blogi

  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Dopiero w marcu 1947 roku ostatecznie zadecydowano o przebiegu granicy na terenie Spiszu i Orawy.
     
          Równocześnie z postępami ofensywy Armii Czerwonej kwestia przebiegu granicy polsko–czechosłowackiej stała się w styczniu 1945 roku przedmiotem dyplomatycznej rozgrywki pomiędzy rządem czechosłowackim a rządem „lubelskim” i ZSRS. Edvard Beneš chciał wymóc na komunistycznym „Tymczasowym Rządzie Rzeczypospolitej Polskiej” definitywne zrzeczenie się praw do Zaolzia, czego nie udało mu się uzyskać. W zamian był gotów „wspaniałomyślnie” zwrócić Polsce Górną Orawę i Spisz.
     
          Sowieci zachowywali się bardzo niekonsekwentnie, a wręcz proczechosłowacko przy tymczasowym wytyczaniu powojennej granicy polsko–czechosłowackiej. Na odcinku polsko–słowackim wojska sowieckie obsadziły byłą granicę Republiki Słowackiej oraz podległego bezpośrednio Berlinowi Generalnego Gubernatorstwa, sankcjonując de facto w ten sposób nabytki terytorialne sojusznika III Rzeszy.
     
         Całkowicie odmiennie postąpili trzy miesiące później podczas zajmowania Śląska Cieszyńskiego, nie przekazując w tymczasową administrację Zaolzia stronie polskiej, która tym terenem dysponowała w chwili wybuchu II wojny światowej. Wręcz przeciwnie, uwzględniając żądania czechosłowackiego prezydenta Edvarda Beneša, natychmiast przekazali te tereny stronie czeskiej.

          Edvard Beneš przez cały okres II wojny światowej stał na stanowisku powrotu i nienaruszalności granic przedmonachijskich. Gdyby więc rząd CSR za namową członków Słowackiej Rady Narodowej wystąpił z żądaniami zatwierdzenia północnej granicy Słowacji według stanu w roku 1940, podważyłby jednocześnie swe prawa do posiadania Śląska Zaolziańskiego.
     
          W związku z tym żaden czeski polityk nie był chętny wymienić kilkunastu biednych podtatrzańskich wiosek na dobrze zurbanizowane i uprzemysłowione Zaolzie. Polska strona rządowa była odmiennego zdania i do 1947 roku skłaniała się za taką zamianą, tym bardziej, że ponad 90%  mieszkańców spisko–orawskich wiosek przede wszystkim ze względów ekonomicznych deklarowało narodowość słowacką (w okresie międzywojennym narodowość słowacką na tym terenie deklarowało od 40 do 50 proc. mieszkańców).Z kolei Zaolzie było zamieszkane przez Polaków o ugruntowanej świadomości narodowej i mocno opowiadających się za włączeniem do państwa polskiego.
     
          Największą rolę w narodowościowej metamorfozie odgrywał czynnik finansowy. W czasie II wojny światowej na terenie wcielonego do Generalnego Gubernatorstwa sąsiedniego Podhala panował powszechny niedobór żywności wzmagany licznymi niemieckimi kontrybucjami. Natomiast rząd Jozefa Tisy wykazywał się wielką dbałością w zaopatrzenie terenów wcielonych po 1939 roku do Słowacji.
     
         5 maja 1945 roku podczas posiedzenia rządu czechosłowackiego w Koszycach doszło do dyskusji na temat granicy czechosłowacko–polskiej. Uzgodniono, iż Czechosłowacja przekaże Polsce sporne gminy słowackie, tak aby na odcinku granicy polsko–słowackiej przywrócić stan sprzed 29 września 1938 roku. Wicepremier Klement Gottwald stwierdził, iż taki ruch wzmocni pozycję Pragi w sporze o granice w Cieszyńskiem.
     
         Do 15 maja z terenów Orawy i Spisza została ewakuowana słowacka straż. Pozostali na tych terenach jednak słowaccy nauczyciele oraz duchowieństwo.
     
         20 maja w Trzcianie (Trstená) na słowackiej Orawie doszło do podpisania przez mjr. Milana Polaka, zastępcę przewodniczącego lokalnej Słowackiej Rady Narodowej, oraz przedstawicieli starosty nowotarskiego protokołu przekazania kontroli administracyjnej nad Górną Orawą i Górnym Spiszem.
     
         Przejęcie tych terenów przez Polskę wywołało lawinę niezadowolenia wśród lokalnej społeczności. Między innymi w Jabłonce na Orawie działacze prosłowaccy zorganizowali trzytysięczna manifestację sprzeciwiającą się ponownemu przyłączeniu do Polski.
     
         Dodatkowo wśród lokalnej ludności istniało przekonanie podsycane przez słowackich przywódców, iż wycofanie się słowackiej administracji z tych terenów jest tylko chwilową zmianą, który w ostateczności doprowadzi do powrotu tych ziem w skład państwa czechosłowackiego.
     
         W związku z napiętą sytuacją na odzyskanych terytoriach wicestarosta nowotarski Jan Witek zażądał od wojewody małopolskiego przysłania wojska, które pomogłoby w uzyskania kontroli nad zbuntowanymi miejscowościami.
     
         Po przejęciu kontroli przez Polskę nad Górną Orawą i Górnym Spiszem rozpoczął się dwuletni okres polegający na ponownej polonizacji tych terenów. Starosta nowotarski rozwiązał pochodzące z wyborów Słowackie Rady Narodowe. Jednocześnie słowackim nauczycielom nakazano jak najszybciej zakończyć rok szkolny i do 28 czerwca 1945 roku opuścić terytorium Polski.
     
          Od 1 września we wszystkich szkołach północnego Spisza i Orawy podjęto nauczanie dzieci w języku polskim pod kontrolą Inspektoratu Szkolnego w Nowym Targu.
     
          29 listopada 1945 roku polska administracja usunęła wszystkich słowackich i czeskich księży, którzy nie mieli polskiego obywatelstwa, z Górnego Spiszu.

         Zdecydowanie antypolska postawa mieszkańców Górnego Spiszu i Górnej Orawy sprowokowała także do działań dowódcę zgrupowania partyzanckiego „Błyskawica” mjr. Józefa Kurasia „Ognia” rodem z pobliskiego Waksmunda.
     
         W rozumieniu „Ognia” i jego żołnierzy, w większości podhalańskich górali z krwi i kości, działania podejmowane przez ich „krewniaków” — górali spiskich i orawskich — na rzecz pozostania po wojnie w ramach Słowacji były taktowane jako zdrada narodowa na równi z działalnością „odszczepieńców” z kierownictwa Goralenvolku, niemieckich konfidentów czy sowieckiej agentury z Polskiej Partii Robotniczej.
     
        „Ogniowi” nakładał kontrybucje na całe „niepokorne” wioski, m.in. Czarną Górę, Krempachy, Jurgów. Zasądzał też kary finansowe na prosłowackich aktywistów
     
         W związku nasilającymi się represjami, w szczególności ze strony partyzantów mjr. Kurasia, we wrześniu 1946 r. udała się do Pragi delegacja Komitetu Uciekinierów ze Spisza i Orawy, która przekazała Janowi Masarykowi  memorandum z opisem represji wobec mieszkańców Orawy i Spisza oraz z żądaniem interwencji dyplomatycznej, która by doprowadziła do zneutralizowania „partyzanckiego oddziału Błyskawica”.
     
         Nieufność polityków czeskich wzbudzał fakt, iż większość przywódców ww. Komitetu  wywodziła się z pośród działaczy ludackich (Spisz i Orawa były przedwojennym bastionem tej partii).
     
         Czechosłowaccy komuniści byli w tym czasie całkowicie uzależnieni od stanowiska Moskwy,która nalegała, aby Czechosłowacja jak najszybciej podpisała umowę z Polską. W związku z tym priorytetem dla Pragi było jak najszybsze porozumienie z Polską, a nie jątrzenie w sprawie rewindykacji na Spiszu i Orawie.
     
         Z kolei polskie władze za pośrednictwem poselstwa w Pradze starały się zdezawuować działania spisko–orawskich komitetów, a nawet wymóc na praskim rządzie zakaz ich działalności. Polski poseł w Pradze Stefan Wierbłowski podkreślał przy tym, iż najlepsze intencje władz polskich są paraliżowane przez agitację prowadzoną przez Związek, który nie chce dopuścić do uspokojenia stosunków na Spiszu i Orawie
    .
         Ostatecznie kwestia spiska i orawska ostatecznie została uregulowana na mocy podpisanego 10 marca 1947 roku układu polsko–czechosłowackiego.
     
    Wybrana literatura:
     
    A. Krawczyk – Słowacja księdza prezydenta. Józef Tiso 1887-1947
    P. Michniak  - Kilka uwag nad problematyką Górnego Spiszu i Górnej Orawy w latach 1945–1947
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Po zajęciu polskiego Spiszu i Orawy Słowacy przystąpili do depolonizacji zagarniętych terenów.
     
          Adolf Hitler w oficjalnym podziękowaniu za udział słowackiego sojusznika w wojnie przeciwko Polsce wysłał list gratulacyjny adresowany do prezydenta Republiki Słowackiej, a trzech dygnitarzy, w tym dowódcę armii słowackiej generała Čatloša, odznaczył niemieckimi Żelaznymi Krzyżami I i II klasy.
     
         W odpowiedzi słowacki przywódca podkreślił, iż „Nasza postawa u boku Niemiec jest dowodem naszego przekonania, że współdziałamy w słusznej sprawie i że nie zapomnieliśmy o tym, co Niemcy i ich Führer zrobili dla nas.”
     
         Ostatnim aktem zwycięskiej wojny z Polską była wielka, dziesięciotysięczna parada zwycięstwa zorganizowana 5 października w pobliżu Popradu, z udziałem zaproszonych, niemieckich gości. Na miejscu przeglądu wojsk dokonali ksiądz Tiso oraz generał Čatloš.
     
          Orkiestra wykonywała zarówno hymn słowacki, jak i niemiecki, a także pieśni wojskowe obydwu sojuszników. Weteranów kampanii z obydwu armii udekorowano specjalnie ustanowionym Krzyżem Zwycięstwa. Na pamiątkę doniosłych wydarzeń dwie główne ulice Popradu nazwano ulicami Adolfa Hitlera i Andrzeja Hlinki.
     
         Słowacy nie tylko odebrali te obszary, które Polska włączyła w swe granice niespełna rok wcześniej, ale także anektowali terytoria tzw. Polskiego Spiszu i Orawy. Za udział w agresji na Polskę Niemcy oficjalnie przekazali je Słowakom 21 listopada 1939 roku. Do Słowacji włączono 770 km˛ zamieszkanych przez ponad 34,5 tys. ludzi, z tego 586 km˛ (zamieszkanych przez ok. 27 tys. ludzi) należało do Polski przed 1938 roku. Było to jedenaście wsi orawskich (Lipnica Wielka i Mała, Zubrzyca Górna i Dolna, Jabłonka, Chyżne, Orawka, Bukowina, Podszkle, Harkabuz, Podsarnie) i piętnaście wsi spiskich (Niedzica, Łapsze Wyżne i Niżne, Łapszanka, Kacwin, Brzegi, Rzepiska, Jurgów, Czarna Góra, Trybsz, Krempachy, Nowa Biała, Frydman, Falsztyn, Dursztyn).
     
         Słowacy szybko przystąpili do depolonizacji zajętych obszarów, w której uczestniczyli  zarówno przedstawiciele administracji państwowej, jak i kościelnej.
     
         Nieprzypadkowo w pierwszej kolejności represjami objęto polskich księży. Musieli oni opuścić parafie i zajmowane urzędy w administracji kościelnej. Ci, którzy pochodzili spoza inkorporowanych obszarów, zostali wywiezieni do GG. Na ich miejsce sprowadzano księży z innych obszarów Słowacji. Część miejscowych kapłanów izolowano od lokalnej społeczności, zamykając ich w słowackim klasztorze w Spiskim Czwartku (księża ze Spiszu) i w Bardejowie (księża z Orawy), ponieważ odmówili oni składania przysięgi na wierność państwu słowackiemu i sabotowali obowiązek mówienia kazań po słowacku.
     
          W ramach niszczenia wszelkich śladów języka polskiego postanowiono „oczyścić” zajęte obszary z polskich książek, przede wszystkim z książeczek do nabożeństw. Zbierano je i palono. Podobnie było z polskimi książkami świeckimi.
     
          Gorliwie w te działania zaangażowali się księża przysłani z właściwej Słowacji. Spośród miejscowych działaczy słowackich szczególną aktywnością antypolską wyróżniał się ks. Franciszek Moš, proboszcz Nowej Białej na Polskim Spiszu i dziekan świeżo utworzonego dekanatu niedzickiego, mocno wspierany przez biskupa spiskiego Jána Vojtaššáka, w 1939 roku ogłoszonego ordynariuszem polowym.
     
         Za równie niebezpiecznych jak księża zostali uznani polscy nauczyciele, których pozbawiono prawa nauczania. Wszystkie szkoły przejęły słowackie władze oświatowe. Polskie szkoły zamknięto, pomoce dydaktyczne w języku polskim konsekwentnie niszczono. Szkoły otrzymały status szkół kościelnych. Wspomniany ks. Moš, nie przestając pełnić funkcji kościelnych, został jednocześnie państwowym inspektorem szkół ludowych na Spiszu. Wrogość wobec Polski miała być trwałym elementem przyjaźni z Niemcami.
     
         Na wiosnę 1940 roku podróż po inkorporowanych wsiach spiskich i orawskich odbył ks. Tiso. W co większych wsiach odprawiał msze i wygłaszał kazania na temat wiecznej łączności tych ziem ze Słowacją i czekającym je dobrobycie.
     
         W parze z zacieraniem polskości władze słowackie dążyły do udowodnienia mieszkańcom, którzy deklarowali wierność nowemu państwu, że z przynależności do Słowacji wynikają tylko same korzyści. Przyłączone tereny objęto specjalną opieką gospodarczą. Miało to szczególnie kontrastować z sytuacją na Podhalu włączonym do Generalnego Gubernatorstwa i okupowanym przez Niemców, którzy prowadzili rabunkową gospodarkę i gnębili chłopów kontyngentami. Było to o tyle łatwe, że w ogóle wojna przyniosła Słowacji wzrost zamożności, a wojenna koniunktura generalnie ożywiła słowacką gospodarkę.
     
         Polskie złotówki wymieniono na korony po kursie niezmiernie dogodnym dla ludności. Dużo wysiłku włożono w stworzenie nowych miejsc szczególnie dobrze opłacanej pracy. Ożywiono gospodarkę chłopską. Zapewniono wysokie przydziały produktów żywnościowych. „Wszyscy mieszkańcy Spiszu doskonale zapamiętali fakt, że dostawali dużo cukru i mąki i płacili niskie podatki” – pisał jeden z badaczy najnowszych dziejów Spiszu. Państwo dbało o korzystne ceny dla skupowanych płodów rolnych, hodowlanych i leśnych. Do tego należy dodać korzyści płynące z rozkwitu przemytu przez górską granicę do GG – w postaci mąki, skór, opon, koni i grzybów. W efekcie w latach wojny – w odróżnieniu od objętego rabunkową gospodarką i terrorem Podhala – na Spiszu i Orawie, przyłączonych do Słowacji, wzrosła zamożność mieszkańców.
     
         Świadomość antypolskich działań Słowacji powodowała, że na terenach przygranicznych traktowano ją jako kraj wrogi. „Od pierwszych dni okupacji kraju, słowacka straż graniczna współpracowała z [niemieckim] Grenzschutzem i gestapo, zatrzymywała i przekazywała Niemcom przekradających się na Węgry i dalej do Francji Polaków […] oraz kurierów utrzymujących łączność między kierownictwem Polski podziemnej i rządem emigracyjnym na Zachodzie” – pisał Włodzimierz Budarkiewicz, jeden z oficerów AK na Podhalu i Sądecczyźnie. Opisując wyprawy oddziałów na placówki słowackiej straży granicznej, na okupowanym przez Słowację Polskim Spiszu, stwierdził, że „rozbrajając załogi placówek, partyzanci nie mieli wobec Słowaków żadnych skrupułów”.
     
        Od 1943 roku wiele polskich oddziałów partyzanckich działających na Podhalu udawało się Słowację w celu zdobycie żywności.. „Ciągnęło się go [prowiant] ze Słowacji – mówił jeden z podhalańskich partyzantów – Słowacy współpracowali przecież z Niemcami, wysłali z nimi armię na wschód. Chłopi słowaccy mieli po 5 krów, dużo świń, więc się od nich brało”.
     
        Warto zaznaczyć, że również obszary okupacji słowackiej były objęte działalnością polskiego podziemia. Polacy z Orawy stworzyli strukturę konspiracyjną działającą pod krypt. „Limba”.
     
         Rząd ks. Tiso był wiernym sojusznikiem Hitlera. W 1941 roku Słowacy przyjęli ustawy antyżydowskie wzorowane na niemieckim prawodawstwie. Utworzono cztery obozy przejściowe pilnowane przez funkcjonariuszy Hlinkovej Gardy wspieranych przez instruktorów z SS. Do obozów koncentracyjnych deportowano ok. 70 tys. słowackich Żydów.
     
         Ustawodawstwo antyżydowskie i terror dotknęło także obywateli RP narodowości żydowskiej na ziemiach okupowanych przez Słowaków. I tak np.  policja słowacka wywiozła z Zubrzycy Górnej w gminie Jabłonka 2 czerwca 1942 roku  dwadzieścia osób narodowości żydowskiej. Wszyscy zostali rozstrzeleni na stacji kolejowej.
     
         Hlinkova Garda w ulotce  głosiła: „Nas nie obałamucą głupie zdania, że żyd to też człowiek. Żydzi są zastępcami i agentami diabłów. Żyd nie jest stworzeniem Bożym, ale diabelskim, dlatego żyd to nie człowiek, choć do człowieka podobny”.
     
        Szczególnie „gorliwi” Słowacy, w tym funkcjonariusze Hlinkovej Gardy, mogli liczyć na skonfiskowane Żydom tartaki, karczmy, maszyny, narzędzia rolnicze i mienie ruchome.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    1 września 1939 roku słowacka armia dokonała agresji na Polskę.
     
          1 września 1939 roku ksiądz Tiso wydał rozkaz uderzenia armii słowackiej na Polskę uzasadniając go realnym zagrożeniem ze strony polskiej armii i odwiecznym konfliktem polsko-słowackim o Orawę i Spisz. Oskarżano też Polskę o sprzyjanie węgierskiemu rewizjonizmowi wobec Słowacji.
     
            Głównodowodzący słowackiej armii w rozkazie dotyczącym rozpoczęcia działań napisał, iż „Znowu nastał czas historycznej próby dla narodu słowackiego. Zdecydowane Niemcy potrzebują zdecydowanych przyjaciół, ofiarami naszymi zasłużymy na wdzięczność potomnych”.
     
          Oficjalnie agresja słowacka nie została poprzedzona wypowiedzeniem wojny, a pierwszą osobą protestującą przeciw haniebnemu atakowi był ambasador Republiki Słowackiej w Polsce Ladislav Szathmára, który skierował pismo do ministra spraw zagranicznych RP Józefa Becka, w którym szczerze ubolewał nad niegodziwością III Rzeszy, która ubezwłasnowolniła państwo słowackie, czyniąc z niego bazę wypadową przeciwko Polsce, a cały naród i armię wplątując w wojnę. Protest, choć jednostkowy, stanowi dowód na brak akceptacji dla napaści ze strony części społeczeństwa słowackiego, niechętnemu jakiemukolwiek konfliktowi, a zwłaszcza z II RP.
     
          Armię generała Čatloša podporządkowano dowódcy niemieckiej 14. Armii, generałowi pułkownikowi Wilhelmowi Listowi, którego formacja wchodziła w skład Grupy Armii „Południe” pod dowództwem generała Gerda von Rundstedta. Słowacką armię polową ulokowano nad granicą z terytorium polskim.
     
     
          Wraz z rozpoczęciem działań wojennych sztab armii słowackiej ulokował się w Spiskiej Nowej Wsi. Na czele sztabu OKW koordynującego wspólne działania niemiecko-słowackie stanął generał major Erwin Engelbrecht.
     
          Armia słowacka wkroczyła do Polski o godzinie 5.00. Tego samego dnia gen. Čatloš wydał rozkaz, w którym wskazał, iż „zdecydowane Niemcy potrzebują zdecydowanych przyjaciół, ofiarami naszymi zasłużymy na wdzięczność potomnych”.
     
         Słowackie oddziały uderzały na trzech odcinkach: podhalańskim, nowosądeckim i bieszczadzkim. Pierwsze agresywne ruchy wojsk słowackich miały miejsce wczesnym rankiem 1 września około godziny 5.00. Z początku słowacki sztab planował wkroczyć na obszary sporne, lecz pod naciskiem niemieckim kontynuowano marsz w głąb Polski. W zamyśle sztabu Čatloša do zadań ofensywnych przeznaczono grupy „Jánošik” i „Rázus”, zaś grupa Škultéty miała zabezpieczać zdobycie pierwszo liniowych jednostek sprzymierzeńca.
     
          Rankiem 1 września 1939 roku wojska słowackie przekroczyły granicę z Polską. Szybkie postępy dywizji „Janosik” pozwoliły Słowakom na zajęcie Zakopanego oraz marsz na kierunku Nowego Targu, który 1 września został zbombardowany, a następnie zajęty przez Niemców wspieranych przez Słowaków. Opór agresorowi stawiały głównie jednostki polskiej Straży Granicznej i Korpusu Ochrony Pogranicza z 2. Brygady Górskiej w ramach Armii „Karpaty”. Tego samego dnia padły Jaworzyna i Niedzica.
     
         Następnie oddziały generała Pulanicha wyruszyły w kierunku na Ochotnicę–Tymbark i 6 września pododdziały zajęły Muszynę. W następnych dniach, między 8 a 11 września, formacja działała na odcinku Medzilaborce–Sanok, zmuszając polską 3. Brygadę Górską do szybkiego odwrotu na północ. Oddziały pierwszego zgrupowania współpracowały z tworzonymi pod patronatem Niemiec oddziałami ukraińskich nacjonalistów pułkownika Szuszki, z którego ludźmi nocą z 9 na 10 września wkroczyli do Jaślisk. Nad miejskim ratuszem przez parę następnych dni powiewały obie flagi: słowackie i ukraińskie.
     
          Na terenie operacyjnym pierwszego zgrupowania miał miejsce wypad przeprowadzony przez grupę żołnierzy Batalionu Obrony Narodowej „Gorlice” kapitana Stanisława Czwiertnia, która wobec bezczynności przeciwnika, przekroczyła granicę i wysadziła most w okolicach miejscowości Becherow. Akcja okupiona śmiercią strzelca Władysława Jurkiewicza uniemożliwiła zmotoryzowanym oddziałom niemieckim uderzenie w okolice Wysowej.
     
         Zgrupowanie „Škultéty” w pierwszych dwu dniach, mimo lokalnych prób przekroczenia granicy, wobec oporu dobrze zorganizowanej polskiej obrony pododdziałów 2. Brygady Górskiej, pozostało na pozycjach. Na obszarze operacyjnym tejże jednostki doszło do wypadu żołnierzy polskich. W nocy z 1 na 2 września żołnierze 1. Kompanii Batalionu KOP Żatyń przejęli kontrolę nad słowackimi miejscowościami: Mnišek nad Popradem, Kače i Pilhovčik.
     
          2 września zwabiono do szlabanu granicznego polskiego oficera i dowódcę 1. plutonu 1. Kompanii z 1. batalionu „Dukla” 2. Pułku Piechoty KOP „Karpaty” porucznika Rajmunda Świętochowskiego, po czym uprowadzono go i po brutalnym przesłuchaniu zastrzelono. Spontaniczny odwet podwładnych porucznika, wbrew decyzji zwierzchników, doprowadził do spalenia budynku słowackiej strażnicy. Ciało zamordowanego Słowacy oddali dopiero 5 września.
     
          Słowacy zajęli także Krynicę Zdrój, Tylic i Białą.
     
          Zgrupowanie „Rázus” wraz z jednostkami niemieckiej 3. Dywizji Górskiej walczyło z Polakami na południe od linii Krosno–Sanok po linię Bukowsko–Kulaszne– Baligród–Cisna.
     
          W pierwszym dniu walki do dyspozycji dowódcy zgrupowania „Jánošik” przekazano trzy samochody pancerne Tatra OA vz. 30. Z kolei zgrupowaniu „Rázus” pułkownika Málara przydzielono cztery samochody pancerne Tatra OA vz. 30 i trzy lekkie czołgi LT vz. 35. Niemniej, nie powiodły się próby przekroczenia bronionej przez Polaków Przełęczy Chylickiej ku Tyliczowi, gdzie jeden pojazdów opancerzonych dowodzony przez sierżanta Imricha Gasę został uszkodzony przez ostrzał ze strony Polaków, którzy zmusili napastników do odwrotu.
     
          W tej sytuacji 3 września sztab armii polecił majorowi Cani wyruszyć z garnizonu wojsk pancernych na czele oddziału „Havran” liczącego trzynaście lekkich czołgów LT vz. 35, sześciu samochodów pancernych Tatra OA vz. 30, dwudziestu samochodów ciężarowych z sześcioma armatami przeciwpancernymi vz. 37M, sześciu motocykli, sześciu samochodów osobowych – łącznie 290 żołnierzy i sześciu oficerów. Jednostka wraz z pozostałymi pojazdami Armii „Bernolák” utworzyła Grupę Wojsk Szybkich (Rychlá skupina) „Kalinčiak”, która bez walki dotarła do opuszczonego przez wojsko polskie Tarnowa oraz Dębicy.
     
           O ile w pierwszych dniach wojny zdarzały się dezercje żołnierzy na stronę polską, to wraz z rozwojem sytuacji, częstotliwość takich zdarzeń wyraźnie malała. Prasa słowacka, a w szczególności lokalna prasa spiska, wyszydzała postawę polskich obrońców, uważając ich skromny opór za oznakę tchórzostwa. Aż nadto często drukowano liczne artykuły dziękczynne dla „Wielkiej Rzeszy i jej Führera, jako że dzięki ich opiece do macierzy wracają zagrabione przez Polaków w 1938 roku ziemie słowackie”.
     
          W połowie września walki na odcinku południowym powoli wygasały. Słowackie wojska weszły na głębokość ponad 60 kilometrów polskiego terytorium. Ich zaangażowanie określić należy jako ograniczone. Wobec ogromnej przewagi sił niemiecko-słowackich Polacy szybko zostali zmuszeni do odwrotu. Słowaccy żołnierze nie przejawiali dużej chęci do walki. Oba te czynniki sprawiły, iż straty obu stron konfliktu były niewielkie.
     
          13 września gen. Čatloš przemawiając do słowackich żołnierzy podkreślił, iż „żołnierze młodej armii słowackiej okazali się być godnymi towarzyszami broni swoich niemieckich kolegów, z którymi wspólnie przywrócili porządek na obszarze zagrabionym przez polskich podpalaczy i terrorystów”.
     
           Minister obrony narodowej Ferdinand Čatloš wizytował jednostki powracające z Polski 20 września w Spiskim Podhradiu i odznaczył tam sporą grupę żołnierzy „za męstwo i waleczność” w bojach z Polską. Następnego dnia, 21 września, generał Čatloš z grupą wyższych oficerów pojechał do Zakopanego odznaczyć żołnierzy z wykonującego tam zadania okupacyjne batalionu z 4. Pułku Piechoty. Uroczystość zakończyła się defiladą batalionu.
     
          W większych miejscowościach zajętych przez wojska słowackie (w tym w Zakopanem) ulokowano skromne garnizony bądź posterunki, które zakończyły swą misję wraz z przejęciem kontroli nad danymi terytoriami przez oddziały Grenzschultzu.
     
          Armia Polowa „Bernolák” wróciła do kraju, kończąc zwycięską kampanię polską oficjalnie 1 października 1939 roku.
     
          Straty Słowaków w wojnie z Polską wyniosły osiemnastu zabitych, 48 rannych i jedenastu zaginionych.
     
          Stracono bezpowrotnie dwa samoloty myśliwskie Avia B.534, uszkodzono poważnie jeden samochód pancerny Tatra OA vz. 30.CDN
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Czy Sabinka jest filmowym przedstawieniem alternatywki? Fioletowa grzywa + bezmyślność? Pytanie to ma znaczenie gdyż trwa emisja serialu Ashoka, który kontynuuje wszystko: kontynuuje tzw. mandoverse, kontynuuje Wojny Klonów, kontynuuje Rebeliantów, OT (Oryginalna Trylogia) nie. Da się go jednak oglądać jeśli ktoś zna tylko mandoverse, czyli seriale Mandalorianin i Xięga Bobusia (ang. Book of Boba Fett). Te 3 seriale wraz z kreskówkami tworzą tzw Filoniverse, czyli niszę Gwiezdnych Wojen tworzoną przez Dave’a Filoniego, znanego z bycia twórcą kontentu starwarsowego, o którym wyżej. Lucasfilm, będący własnością Disneja rozwija wspomniane Filoniverse, czyli universum Filoniego, gdyż nie ma specjalnie wyboru. Mamy tu podział na część Filoniego i Jona Favreau z jednej strony a z drugiej część Kathleen  Kennedy, odpowiedzialnej za sekłele i ich klęskę.

    Ostatnio wystawiła ona serial Star Wars: Andor, o tyle ważki, że zbudował sobie pewne grono entuzjastów. Tajemnica jego sukcesu jest prosta: bohaterem jest mężczyzna, obok niego jest drugi, ten antykwarysta z antykwariatem i dodali jeszcze Golluma. W efekcie mamy ekstazę publiki, która rozentuzjazmowana opiewa jego rzekome walory. Daję mu ocenę 7/10 bo jest nudny. Jest to jednak kolejny przykład NEPu, o którym pisałem wielokrotnie. Wyraz nieuchronnego przymusu ekonomicznego. Zaprezentowany tam kałach był raczej przyzwoitką jedynie a nie jakimś przełomem.

     

    UWAGA SPOILERY

    x

    x

    x

    x

    ***

    W Mandoverse sytuacja jest zgoła odmienna. Już w Mandalorianine pojawiła się żeńska ekipa szturmująca pod wodzą Bo Katan, która atakowała Moffa Gideona. Już w pierwszym sezonie mamy liczne postacie żeńskie. Ale tam to się ponoć nie liczy, bo kierują nimi mężczyźni. Jak kierują jak to Bo Katan dowodzi szturmami? Ashoka idzie jeszcze dalej i mamy tu babiniec drugi trzech głównych bohaterek: Ashoka, Sabinka i ta zielona. Hera ma na imię ale to nie od heroiny chyba?

     

    https://youtu.be/4ZF4Ym3FCDE?si=3E5SiePYqCLohmBT

     

    Jak już pisałem Filoni z Favreau prowadzą tu polemikę z sekłelami pokazując że można zrobić dobrze to, co sekłele spaściły. I mamy liczne bohaterki, które w odróżnieniu zaskarbiły sobie sympatię szerokich kręgów widzów. Podstawowa różnica jest taka, że u Filoniego bohaterki zachowują się racjonalnie i sensownie w odróżnieniu od takiej Holdo.

    Obraz nie jest jednak tu idealny. Jak wyszedł Mando to cieszyliśmy się że w ogóle są jakieś związki przyczynowo-skutkowe i ogólnie że jakiś sens jest. Fabuła 2 sezonu była już jednak nonsensowna: Po piersze to powinni zacząć od wygóglania informacji o Jedi. Po drugie Boba Fett wiedział o Luku Skywalkerze i wystarczyło, że by powiedział. Przecież brał on (Boba) udział w wydarzeniach z Imperium Kontratakuje i Powrotu Jedi.

    *** in Uniwersum

    Światotwórczo to Ashoka ma powiązania z Bo Katan, z Lukiem Skywalkerem oraz z Mando. Hera ma powiązania z brodatym kapitanem X-Winga, co nic nie może, a przez niego z Mando również. Sabinka ma powiązania z Mandalorianami w tym z Bo Katan. Dlatego:

    1. Sabinka powinna zareagować jakoś na odzyskanie Mandalory, którą odbito w poprzednim odcinku.

    2. Pojawienie się jakiegoś gościa posługującego się mocą i mieczem świetlnym powinno zaalarmować w pierwszym rzędzie Luka Skywalkera, który powinien interweniować. A nie puścić samą Ashokę.

    3. Thrawn z kolei powinien uruchomić Leię Organę z mężem, którzy cośtam powinni działać.

    Abym został dobrze zrozumiany: to jest wszystko wewnątrz uniwersum. Jeden z drugim mi tu biadoli, że to serial o Ashoce a nie o Luku itp. To dajcie im jakieś zajęcie, jakieś uzasadnienie. Skoro Galaktyka jest mała i wszyscy wszystkich znają to powinniśmy wiedzieć, dlaczego tamci się nie angażują. Prostym rozwiązaniem jest tu nieoczekiwany bój spotkaniowy np. Ale jeszcze 4 odcinki przed nami i mam nadzieję, że taki Grogu się pojawi. Jest on bowiem predestynowany do szkolenia Sabinki.

    ***

    Przejdźmy zatem do naszych bohaterek. Wywodzą się one z kreskówek, w których występował też Maul, przecięty na pół przez Obi-Wana Kenobiego. Co się stało z drugą połówką (dolną)? Nie wiadomo. Podejrzewałem, że przekształciła się w Snołka. Są zatem bohaterkami Rebelii od dekad walczącymi niestrudzenie z Imperium, co się chwali. Mamy tu zatem:

    1. Sabinkę. Sabinka jest Mandalorianką i mieszka z kotem. Ma ok 30 lat a zachowuje się jak rozwydrzona nastolatka. Tęskni za Ezrą, który zniknął razem z w. adm Thrawnem. Jest źródłem wszelakich nieszczęść trapiących nasze bohaterki. Jej nonszalancja powoduje utratę mapy i prawie że się kończy jej śmiercią. W 4 odcinku daje się omamić wizją dotarcia do Ezry i oddaje mapę złolom, czym sprowadza na Galaktykę grozę nowej wojny. Ciri we Wiedźminie mogłaby się w ten sposób zachowywać w wieku 12-14 lat. Ale nie trzydziestu. Chociaż może Filoni dostrzegł w USA nowe zjawisko społeczne: dorosłe kobiety zachowują się jak rozwydrzone nastolatki – i je portretuje. Ta dziwaczne kreacja bohaterki jest dostrzegana przez wielu recenzentów. Z drugiej strony Sabinka cieszy się wyrozumiałością otoczenia, które jej pobłaża, zamiast przylać pasem po dupie co chwilę: „ti, ti , ti, grzeczna Sabinka”.

    2. Ashoka Tano. Nie była Jedi bo w wyniku intryg opuściła zakon, teraz jednak chyba jest. Chociaż w Nowej Nadziei Kenobi mówi, że jest ostatni. Więc wtedy nie była Jedi jeszcze. Taki paradoks. Obecnie jest wojowniczką, która spotkała się z Lukiem po spotkaniu z Mando i Grogu. Z pobłażaniem traktuje jednak Sabinkę. Wierzy w możliwość powrotu w. adm Thrawna i stara się przeciwdziałać. Nie jest człowiekiem. Podczas ataku w 4 odcinku walczy fatalnie taktycznie. Nie dąży do wytworzenia lokalnej przewagi 2 na 1 co jest przyczyną jej klęski.

    3. Hera. Jest zielona i nie jest człowiekiem. Ma syna Jacena z Kanaanem, który z kolei był człowiekiem (zginął bowiem). Jest to jedyny przypadek gwiezdnej krzyżówki w Star Warsach, o którym słyszałem. Nienaukowy. Obecnie zajmuje się głównie zakładaniem ręki na rękę aby mądrze wyglądać. Podobnie jak Sabinka szuka Ezry. Obecnie jest generałem i tropi imperialne intrygi. Na niebezpieczną wyprawę zabiera dziecko, podczas gdy kot Sabinki został.

    image

     

    4. Huyang. Huyang jest to robot, w tamtejszym slangu droid. Zajmował się tworzeniem mieczy świetlnych i jest stary. Obecnie współpracuje z Ahsoką i ma tam najwięcej rozumu w tym towarzystwie. 

    ***

    Fabuła serialu jest nieodkrywcza: w. adm. Thrawn ma grono akolitów wiążących spore nadzieje z jego powrotem. Gdzie jednak się zawieruszył? Został porwany przez kosmiczne wieloryby – purrgile, w wyniku intrygi Ezry. Nie bardzo rozumiem skąd wiadomo, gdzie jest skoro owe purrgile nie spowiadają się nikomu? Ma być w sąsiedniej galaktyce, konieczna jest zatem wyprawa tam. Ale dlaczego trajektoria jest ukryta we wiekowym artefakcie? Przypomina się tu Odrodzenie Skywalkera i nonsensowność tamtejszych makafinów” kultystyczny sztylet Sithów wiekowy zawierał wiedzę o położeniu makafina będącego we wraku Gwiazdy Śmierci (II), która rozwaliła się parę lat wcześniej. Mam nadzieję, że Filoni ma tu jakiś pomysł aby strollować tamtych od Kennedy i pokazać, że da się sensownie to rozwiązać. Bo na razie to sensu za wiele tu nie ma.

    W każdym razie imperialistom przewodzi tu Morgan Elsbeth, która jest tzw Siostrą Nocy z Dathomiry. Jej związek z Thrawnem daje do myślenia, owe siostry stanowiły konkurencyjny wobec Imperatora Palpatine ośrodek Ciemnej Strony Mocy i zostały przez niego wykończone. Być może Morgan pragnie przy pomocy Thrawna tenże ośrodek odtworzyć, nie mając konkurencji w postaci Sithów. Zwerbowała ona do pomocy rycerza Jedi Baylana, który ma uczennicę Shin Hati, która cechuje się wytrzeszczem ślepi i blond fryzurą. Nie mruga ona oczami w ogóle i ma je cały czas rozszerzone, jakby cały czas była na prochach. Baylan przeżył jakoś rozkaz 66 (bo musiał, skoro żyje) i zawieruszył się gdzieś a teraz działa. Wydaje się, że motywacja jego jest przewrotna: pojawienie sie Thrawna ma spowodować konflikt, w wyniku którego dojdzie do jakiegoś przełomu i się poprawi. I to jest wszystko.

    image

    Stawki tu nie ma żadnej bo wiemy, że i tak Palpuś się sklonuje, Najwyższy Porządek powstanie itp. Zgodność z sekłelami jest zachowana, więc Nowe Republika jest beznadziejna podobnie jak stara. Nie jest w stanie podjąć żadnych działań i rozwiązać żadnego problemu. Jest zinfiltrowana przez imperialistów i ogólnie bez sensu. Po co było wysadzać te 2 Gwiazdy Śmierci? Ano po nic. Takie są okoliczności działań bohaterów, którzy nie mają wpływu na nic. Dramat i nuda.

    Mamy tu nonszalancję scenopisarską. W przeciwieństwie do fundamentalnie zwichrowanych sekłeli seriale są jedynie niedorobione. Na poziomie ogólnym wszystko tam działa, ale na szczególnym niekoniecznie. Normalnie to ich dopracowaniem powinno się zając studio. Zauważyć, że potrzebują więcej czasu na siedzenie w jaskini z zielskiem. Że robot się bierze nie wiadomo skąd. Że Mandalorianie mają zbroje, owszem, ale czemu nikt nie próbuje strzelać w luki w pancerzu. Mama za prosta do rozgryzienia. O absurdach porywania adeptów przez ptaszyska nie wspomnę. Lucasfilm jest jednak zajęty innymi rzeczami, o których pisałem. Nie jest w stanie przeczytać skryptu i dorobić. Kto to ma robić? Kennedy? Słuszne są chyba domysły, że Lucasfilm i Disnej wprowadzają sporo chaosu domagając się bezsensownych zmian.

    Ahsoka wypada tu szczególnie blado. Początkowy atak na statek N Republiki nonsensowny. Kapitan zachowuje się głupio. Sabinka nagle ucieka z ceremonii i ją ścigają i chcą zatrzymać. Na jakiej podstawie? Gdzie wolności obywatelskie? Potem ten cyrk z mapą. Walka wręcz z robotami. Filoni Terminatora powinien sobie obejrzeć, aby pojąć, że mordobicie z blaszakiem jest nierealne. Etc, etc.

    ***

    Mamy tu jednak jasne, miłe oku lokacje i wnętrza. Akcja jakoś się przebija przez mielizny scenariusza. Czarne charaktery wymiatają. Jest to oglądalne na pewnym poziomie. Przekonany jestem, że ostatecznie Filoni wyciągnie w finale wszystkie wątki na prostą. A dobry finał to połowa wartości serialu. Walki na miecze są dobre, widać np. niedostatki techniczne walczących. No i na koniec podwójny spoiler czyli:

    SPOILER

    x

    x

    x

    x

    Anakin. O ile to jest Anakin. Nie powie oczywiście Ahsoce że Palpuś żyje, tak se będzie gaworzył trzy po trzy. To miejsce między światami jest patologią Filoniversum, podobną do rezurekcji Maula. Zobaczymy czego się dowiedzą od siebie. Ahsoka powinna wiedzieć od Luka, że to Anakin wykończył Imperatora. Czy to jest prawdziwy Anakin? Już po swojej śmierci? Musimy zanurzyć się w patologii następnych 4 odcinków aby zweryfikować domysły. 

    I odpowiadam na końcu na pytanie o Sabinkę: nie jest ona alternatywką bo umie się bić. 

    https://www.filmweb.pl/serial/Star+Wars%3A+Ahsoka-2023-866836/cast/actors

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Czcigodny RobertzJamajki był łaskaw poświęcić mi wpis na blogu zatytułowany: »@Smok Eustachy propagator dewiacji intelektualnej« gdzie formułuje tezę następującą:

    »Tym razem jednak niejaki @smok Eustachy, którego od kiedy pamiętam kręciły dewiacje chorych twórców spod znaku poprawności politycznej znowu z wysuniętym, obślinionym językiem wtyka na prawicowy portal już skrajnie zboczony serial „Asioka”, pomieszanie religii, mitologii z fekaliami feminizmu, ale uwaga!«

    image

     

    image


    Otóż Salon24 ma ambicje bycia portalem wszechstronnym i kulturnym i potrzebuje również kątentu kulturalnego, czyli odnoszenia się do aktualności kulturalnych. Ponadto nie znam lepszego miejsca do pisania o Ahsoce niż Salon24, bo nie ma. Salon jest zaś miejscem pluralistycznym i kierowanie suplik do Red Wosia jest bez sensu, bo to lewak. A właściciel to mięśniak.

    Przechodząc zaś do rzeczy: Szkoda że moja poprzednia notka nie wywołała takiej reakcji. Formułuję tam bowiem wyniki badań nad wokizmem, łącznie z zjawiskiem NEPu. Ale co tam.

     

    Czy ja polecałem Ringi of Pała? No nie. Czy polecałem sekłele? No nie. Czy polecałem Wiedźmina? No nie. Czy polecałem Kenobiego? No nie.image

     

    Wspomniany RobertzJamajki nie ma dziwnym trafem problemów z powyższymi produkcjami, za wrota do Armagedonu i szczyt wokistycznego rozpasania uważa wspomnianą Ahsokę. Nie wiadomo do końca czemu, bo nie objaśnia. Ale co tam.

    Polecam za to Blade Runnera 2049, gdzie mężczyzna wyzwala się z okowów toksycznej żeńskości. Polecam Orville, gdzie w ogóle dzieją się rzeczy straszne: dzieci zrobione bez ojca szukają ojca, którym okazuje się robot. Społeczność homoseksualistów okazuje się kobietofobiczna i represjonuje kobiety, co znajduje analogię we wojnie terfiar z transami. Polecam wreszcie Mando.

    *

    Popatrzmy teraz na wspomnianą Ahsokę oczyma wokizmu zgodnie z doktryną:

    image

    Mamy 3 bohaterki owszem. Ale dochodzi tam do ekscesów niedopuszczalnych: kobieta zostaje pokonana przez mężczyznę w końcówce 4 odcinka. Weźmy relację Ahsoki i Sabinki: to jest pełen realizm i samo życie, Żrą się same nie wiedzą o co. Tak to często wygląda i wiemy to z doświadczenia. Sama Sabinka być może jest przedstawieniem realnego zjawiska społecznego [1] (tego nie wiem) i co prawda ma fioletową grzywę, ale nie ma otwieracza do butelek w nosie. Nie ma w ogóle przekłutego ryja żadnymi przekłuciami i nie nosi tam złomu żelaznego na twarzy. Czy jest silna, dzielna, niezależna? Tęskni za Ezrą puki co i wybiera po kobiecemu: uczucie przed powinnością, wybiera wojnę galaktyczną dla ułudy odnalezienia Ezry. Podejrzewam że Disnej (Kennedy) będzie naciskać, żeby tą relację miłosną zniszczyć. Żeby friendzona z tego zrobić. Ale na razie nie ma twardych ustaleń tu. Za miesiąc się okaże. Normalnie to taki konflikt kobiecy jest wywołany zazdrością o powodzenie, o faceta itp. a tu to nie wiem bo Ahsoka nie jest człowiekiem. Ahsoka jest ufokiem amerykańsko-telewizyjnym. Czyli budżetowym. Ufok taki się różni od człowieka doklejeniem różnych elementów (uszy Spocka!), kolorem itp. tak aby aktor po charakteryzacji mógł go odgrywać. Inne ufoki - innokształtne albo niewymiarowe – wymagają albo generowania przez komputery (CGI), albo efektów praktycznych (kukiełki itp.) co jest drogie:

    image

    https://www.salon24.pl/u/smocze-opary/943057,gwiezdna-wedrowka-w-xx-wieku-star-trek

    Ufoki tego typu zachowują się jak ludzie, co umożliwia masowemu widzowi zrozumienie oglądanego programu.

    image

     

    Hera też jest ufokiem i w dodatku wdową, a to już jest podejrzane. Odznacza się ona kolorem (zielonym) i tym czymś co wyrasta jej z głowy. Ahsoka tez to ma ale inne bo jest togrutanką a Hera twillekanką. Przy czym pamiętajcie że zarówno Star Wars jak i Star Trek są kreacjonistyczne. 

    Gdzie jest zatem to skrajne zboczenie Ahsoki? Czy wygląda ona jak Lemparcica? No nie wygląda. Nie mam też stosownej wiedzy o wyglądzie lesbijek. Ale nie wygląda jak Lempart. Pozostaje ta blondi z rozdziawionymi oczami. Ona wygląda?

    Nie wiem skąd wziął on jakieś uwagi o prawach do Władcy Pierścieni. Ahsoka nie ma żadnych praw tego typu. Podobnie emeryta nie wiem skąd wziął. Ogólnie w/w notka to odklejka w stylu julkistycznym, bez konkretu a z wyzwiskiem. Żenada. 

    Przypisy:


    1. Patrzcie na te:

    https://www.cda.pl/video/125644113e

    takie młode nie są.

    2. https://www.salon24.pl/u/robertzjamajki/1323367,smok-eustachy-propagator-dewiacji-intelektualnej

    image

     

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W końcu sierpnia 1939 roku władze słowackie zadecydowały o udziale swych wojsk w niemieckiej agresji na Polskę,
     
         W przygotowywanych planach agresji na Polskę strategiczną rolę odgrywało położenie geograficzne Słowacji. Możliwość ataku sił niemieckich z tego kraju oznaczała otoczenie Polski z aż trzech kierunków, co zmuszało polskie dowództwo do jeszcze większego rozproszenia sił. Dla wojsk polskich konieczność zabezpieczenia kolejnych 638 kilometrów granicy z południowym sąsiadem uniemożliwiała skoncentrowanie większej ilości wojsk na Śląsku. Ewentualne przystąpienie Słowacji do wojny stawiało pod znakiem zapytania sens obrony wojsk polskich opartych na umocnieniach Obszaru Warownego „Śląsk”.
     
          Działający bez przeszkód na nominalnie niezależnym terytorium słowackim Niemcy już w kwietniu 1939 roku rozpoczęli przygotowania na potrzeby nadchodzącej kampanii wojennej. Wytyczyli w zachodniej części kraju specjalną strefę ochronną, gdzie miało powstać całe zaplecze militarne i gospodarcze działające z myślą o skierowanych tam wielkich jednostek Wehrmachtu. Niemieccy oficerowie rozpoczęli również pracę instruktażową na potrzeby tworzonej właśnie armii słowackiej.
     
         Dowództwo niemieckich sił zbrojnych zaplanowało liczebność słowackiej armii, jako części wielkiej machiny wojskowej III Rzeszy, na 50 tysięcy żołnierzy. W lipcu 1939 roku Tiso zaakceptował niemiecką propozycję aktywnego udziału Słowacji w wojnie przeciwko Polsce. Tiso uważał, że nie może sobie pozwolić na neutralność i zdystansowanie się od niemieckiej polityki, ponieważ może za to zapłacić oddaniem Słowacji w ręce węgierskie.
     
        By przygotować społeczeństwo słowackie do działań antypolskich i wzbudzić emocje przeciwko Polakom, podjęto intensywne działania propagandowe, przekonujące Słowaków, że część spornego terytorium Spiszu i Orawy jest niesprawiedliwie nadal w polskich rękach. Przedstawiano groźne obrazy wynaradawiających i represyjnych działań państwa polskiego, co raniło słowacką dumę narodową i pobudzało złość. W rzeczywistości z tych wymieszanych etnicznie terenów w Polsce znalazło się 20% terenu Orawy i zaledwie 4% terenu Spiszu.
     
          W połowie sierpnia 1939 roku na podstawie umowy niemiecko-słowackiej i odwołując się do podpisanej kilka miesięcy wcześniej Umowy o ochronie, oddziały niemieckie weszły do zachodniej Słowacji (doliny rzeki Wag) oraz w rejon Podtatrza. Oficjalna prasa słowacka argumentowała ten fakt rosnącym zagrożeniem ze strony polskiego rządu – niemieckie siły zbrojne miały jedynie osłonić sojusznika przed agresją. Co ciekawe, Niemcy zbytnio nie kryli intensywnych przygotowań. Polski wywiad doskonale orientował się w rzeczywistych zamiarach sztabowców niemieckich.
     
         Dodatkowo w dowód lojalności wobec niemieckiego „opiekuna” rząd słowacki przygotował dla potrzeb Luftwaffe kilka nowych lądowisk między innymi na miejscu starego toru wyścigowego dla koni w Wielkiej Łomnicy.
     
         Słowacja wzmocniła antypolską akcję propagandową, epatując społeczeństwo słowackie „krzywdą” zaboru przez Polaków fragmentów Spiszu i Orawy 30 listopada 1938 roku. Władze, wykorzystując aktywistów Hlinkovej gardy [formacji paramilitarnej Słowackiej Partii Ludowej], zorganizowały 22 sierpnia w Bratysławie wielki antypolski wiec pod hasłem przywrócenia jako granicy polsko-słowackiej starej granicy węgiersko-galicyjskiej.
     
          Istotną częścią antypolskich haseł były stwierdzenia, że z Polski, z Galicji przychodzą na Słowację Żydzi, którzy później „pasożytują na pracy Słowaków”. W efekcie demonstracja zakończyła się wybijaniem szyb w żydowskich sklepach, których właścicieli podejrzewano o pochodzenie z Polski. W nocy tłum wdarł się do mieszkania polskiego konsula w Bratysławie i zdemolował je.
     
          24 sierpnia, Niemcy zawiadomili Tisę o konkretach planu ataku na Polskę. W zamian za współpracę Niemcy zaproponowali gwarancję nienaruszalności istniejącej granicy słowacko-węgierskiej oraz powrót do granicy polsko-słowackiej sprzed 30 listopada 1938 roku.
     
         Hitler podobno gotów był nawet zaproponować Słowacji przyłączenie całych Tatr i Zakopanego, ale i Ribbentrop, i Tiso stwierdzili, że w Zakopanem nie ma ludności słowackiej i byłaby to zbyt daleko idąca zmiana. Tiso zażądał jedynie, aby armia słowacka nie była w wojnie z Polską wykorzystana „poza historycznymi terenami słowackimi” (czyli tymi, które były częścią Węgier do 1918 roku, a które Polska dostała 30 listopada 1938 roku, oraz tymi małymi fragmentami Spiszu i Orawy, które przypadły Polsce w 1920 roku).
     
         24 sierpnia ogłoszono stan gotowości bojowej w armii słowackiej. Dwa dni później zmobilizowano dwa pierwsze roczniki rezerwistów, a 28 sierpnia ogłoszono pełną mobilizację armii i pełniącej pomocnicze funkcje przy wojsku paramilitarnej organizacji rządzącej partii, Gwardii Hlinkowej, 30 sierpnia pod broń wezwano zaś kolejne trzy roczniki poborowych.
     
          28 sierpnia Jozef Tiso wystąpił z orędziem do narodu, w którym „poinformował” o rzekomym zagrożeniu Słowacji przez Polskę. Dwa dni później Tiso na posiedzeniu rządu oświadczył, iż „Jesteśmy przygotowani do marszu z Niemcami”. Rząd słowacki wydał instrukcję, aby administracja kraju witała i pomagała jednostkom niemieckim przejeżdżającym przez Słowację.
     
         29 sierpnia przekształcono Główne Dowództwo Wojskowe w Dowództwo Armii Polowej „Bernolák”. Głównodowodzącym armii został dotychczasowy minister obrony narodowej generał I rangi Ferdinand Čatloš (który po nominacji ustąpił z rządu), a jej szefem sztabu mianowano majora Sztabu Generalnego Emila Novotnego.
     
         Pełen plan mobilizacyjny armii słowackiej zakładał powołanie pod broń 148.113 mężczyzn z czego 30 sierpnia 51.306 powołanych żołnierzy miało stanowić przeznaczoną do ataku na Polskę Armię Polową „Bernolák”. Utworzona armia lądowa składała się z trzech dywizyjnych zgrupowań piechoty, do których 5 września, już w czasie działań wojennych, dokooptowano zgrupowanie wojsk szybkich.
     
         Na pierwsze zgrupowanie, o kryptonimie „Jánošik” pod dowództwem generała II rangi Antona Pulanicha składały się: 4. i 5. Pułk Piechoty, 2. Samodzielny Batalion Piechoty wspierany przez I rozpoznawczy dywizjon kawalerii, 2. Pułk Artylerii oraz 2. dywizjon 4. Pułku Artylerii.
     
         Drugie zgrupowanie, „Škultéty” pod komendą podpułkownika Jána Imro (od 5 września generała II rangi Alexandra Čunderlika), obejmowało: 3. Pułk Piechoty, 1.,3. i 4. Samodzielny Batalion Piechoty wspierany przez 2. Pułk Artylerii oraz III rozpoznawczy dywizjon kawalerii.
     
         W skład trzeciego zgrupowania dywizyjnego piechoty, „Rázus” dowodzonego przez pułkownika dyplomowanego Augustina Malára, wchodziły: 1. i 2. Pułk Piechoty, 5. i 6. Samodzielny Batalion Piechoty wspierany przez 3. Pułk Artylerii, 1. dywizjon 4. Pułku Artylerii oraz III rozpoznawczy dywizjon kawalerii.
     
         Zorganizowana już w trakcie wojny grupa wojsk szybkich „Kalinčiak”, od 5 września znajdująca się pod dowództwem podpułkownika Jána Imro, składała się z: I dywizjonu kawalerii, II dywizjonu kolarzy i III dywizjonu zmotoryzowanego. 22 września, wzmocniona plutonem lekkich czołgów i samochodów pancernych, posiadała osiemnaście samochodów pancernych Tatra OA vz. 30. Dodatkowo armii podporządkowano jako samodzielne formacje: 4. i 5. Pułk Artylerii, pociąg pancerny „Bernolák” (o kryptonimie „Hrdlička”), batalion telegraficzny „Bernolák”, batalion zmotoryzowany „Topol” oraz dowództwa lotnictwa i obrony przeciwlotniczej.
     
         Słowackie siły lądowe dysponowały 50 lekkimi czołgami LT vz. 35, 27 lekkimi czołgami LT vz. 34, 30 tankietkami Tč vz. 33, trzema samochodami pancernymi Škoda OA vz. 27, osiemnastoma samochodami pancernymi Tatra OA vz. 30.
     
         Wyposażenie artylerii stanowiło: 271 armat przeciwpancernych, 24 działa przeciwlotnicze średniego kalibru i 62 małego kalibru, 375 lekkich dział polowych i górskich, 151 ciężkich armat polowych i 150 moździerzy.
     
          W kampanii przeciwko Polsce postanowiono wykorzystać również lotnictwo, które choć w połowie znajdowało się w fazie organizacji, miało realizować zadania na rzecz sojuszniczej Luftwaffe i własnej armii lądowej. Siły powietrzne Słowacji – Slovenské Vzdusné Zbrane – utworzono na bazie jednostek czechosłowackich. Otrzymały jednak nowe oznakowanie – na bokach kadłuba niemieckich krzyż, na ogonie zaś znak słowacki.
     
         Uformowano trzy eskadry myśliwskie o numerach: 11, 12 i 13, dysponujące 90 maszynami myśliwskimi: 79 typu Avia B.534 i 11 typu Avia Bk.534. Dodatkowo utworzono trzy eskadry rozpoznawczo-bombowe o numerach 1, 2 i 3 mające na stanie 88 maszyn rozpoznawczych: 73 Letov Š 328 i 15 typu Aero A 100 i Ab 101 oraz trzy bombowce: Bloch MB-200, Fokker F.VII i Avia B-71. Dla potrzeb nadchodzącej inwazji na nadgraniczne lotniska skierowano trzy jednostki: 1. Pozorovaci letka (1. Eskadrę Rozpoznawczą) oraz 11. i 12. Stihacia letky (Eskadrę Myśliwską).
     
          Sprzęt i wyposażenie armii słowackiej pochodziło z zasobów zlikwidowanej wspólnej armii Czechów i Słowaków. Generał Čatloš zachęcał żołnierzy pochodzenia czeskiego do pozostawiania w szeregach narodowej armii słowackiej, niemniej do wybuchu wojny jedynie pięćdziesięciu żołnierzy narodowości czeskiej wyraziło chęć pozostania w wojsku.
     
           28 sierpnia Jozef Tiso wystąpił z orędziem do narodu, w którym „poinformował” o rzekomym zagrożeniu Słowacji przez Polskę. Rząd słowacki wydał instrukcję, aby administracja kraju witała i pomagała jednostkom niemieckim przejeżdżającym przez Słowację (pierwsze niemieckie oddziały wkroczyły na Słowację jako do kraju sojuszniczego już 26 sierpnia, a grupy rekonesansowe nawet 2−3 dni wcześniej). Decyzją rządu słowackiego naczelnego dowódcę i ministra obrony narodowej, Ferdinanda Čatloša, podporządkowano operacyjnie właściwemu dowództwu Wehrmachtu.
     
         30 sierpnia na spotkaniu naczelnych dowódców wojskowych i przywódców politycznych zdecydowano o wsparciu sił niemieckich w walkach przeciwko Polsce.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Wkrótce po ogłoszeniu niepodległości Słowacja podpisała układ z Niemcami, na mocy którego stała się de facto protektoratem niemieckim.
     

                Wobec coraz częstszych antypolskich incydentów na Słowacji strona polska zdecydowała się interweniować wobec Niemiec. Na obiedzie w ambasadzie niemieckiej Jan Szembek oznajmił Hansowi von Moltkemu, że Polska jest tym wszystkim zaniepokojona. „Słowaczyzna i Ruś Podkarpacka jest terenem jakiejś agitacji bardzo wyraźnie przeciw nam skierowanej. Jeśli się bada jej przejawy, to zawsze dochodzi się do źródeł niemieckich”.  „Wszystkie te objawy – dodawał - nie dają się ukrywać i muszą wywołać w opinii polskiej nastroje nie sprzyjające rozwojowi dobrosąsiedzkich stosunków między Polską a Niemcami w myśl założeń układu z 1934 r.”.
     
                 Wyraźnie skonfundowany Moltke prosił o dalsze szczegóły, solennie zaręczając, iż w Berlinie „nie nastąpiła żadna zmiana” polityki wobec Polski, a inkryminowane działania na Słowacji i Rusi Pod- karpackiej mogą być inicjatywami nieodpowiedzialnych elementów po
    stronie niemieckiej.

                Kwestię naprawienia stosunków polsko-słowackich powierzono b. senatorowi Feliksowi Gwiżdżowi – od lat angażującemu się na rzecz zbliżenia między obydwoma narodami. Karol Sidor, który 17 lutego 1939 roku odwiedził posła RP w Pradze, oceniał pozytywnie „dotychczasowe rozmowy Gwiżdża” i mówił, że „nadszedł czas podjęcia kontaktu polsko-słowackiego na szerszej płaszczyźnie”.
     
                Następnego dnia rozpoczęła się w Rużomberku dwudniowa konferencja polsko-słowacka z udziałem Gwiżdża i Sidora, na której omawiano możliwości wszechstronnego porozumienia między dwoma krajami.  Jak pisał polski dyplomata, „cały przebieg konferencji wykazał chęć podejścia przez Słowaków na ścisłą współpracę z nami zarówno na terenie gospodarczym jak i kulturalnym i t.p.”.
     
                Tymczasem w raporcie z końca lutego 1939 roku Kazimierz Papée pisał, że Słowacy są wobec Polski nadal nieufni, choć tym razem głównym powodem jest znane polskie sympatie wobec Węgier. „Słowacy nie są do dziś dnia pewni, czy Warszawa ostatecznie wyrzekła się tak zwanej węgierskiej polucji słowackiego problemu”. Z kolei orientacja proniemiecka na Słowacji „jest linią najmniejszego oporu, wytworzoną przez układ faktów i zręcznie wykorzystaną przez bardzo intensywną penetrację niemiecką. Słowacy wierzą, że spośród trzech wielkich sąsiadów Niemcy najmniej ich skrzywdzili, oraz że dzisiejsza potęga niemiecka wyklucza jakąkolwiek politykę skierowaną przeciw Berlinowi”. Papée zaznaczał wprawdzie, że „na prowincji germanofiliom rządu staje się niepopularnym i wywołuje coraz większe obawy”, ale kilka dni później depeszował, że nawet u Sidora wyczuwa się swoisty „brak odporności na koncepcję niemiecką, którą zdaje się traktować z pewnym fatalizmem”.
     
                Ostatnią przed ostateczną likwidacją Czech-Słowacji próbę poprawy stosunków polsko-słowackich podjął Pavol Čarnogurský, jeden z nielicznych już polonofilów w partii ludackiej, który w początkach marca otrzymał od ks. Tiso polecenie wyjazdu do Warszawy celem przygotowania wizyty premiera słowackiego rządu krajowego w Polsce. Čarnogurský  rozmawiał w Pałacu Brühla z zastępcą podsekretarza stanu w polskim MSZ Mirosławem Arciszewskim, uzyskując solenne zapewnienia o dobre woli ze strony Rzeczypospolitej. Minister Beck przyjął Čarnogurskýego 7 marca i oświadczył mu, że rząd Rzeczypospolitej zaakceptuje każde rozwiązanie sprawy słowackiej, jakie wybierze naród słowacki – czy będzie to unia z Czechami, z Węgrami czy pełna niepodległość. Podkreślił wszakże, iż „społeczeństwo polskie odnosi się z sympatią to sprawy niepodległości słowackiej”, choć „rząd ustosunkuje się do niepodległości Słowacji w zależności od stopnia jej niezależności politycznej”.
     
               Beck gwarantował też przebieg granicy polsko-słowackiej, którą określił mianem „jednej z najsympatyczniejszych w naszem państwie”. Obiecał też użyć wpływów w Budapeszcie w celu poszanowania przez Węgry ich granicy ze Słowacją  (obietnica ta nie obejmowała Rusi Karpackiej, której w Warszawie nie uznawano za część Słowacji).
     
               Likwidacja Czecho-Słowacji sprawiła, iż do  wizyty Tisy w Polsce już nie doszło.
     
              Wstępem do niej była  nieoczekiwana decyzja prezydenta Czecho-Słowacji Emila Háchy, który w nocy z 9 na 10 marca zdymisjonował autonomiczny rząd słowacki (większość ministrów, z Tisą włącznie, nawet na krótko internowano) i wprowadził na Słowacji stan wyjątkowy, wydając odpowiednie polecenia wojsku.
     
              W tej sytuacji Hitler postanowił wezwać do siebie Tisę, żądając od niego w rozmowie 13 marca wieczorem natychmiastowej proklamacji niezależnego państwa słowackiego. Równocześnie zagroził, iż gdyby Słowacy nie ogłosili niepodległości, to ich terytorium zostanie opanowane przez Węgrów, zaznaczając, że  Czechy zajmie Rzesza. Tisa wyraził wstępnie zgodę, choć decyzję przypieczętować miał dopiero słowacki sejm, co nastąpiło następnego dnia. Większość posłów uczyniła to głównie w obawie przed Węgrami, którzy rzeczywiście jeszcze tego samego dnia, a dokładniej w nocy z 14 na 15 marca zaczęły obsadzać obszar Rusi Podkarpackiej, pokonując opór nielicznych ukraińskich sił zbrojnych (Sicz Karpacka), tworzonych przez lokalne autonomiczne władze.
     
             W ten sposób Ruś  Zakarpacka znalazła się w rękach Węgrów. Jednocześnie do zachodniej części Słowacji wkroczyły oddziały niemieckie.
     
            Na czele dziesięcioosobowego rządu niezależnego państwa słowackiego stanął dotychczasowy premier rządu autonomicznego, ksiądz Tiso (dopiero po wybuchu wojny, w październiku 1939 roku został on prezydentem). Wicepremierem został Tuka, a szefem dyplomacji – Ďurčanský.
     
            Już 15 marca 1939 roku Beck wysłał do Ďurčanskýego, jako już ministra spraw zagranicznych Słowacji, telegram informujący o uznaniu nowego państwa przez Polskę. Dnia następnego dotychczasowy konsul RP w Użhorodzie Mieczysław Chałupczyński już w charakterze polskiego chargé d’affaires w Bratysławie zjawił się u Ďurčanskýego, który przywitał go jako pierwszego przedstawiciela dyplomatycznego obcego państwa.
     
           Od początku było jasne, że utworzona z łaski niemieckiej „niezależna” Słowacja będzie satelitą Rzeszy. Dnia 15 marca 1939 roku premier Tiso przesłał Hitlerowi telegram z prośbą o objęcie „opieką” Słowacji, na co Hitler następnego dnia odpowiedział jednozdaniowym telegramem: „Potwierdzam odbiór Pańskiego wczorajszego telegramu i przejmuje niniejszym opiekę nad państwem słowackim, podpisano Adolf Hitler”.
     
           18 marca 1939 roku, cztery dni po proklamowaniu przez sejm w Bratysławie niepodległości kraju, przedstawiciele Słowacji złożyli podpisy pod „układem o opiece” , na mocy którego rząd słowacki zobowiązywał się prowadzić politykę zagraniczną w porozumieniu z Berlinem, a armię swą tworzyć we współpracy z Rzeszą, która z kolei gwarantowała niepodległość i integralność terytorialną Słowacji. Poza tym Rzesza uzyskiwała prawo do obecności wojskowej (garnizony wojskowe, bazy lotnicze, własne fortyfikacje) w strefie specjalnej w zachodniej części Słowacji, wzdłuż granicy z Austrią oraz, co szczególnie ważne, wzdłuż granicy z Polską. Umowę zawarto na 25 lat, z możliwością przedłużenia. Poza tym w tajnym protokole dodatkowym Słowację ściśle związano z Rzeszą na płaszczyźnie ekonomicznej.
     
             Gdy zatem 21 marca 1939 roku Joachim von Ribbentrop po raz ostatni przedkładał polskiemu ambasadorowi Józefowi Lipskiemu „wspaniałomyślną ofertę” Hitlera, niemiecki minister spraw zagranicznych dysponował już dodatkową kartą w postaci podporządkowanej Berlinowi Słowacji. Nie wpłynęło to na decyzję Warszawy. Pięć dni później ambasador Rzeczypospolitej przedstawił szefowi hitlerowskiej dyplomacji definitywną, odmowną odpowiedź strony polskiej.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    St. Żerko – Polska wobec autonomicznej Słowacji (październik 1938 – marzec 1939)
    M. Kornat (red.) -  Polskie dokumenty dyplomatyczne. 1938
    S. Żerko (red.) -  Polskie dokumenty dyplomatyczne. 1939 styczeń– sierpień
    A. Olejko - Niedoszły sojusznik czy trzeci agresor? Wojskowo-polityczne aspekty trudnego sąsiedztwa Polski i Słowacji 1918–1939
    A. Krawczyk – Słowacja księdza prezydenta. Józef Tiso 1887-1947
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Od końca 1938 roku na Słowacji gwałtowanie wzrastały wpływy niemieckie.
     
          Słowakom nie trafiały do przekonania  wyjaśnienia strony polskiej, że, jak mówił Sidorowi podsekretarz stanu Jan Szembek, nie są to „terytorialne żądania”, lecz jedynie „pewne bardzo drobne korektury graniczne, które są konieczne dla normalnego rozwoju stosunków między Polską a Słowacczyzną”. Sidor na próżno prosił, by sprawę korekty linii granicznej odłożyć do czasu, gdy w przyszłości zostanie utworzona w pełni już niepodległa Słowacja. Przedstawiciel partii ludackiej zapewniał przy tym, że nowe państwo pod względem politycznym, wojskowym i kulturalnym opierać się będzie o Polskę, a gospodarczo oprze się o Niemcy i Węgry.
     
          Wstępne rozmowy w sprawie delimitacji linii granicznej toczyły się od połowy października, początkowo w Pradze, a prowadził je poseł Kazimierz Papée. Nowy czechosłowacki minister spraw zagranicznych František Chvalkovský prawo prowadzenia w tej sprawie negocjacji z Polską przekazał krajowemu rządowi słowackiemu, niemniej notę z wykazem żądań Papée złożył 1 listopada Chvalkovskýemu. Tego dnia na drodze wymiany not między rządami w Warszawie i Pradze ustalono, że delimitacja ma nastąpić do końca miesiąca.
     
          Było to dokładnie w przeddzień ogłoszenia przez Ribbentropa i Mussoliniego wspomnianego wyżej arbitrażu wiedeńskiego; co sprawiło, iż polska akcja mogła być w oczach międzynarodowej opinii publicznej kojarzona jako akt zsynchronizowany z posunięciami państw „Osi”.
     
          W sporządzonej 7 listopada obszernej notatce dla prasy, przedstawiającej punkt widzenia resortu spraw zagranicznych, urzędnik MSZ pisał m.in., że „Słowacy są tym narodem, którego lojalności możemy być pewni”, a „przyjazne od szeregu lat stosunki polsko-słowackie przeszły w ostatnich miesiącach pozytywnie swoją próbę, co wyraziło się w obustronnych szczerych przejawach, odpowiadających żywo tendencjom wzajemnym obu społeczeństw”. W notatce podkreślano, że niewielki zakres dezyderatów Warszawy był „wyrazem rozważnego i przewidującego umiaru ze strony polityki polskiej”, która dzięki temu „potrafiła wzbudzić do siebie zaufanie i przyjaźń mniejszych narodów i zapewnić sobie konstruktywną współpracę”.
     
          Była to  naiwna, całkowicie odbiegająca od rzeczywistości, ocena relacji polsko-słowackich. Przez słowacką prasę przetoczyła się bowiem fala wrogich Polsce komentarzy, organizowano inspirowane przez rząd słowacki wiece. Na jednym z nich w ostrych słowach przemawiał Karol Murgaš, dotychczas czołowy zwolennik porozumienia z Polską (autor apologetycznej książki o marszałku Piłsudskim), a odtąd zażarty polonofob. Innym znanym działaczem, znanym z sympatii wobec Rzeczypospolitej, który jesienią 1938 roku zmienił poglądy o 180 stopni, był historyk Franiek Hrušovský.
     
         Niechęć wobec Polski znalazła upust w incydentach. Doszło do napaści na polskich członków mieszanej komisji delimitacyjnej oraz zbrojnych incydentów granicznych (m.in. 25 i 27 listopada). Po obu stronach byli zabici i ranni, o czym informowała prasa.
     
           Nowy przebieg granicy wytyczył układ delimitacyjny, podpisany w Zakopanem 30 listopada 1938 roku. Na jego  Polska uzyskała drobne obszary na Spiszu, Orawie i Ziemi Czadeckiej, w sumie 220 km2 z 900 mieszkańcami.
     
       Na Słowacji wzrastały za to wpływy niemieckie, a specjalny wysłannik Berlina rezydował w Bratysławie, towarzysząc między innymi w podróżach polityków słowackich do Berlina lub Monachium.
     
        Wkrótce po uzyskaniu w październiku 1938 roku autonomii rząd słowacki przystąpił do wewnętrznej przebudowy kraju, zyskując wsparcie partii mniejszości niemieckiej, kierowanej przez Franza Karmasina,  dla wzmocnienia frontu antywęgierskiego. Rząd słowacki doprowadził do delegalizacji partii komunistycznej, a w połowie listopada 1938 roku także partię socjaldemokratyczną. Rząd ks. Tiso z pomocą Niemców podporządkował sobie niemal całą prasę oraz radio i wydawnictwa. W drugiej połowie listopada 1938 roku ludowcy wchłonęli Narodową Partię Słowacką, zyskując pełnię władzy na Słowacji. Karmasin został jednak na życzenie Berlina powołany na specjalne utworzone stanowisko sekretarza stanu do spraw mniejszości niemieckiej. Z czasem zyskał uprawnienia przewyższające innych ministrów. Dzięki temu podporządkował sobie pozostałe organizacje niemieckie na Słowacji, a kilkusetosobowego stronnictwa uczynił potężną 56-tysięczną partię, która zmieniła nazwę na Deutsche Partei.
     
          Kraj uzyskał własny sejm lokalny, odrębne sądownictwo i administrację. Rząd w Pradze odwołał ze Słowacji wszystkich czeskich urzędników, których miejsca zajęli Słowacy. Na razie nie utworzony własnej armii, zadawalając się rozbudową bojówek (tzw. Hlinkowych Gard). Również sprawy gospodarki oraz handlu należały do kompetencji rządu w Pradze.
     
           W wystąpieniach księdza Tisy dominować zaczęły hasła nacjonalistyczne, antysemickie, antydemokratyczne i antyliberalne.
     
          Tworzoną od połowy 1938 roku Gwardię Hlinki (Hlinkova garda, HG), od schyłku października jedyną legalną paramilitarną organizacją na Słowacji, wyraźnie wzorowano na niemieckich SA i SS. W początkach 1939 roku powstał Komitet ds. Rozwiązania Kwestii Żydowskiej; pod wpływem Niemiec przystąpiono do ograniczania praw ludności żydowskiej.
     
         Ludaccy dygnitarze zaczęli być częstymi gośćmi w Niemczech, a w Bratysławie rozpoczął działalność Edmund Veesenmeyer, zajmujący się problematyką słowacką przy sztabie Wilhelma Kepplera, pełnomocnika Göringa i jednocześnie sekretarza stanu do specjalnych poruczeń w niemieckim MSZ. Silną pozycję na Słowacji zajmowała sterowana z Berlina, zhitleryzowana Partia Niemiecka (Deutsche Partei), kierowana przez Franza Karmasina, w rządzie Tisy sekretarza stanu ds. mniejszości niemieckiej.
     
          O zwiększeniu zainteresowania Niemiec separatyzmem słowackim świadczył fakt, że podczas kolejnej wizyty w Rzeszy Vojtech Tuka (przewodniczący Towarzystwa Słowacko-Niemieckiego) został 12 lutego 1939 roku  przyjęty przez samego Hitlera, w obecności Ribbentropa. Znamienne było też, że Tuce – który po tej rozmowie wyznał, że był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu – towarzyszył właśnie Karmasin. W trakcie rozmowy ze strony Tuki padły słowa o złożeniu w ręce Führera „losu mego ludu”, co zostało przez gospodarza przyjęte z zadowoleniem.
     
          Do polskiego MSZ docierały coraz częściej sprawozdania o wzroście wpływów niemieckich na Słowacji i umacnianiu się tam tendencji germanofilskich. Jeden z obserwatorów pisał wręcz o „bałwochwalczym” stosunku wobec Rzeszy. Dawni przyjaciele Polski „po większej części przerzucają się do obozu przeciwnego. Wśród nich wymienić należy jednak ludzi, którzy porozumienia z Polską nie wykluczają, lecz nie chcą się już sami z obawy przed opinią publiczną angażować (Sidor)”.
     
          Przebywający kolejny raz w Warszawie hr. Esterházy w połowie grudnia 1938 roku zwracał uwagę w rozmowie z Beckiem na „bardzo silne popieranie przez agentów niemieckich” niechęci Słowaków wobec Polaków i Węgrów, „której źródłem są cesje terytorialne”.
     
          W Warszawie miano nadzieję, że temu wzrostowi nastrojów antypolskich Niemców i Czechów”) można przeciwdziałać „przez dostarczanie Słowakom naszych argumentów”, wyzyskiwanie „silnych nastrojów katolickich”  oraz generalne ożywienie kontaktów dwustronnych. Rozważano możliwości w zakresie wymiany młodzieży, współpracę rozgłośni radiowych, intensyfikację współpracy gospodarczej.
     
    CDN.
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Everyman  |  0

    Pozycja „everymana” ma sporo wad i ograniczeń, bo w odróżnieniu od działań aktywnych polityków, analityków, dziennikarzy i różnej maści ekspertów nie daje możliwości korzystania ze źródeł politycznej kuchni, dostępnych wyżej wymienionym.

    Ma jednak zaletę nie do przecenienia w czasie przedwyborczej gorączki: oparta na zdrowym rozsądku i bazująca na ogólnie dostępnych informacjach płynących z kampanii potrafi trafnie przewidzieć wynik wyborów właśnie ze względu na powszechność kształtowanych wtedy poglądów. Przecież ostateczny rezultat powstaje w wyniku maksymalnie uśrednionych opinii elektoratu, a nie prognoz pozornie nieomylnych „ besserwisserów”.

    Coś o tym wiem, bo właśnie taka pozycja pozwoliła mi dostrzec „nagość króla” już u zarania kariery Wałęsy oraz przewidzieć zwycięstwo Dudy nad Komorowskim wbrew proroctwom mądrali, który wymyślił wypadek ciężarnej zakonnicy na pasach.

    Co więcej, żaden przeciętny wyborca nie musi się troszczyć o unikalność głoszonych teorii, bo nie zgłasza aspiracji do publicystycznego Olimpu, co dotyka czasem skądinąd cenionych dziennikarzy. Ot, choćby Rafała Ziemkiewicza, który uparcie upowszechnia tezę, jakoby Tuskowi nie zależy by wygrać najbliższe wybory, a chce on jedynie oczyścić przedpole we własnej partii przed wyborami prezydenckimi w 2025 roku, lub spodziewaną w lutym-marcu 2024 „dogrywką” parlamentarnych.

    Z każdym dniem napięcie rośnie, a niektóre z szybko następujących po sobie zdarzeń przybierają wręcz formę histerii. Najlepszym przykładem jest choćby ban nałożony przez organizatorów Campusu Trzaskowskiego na grupę tzw symetrystów. Pomijając ewidentny gwałt na wolności słowa, warto się przyjrzeć na czyją głowę spadła pałka platformerskiej policji czuwającej nad czystością ideologicznego przekazu. Przyjrzałem się, bo panel się odbył na innym forum i skwitować go mogę jedynie wzruszeniem ramion i uśmiechem politowania. Ci straszni symetryści to grupka lewicowo-liberalnych dziennikarzy, którym coś, kiedyś się „wymskło” i teraz się z tego tłumaczą. O rzekomo groźnym charakterze symetrystów niech świadczy fakt, że podczas ponad godzinnej debaty żaden z nich, w żadnej chwili, nawet słowem nie wspomniał o dziesiątkach, jeśli już nie setkach bezczelnych kłamstw, którymi lider ich ulubionej formacji karmi Polaków. Tacy to oni odważni i straszni, a mimo to jakiś opętany nienawiścią patocelebryta porównał ich do szmalcowników.

    Napięcie się udziela także prawej stronie. Widać to choćby w TVP i zaczynam się obawiać, że – podzielane także przeze mnie – sympatie polityczne mogą prowadzić do mdłości i tym samym zniechęcać wyborców jeśli są na ich głowy wylewane kubłami. Doceniam rolę TVP, cenię takie programy jak „Reset” czy „Jak oni kłamią”, ale za każdymi razem gdy red Klarenbach rozwija osobliwe ciągi słowno-logiczne, red Janecki wprzęga swą przesadnie eksponowaną erudycję w wielopiętrowe dowcipy, a starsze panie i panowie z PiS-u klepią swoje formułki – chowam twarz w dłoniach by nie widzieć ton wazeliny płynącej z ekranu.

    Wiem, że będzie trudno. Spodziewam się wielu brudnych chwytów Tuska, lecz wiem także, że zachowanie spokoju, pozbycie się przesady w codziennym przekazie i stosowanie się do zasady „Keep calm and stay cool” przyniesie zwycięstwo. Tym razem to Polacy powiedzą Tuskowi: nie z nami te numery, my nie gapy ...

     

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Zgłoszenie przez Warszawę roszczeń do części Spiszu i Orawy zdecydowanie osłabiło propolskie środowiska na Słowacji.
     
              W okresie kryzysu poprzedzającego konferencję w Monachium Niemcy obiecywali Słowakom niepodległość oraz możliwość oparcia się na sile zbrojnej Niemiec. Tiso odrzucił jednak wtedy tę ofertę, wysuwając w rozmowie z Benešem jedynie postulat autonomii. W czasie dalszych rokowań władze w Pradze zażądały jednolitej deklaracji wszystkich partii słowackich w sprawie autonomii, co doprowadziło do zerwania rozmów.
     
                W tej sytuacji słowaccy ludowcy przenieśli dyskusję nad programem autonomii do Żyliny zapraszając do niej także agrariuszy i socjaldemokratów, którzy jednak opowiadali się za dalszym istnieniem centralnych władz Republiki w Pradze.
     
              2 września 1938 roku, a więc szczytowej fazie kryzysu sudeckiego Józef Beck instruował, by „energicznie” zapewnić przywódców słowackich, że Polska żywi wobec Słowaków sympatię. „Jednakowoż w przypadku, gdyby naród słowacki zdecydował się pozostać w państwie czechosłowackim, istnieje – pisał minister z poleceniem przekazania tego ostrzeżenia kierownictwu partii ludackiej – realna możliwość oderwania terytorium południowej Słowacji, zamieszkanego w większości przez Węgrów. Integralność Słowacji może być natomiast zachowana „w ramach unii autonomicznej z Węgrami”.
     
            Życzliwość Warszawy wobec planów Budapesztu przyczyniła się do osłabienia propolskiej frakcji w kierownictwie partii ludackiej. Rząd Rzeczypospolitej z kolei był rozczarowany powściągliwością Słowaków, którzy nie zdecydowali się na ogłoszenie niepodległości. Już pod koniec września 1939 roku poseł Papée donosił z Pragi, że kierownictwo partii ludackiej zadowoli się autonomią dla Słowacji w ramach państwa czechosłowackiego i oddeleguje przedstawicieli do rządu w Pradze. Dnia 29 września Sidor oraz ks. Jozef Tiso złożyli wizytę polskiemu posłowi w Pradze, informując go o żądaniach autonomii. W razie odrzucenia tych żądań przez prezydenta Edvarda Beneša politycy słowaccy gotowi byli ogłosić – i w tej sprawie wręczyli polskiemu dyplomacie tekst specjalnej deklaracji – „niepodległość państwa słowackiego pod gwarancją Polski”.
     
                Ostatecznie ludowcy opracowali własny projekt deklaracji  domagającej się autonomii i rządu krajowego. Przedłożyli go rządowi w Pradze, a premier Syrovy zgodził się mianować ks. Tiso premierem rządu krajowego. W dniu 6 października 1938 roku oficjalnie ogłoszono manifest, poparty także przez słowackich narodowców i agrariuszy,  w którym wyrażono pragnienie swobodnego kształtowania swojego losu poprzez wprowadzenie autonomii terytorialnej poprzez odpowiednią uchwałę parlamentu w Pradze. Jednocześnie zaprotestowano przeciwko temu, by ktokolwiek decydował o granicach Słowacji bez wiedzy i zgody całego narodu słowackiego.
     
                  Po ogłoszeniu manifestu Tiso udał się do Pragi, by odebrać z rąk Syrovego nominację na premiera rządu krajowego. Słowacka Partia Ludowa nie była monolitem i w jej władzach obok zwolenników kontynuowania związku z Czechami (m.in. Jozef Buday, Martin Sokol, Julius Stano), znajdowali się dwaj polonofile ( Karol Sidor i Pavel Carnogurski) oraz kilku germanofilów (Aleksander Mach, Karol Murgas, D’urcansky, Tuka).
     
                Władze w Pradze zgodziły się na utworzenie rządu na Słowacji tym chętniej, że Węgry wysunęły roszczenia terytorialne wobec Słowacji. Powołanie słowackiego rządu krajowego sprawiło, że sprawę węgierską przerzucono na barki Słowaków. Liczono również, iż w obronie Słowacji mogą wystąpić Niemcy, a może także Włochy i Polska, co byłoby niemożliwe, gdyby rokowania prowadził rząd w Pradze.
     
                Dla swoich roszczeń Węgry uzyskały na początku października 1938 roku poparcie Niemiec, które jednak przeciwne były całkowitemu podporządkowaniu Słowacji przez Budapeszt. Niemieckie MSZ uważało, iż najdogodniejsze z punktu widzenia interesów Rzeszy byłoby ogłoszenie Słowacji państwem niepodległym. Państwo takie nie byłoby zdolne do samodzielnej egzystencji, musiało więc oprzeć się na Rzeszy. Dzięki temu Niemcy mogłyby korzystać z nieograniczonych wprost zasobów słowackiego drewna oraz niezupełnie jeszcze zbadanych złóż surowców.
     
                Utworzenie niezależnej Słowacji stwarzało także szansę na odrzucenie polskich i węgierskich pretensji terytorialnych bez zbędnego prowokowania zatargów Berlina z Warszawą i Budapesztem.
     
                Warszawa z życzliwością powitała ustanowienie słowackiej autonomii oraz zadeklarowała, iż Bratysława winna pozostać przy Słowacji, czym zyskano sympatię wśród Słowaków.
     
                Sprawę roszczeń węgierskich przekazano komisji arbitrażowej, która zebrała się na początku listopada 1938 roku w Wiedniu. Wzięli w niej udział Ribbentrop, hrabia Ciano, węgierski szef dyplomacji Kalman Karnya oraz Chvalkovsky reprezentujący Czecho-Słowację. Ostatecznie komisja arbirażowa przyznała Węgrom słowackie tereny z miastami: Nove Zamky, Levice, Rimavska Sobota, Koszyce oraz Użhorod i Mukacevo. Tereny te stanowiły łącznie prawie 12 tysięcy km2 z około milionem mieszkańców. Bratysława pozostała jednak przy Słowacji, która miała – wedle planów niemieckich – stać się ich sojusznikiem.
     
                W obliczu realnej perspektywy zwasalizowania Słowacji przez Rzeszę, polski rząd zażądał od Słowacji poprawek granicznych na Spiszu i Orawie. W porównaniu z węgierskimi terytorialne żądania Warszawy, która przedstawiła je pod adresem Słowacji (formalnie adresatem był rząd w Pradze), były niezwykle ograniczone. Niezależnie od tego, a także od zasadności roszczeń Rzeczypospolitej, wystąpienie z nimi stanowiło potężny cios dla propolsko nastawionej części działaczy słowackich.
     
               Sprawa ta pojawiła się dość niespodziewanie, choć rzecz jasna w Polsce pamiętano, że w 1920 roku Rzeczpospolita musiała się pogodzić nie tylko z utratą Zaolzia, ale również niektórych skrawków na granicy ze Słowacją. Sekretarz Becka wspominał, że dużą rolę odgrywały naciski, jakie wywierały na ministra koła wojskowe.
     
             W każdym razie na konferencji u Becka 11 października 1938 roku zgodzono się, że rozmiar polskich postulatów będzie zależał od tego, z kim Warszawa będzie rozmawiać. „Jeżeli negocjować będziemy ze Słowakami, to postawimy program minimalny. Jeżeli z rządem czeskim – to stanąć musimy na szerszej platformie”. Podkreślano: Słowaków traktować z całą ostrożnością, aby ich nie zrazić”.
     
            Niedługo później, 14 października, na pierwszej stronie popularnego krakowskiego „Ilustrowanego Kuriera Codziennego” ukazał się artykuł w tej sprawie, prawdopodobnie opublikowany za zgodą lub nawet z inspiracji MSZ, zatytułowany „Co polskie do Polski wrócić powinno”.
     
            Polska zgłosiła pretensje do części Orawy i Spiszu, Czadeckiego oraz kilku innych skrawków, łącznie do 220 km kw. z ok. 4,3 – 4,5 tys. mieszkańców. Były to tereny nie tylko słabo zaludnione, ale przede wszystkim bezwartościowe gospodarczo.
     
    CDN.
     
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    się odbył jednak. Udział wzięli Marcin Meller, Dominika Sitnicka, Jan Wróbel, Grzegorz Sroczyński. Jak to się zastrzega, jak się zarzeka, jak się odcina. Nie opowiadali tam jednak wyłącznie tępych bredni, za które Campus Trzaskowskiego ich skancelował. Dzięki tej kancelacji zainteresowanie wzrosło i Meller będzie miał kasiorkę z reklam na Jutupce, wyświetlenia nabije im bowiem. Wróbel opowiadał tam niestworzone historie, że jest konserwatystą. Jaki z niego jest konserwatysta jak to zwykły lewak? Epatują tam też widza pewnymi dysfunkcjami intelektualnymi:

    Wprowadzili termin elektoratu cynicznego, czy jakiegoś takiego (nie będę słuchał jeszcze raz, by to wychwycić). Chodzi tu o elektorat PiSu, który ogląda też TVN. Faktycznie, pisowcy są bardziej otwarci i oglądają w większym stopniu i TVP i TVN i samodzielnie wyciągają wnioski. Jak już kogoś PiS wkurzy do reszty to zapuszcza sobie Wyborczą, TVN czy naTemat i mu przechodzi. Onet też jest niezły. Owe symetrysty nie mogą pojąć że ludzie są rozumni i nie łykają totalnej propagandy, a nawet sobie toczą z niej bekę. Nieszczere są bowiem totalne egzaltacje, co najpierw podejrzewałem, a potem się potwierdziło.

     

    Weźmy taką konstytucję. Nagle pościągało to koszulki z nadrukiem i cicho sza. Okazało się bowiem, że Unia mniema, że prawo unijne jest nadrzędne względem konstytucji mimo wyroków Trybunału Rzeplińskiego i innych. Artykuł 8 stanowi wyraźnie: Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że Konstytucja stanowi inaczej.

    I nie ma tu nic do nierozumienia czy niejasności. Towarzycho nie pojechało do Brukseli protestować co powinno uczynić, gdyby konstytucja miała dla niego jakiekolwiek znaczenie. Nie ma jednak co od początku (2015 rok) było oczywiste. Histeria na tle praworządności i innych takich też nie była specjalnie wiarygodna, wiązana była raczej z frustracją po odklejeniu od koryta. Nie wymagam od nich zrozumienia i odniesienia się do teorii Ziemkiewicza buntu chamstwa, połączonego z urojeniami wielkościowymi, niemniej. Powinni zakumać po 8 latach że ankiety o zagrożeniu demokracji nie precyzowały, kto tej demokracji zagraża. Ja np. cały czas uważam, że zagrażają jej totalni z Unią Europejską na dokładkę. I jak tu odpowiedzieć w sondażu? A nie zadawali tego pytania bo by się okazało, że są postrzegani jako zagrożenie dla demokracji.

    Nie precyzują też ich rozumienia demokracji. A rozumieją ją na sposób gomułkowski: wolność to uświadomiona konieczność, wtedy Gomułka opowiadał o demokracji co chwilę, jaki to jest demokratyczny. A USA było np. niedemokratyczne. Stosowany obecnie termin demokracja leberalna jest funkcjonalnym odpowiednikiem demokracji socjalistycznej. Był wtedy ZBoWiD, czyli Związek Bojowników o Wolność i Demokrację. DEMOKRACJĘ. Umicie czytać??? Koalicja PPR (Polskiej Partii Robotniczej) w 1947 się nazywała Blok Demokratyczny. Całe to towarzystwo bez większego wysiłku przerzuciło się na opiewanie obecnej opozycji, kontynuującej ówczesne tradycje. Nie może bowiem być tak, że ludzie se będą głosować na kogo chcą i o czymś tam decydować. Na PPR muszą głosować, bo jak nie to szatkownica.

    Dalej: opowiadają tam o pluraliźmie. Przy czym tak go rozumieją, że jeśli 3 główne telewizje zioną na Kaczora ogniem ciągłym to jest pluralizm. A jak dalej 2 zioną po staremu a tylko jedna w drugą stronę to już wybory są stronnicze bo Kaczor ma głos. Połączenie werbalne pluralizmu z totalsami daje komiczny efekt groteski.

    Środowiska antytotalne są natomiast o wiele bardziej zróżnicowane. Ciekawa jest percepcja owych, pod wieloma względami kaleka. DoRzeczy próbują postrzegać.

    Czy może w końcu powstać partia opozycyjna, która stanie do walki z kaczyzmem na gruncie normalnym? Stwierdzi, że ta cała praworządność, unijność to ściema i fejki. Trzeba zwykłą walkę polityczną uskutecznić? Przecież Kaczor wozi się tylko i wyłącznie na durnocie opozycji i być może będzie się tak woził jeszcze jedną kadencję.

    Nie wszystko bowiem co tam nawijają jest słabe. Dostrzegli, że totalność nie zażarła i ponieważ nie działa to trzeba zmienić strategię. Nie rozumieją natomiast sensu istnienia Hołowni. On nie ma sensu. Miał być właśnie takim stonowanym, umiarkowanym, dla elektoratu będącego przeciw PiS, ale nie porąbanego do reszty. Nie wierzącego w zabobony o niszczeniu demokracji itp. A zaczął płakać nad konstytucją, ściągać do siebie kaczofobiczną ekstremę. Więc do kogo się adresuje?

    Nie kumają też motywów konfiar, czyli kobiet głosujących na Konfederację, gdyż są za Konfederacją (tego tez nie kumają). Mam nadzieję że Zajączkowska-hernig wejdzie i będzie tłumaczyć im młotkiem do głowy. Nie zamierzają one exterminować gówniarza, nawet jak wpadną to chcą zachować przy życiu. Rozumieją, że kobieta, aby mogła skorzystać z prawa do aborcji, musi się najpierw urodzić. Więc jak ją wyskrobią za maleńkiego to nic z tego. Czyli najpierw trzeba zakazać aborcji, aby potem skorzystać z aborcji. Z hipergamii wynika, że chcą mieć za partnerów odpowiedni element samczy, którego trzeba szukać w Konfie a nie na lewicy. Takie trudne do pojęcia? Na obecnym etapie prawa kobiet poszły w odstawkę i nie mają ochoty na inwazję zwyroli machąjących fujarą w damskich szatniach, toaletach i tym podobnych miejscach. 

    My z kolei od dawna analizujemy fenomen Silnych razem i nie ma potrzeby jego rozwijania. Nie wszystkie tezy głoszone przez owych symetrystów to skończone brednie. Aby się o tym przekonać należy jednak przesłuchać ich samodzielnie i się coś ułowi.

    https://www.youtube.com/live/d_hhfnhBiBs?si=5vVUyRwlAoABBngi

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Polskie placówki w Ameryce Południowej, działające w ramach Akcji Kontynentalnej, istniały do lata 1945 roku.
     
     
           Dnia 9 lipca 1941 roku odbyła się w Londynie narada, w której wzięli udział: minister Stanisław Kot, płk  Leon Mitkiewicz, szef Oddziału II Sztabu N.W. mjr Jan Żychoń oraz  Jan Librach.
     
     
          W wyniku dyskusji ustalono, że:
    „1. Oddział II zajmować się będzie w Stanach Zjednoczonych wyłącznie wywiadem wojskowym oraz kontrwywiadem wojskowym. Minister Kot oświadczył, że rząd nie ma zamiaru prowadzić wśród Polaków w Ameryce akcji o charakterze kontrwywiadu wewnętrzno-politycznego. Ekspozytura Oddziału II ograniczy się w tej dziedzinie wyłącznie do obserwowania obywateli polskich przybyłych na teren USA w związku z obecną wojną, interesujących z punktu widzenia czysto wojskowego.
    2. Wobec tego, że minister Kot jest w trakcie porozumiewania się z rządem angielskim i przedstawicielem Stanów Zjednoczonych co do polskiej akcji przeciwsabotażowej w USA, żadna tajna działalność polska przez władze wojskowe w tej dziedzinie nie będzie prowadzona. Pułkownik Mitkiewicz wyśle zarządzenie wstrzymania się od jakiejkolwiek akcji poza wywiadem i kontrwywiadem wojskowym.
    3. Tajna akcja przeciw niemiecka (wywiad polityczny, sabotaż, dywersja) na terenie Ameryki Południowej będzie prowadzona z ramienia rządu wyłącznie przez organizację ministra Kota. Oddział II wstrzyma się od jakiejkolwiek działalności tego typu na wymienionym terenie.
    4. Podobnie jak to ma miejsce na innych terenach, Ekspozytura Oddziału II będzie współpracować z organizacją ministra Kota (…)”.
     
     
          W połowie września 1941 roku do Ameryki Południowej został skierowany dr Jan Kaczmarek, urodzony 25 lipca 1895 roku w Bohum , od 1919 roku jeden z organizatorów życia Polaków w Niemczech: założył uniwersytet ludowy w Westfalii i Nadrenii, organizował Związek Polaków w Niemczech, Związek Polskich Towarzystw Szkolnych w Niemczech, Związek Spółdzielni Polskich w Niemczech. Opuścił Niemcy dwa tygodnie przed wybuchem II wojny światowej. Następnie pracował dla polskiego Ministerstwa Informacji i Dokumentacji oraz Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, między innymi był kierownikiem hiszpańskiej placówki MSW (krypt. „Marceli”).
     
     
          Kolejnym Polakiem wysłanym do Ameryki Południowej był Eugeniusz Gruda, urodzony w 1907 roku, przez 14 lat mieszkał w Brazylii, pracując  jako nauczyciel, instruktor oświatowy, a przez pewien czas także sekretarz konsulatu RP w São Paulo.
     
     
         W styczniu 1943 roku  został zaprzysiężony w Londynie jako „wysłannik Rządu Polskiego”.  Jego zadania minister Mikołajczyk określił następująco: „Będzie Pan obserwował przejawy akcji wojennej, życia politycznego, gospodarczego i umysłowego w Brazylii, które mogą być ważne dla wysiłku wojennego Polski i jej sojuszników. W szczególności będzie Pan badać przejawy penetracji państw Osi na terenie Brazylii i zbierać informacje co do sposobów skutecznego jej przeciwdziałania. Poza tym będzie się Pan interesował emigracją polską w Brazylii pod kątem naszego wysiłku wojennego, informując nas o sytuacji na tym odcinku”.
     
     
          Brytyjczycy wysoko oceniali polskie informacje na temat działalności „niemieckiej piątej kolumny” w Argentynie. Od Paciorkowskiego (dla SOE „Eduardo”) otrzymali też informacje na temat dwóch zamachów stanu w krajach Ameryki Południowej.
     
     
          Paciorkowski, który początkowo opierał się na miejscowych Polakach, w kwietniu 1942 roku zaangażował „emigranta, nacjonalistę z Buenos Aires, który dostarczał informacji na temat działalności nacjonalistów w Argentynie oraz w Paragwaju”. Następnym agentem był nacjonalista boliwijski, który przekazywał poufne wiadomości na temat działalności nacjonalistów w Argentynie i Boliwii. Z kolei pozyskany w sierpniu 1942 roku agent informował na bieżąco o planach sztabu argentyńskiego, donosił m.in. o planach rewolucji 4 czerwca 1943 roku.
     
     
          W krajach Ameryki Południowej znajdowały się duże skupiska emigracji z krajów europejskich. Polska Akcja Kontynentalna sprawowała nad nimi dyskretną „pieczę”. Dla spraw chorwackich został zaangażowany agent, który również zajmował się rozpoznaniem ruchu słowiańskiego inspirowanego przez Związek Sowiecki.
     
     
         Zmiana sytuacji na frontach II wojny światowej powodowały korekty w planach działania Akcji Kontynentalnej w Ameryce Południowej. „ Obecnie w związku z nadchodzącym końcem wojny – napisano w depeszy z września 1944 roku - głównym zagadnieniem interesującym nas i gospodarzy jest przewidywana ucieczka osób i kapitałów niemieckich do krajów neutralnych. Prosimy informacje: 1/ o osobach ze środowisk wojskowych, politycznych, handlowo-przemysłowych i finansjery niemieckiej przedostających się na teren Ameryki Południowej[;] 2/ o kapitałach niemieckich przechodzących tam, jakimi drogami i z jakich korzystają pokrywek. 3/ o obrocie nieruchomościami, ruchu kapitałów w bankach na kontach niemieckich jawnych i zakamuflowanych oraz działalności przedsiębiorstw i stowarzyszeń niemieckich lub związanych z Niemcami.”
     
     
          Na jesieni 1944 roku rozpoczęto likwidowanie polskich placówek. Na początku 1945 roku istniały już tylko dwie placówka Akcji Kontynentalnej w Ameryce Południowej: w Chile (Zbigniew Golędzinowski) oraz Buenos Aires (Edward Paciorkowski).
     
     
          Cofnięcie uznania dla rządu RP w Londynie przez największe mocarstw w lipcu 1945 roku doprowadziło do radykalnego ograniczenia działalności Polaków w Ameryce Południowej. Część z nich jednak pozostała na tym kontynencie.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    W,  Grabowski - Polska „cywilna” Akcja Kontynentalna w Ameryce Południowej w latach II wojny światowej
     
    Politycy, dyplomaci i żołnierze. Studia i szkice z dziejów stosunków międzynarodowych w XX i XXI wieku
     
    Wywiad i kontrwywiad wojskowy II RP. Z działalności Oddziału II SG WP
     
    T. Panecki -, Polonia zachodnioeuropejska w planach Rządu RP na emigracji (1940–1944).
    Akcja Kontynentalna
     
    A. Pepłoński -  Wywiad Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie 1939–1945
     
    J. Ciechanowski -  Wywiad polski w Ameryce Północnej i Południowej w czasie II wojny światowej
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    W ramach Akcji Kontynentalnej przystąpiono w 1941 roku do organizacji polskich placówek w Ameryce Południowej.


          W dniu 13 lutego 1941 roku Komitet dla Spraw Kraju, skupiający się dotychczas na pracy „krajowej”, przystąpił do organizowania akcji polskiej, nazwanej Akcją Kontynentalną na terenie Europy a potem także obu Ameryk.


            „Ściśle biorąc pod działalnością tak nazwaną – napisał Stanisław Kot - rozumiemy wszystkie możliwe formy pracy (…) – to znaczy – walki tajnej z wrogiem wszystkimi sposobami, z wyłączeniem akcji zbrojnej otwartej, której w pewnych wypadkach jest przygotowaniem. Jest to zatem szeroki zakres prac, zahaczających o akcję polityczną, propagandową, wywiadowczą czy sabotażową”.


           „Organizacja pokrywa swą siecią większość państw tego kontynentu. – oceniono w listopadzie 1942 roku działalność w Ameryce Południowej - Wyniki zwalczania wpływów niemieckich wśród skupisk polskich wyraźnie dodatnie. Wyniki akcji informacyjnej na tych terenach doprowadziły do wykrycia głębokich przygotowań przewrotów politycznych ze strony państw Osi i spotkały się z największym uznaniem u pracujących z nami czynników angielskich”.


          W celu zorganizowania Akcji Kontynentalnej w Ameryce Południowej w lutym 1941 roku Ministerstwo Spraw Wewnętrznych zaangażowało por. Zbigniewa Golędzinowskiego. Urodzony się w Warszawie 18 czerwca 1897 roku, był synem Konstantego i Felicji z domu Chełmińskiej. Po otrzymaniu matury w 1915 roku w gimnazjum w Częstochowie, w latach 1916–1918 studiował na Politechnice Lwowskiej, na wydziale budowy maszyn. Po pokoju brzeskim porzucił studia i przedarł się do II Korpusu Polskiego w Rosji, a następnie do dywizji gen. Żeligowskiego, z którą wrócił do Polski. Po ukończeniu szkoły podchorążych w 1920 roku został skierowany do 16 Pułku Ułanów, w składzie którego walczył z bolszewikami. Po ukończeniu w 1927 roku szkoły lotniczej. służył w 1 Pułku Lotniczym w Warszawie. Po wypadku w 1930 roku został przeniesiony do rezerwy w stopniu porucznika. W latach 1930–1933 pracował w Komisariacie Rządu w Gdyni, m.in. jako kierownik miejskiego biura turystycznego. Następnie, w latach 1933–1939, przebywał w Argentynie i Paragwaju, współpracując z Poselstwem RP. W grudniu 1939 roku wstąpił do polskiego lotnictwa we Francji. W lecie 1940 roku został ewakuowany do Anglii. W styczniu 1941 roku otrzymał roczny bezpłatny urlop z wojska, a miesiąc później minister spraw wewnętrznych Stanisław Kot wysłał go do Buenos Aires, gdzie skontaktować się z Edwardem Paciorkowskim, który upatrzony na kierownika Akcji Kontynentalnej na terenie Ameryki Południowej.


          „Tematem rozmów miało być omówienie (…) – napisano w raporcie - wszystkich trzech ewentualnych form, jakie te prace przyjąć mogą czasowo lub na dłuższy czas. Ponadto Golędzinowski wspólnie z Paciorkowskim mieli zorganizować na potrzeby polskiego MSW (…) serwis wycinków [prasowych] na temat sytuacji Polski pod okupacją, o ile zawierają one wiadomości, pochodzące bezpośrednio z Europy”.


          „Organizacyjnie projektowana akcja winna – napisał Golędzinowski - obejmować następujące odcinki: – 1/ penetracja życia społeczno-politycznego na kolonjach rolniczych na prowincji; – 2/ kontrwywiad prowadzony w portach; – 3/ zagadnieniem nieco odrębnym w technicznym wykonaniu będzie sprawa szerzenia defetyzmu wśród kolonji niemieckiej nazistowskiej; – 4/ demaskowanie działalności niemieckiej w takich wypadkach, w których ujawnienie spowodować może kompromitację kierowniczych czynników nazistowskiej imigracji”.


         W celu rozpoznania działań niemieckich miano prowadzić takie działania, takie jak: „– obserwacja działu rachunków otwartych w Banco Germanico – badanie przepływów finansowych; – przeniknięcie do Klubu Niemieckiego w Buenos Aires – za pośrednictwem przedstawicieli miejscowych władz mających wstęp do klubu; – rozpoznanie przejawów życia kolonii rolniczych – tu wskazywano na konieczność posługiwania się mierniczymi, agentami firm handlowych oraz obserwacją w hotelach i restauracjach nazistowskich w miastach prowincjonalnych”.


          Do akcji przeciw niemieckiej zamierzano wykorzystać przedstawicieli tzw. białej imigracji rosyjskiej.


          Ponadto wskazywano na przydatność śledzenia prasy niemieckiej „La Plata Zeitung”, a specjalnie działu życia miejscowego. „Kontrwywiad morski” (oraz rozpoznanie lotnictwa cywilnego) zamierzano zorganizować na podstawie sieci agentów wywodzących się z urzędów celnych, kapitanatów portów, a także zarządów linii lotniczych.


        W początkowym okresie akcji zamierzano utworzyć sześć „punktów informacyjnych po 100 dolarów każdy miesięcznie”.


         Zbigniew Golędzinowski ps. „Lopez”, „Ombu” dotarł do Buenos Aires w końcu kwietnia do 1941 roku, gdzie spotkał się z Paciorkowskim, który „wyraził gotowość do podjęcia tych prac”.


         Edward Paciorkowski ps. „Gomez”, „Eduardo”, „Roca” był w latach 1923–1925 pracownikiem Oddziału II Sztabu Generalnego WP. Pod przykrywką dziennikarza – korespondenta agencji ATE – działał w Berlinie. Był współpracownikiem por. Alfreda Birkenmayera, kierownika placówki wywiadowczej „Brzoza”. Po odwołaniu Birkenmayer w 1924 roku Paciorkowski kierował do 1925 roku placówką. Następnie pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. W latach 30. został pracownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kierując od listopada 1935 do końca 1938 roku konsulatem RP w Asunción (Paragwaj). Następnie, od lipca 1938 do 1 listopada 1939 roku był konsulem honorowym w La Paz (Boliwia).


          Zdaniem Paciorkowskiego akcja przeciw niemiecka miała obejmować trzy kraje: Argentynę, Brazylię oraz Chile. Wedle niego najważniejszymi celami Niemców Ameryce Południowej były: „pomoc w tworzeniu totalitarnych (lub sprzyjających totalitaryzmowi) rządów oraz przeciwdziałanie wpływom brytyjskim i amerykańskim”.


          W ramach „akcji informacyjnej” centrala Akcji Kontynentalnej w Londynie oczekiwała obszernych informacji i raportów na temat działalności niemieckiej. Spodziewano uzyskania „praktycznych wiadomości dotyczących niemieckiego aparatu organizacyjnego i propagandowego, zagranicznej organizacji NSDAP oraz miejscowych satelitów niemieckich i proosiowych”. Oczekiwano także ścisłych danych personalnych, uwzględniających przeszłość kierowników akcji i wybitniejszych agentów niemieckich.


          Dla sabotowania instytucji niemieckich przewidywano stworzenie jednej lub kilku -niewiedzących o sobie – zakonspirowanych polskich organizacji, podporządkowanych całkowicie Paciorkowskiemu.


          Ich zakres działania miał obejmować: „1) wykrywanie i przeciwdziałanie wszelkim aktom skierowanym przeciwko wysiłkowi wojennemu Wielkiej Brytanii oraz przeciwstawienie się zakusom tworzenia rządów dyktatorsko-totalistycznym sympatyzujących z Niemcami; 2) akcję czynnego antyniemieckiego sabotażu, czyli działania na szkodę niemieckich instytucji i organizacji oraz utrudnianie ich rozwoju, niedopuszczanie do „panoszenia się” Niemców w jakichkolwiek dziedzinach życia publicznego, propagowanie i prowadzenie bojkotu niemieckich towarów, firm i przedsiębiorstw, rozpowszechnianie wiadomości i pogłosek o antypaństwowej działalności Niemców, a także prowadzenie aktów czynnego sabotażu wobec aktywnych elementów i placówek hitlerowskich oraz instytucji, np. niemieckich linii żeglugi powietrznej, przedsiębiorstw transportowych itp.”

    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Od początku Austriacy dążyli do uzyskania pełnej kontroli nad Legionami Polskimi.
     

          Zgodnie z porozumieniem zawartym między polskimi politykami a władzami w Wiedniu Legiony podlegały politycznie NKN, a wojskowo AOK.

     

           Zasady organizacji Legionów opracowano tak, by władze ck monarchii mogły mieć nad nimi pełną kontrolę. AOK , która nie miała zaufania do Legionów poddała  je systematycznej  inwigilacji. Pracę operacyjną wykonywali funkcjonariusze i współpracownicy Biura Ewidencyjnego (wywiad i kontrwywiad) Sztabu Generalnego, który miał wówczas siedzibę w Cieszynie.

     

         Jego szef, płk Oskar Hranilović, osobiście nadzorował ich pracę, wnikliwie oceniając napływające raporty. Legionistów uważał za żołnierzy rozpolitykowanych, o niskiej wartości bojowej, stąd jego raporty wysyłane do centrali AOK przedstawiały ich w złym świetle. Herman Lieberman uważał, iż był on w ogólności nieznośnie nieprzyjaźnie usposobiony do Polaków”.

     

         Punktem wyjścia do opracowania zasad organizacji Legionów były istniejące regulaminy ck pospolitego ruszenia – Landsturmu. Dlatego też podstawowe założenia organizacyjne Legionów opracowało austriackie Ministerstwo Obrony Krajowej, któremu podlegały takie formacje. Ostateczną wersję zaakceptowała AOK.

     

         27 sierpnia 1914 roku w rozkazie nr 5782 naczelnego wodza, arcyksięcia Fryderyka Habsburga, określono zasady organizacji, werbunku i funkcjonowania Legionów. Rozkaz zapowiadał powołanie dwóch legionów – Zachodniego z siedzibą w Krakowie i Wschodniego z siedzibą we Lwowie. Na dowódców Legionów mianowano austriackich generałów polskiego pochodzenia - komendantem Legionu Zachodniego został gen. Rajmund Baczyński, a Wschodniego gen. Adam Pietraszkiewicz. Wobec zajęcia przez Rosjan wschodniej części Galicji Legion Wschodni nigdy nie powstał.

     

         Baczyński nie zdobył zaufania legionistów. Służbista, stale przypominał żołnierzom, że do ich zasadniczych obowiązków należy „bezwzględne posłuszeństwo względem ck komendy wojsk tudzież władz politycznych”. Nie ceniono też jego umiejętności wojskowych : „Był to sobie Bogu ducha winien poczciwy [...], drobiazgowy staruszek, który stale [...] torbę z aktami gubił” – tak za pamiętał go Jan Dunin Brzeziński. Po kilku tygodniach generał został odwołany.

     

         Legion miał się składać z dwóch pułków piechoty, a każdy z czterech batalionów oraz oddziałów jazdy w sile dwóch–trzech szwadronów po 150 kawalerzystów. Pierwotnie nie planowano doposażenia w artylerię ani w karabiny maszynowe. Łączny etat określono na 16 tysięcy żołnierzy. Legiony mogli zasilić oficerowie rezerwy oraz emerytowani.

     

         Obowiązywać miała komenda w języku polskim, a w korespondencji z ck władzami język niemiecki.

     

         Legioniści otrzymali prawo noszenia mundurów „w kroju i formie, jakie noszą polskie związki strzeleckie”, z tym że na prawy rękaw kurtki mundurowej powinni nałożyć opaskę czarno-żółtą zgodnie z barwami armii austro-węgierskiej.

     

         Po uformowaniu legioniści mieli złożyć przysięgę na wierność cesarzowi o takiej treści jak żołnierze pospolitego ruszenia.

     

          Komendantów batalionów i pułków mianowała AOK na wniosek komendanta Legionu. Na takie warunki nie chcieli zgodzić się zwolennicy Piłsudskiego, którzy oczekiwali, że komendant Legionu powinien mieć prawo mianowania na wszystkie stanowiska bez konsultacji z dowództwem austriackim, gdyż Legiony są polskim wojskiem. Stało się to przedmiotem sporów w kolejnych miesiącach i latach.

     

          Dowódcy pułków, batalionów, kompanii nie mogli mieć przyszytych gwiazdek na kołnierzach kurtek tak jak oficerowie  wojsk liniowych. Na mocy zarządzenia ministra obrony krajowej z 28 listopada 1914 roku mieli nosić kościane rozetki, identyczne jak urzędnicy wojskowi czy jak obrona krajowa. Jedynie oficerowie austriaccy oddelegowani do służby w Legionach mogli mieć gwiazdki, jako oznakę stopnia wojskowego. Ta decyzja także stała przyczyną przyszłych napięć.

     

         Komendanci jednostek legionowych podlegali ck oficerom wojsk liniowych i jako pierwsi mieli im oddawać honory wojskowe. „Rozmaici komendanci legionów mają stanowiska niższe od sprawujących równą komendę, ale należących do armii i obron krajowych, bez względu na szarżę tych ostatnich, nawet gdyby byli wyjątkowo aspirantami oficerskimi, a nawet podoficerami”  napisano w rozkazu Komendy Legionów z 23 grudnia 1914 roku.

     

         To także stało się przyczyną konfliktów, a legioniści niejednokrotnie nie oddawali honorów, prowokując tym samym ck oficerów.

     

         Powodem zadrażnień stało się także dosyć powszechne lekceważenie legionistów przez ck oficerów, którzy, bywało, traktowali ich „jako hołotę, szmaty ludzkie”, a Legiony jako mało ważną i mało po ważną formację. Oficerowie liniowi nazywali legionistów „ochotniczą bandą” prowadzoną przez „dyletantów.

     

         Wszystko to było konsekwencją przyznania legionistom statusu „pospolitaków”, czyli wojska trzeciej kategorii.

     

          W drugiej połowie września 1914 roku AOK powołała Komendę Legionów, która spełniała rolę sztabu generalnego.

     

          Ponieważ Wiedeń uznał, że Legiony mają być  formacjami polskimi z języka, a austriackimi z ducha,  w Komendzie Legionów znaleźli się w większości oficerowie polskiego pochodzenia, którzy sumiennie wykonywali austriackie rozkazy Należał do nich  ambitny i utalentowany  kpt. Włodzimierz Ostoja-Zagórski, oficer wywiadu sprawujący nadzór wywiadowczy nad Legionami. Zagórski był na tyle zręczny i wpływowy, że w istocie kierował chwiejnym Durskim-Trzaską, kolejnym Komendantem Legionów. Stąd opinia legionistów, iż „Durski jest tylko formą, a wszystkim jest Zagórski”.

     

         W Komendzie Legionów znaleźli się także oficerowie obcego pochodzenia: Austriacy, Węgrzy, Czesi, Ukraińcy – oczywiście obojętni na polskie sprawy. Służby w Legionach nie cenili, gdyż był to boczny tor, który nie prowadził do awansu, stąd  też służyli bez zaangażowania, starając się o przeniesienie.

     

          Wobec manifestacyjnego nienoszenia przez legionistów czarno-żółtych opasek, w październiku 1914 roku AOK zwolniła ich z tego obowiązku, jednocześnie przyznając prawa kombatanckie.

     
     
    Wybrana literatura:
     
    A. Chwalba – Legiony Polskie 1914-1918

    M. Klimecki, W. Klimczak  -  Legiony Polskie,

    M. Wrzosek -  Polski czyn zbrojny pod czas pierwszej wojny światowej 1914– 1918

    W. Wysocki,  W. Cygan, J. Kasprzyk -  Legiony Polskie 1914–1918

    L. Moczulski -  Przerwane powstanie polskie 1914
    K. Filipow, M. Klimecki -  Legiony Polskie. Dzieje bojowe i organizacyjne

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0

    Fiasko powstańczych planów Piłsudskiego doprowadziło do utworzenia Legionów Polskich.

     

           Władze austro-węgierskie oczekiwały, że w momencie wybuchu wojny z Rosją strzelcy Piłsudskiego przeprowadzą akcje dywersyjne i sabotażowe na terenie Królestwa Polskiego, ułatwiając tym samym ofensywę własnych armii.
     

           Po wybuchu wojny Austriacy wyrazili zgodę na mobilizację oddziałów strzeleckich i wkroczenie do Królestwa Polskiego. Rozkazy mobilizacyjne podpisał Józef Piłsudski, komendant główny oddziałów strzeleckich, któremu 31 lipca 1914 roku podporządkowali się mu także strzelcy z Polskich Drużyn Strzeleckich.

     

           6 sierpnia 1914 roku z koszar zlokalizowanych w krakowskich Oleandrach wyruszyła w kierunku granicy rosyjskiej Pierwsza Kompania Kadrowa skupiająca najlepiej uzbrojonych strzelców. W kolejnych dniach w ślad za nią poszły następne kompanie,  kierując się na Kielce. Podlegały one dowódcy ck grupy operacyjnej gen. Heinricha Kummera, który widział w nich jedynie grupy dywersyjne. Piłsudski natomiast  traktowali oddziały strzeleckie jako kadry Wojska Polskiego. Z kolei dla konserwatystów galicyjskich oddziały strzeleckie miały być atutem w staraniach o przekształcenie dualistycznych Austro-Węgier w trialistyczne Austro-Węgro-Polskę, co miało się dokonać w następstwie przyłączenia, po zwycięskiej wojnie, Królestwa Polskiego do Galicji.

     

            Wbrew nadziejom Austriaków strzelcy po wkroczeniu do Królestwa Polskiego napotkali na – w najlepszym razie –  bierność społeczeństwa królewiackiego, w konsekwencji upadły plany wywołania antyrosyjskiego powstania. Piłsudski niechętnie współpracował z ck dowództwem, podkreślając na każdym kroku, że jego oddziały są Wojskiem Polskim, wyzwalającym ziemie polskie spod rosyjskiej okupacji, oraz bez zgody AOK tworzył  własną cywilną i wojskową administrację podporządkowaną fikcyjnemu Rządowi Narodowemu, który miał jakoby powstać w Warszawie.

     

           Takie niezależne postępowanie strzelców oburzyło władze ck monarchii, które zaczęły w nich widzieć formację awanturniczą i wichrzycielską. W ich opinii Piłsudski zawiódł  i tym samym  wygasł jego mandat na dowodzenie strzelcami. Austriaccy generałowie i  politycy postanowili więc jak najszybciej przerwać działalność strzelców, z których nie było pociechy, a polityczne szkody znaczące. Także dla konserwatystów galicyjskich stali się obciążeniem, gdyż utrudniali  porozumiewanie się z Wiedniem  w związku z perspektywą trializmu.

     

           Obie niezadowolone strony szybko się porozumiały. Zarówno Wiedeń, jak i lojaliści galicyjscy zdawali sobie sprawę, że w obopólnym interesie leży kontynuowanie polskiego czynu zbrojnego, ale pod ścisłym nadzorem AOK.  

     
          Ck minister skarbu Biliński zaprosił do Wiednia Juliusza Leo, który przybył do stolicy 10 sierpnia 1914 roku. W rozmowach uczestniczył minister spraw zagranicznych Leopold Berchtolde oraz inny politycy i sztabowcy austriaccy. Dołączył do nich także Michał Bobrzyński. Wspólnie szukano rozwiązania.

     
          Tymczasem o możliwość rozmów ze sferami rządowymi i wojskowymi Wiednia zabiegali też przedstawiciele Piłsudskiego, 12 sierpnia Władysław Sikorski złożył ofertę stworzenia na bazie oddziałów strzeleckich polskiego korpusu ochotniczego pod dowództwem Piłsudskiego. Propozycja ta została odrzucona.

     
          Dla Wiednia zdecydowanie lepszym i sprawdzonym partnerem byli konserwatyści, którzy wystąpili z ideą powołania instytucji reprezentującej polskie stronnictwa z Galicji i Śląska Cieszyńskiego, która miałaby nadzór polityczny nad polskim czynem zbrojnym. Byli przekonani, że zjednoczona polska reprezentacja będzie skutecznym narzędziem polskiej polityki w Wiedniu. Starania o jej wyłonienie, w których istotną rolę od grywał Leo, powiodły się.
     

            W efekcie tego porozumienia powstał 16 sierpnia 1914 roku w Krakowie Naczelny Komitet Narodowy, formalnie  powołany z inicjatywy parlamentarnego Koła Polskiego, które opublikowało manifest skierowany do „Narodu Polskiego”, podpisany przez sześćdziesięciu pięciu polskich posłów do wiedeńskiej Rady Państwa i Sejmu Krajowego we Lwowie reprezentujących wszystkie opcje polityczne. Posłowie uznali NKN „za najwyższą instancję w zakresie wojskowej, skarbowej i politycznej organizacji zbrojnych sił polskich”.

     

          Od początku w NKN dominowali konserwatyści demokraci. Pierwszym prezesem komitetu został  Juliusz Leo, a kolejnymi krakowscy konserwatyści: Władysław Leopold Jaworski i Leon Biliński. NKN stał się ważną  instytucją dysponującą solidnym budżetem, jego członkowie zaś mieli ambicje, by stać się centralną polską instytucją dla Galicji i Śląska Cieszyńskiego, a potem także dla ziem Królestwa Polskiego.

     

          Podczas rozmów w Wiedniu dyskutowano głównie o przyszłości oddziałów strzeleckich. W ich trakcie zrodził się pomysł powołania w oparciu o nie nowej formacji o nazwie Legiony Polskie. Władze austriackie przystały na tę propozycję, a gen. Con rad von Hoetzendorf  skwitował krótko: „im więcej bagnetów, tym lepiej”.

     

           Polscy lojaliści, powołując Legiony, mieli przede wszystkim na celu poskromienie ambicji politycznych Piłsudskiego. Pragnęli w miejsce oddziałów strzeleckich stworzyć nowe formacje zbrojne, które będą realizować ich wizję polityczną, a nie Piłsudskiego.

     

           Strzelcy, co zrozumiałe, wcale nie byli zachwyceni nową formacją i niechętnie używali słowa „legionista”, woleli mówić o sobie: „my, strzelcy”. W ich przekonaniu „strzelec jest duchem wolnym, a legionista ck – najmitą, żołnierzem wynajętym przez zaborcę”.

     

          Piłsudski w liście do Jaworskiego z sierpnia 1914 roku wyjaśniał, że strzelcy „uważają się za od rębne wojsko polskie, sprzymierzone z Austrią, a nie za część austriackiej armii, podległej narzuconej sobie komendzie, której zupełnie nie zna i do której nie może żywić z tego powodu ani tych uczuć, ani takiego za ufania, jak do komendy danej”.

     

          Z kolei dla władz austriackich Legiony miały być świadectwem monarchicznych uczuć Polaków i ich solidarności z państwami centralnymi, stąd też austriacka cenzura chętnie wyrażała zgodę na teksty pisane w tym duchu,  natomiast blokowała te na temat Legionów jako atutu w walce o niepodległą Polskę. Słowa „sprawa polska”, a tym bardziej „niepodległa Polska” znalazły się na indeksie.

     

              Komendant nie mógł się pogodzić z tak pomyślaną ideą Legionów, stanowiącą zaprzeczenie jego niepodległościowego programu. Przez kolejne lata prowadził  mniej lub bardziej otwartą walkę polityczną z AOK, a z czasem także z NKN.

     
    CDN.

    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Klęska prób opanowania warszawskich mostów należała do najbardziej brzemiennych w  skutki porażek powstańców na samym początku zrywu.
     

         W 1944 roku Warszawa miała trzy mosty dla ruchu pieszego i  kołowego oraz dwa mosty kolejowe. Patrząc z  północy na południe, w  1944 roku w Warszawie znajdowały się następujące mosty: tuż za Cytadelą przerzucono nad Wisłą dwa równoległe mosty długości 510 m. Były to żelazne mosty kratownicowe z umieszczonym na górze torowiskiem, wsparte na sześciu filarach, z  których północny służył kolei, a  południowy ruchowi drogowemu; most Kierbedzia był długim na 520 m mostem drogowym, który na wysokości Zamku Królewskiego łączył Śródmieście z  Pragą. Miał on jezdnię z  torami tramwajowymi oraz chodniki dla pieszych i  wsparty był na sześciu filarach;  1500 m dalej nad rzeką przerzucono most kolejowy długości ok. 5000  m, wsparty na czterech filarach, który jako linia średnicowa stanowił połączenie warszawskiego Dworca Głównego z Dworcem Wschodnim na Pradze; najważniejszy most Warszawy, most Poniatowskiego, zaczyna się na zachodnim brzegu wiaduktem wyrównującym różnicę wysokości aż do poziomu wysokiej skarpy. W  efekcie razem z  częścią nadrzeczną, opierającą się na siedmiu usadowionych w  nurcie rzeki filarach, ma długość 1300 m. Wraz z Alejami Jerozolimskimi i aleją 3 Maja stanowił najkrótszą trasę wiodącą na wschodni brzeg i  służył jako południowy odciążający most dla śródmiejskiego ruchu drogowego.
     

         Batalion AK „Bończa” miał zdobyć przyczółek mostu Kierbedzia wypadem z ruin Zamku. Natarcie nie powiodło się, ponieważ kwatera Wehrmachtu i  górujący nad mostem „Dom Schichta” były skutecznie bronione. Dom ten na kilka dni przed powstaniem został obsadzony przez kompanię saperów pod dowództwem kapitana Trennera. Zadanie ich polegało na zainstalowaniu na moście ładunków wybuchowych oraz rozpoznaniu przygotowań powstańców. Niemcy zostali w porę zaalarmowani.
     

         Również natarcie na wschodni przyczółek mostu, przeprowadzone od strony Pragi, załamało się pod ogniem niemieckiej obsady przyczółka mostowego. Most Kierbedzia przez całe powstanie, a przynajmniej do 13 września, kiedy to został wysadzony w  powietrze, pozostawał w  rękach Niemców. Wschodnia część miasta, Praga, została odcięta od centrum powstania.
     

        Ciągnący się od mostu Kierbedzia do placu Piłsudskiego niemiecki klin w Śródmieściu umożliwił później podzielenie terenów opanowanych przez powstańców na mniejsze ogniska walki i  tym samym dał początek zdławieniu powstania.
     

        Także natarcia polskiego zgrupowania „Konrad” na most kolei średnicowej, jak i na most Poniatowskiego, nie powiodły się, ponieważ zgrupowanie to było zbyt słabe (żołnierze trzech plutonów zgrupowania „Konrad” wyznaczeni do zajęcia przyczółka mostu Poniatowskiego dysponowali głównie bronią krótką, jedynie dowódca grupy uderzeniowej, kapral podchorąży Jerzy Sienkiewicz – „Rudy” miał 9 mm pm MP40. Wsparcie ogniowe zapewniał im jeden brytyjski 7,7 mm rkm Bren z zapasem 2000 nabojów), a plan ataku był niedopracowany. Nie było zgody co do sposobu natarcia i  początkowo zamierzano zaatakować most Poniatowskiego z  przejeżdżającego nim tramwaju. Natarcie od wschodniej strony przyczółka mostowego także nie osiągnęło celu. Żołnierze trzech równie słabo uzbrojonych plutonów, jeszcze w parku Paderewskiego powstańcy wpadli na pluton z Dywizji Spadochronowo-Pancernej „Herman Göring”, z którym stoczyli nierówny bój zakończony odwrotem.
     

        Nie powiodło się również natarcie zgrupowania „Żaglowiec” na mosty przy Cytadeli z powodu ciężkich polskich strat poniesionych podczas ataku na Cytadelę. Natarcie od strony Pragi także nie przebiło się do mostu przy Cytadeli.
     

        Tym samym wszystkie mosty pozostały w  rękach Niemców, a  współdziałanie powstańców w  lewo i  prawobrzeżnych dzielnicach miasta nie doszło do skutku.
     

        Jeden nietknięty warszawski most w  rękach powstańców mógł zmienić ich militarną wartość w  oczach sowieckiego dowództwa i  umożliwiłby współdziałanie powstańców po obu stronach rzeki.
     

        Można uznać, iż w polskich planach przywiązywano do opanowania mostów mniejszą wagę niż do zdobycia ośrodków „władzy” podczas szturmu na niemieckie punkty dowodzenia i koszary. Przy niemal wszystkich mostach,  wyznaczone do ich opanowania polskie grupy bojowe były zadziwiająco słabe. Zawiodła jednak także najsilniejsza grupa, batalion „Bończa”, atakująca most Kierbedzia. 
     

        Wszystkie zgrupowania bojowe, łącznie z  działającym na Pradze, były tak słabo uzbrojone, że ich natarcia na tego rodzaju obiekty równały się samobójstwu. Bór-Komorowski przypisuje niepowodzenie próby opanowania mostów temu, że zawiodło powstanie na Pradze; stamtąd właśnie planowane było główne natarcie na warszawskie mosty..
     

        Podsumowując wyniki pierwszych działań bojowych, należy stwierdzić, że nigdzie w  Warszawie powstańcy nie zdobyli silniejszego niemieckiego punktu oporu. Nie zdobyto żadnego mostu, żadnego lotniska ani nawet żadnego pomocniczego lądowiska. Nie zniszczono żadnego ważnego sztabu ani żadnego czasowo nie unieruchomiono, nie opanowano żadnej ważniejszej centrali łączności. Niemal  nigdzie nie powiodło się zdobycie ważnego wojskowego obiektu przez zaskoczenie. Bo Niemcy nie zostali zaskoczeni wybuchem powstania.
     

        W większości wypadków źle zaplanowane polskie  natarcia na niemieckie obiekty, bunkry, koszary, baterie artyleryjskie, lotniska i mosty z ciężkimi stratami zatrzymywały się na przedpolu. Wielokrotnie natarcia takie utknęły na zasiekach z  drutu kolczastego.
     

        Największą pod względem powierzchni dzielnicę Warszawy zajęli powstańcy tam, gdzie było niewiele niemieckich obiektów.
     
     
        W  pierwszych godzinach powstania polskie straty wyniosły prawie 2000 ludzi, co stanowiło niemal 15 procent walczących w tym momencie powstańców. Poważniejsze jednak niż te straty były pośrednie skutki fiaska tych pierwszych działań bojowych. Pod wrażeniem niepowodzenia niemal wszystkich pierwszych ataków zaprzestano prowadzić skoordynowane działania, a poszczególne jednostki powstańcze w nocy z 1 na 2 sierpnia skoncentrowały się na obronie swoich pozycji.
     

    Wybrana literatura:
     
    H. von Krannhals – Powstanie Warszawskie 1944
    T. Komorowski – Armia Podziemna
    Armia Krajowa w dokumentach
    J. Ciechanowski – Na tropach tragedii. Powstanie Warszawskie 1944
    A. Borkiewicz – Powstanie Warszawskie 1944
    A. Richie – Warszawa 1944. Tragiczne powstanie
    Ilustracja: https://klubdialogu.pl/tag/poniatowski-bridge/
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Najprawdopodobniej już w nocy 31 lipca na 1 sierpnia 1944 roku Niemcy dowiedzieli się o dokładnym terminie wybuchu powstania w Warszawie.
     
          Po podjęciu w dniu 31 lipca 1944 roku decyzji o wybuchu powstania, z uwagi na godzinę policyjną, od godziny 7.00 następnego dnia rozpoczęto przekazywać stosowne rozkazy do dowódców obwodów, a  do poszczególnych żołnierzy ok. godziny 16.00.
     
          W nocy, z 31 lipca na 1 sierpnia 1944 roku, dokładna godzina jego wybuchu została wielokrotnie zdradzona, m.in. przez polskiego agenta Policji Bezpieczeństwa oraz niemieckiemu oficerowi przez pewną Polkę.
     
          Dowódca SS i  policji w  Warszawie, SS-Standartenführer Geibel, w zeznaniu złożonym w roku 1948 na temat Powstania Warszawskiego oświadczył polskim władzom sądowym: „O  godzinie 16 urząd mój w  alei Róż otrzymał telefoniczną wiadomość od jakiegoś porucznika Luftwaffe, że dowiedział się on ubiegłej nocy od pewnej Polki o  zarządzeniu ogólnego powstania na 1  sierpnia, godzina 17. Kobieta błagała go, żeby opuścił przedtem Warszawę. Nie odbierałem osobiście telefonu i także nie pamiętam już, kto mi go przekazał. Chociaż oficer przemilczał swoje nazwisko, dałem wiarę wiadomości i  rozkazałem dowódcy Policji Ochronnej (Rodewald), ażeby obsadził wszystkie przygotowane stanowiska, zawiadomiłem dr. Hahna (Policja Bezpieczeństwa), zameldowałem telefonicznie gen. Stahelowi o  zdarzeniu i  po raz ostatni poprosiłem dr. Fischera, ażeby ustąpił i  przybył natychmiast z  wydzieloną do jego osłony kompanią policyjną do dzielnicy policyjnej. Ponownie odmówił, ponieważ nie wierzył w powstanie Polaków”.
     
           Dla Geibla było to tylko potwierdzenie słuszności działań, dzięki którym ok. godziny 13.00 zostały zaalarmowane policja i – przez generała Stahela – niemiecki garnizon w Warszawie.  Tak więc najważniejsze niemieckie placówki i oddziały nie mogły zostać zaskoczone godziną wybuchu powstania. Dotyczyło to przede wszystkim wart mostowych.
     
           Jeżeli mimo to pewna  liczba niemieckich żołnierzy i placówek została przez powstanie faktycznie zaskoczona, to albo byli oni nieosiągalni pomiędzy godziną 13.00 i  17.00 nieosiągalni, albo należeli do licznych niemieckich pododdziały rozbitej niemieckiej Grupy Armii „Środek”, o  których istnieniu ani policja, ani komendantury Wehrmachtu nic nie wiedziały.
     
            Wpływ na dosyć bierne zachowanie niemieckiej policji i wojska w godzinach poprzedzających wybuch powstania miała obawa, aby  przez  ogłoszenie powszechnego alarmu,  nie sprowokować powstania.
     
             Nie można też zapominać, iż przed godziną 17.00 doszło w mieście do co najmniej dziesięciu przedwczesnych potyczek powstańców z  Niemcami. Wszystkie one nie pozostały oczywiście niezauważone i  zostały zgłoszone. Oprócz bezpośrednich uczestników zaalarmowały one sąsiadujące jednostki. Przede wszystkim starcia na Żoliborzu wywołały już o  godzinie 14.30 gotowość Policji Ochronnej do odparcia ataku.
     
          Tym samym należy stwierdzić, że Powstanie Warszawskie nie miało waloru ani powszechnego, ani taktycznego zaskoczenia, lecz natrafiło na przygotowanego, uzbrojonego, zaalarmowanego i  wyczekującego przeciwnika, który dokładnie wiedział, gdzie znajdują się jego najwrażliwsze i najsłabsze miejsca (ulice przelotowe i mosty), i który potrafił chronić je przed niespodziewanym napadem. Aby zapewnić ich ochronę, zrezygnowano z  ostrzeżenia załóg innych mniej ważnych miejsc.
     
           Wrażenie pojedynczych, zaskoczonych powstaniem niemieckich żołnierzy i  cywilów nie miało wobec posiadanej przez dowództwo niemieckie stosunkowo dobrej wiedzy o  zaistniałej sytuacji większego znaczenia. Na długo przed powstaniem wiele policyjnych jednostek w mieście znajdowało się w stanie gotowości do obrony przed atakiem. Na Żoliborzu już przed południem wystawiono dodatkowe warty na ulicach i przed obiektami, samochody pancerne z lotniska na Bielanach otrzymały rozkaz wymarszu.
     
            Powstaniu Warszawskiemu zabrakło więc owych klasycznych elementów, które są niemal niezbędne dla udanego powstania. „Dowództwo, wydające rozkaz natarcia w takich warunkach – napisał Pobóg-Malinowski - składało tylko dowód brawurowej beztroski w  szafowaniu młodą, bohaterską, wspaniałą krwią, wykazywało i  tu zdumiewający zanik poczucia odpowiedzialności i  przenosiło na karty narodowej historii nie tylko swój tragiczny w skutkach błąd w kalkulacji, ale i ten jeszcze swój niewybaczalny grzech wobec młodego pokolenia i całego narodu”.
     
     
    Wybrana literatura:
     
    H. von Krannhals – Powstanie Warszawskie 1944
    T. Komorowski – Armia Podziemna
    Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej
    W. Pobóg-Malinowski – Najnowsza historia polityczna Polski
    A. Sowa – Kto wydał wyrok na miasto? Plany operacyjne ZWZ-AK (1940-1944) i sposoby ich realizacji
    Armia Krajowa w dokumentach
    J. Ciechanowski – Na tropach tragedii. Powstanie Warszawskie 1944
    A. Borkiewicz – Powstanie Warszawskie 1944
     A. Richie – Warszawa 1944. Tragiczne powstanie
    5
    5 (1)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Powszechnie  wiadomo, że aby powstanie mogło odnieść sukces, należy dobrze rozpoznać siły przeciwnika a sam jego wybuch musi nastąpić niespodziewanie.
     
         Decyzję o  wybuchu powstania podjęto na podstawie  niepełnej i  błędnej oceny położenia wroga. Polacy widzieli panikę wśród jednostek tyłowych w Legionowie oraz przybycie  Dywizji Spadochronowo-Pancernej „Herman Göring”, która  zgodnie z  rozkazem demonstracyjnie przemaszerowała przez Warszawę.
     
          Dowództwo AK nie widziało nic o niemieckich wojskach na północny wschód od Warszawy. 19. Dywizja Pancerna, którą przed kilku dniami specjalnie sprowadzono do Warszawy, 31 lipca 1944 roku w  polskim rozpoznaniu w  ogóle się nie pojawiła.
     
         O Sowietach wiedziano jeszcze mniej niż o Niemcach.  Sowieckie czołgi, które pojawiły się w podwarszawskich miejscowości położonych na linii prowadzącej z  południowego wschodu na północny zachód, uznano za posuwające się od wschodu przednie oddziały głównych sił Rokossowskiego.
     
          O ile AK była w  stanie, za  pomocą swojego systemu rozpoznania i  raportowania, podczas okupacji niemieckiej  zadziwiająco precyzyjnie rozpracować rozlokowanie niemieckich wojsk w  Polsce i przekazać dane o tym do Londynu, to począwszy od 24 lipca 1944 roku w obliczu wojny manewrowej  kiedy jednostki poruszały się zbyt szybko, konspiracyjny aparat wywiadowczy zawiódł. Pod Warszawą Armia Krajowa błądziła po omacku, ponieważ nie potrafiła stosować nowoczesnych metod rozpoznania wroga.
     
         Wkrótce po wojnie L. Orłowski w „The insurrection of Warsaw”, opublikowanej w  „Journal of Central European Affairs” napisał, iż „Niemcy zostali zaskoczeni, zauważyli wprawdzie, że coś się dzieje i  mieli się na baczności, ale prawdopodobnie nie oczekiwali, że zacznie się to tak szybko. Ta chwila zaskoczenia przyniosła Powstaniu nieoczekiwany sukces”
     
         Gen. Komorowski w swoich pamiętnikach w 1951 roku napisał natomiast, iż 1 sierpnia, idąc ulicami Warszawy, spotkał tak wielu zdążających na miejsca koncentracji młodych Polaków, że „bał się o  zachowanie tajemnicy na temat naszej Godziny „W”.
     
         „Generalnie Niemcy zostali zaskoczeni” – stwierdził Komorowski. Niemieckie dowództwo nie przejęło  się stanowiącymi przedwczesny wybuch powstania „ kilkoma głupimi pukaninami” i  potraktowało je jako lokalne zajścia. „Dzięki temu podejściu nasz plan zaskoczenia Niemców o  godzinie 5 po południu powiódł się”, choć przyznaje , iż zaledwie 15 minut po godzinie 17.00 Niemcy ogłosili alarm dla wszystkich swoich oddziałów.
     
          W „Polskich Siłach Zbrojnych w drugiej wojnie światowej” - oficjalnej pracy Komisji Historycznej byłego Sztabu Głównego Wojska Polskiego także uznano, iż  dzień i  godzina wybuchu powstania były dla Niemców zaskoczeniem.
     
         W rzeczywistości Niemcy liczyli się z  powstaniem w  Polsce od co najmniej od 1943 roku. Ponadto działania bojowe Armii Krajowej pozwoliły Niemcom zapoznać się z taktyką i metodami możliwego polskiego powstania. Akcje zbrojne podejmowane przez AK  w  ramach planu „Burza” w  pełni uzmysłowiły nie tylko niemieckiemu dowództwu, ale i całemu wojsku oraz wszystkim jego żołnierzom, czego można oczekiwać po Polakach w  miejscowościach, do których zbliżała się sowiecka armia. W ten sposób moment zaskoczenia został w  znacznym stopniu, jeśli nie całkowicie, wykluczony.
     
          To, że niemieckie dowództwo w Warszawie liczyło się z powstaniem, było się oczywiste dla wszystkich mieszkańców Warszawy.Dowodem na to mógł być choćby widok niemieckich placówek wszelkiego rodzaju, które latem 1944 roku coraz silniej otaczane były zasiekami, barykadowane, wyposażane w  betonowe zapory i  uliczne bunkry. Po inwazji aliantów na kontynent oraz doświadczeniach wyniesionych z  walk we Francji stały się one normalnym elementem ochrony przed działaniami powstańczymi i  zgodnie z  rozkazami rozmaitych dowództw Wehrmachtu od dawna były stosowane przez wojska niemieckie.
     
         Od maja 1944 roku 6. Flota Powietrzna liczyła się w wypadku powstania z próbami lądowania na warszawskich lotniskach.
     
          W sposób oczywisty najlepiej poinformowane o zamiarach powstania były niemiecka policja i jej rozmaite oddziały. Ówczesny dowódca Policji Bezpieczeństwa w Warszawie, dr Ludwig Hahn poznał,  jak twierdził, „generalny plan powstania” wiele tygodni przed jego wybuchem i  zameldował o  tym swojemu zwierzchnikowi Paulowi Otto Geiblowi.  Ponadto Hahn podał Geiblowi termin wybuchu powstania, informując, że wybuchnie ono 1 sierpnia 1944 roku między godziną 11.00 a 12.00. W  związku z tym do gmachu Policji Bezpieczeństwa ściągnięto dowódców stacjonujących w  Warszawie oddziałów policyjnych, które „czekały już” na wybuch powstania.Po wojnie  Geibel zaprzeczył jednak tej wersji.
     
          O przygotowaniach Polaków do wybuchu powstania w Warszawie poinformowano także, mianowanego 27 lipca 1944 roku na stanowisko szefa Nadkomendantury Polowej Wehrmachtu w Warszawie, Reinera Stahela, który jednak wątpił w  ich wiarygodność.
     
         Przebywająca w  tym czasie  w  rejonie Warszawy niemiecka 9. Armia na bieżąco rejestrowała informacje o  przygotowaniach do powstania. I tak gdy 22 lipca 1944 roku Komenda Główna Armii Krajowej skierowała do dowódcy okręgu warszawskiego, Antoniego Chruściela, zarządzenie o wprowadzeniu z  dniem 25 lipca stanu czujności do powstania, następnego dnia w  Dzienniku Wojennym 9. Armii napisano: Polski ruch oporu nakazał swoim członkom stan gotowości bojowej. Reakcja strony niemieckiej: wzmocniona ochrona obiektów”.
     
          26 lipca 1944 roku dowództwo 9. Armii zwróciło uwagę podległych jej związków na możliwy wybuch powstania, jako źródło wiadomości podając komendanta Policji Bezpieczeństwa w Warszawie. Jednocześnie dowódca 9. Armii zarządził na 26 lipca na godzinę 12.00 regulaminową służbę, która wykluczała zaskoczenie. „Wszystkie względy osobiste muszą ustąpić. Wszelkie niedbalstwo będę traktował z  całą surowością” – polecił.
     
          29 lipca 1944 roku konfidenci Wehrmachtu meldowali, że powstanie „planowane jest na godzinę przed północą”.
     
          30 lipca 1944 roku Grupa Armii „Środek” w swoim raporcie dziennym zaznaczała, że w  Warszawie wzmógł się niepokój i  że w  niektórych punktach miasta doszło do strzelaniny. 1 sierpnia 1944 roku w dziennikach wojennych 9. Armii i Grupy Armii „Środek” niemal z  ulgą stwierdzono: „Oczekiwane powstanie Polaków rozpoczęło się”. Tak więc wybuch powstania nie był zaskoczeniem dla Niemców.
     
     
    CDN.
    5
    5 (2)
  •  |  Written by Smok Eustachy  |  0

    Odpowiedzialność za ostatnie nieporozumienia z Ukrainą ponosi PiS. Polityka wdzięcznościowa musi doprowadzić do podobnych perturbacji. O Wołyniu trzeba było myśleć w 2022 roku w lutym. Nasz entuzjazm dla pomocy Ukrainie jest duży, owszem, ale może być większy jeśli pójdą ekshumacje itp. Powinniśmy wtedy to powiedzieć i warunki przedstawić. A nie teraz. Podobnie ze zbożem. PiS w etapie wzmożenia eliminuje ludzi potrafiących ocenić rzeczywistość a potem płacze.

    *

    To działa tak jak sklep: najpierw ustalasz warunki: że za określony pieniądz dajesz towar, np. ziemniaki. Jak ktoś aprobuje owe warunki a potem się rzuca to jest postrzegany negatywnie. A ci twierdzą, że tak się nie robi polityki jak się ziemniaki kupuje. Tymczasem się dokładnie tak robi.

    *

    Temat fałszowania wyborów podobnie został odpuszczony. Jak wiecie w 2015 roku powstał Ruch Kontroli Wyborów, który ograniczył wałki dzięki czemu PiS przejął władzę. Rola owego RKW jest umniejszana i pomijana. I zamiast cały czas trzymać taką narrację, dziękować Ruchowi za utrudnienie totalnego wałkowania to dziękowali PKW. Ciekawe za co? RKW aktywizował setki tysięcy ludzi, którzy w pewnym momencie mogli by sami zacząć kandydować, a to dla funkcjonariuszy PiS jest groźne. No to macie teraz opowieści o fałszowaniu opowiadane przez totalniactwo.

    *

    Przejdźmy teraz do konfiarzy, którzy zyskują przejmując rozczarowany elektorat PiS i PO. Paszkwile ich budują, bo skoro jadą po nich to widocznie są OK. Czy zdołają zająć w wyborach 3 miejsce z pakietem kontrolnym? Potem albo koalicja PiSPO albo przedterminowe wybory na wiosnę. Konfa może zmobilizować elektorat który w tym wszystkim nie chce brać udziału. Stąd piwo Mentzena i inne jego działania niestandardowe przyniosą lepszy wynik wyborczy. Ludzie będą deklarować głosowanie na Konfederację aby wywołać pianę z pyska u tamtych.

    Mamy tam nie tylko Mentzena, jest też Bosak.

    *

    W Polsce mieszkacie albo coś, powinniście łatwo załapać analogię z PRL albo i z rokiem 1920tym. Wtedy klasa robotnicza była hołubiona i paradoksalnie ona się buntowała, co czyniło socjalizm wątpliwym. Teraz kobiety stały się narzędziem rewolucji i będzie to wyglądać podobnie. PiS zaś działa tu po linii bolszewickiej. Widziałem klipy promujące przemoc w TVP i tam zawsze kobieta jest zachęcana do zgłaszania. Nigdy mężczyzna. Podobnie jak ten słynny klip reklamowy gdzie biały mężczyzna był głównym przemocowcem a czarny go powstrzymywał.

    Działać to musi tak:

    Policja wezwana nie jest w stanie ustalić, kto zaczął, bo nawet obrażenia nie są tu żadnym dowodem. A bezpieczniej dla niej jest wywalić niewinnego z domu niż zostawić winnego. Poza tym co ich obchodzi to sąd będzie rozstrzygał. A sąd ma papier od Policji więc nie wnika bo Policja ustaliła. I tak to już idzie przez wszystkie instancje.

    Musi sprawa być faktycznie bezprzedmiotowa w stopniu drastycznym, aby to nie wyszło.

    Nie ma też mechanizmu takiego, żeby obydwoje wyrzucić.

    Przypominam:

    "Gdy kobieta osiąga orgazm z mężczyzną, kolaboruje z systemem patriarchalnym, erotyzując tylko opresję, której ulega."

    *

    Przypominam też, że przyzwolenie na przemoc kobiet wobec mężczyzn jest o wiele większe niż na przemoc mężczyzn wobec kobiet. Mężczyźni są tu zatem jawnie dyskryminowani. Formy przemocy stosowane przez kobiety w ogóle nie są penalizowane i wliczane do przemocy, więc mają one wolną rękę.

    *

    Tymczasem mecenas Strugalski na Fejsbuniu (ze skrótami):

    Kolejny ksiądz rzymskokatolicki uniewinniony, w sprawie o pedofilię. /…./

    Schemat pracy jest zawsze ten sam, już go sobie porządnie dopracowałem: tak robić, by oskarżenie utknęło jak Fiat Punto w błocie.

    Dowody są przeważnie żadne. Księża – i w ogóle mężczyźni, bo i świeckich też bronię – są oskarżani, bo taka jest obecnie lewacka moda. Ta lewacka moda, to jedyna przyczyna oskarżenia, w sprawach które prowadziłem. Zwykle pseudodowodem jest wyłącznie oświadczenie osoby pokrzywdzonej, całkowicie niewiarygodne i wewnętrznie sprzeczne, i nic więcej. To oświadczenie jest zwykle uzbrojone w opinie psycholożek, nierzadko tendencyjne i naciągane, które obalić można powołując rzetelnych biegłych, którzy wystąpią przed Sądem, i twardo powiedzą jak jest. 

    Mowa końcowa oskarżenia sprowadza się zwykle do tego, że „nie jest wykluczone, że przestępstwo popełniono” – jak to usłyszałem pierwszy raz, to myślałem, że to żart. Teza, że coś nie jest wykluczone ma być podstawą do oskarżania człowieka?! Ale jak się to samo powtórzyło w innym procesie, i w kolejnym, trzecim czy czwartym, to zrozumiałem że to nie żart, tylko smutna prawda o tym, że jak oskarżenie nie ma dowodów, to ulepia swe stanowisko z niczego. 

    Lubimy się szczycić tym, że nasze prawo pochodzi od szlachetnego prawa rzymskiego. Ale jakby starożytny prawnik rzymski zobaczył co wyprawiamy, to by nas za próg swego domu nie wpuścił Wysłałby nas najpierw na lekcję logiki elementarnej, na której możliwe, że nie uniknęlibyśmy rózeg. I, co gorsza, dostalibyśmy te rózgi słusznie. 

    Ale jeśli się człowiek twardo broni, to wygrywa się uniewinnienie. Są jeszcze w Polsce zarówno rzetelni Sędziowie, jak i rzetelni biegli. Nie jest wcale z naszym wymiarem sprawiedliwości aż tak źle, jak wieść gminna niesie. 

    Tylko trzeba się bronić, twardo i nieustępliwie. Polski system prawny jest bezlitosny dla tych, którzy się nie bronią.

    I tak to się kręci.

    *

    Jedyną nadzieją dla PiS są koła ratunkowe rzucane przez opozycję. Niejaki Przeszpieg się tu rzuca:

    https://medium.com/@przeszpieg/pis-przegrał-312f1777b27e

    Trochę racji ma. 

    *

    Aktualnie lesbijki szczególnie gardłują za aborcją. Ewidentnie się kierują zawiścią. U nich się nic nie urodzi, więc niech inne kobiety też nie mają dzieci. 

    5
    5 (2)
  •  |  Written by Godziemba  |  0
    Szybkie, niemal amerykańskie tempo budowy Gdyni, odbyło się kosztem bezwładnej niekiedy zabudowy miasta.
     
     
           Koncepcja reprezentacyjnego centrum Gdyni została porzucona wkrótce po uchwaleniu planu. Z zabudowy placu dworcowego powstała tylko siedziba Państwowego Banku Rolnego projektu Mariana Lalewicza, na miejscu placu Nadmorskiego zbudowano kameralną Kolonię Rybacką, a kwartały na północ od planowanej alei Wolności wchłonął port.  Kiedy wystąpiła potrzeba szybkiej rozbudowy nabrzeży do załadunku węgla, zaczęto je budować na terenie, który urbaniści rezerwowali pod reprezentacyjną dzielnicę nadmorską. Dodatkowo port odciął się od miasta 250-metrowym pasem bocznic kolejowych, a potem betonowym murem. „Nie miasto nie liczyło się z portem, lecz port odwrócił się od niego”  – pisał autor pogwałconego planu.
     
     
           Ostatecznie śladem alei Wolności pobiegła węższa i mniej reprezentacyjna ulica Mościckich (dziś: Wójta Radtkego), a Śródmieście przesunęło się na południe. Rolę najbardziej reprezentacyjnej alei przyjęła Kuracyjna/10 Lutego. Jej zakończenie było efektowne – molo, lecz perspektywę w drugą stronę zamykał nie monumentalny dworzec, tylko nasyp kolejowy i szczytowa ściana zwalistej kamienicy z kolejarskimi mieszkaniami.
     
     
           PKP też stworzyło w mieście udzielne księstwo. Projekt węzła kolejowego ukończono dopiero w czerwcu 1930 roku, wykrzywiając niektóre założenia planu urbanistycznego. „Z trzech elementów, tworzących kompleks Gdyni – portu, kolei i miasta, każdy jest ścieśniony i żaden nie ma możliwości rozwoju – pisał Edgar Norwerth.
     
     
          Swoje enklawy i strefy wpływów tworzyło też wojsko, któremu nie podobał się na przykład zamiar budowy robotniczych osiedli na Oksywiu, w sąsiedztwie portu wojennego i koszar marynarki.
     
     
         W Śródmieściu urbanistom udało się zapanować nad zasadniczą siecią ulic, ale nie mieli już wpływu na kolejność zabudowywania działek. Władze miejskie bezradnie patrzyły, jak wytyczanie ulic czy uzbrajanie terenów, paradoksalnie, paraliżowało rozwój zabudowy. Podniesienie standardu sprawiało bowiem, że działki drożały i zniechęcały inwestorów, którzy woleli pobudować się na tańszej, choć gorzej skomunikowanej parceli.
     
     
          Przez spekulacyjny bałagan nowe kamienice długo nie tworzyły zwartej zabudowy, tylko stały pojedynczo i czekały na towarzystwo. Na przykład pierwszym dziełem architekta Włodzimierza Prochaski, który przybył do Gdyni w 1927 roku z Warszawy, była kamienica Grażyna przy ulicy Świętojańskiej. Uważa się ją za jedną z pierwszych funkcjonalistycznych kamienic w nowym mieście.  Kamienica długo nie miała żadnych sąsiadek, linia zabudowy Świętojańskiej była dopiero kreską na planie urbanistycznym, a ulica – piaszczystym traktem.
     
     
         „Usiadłem na miedzy – wspominał Prochaska pierwszy dzień pracy. – Wokół panował całkowity spokój. W zbożu migotały bławaty i maki, a poranną ciszę wypełniało bzykanie świerszczy i trzmieli. Ze stacji dochodziły odgłosy kolei, a z dalekiego portu zgrzyt jakichś mechanizmów i niskie buczenie holowników. Wokół żadnych domów, nie licząc jedynego, małego drewnianego, rażącego jasną barwą świeżego drewna i łaskoczącego miłym zapachem żywicy. Zresztą w tym domku później zamieszkałem” .
     
     
          Na dalszym odcinku Świętojańskiej, obok gmachu Komisariatu Rządu (dzisiejszego ratusza), jeszcze w 1937 roku widziano jak „stary Kaszuba zasiewa swe pole, aby na jesieni zebrać plon i nie płacić podatków od placów niezabudowanych” .
     
     
          Dziesięć lat po przyznaniu Gdyni praw miejskich architekt Stanisław Karol Dąbrowski porównywał ją „do ubrania w czasie tzw. »pierwszej przymiarki«. Niby już coś jest, lecz brak rękawów, kołnierza i guzików. Wszędzie jakieś nitki. Tu coś trzeba podciąć, tam popuścić. Jednym słowem twór in statu nascendi. Mgławica, z której wyłania się wszechświat i przybiera formy zorganizowane” .
     
     
          Niedługo później warszawski pisarz Zbigniew Uniłowski porównał miasto do niesfornej nastolatki: „Jak podlotek, który przed pierwszą randką źle maluje usta, tak Gdynia wzrusza swoim nieporadnym flirtem z uwodzicielskiem doświadczeniem morza”. Martwił się tylko, czy społeczeństwu starczy „charakteru, aby połączyć samotne budynki, wytyczyć ulice, wykrztusić drewniane rudery, trawę i piaski pokryć asfaltem, przystroić miasto w klomby, umyć i uczesać i dopiero zaprowadzić na pierwszy bal” .
     
     
          Gdynia, jak Ameryka, była młoda i szybka, a resztki starego porządku – jak domek Heblów, pruska stacyjka czy nawet „dąb Napoleona” – skazane były na rozjechanie przez modernizacyjny walec. Gdynia, jak Ameryka, zarażała energią. Domy jeszcze przez jakiś czas nie były tu wystarczająco wysokie, by sens miało wyposażanie ich – jak w Ameryce – w  windy. Drapaczem chmur nazywano na początku lat trzydziestych czteropiętrową kamienicę z narożnym belwederkiem i wysokim parterem, wymurowaną z cegły i z drewnianymi stropami. Zbudowała ją przy placu Kaszubskim, na rogu Portowej i Jana z Kolna, miejscowa rodzina rybacka, Elżbieta i Jakub Scheibe, według projektu Wiktora Lorenza . Skojarzenie z amerykańskim wieżowcem było o tyle uzasadnione, że nie tylko górowała nad wiejską jeszcze zabudową, ale i że Scheibe dorobił się na emigracji za oceanem..
     
     
           Gdynia miała też swoją Statuę Wolności, która witała osoby dojeżdżające do miasta pociągiem. Trzyipółmetrową miniaturę nowojorskiego pomnika ustawił około 1930 roku na dachu swojej kamienicy na rogu Starowiejskiej i Podjazdowej (dzisiejsza Dworcowa) inny Polak z Ameryki - Antoni Jaworowicz .
     
     
          Lokalni działacze chcieli widzieć w Gdyni miejsce wielkiej socjologicznej operacji. Tutaj Polacy mieli porzucać osiadłą kulturę ziemiańsko-chłopską na rzecz dynamicznej, morskiej. Wileński żubr, galicyjski centuś, mazowiecki hreczkosiej mieli się tu zamienić w człowieka rzutkiego, otwartego, pozbawionego kompleksów, który zrobi dobry interes ze starymi kolonialnymi potęgami.
     
     
           W 1933 roku, podczas otwarcia Dworca Morskiego w Gdyni, minister przemysłu i handlu Ferdynand Zarzycki, mówił: „Chodzi nam o to, aby Gdynia nie stała się wyłącznie miastem urzędników czy robotników. Gdynia musi się stać typowem miastem handlu morskiego i zamorskiego. Tu powstaną pokolenia solidnych, bogatych kupców polskich, którzy będą umieli rozprowadzić towary wielkiego polskiego zaplecza po portach i państwach całej kuli ziemskiej” .
     
     
           Większość gdynian przybyła z dawnego zaboru pruskiego, w którym Polacy od dawna potrafili się świetnie organizować. Według spisu z 1935 roku wywodziło się stamtąd aż 61% gdyńskiej ludności, podczas gdy z dawnego zaboru rosyjskiego – 31%, a tylko 8% z odległej Galicji.
     
     
          Niezależnie jednak, z którego zaboru wywodzili się nowi gdynianie, większość przybyła z głębi lądu.  Dopiero musieli się nauczyć „uprawiać” morze, tak jak od wieków uprawiali ziemię.
     
     
           Gdynia była jak wieża Babel, która rosła mimo pomieszania języków. W miejskich  biurach i kawiarniach można było  spotkać duńskich, szwedzkich i belgijskich ekspertów – inżynierów i menedżerów pracujących przy budowie portu. Jeszcze więcej różnych języków można było usłyszeć .w okolicy portu, gdzie  regularnie wybuchały awantury po włosku, po łotewsku czy po fińsku (i z użyciem fińskich noży) . Egzotyczne wrażenia obiecywały już same nazwy tamtejszych spelunek: Rio, Carioca, Colombina, Blue Bird, Bombay . „Chcesz zwiedzić typowy lokal portowy, wstąp do restauracji Union. Poznasz marynarzy: Murzynów, Abisyńczyków, Chińczyków, Japończyków i innych wilków morskich z całego świata” – kusiła właścicielka knajpy, Maria Lasskowa .
     
     
          Na przybyszach z głębi Polski Gdynia robiła wrażenie tak światowej, że aż niepolskiej. Nie tylko dzięki spotkaniom z obcokrajowcami czy zapachowi cytrusów sprzedawanych na ulicy, lecz i dzięki swojej zaraźliwej, „amerykańskiej” energii. Sobański twierdził, że nie ma ona „wspólnych cech z innemi miastami Rzeczypospolitej”, że jest wręcz „miastem nie-słowiańskiem, gdyż na słowiański smętek i chandrę nie ma tu ani miejsca, ani czasu. Nie ma też miejsca na ten imponujący korowód czołowych wad Polaków, jakiemi są pesymizm, defetyzm, ponurość, podejrzliwość, fałsz i obłuda, nieproduktywność oraz bezpodstawna zgorzkniałość. Tutaj gros roboty zawdzięcza się pracy rąk ludzi prostych lub tym inteligentom, których uszlachetnił stały kontakt z wysiłkiem mięśni, a mianowicie inżynierom i architektom” .
     
     
            Codzienne oblicze Gdyni tworzyli jednak prawie wyłącznie Polki i Polacy, przedstawicieli mniejszości narodowych było w mieście bardzo niewielu. 
     
     
           Miasto odcinało się jasnymi tynkami od dominującej w regionie, a kojarzonej z Niemcami ceglanej architektury. W ten sposób Gdynia zdobyła sobie przydomek „białej”. Na elewacjach rzadko stosowano wprawdzie czystą biel, raczej szarość, krem, blady róż, pastelową zieleń.  Na monochromatycznych zdjęciach wszystkie jasne, pastelowe tynki, dodatkowo rozświetlone słońcem, sprowadzały się jednak do bieli. Białe wydawały się też z daleka. „Miasto rzucone między błękit morza i zieleń wzgórz, jaśniało bielą, niczym jakaś śródziemnomorska osada” – wspominał inżynier Stanisław Huckel.
     
     
           Większość gdyńskich budynków, choć prosta architektonicznie, była jednocześnie funkcjonalna.  Gdyńska kamienica zwykle miała wejście i klatkę schodową pośrodku, co narzucało symetrię rzutu i kompozycji okien. W domach wyższych niż cztery piętra lokalne przepisy nakazywały instalować windę. To z kolei powodowało konieczność ulokowania na dachu nadbudówki z maszynownią. W mieszkaniach mających powyżej jednej izby wymagano własnej łazienki.  Wejścia kuchenne i osobne klatki schodowe dla służby zdarzały się rzadko, a każdy lokator miał klucz do wejścia, dzięki czemu „nie zjawiła się przykra instytucja dozorców domowych, ściągających haracz za wejście do mieszkania”.
     
     
          Gdynia stała się przykładem skoku modernizacyjnego II Rzeczypospolitej.
     
     
     
    Wybrana literatura:
     
    G. Piątek – Gdynia obiecana. Miasto, modernizm, modernizacja 1920–1939
     
    E. Obertyński - Gawędy o starej Gdyni
     
    M. Sołtysik -  Gdynia. Miasto dwudziestolecia międzywojennego. Urbanistyka i architektura
     
    5
    5 (2)

Pages