był bibliofilem, w jego domu spotykali się krakowscy intelektualiści, dyskutowano o historii i polityce. W domu pozostawił list do najbliższych, w którym napisał: „Kochani, jeśli tam nie ma nicości, a są duchy bratnie, będę was wspomagał, a w chwilach szczególnych odczujecie moją obecność”.

Ówczesna władza robiła wszystko, żeby zatuszować tę sprawę. Nazajutrz pojawiła się w prasie krótka notka, w której stwierdzano, że mężczyzna targnął się na swoje życie z powodu choroby psychicznej. W miejscu, gdzie spłonął mieszkańcy Krakowa zaczęli składać kwiaty i palić znicze. Pod osłoną nocy usuwała je Służba Bezpieczeństwa.

W 1990 roku w płytę Rynku wmurowano płytę upamiętniającą ten heroiczny czyn, a na studzience zawisła tabliczka, którą poświęcił wnuk tragicznie zmarłego, ks. Wojciech Badylak.

http://niezalezna.pl/77963-walenty-badylak-czlowiek-ktory-spalil-sie-za-...
5
5 (1)

2 Comments

Obrazek użytkownika Ursa Minor

Ursa Minor

Samospalenie Walentego Badylaka - krzyk protestu przeciw ukrywaniu prawdy o Katyniu

 
 
21.03.2000. Kwiaty i znicze w  20. rocznicę samospalenia się Walentego Badylaka na Rynku Głównym w  Krakowie. PAP
21.03.2000. Kwiaty i znicze w 20. rocznicę samospalenia się Walentego Badylaka na Rynku Głównym w Krakowie. PAP Foto: Jacek Bednarczyk
- Z daleka wyglądało to jak jakaś lalka. Pomyślałem, że to pewnie jakiś happening. Zbliżyłem się i zobaczyłem, że to nie żadna sztuczka aktorska, ale, że to jest człowiek - tak opisywał czyn Walentego Badylaka Andrzej Łukaszewski, artysta malarz.
 
21 marca 1980 r. w sercu Krakowa spalił się człowiek. O Walentym Badylaku - emerytowanym piekarzu, bibliofilu niewielu wie. Jego historię przypomniała w reportażu Anna Kluz-Łoś. Dokument ukazał się w Rozgł. PR w Krakowie w 30. rocznicę tragicznego wydarzenia.

35 lat temu, 21 marca 1980 na Rynku Głównym w Krakowie emerytowany piekarz, żołnierz AK, Walenty Badylak dokonał samospalenia. Zrobił to w proteście przeciw przemilczaniu zbrodni katyńskiej.
Anna Kluz- Łoś z Rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie dotarła do świadków tamtego dramatycznego wydarzenia. Emisja dokumentu pt. "Ofiara" odbyła się w 30. rocznicę pamiętnego czynu Walentego Badylaka.
Dlaczego tak postąpił?
- Absolutnie wiedziałem, że to jest protest polityczny - mówił w reportażu znany fotografik, Stanisław Markowski. - I że coś się zaczęło w Polsce, po prostu czułem to całym sobą, każdym centymetrem skóry.
Niezwykle dramatycznie brzmią po latach wspomnienia jednej z kobiet, która znalazła tabliczkę z wyjaśnieniem powodów podjętego przez emerytowanego piekarza, żołnierza AK, czynu. - On miał napis, to była taka tablica na łańcuszku - opowiadała . - I tam było napisane tak: "Całą rodzinę wymordowali mi w Katyniu, syna mi zdeprawowali, zabrali mi lokal, tam zrobili knajpę. Syn chodził do technikum i tak go nauczyli pić wódkę, że się chłopak nie chciał uczyć. Nie mam innego wyjścia" - I dodała: - Podpisane było, nie pamiętam imienia, ale Badylak.
Siostra żony Walentego Badylaka opowiadała w reportażu o trudnych momentach w jego żuciu. - Masę czytał, interesował się literaturą, był wielkim patriotą, był związany z podziemiem antykomunistycznym na pewno – podkreślała.

Historia zapisana na zdjęciach

Stanisław Markowski, znany fotografik tamtego dnia był na krakowskim Rynku Głównym. Przypadkiem miał przy sobie aparat. Prezentował autorce dokumentu zdjęcia, które wtedy zrobił. Przypomniał, jak wpadł do jednej z kamienic z nadzieją, że ktoś mu otworzy i pozwoli uwiecznić ten tragiczny moment.  
- Otwiera mi drzwi starsza pani, wzywa mnie, proszę - wspominał Markowski. - Na sofie leżał mężczyzna, który się podniósł i powiedział: "Otwórzcie szybko okno! Niech pan fotografuje! Ja przeżyłem Powstanie Warszawskie i przeżyłem najcięższe czasy stalinowskie, niech pan to robi, niech pan fotografuje to świadectwo".
Kilkanaście minut później, gdy Stanisław Markowski wyszedł już na rynek, znaleźli się przy nim ubecy. Jednak szczęśliwym zrządzeniem losu udało mu się wyrwać z rąk dwóch SB-ków i ukryć zdjęcia u znajomego antykwariusza, Stanisława Czarnieckiego.

Ostatnia lektura - "Konrad Wallenrod"

Także do niego dotarła Anna Kluz- Łoś z Rozgłośni PR w Krakowie. Na kilka dni przed dokonaniem samospalenia, Walenty Badylak zakupił u niego wydanie "Konrada Wallenroda". - Chciałbym go jeszcze raz przeczytać, ale nie dlatego żeby go uważać za wzór - miał odpowiedzieć na pytanie Stanisława Czarnieckiego. - Potem mi się skojarzyło, że on wybrał inną drogę niż Wallenrod, nie podstęp, nie czyn zbrojny, ale poświęcenie własnego życia - opowiadał Stanisław Czarniecki. - To była decyzja na ból fizyczny, na cierpienie.

O planach zrealizowania filmu o Walentym Badylaku opowiadał w reportażu Jarosław Majka.

Posłuchaj historii człowieka, który 35 lat temu, w tak dramatyczny sposób postanowił zaprotestować przeciwko przemilczaniu zbrodni katyńskiej. Posłuchaj reportażu Anny Kluz-Łoś.

Audycję udostępniła Rozgłośnia Polskiego Radia w Krakowie>>>

http://www.polskieradio.pl/39/156/Artykul/806735,Samospalenie-Walentego-Badylaka-krzyk-protestu-przeciw-ukrywaniu-prawdy-o-Katyniu

Obrazek użytkownika Ursa Minor

Ursa Minor

Nasza Historia. 35 lat temu Walenty Badylak spalił się na Rynku

 

Studzienka Badylaka na Rynku

Studzienka Badylaka na Rynku

  • Studzienka Badylaka na Rynku
  • Nasza Historia. 35 lat temu Walenty Badylak spalił się na Rynku
  • Przejdź do galerii
„Nie mógł żyć w kłamstwie, zginął za prawdę”. Przypominamy postać piekarza, byłego żołnierza AK, który w proteście podpalił się na krakowskim Rynku.
„Na wysokości Ratusza zauważyłem płomień - po przekątnej płyty rynku w okolicy studzienki wodnej. (…) Nie widziałem z daleka o co w ogóle chodzi. Zauważyłem, że jakiś stojący człowiek jakby palił się. Nigdy dotąd takiego zjawiska nie obserwowałem. Widziałem biegnąc, że jakiś człowiek kręci się wokół palącego i że palący upadł na ziemię i nadal pali się cały. Po dobiegnięciu zapytałem nie wiem kogo co się stało. (…) Ktoś powiedział mi, że ten człowiek na oczach obecnych podszedł do studzienki, okręcił się łańcuchem i podpalił" [zachowano pisownię oryginału].

Taki meldunek z wydarzeń, do których doszło rankiem 21 marca 1980 r. u wylotu ul. Sławkowskiej na Rynek Główny, złożył por. Stefan Towpasz, funkcjonariusz Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Krakowie.

Gaśnica przestała działać

Z "notatki urzędowej" dotyczącej "zdarzenia samozapalenia w Rynku Głównym" dowiadujemy się, iż palący wołał: "Wybuchnie!"; że rzeczywiście coś co chwilę wybuchało mu "spod ubrania", a z kieszeni płaszcza wystawała "jeszcze jedna butelka". Zapewne z benzyną.

Na miejsce przyjechała dość szybko "erka", wezwana przez funkcjonariusza z milicyjnej budki, stojącej wówczas na linii A-B. Sanitariusz próbował gasić płonącego mężczyznę gaśnicą pianową, ale przestała działać. Języki ognia znów wystrzeliły w górę. Okiełznali je dopiero przybyli chwilę później strażacy, ale mężczyzna już nie żył. Ciało włożono do nysy służącej do przewozu zwłok. Przykryto je prześcieradłem.

Funkcjonariusz dokładnie opisał to, co wydarzyło się na Rynku ok. godz. 7.55. Nie wspomina tylko, że spalił się Walenty Badylak, były żołnierz Armii Krajowej i Kedywu. Dwa dni przed wyborami do Sejmu PRL i Wojewódzkich Rad Narodowych zdecydował się zaprotestować w tak drastyczny sposób przeciwko ukrywaniu przez komunistów prawdy o zbrodni dokonanej przez Sowietów na polskich oficerach w Katyniu.

Trudne życie dobrego człowieka

Rocznik 1904. Przed wojną był czeladnikiem piekarskim. Ożenił się ze Ślązaczką i to zaważyło na dalszym jego życiu. Podczas okupacji kobieta podpisała volkslistę, a co gorsza, posłała ich syna do Hitlerjugend. Badylak rozwiódł się i złożył przysięgę AK.
Po wojnie odebrał byłej żonie dziecko i osiadł w Żarowie na tzw. ziemiach odzyskanych. W miasteczku pod Świdnicą wrócił do zawodu sprzed wojny - założył piekarnię. Upadła jednak wskutek podatków nałożonych przez komunistów. Do tego ubecja szantażowała syna Badylaka, wykorzystując jego przynależność do młodzieżówki NSDAP. Ostatecznie wstąpił w szeregi Informacji Wojskowej, czyli komunistycznego kontrwywiadu, ścigającego m.in. żołnierzy AK. Takich jak jego ojciec.

Badylak przeniósł się do Krakowa i ożenił z Ireną Sławikowską, której pierwszy mąż, Eugeniusz, oficer artylerii z Wołynia, został wiosną 1940 r. zastrzelony przez NKWD. Kula w tył głowy. Informacje o zbrodni katyńskiej Badylak miał więc z pierwszej ręki. I lubił dyskutować na tematy polityczne.

W wydanych w 2011 r. wspomnieniach - zatytułowanych "W czasach c.k. monarchii i później" - siostra Eugeniusza, Lilly Sławikowska, pisała o Badylaku: "Wal był pogodnym, dobrym i serdecznym człowiekiem. Bardzo kochał Irenę. Samospalenia dokonał pięć lat po jej nagłej, tragicznej śmierci".

Z metalowej tabliczki z wyrytym napisem, którą znaleziono na szyi Badylaka, wynikało, że oddał życie "za Katyń, za demoralizację młodzieży, za zniszczenie rzemiosła". Miał 76 lat.

Nazajutrz "Dziennik Polski" pisał o samobójstwie w krótkiej informacji, podanej za Polską Agencją Prasową: "Ustalono, że zmarły od wielu lat był leczony z powodu chronicznej choroby psychicznej". Taką łatkę, fałszując badania lekarskie, przypięła Badylakowi pośmiertnie Służba Bezpieczeństwa.

Nie mógł żyć w kłamstwie
"Kochani, jeśli tam nie ma nicości, a są duchy bratnie, będę was wspomagał, a w chwilach szczególnych odczujecie moją obecność" - tak brzmiało ostatnie przesłanie Badylaka. W miejscu, w którym spłonął, krakowianie od razu zaczęli składać wiązanki kwiatów i palić znicze. Zwykle pod osłoną nocy zabierali je, jak to w PRL-u bywało, "nieznani sprawcy", czyli najpewniej tajniacy z SB. Komuniści nie mogli pozwolić, by krakowianie oddawali hołd człowiekowi, który w tak jawny sposób wystąpił przeciwko władzy.
Tablica upamiętniająca Badylaka i jego czyn wmurowana została w płytę Rynku dopiero w 1990 r. Poświęcił ją jego wnuk, ks. Wojciech Badylak. Studzienkę odnowiono w 2004 r. Widnieje na niej sentencja: "Nie mógł żyć w kłamstwie, zginął za prawdę".

http://www.gazetakrakowska.pl/artykul/3793249,nasza-historia-35-lat-temu...
 

Więcej notek tego samego Autora:

=>>