
Porwanie i śmierć ks. Jerzego to jedna z pierwszych, nie dotyczących mnie bezpośrednio spraw, jakie zostały w mojej pamięci z dzieciństwa. Oczywiście pamiętam, gdy usłyszałem (mało rozumiejąc), że wprowadzono stan wojenny. Pamiętam ranek, gdy dziadek powiedział, że umarł Breżniew – ale właśnie, o tym słyszałem od innych, od dorosłych. Wspomnienie z października 1984 jest już trochę inne – obskurna kuchnia o nietypowym kształcie w naszym ówczesnym mieszkaniu na warszawskiej Ochocie, radio, nastawione na Wolną Europę i ta wiadomość. Za wiele jeszcze nie rozumiałem, ale zapamiętałem. Potem zdjęcia Popiełuszki u dziadków i własne odkrywanie ks. Jerzego i jego historii.
Historii ożywianej nie tylko beatyfikacją i procesem kanonizacyjnym, lecz również, a może nawet przede wszystkim, działaniami Wojciecha Sumlińskiego, od lat próbującego wydostać na światło dzienne prawdę o tragedii z października 1984 roku. Prawdę, na której nie zależy polskim elitom, ani świeckim, ani, co jeszcze bardziej bolesne, kościelnym. Polski kościół ma bowiem problem z bohaterami i męczennikami – widać to nie tylko w tym przypadku, lecz choćby wtedy, gdy obserwujemy postawę naszego episkopatu w sprawie działań i apeli dotyczących beatyfikacji rotmistrza Pileckiego. W nowej książce Sumliński opisuje zaskakujące (a może właśnie nie zaskakujące ani trochę, wtedy jest to jeszcze smutniejsze) zachowanie księdza prymasa Józefa Glempa w sprawie Popiełuszki. Również w ostatnich latach posługi ks. kardynała. Zachowanie polityków o solidarnościowych korzeniach, robiących wszystko, by sprawy nikt nie ruszył, by nie podważano wersji oficjalnej, która pruje się w zbyt wielu miejscach, by nie zadawać już żadnych pytań.
Z książki „Lobotomia 3.0” nie napisałem recenzji, ponieważ bałem się, że nie będzie obiektywna. Obserwując proces Wojciecha Sumlińskiego, czytając na bieżąco, co pisze i kilka razy z nim rozmawiając, właściwie nie znalazłem w niej zbyt wiele nowych faktów. Jednak dla przeciętnego czytelnika, który nie jest tak mocno zaznajomiony z tematem może być to prawdziwy szok. Zmiana strategii wobec sprawy, którą najpierw chciano przedstawić, jako prowokację ze strony Solidarności i kościoła, by ostatecznie wyznaczyć kilku specyficznych, bo przecież nie niewinnych, kozłów ofiarnych; wszystkie tajemnicze zgony i złamane kariery osób, które odkryły rzeczy, które nie miały być odkryte; wreszcie – wątek ożywionych kontaktów na linii opozycja – władza wkrótce po morderstwie, który, moim zdaniem, wymaga rozwinięcia.
Z za tego wszystkiego coraz jaskrawiej przebija hasło „mord założycielski”. Dziś nie wiemy jeszcze, czy Polska w której żyjemy, narodziła się w ministerialnych i esbeckich gabinetach w symbolicznym roku 1984. Niechęć do wyjaśnienia tej potwornej zbrodni i odkrycia jej prawdziwych mocodawców wiele, zbyt wiele nam o tej Polsce mówi. Nie o tej jednej zresztą, ale ta chyba najgłośniej woła do nieba. Nie o pomstę, a o prawdę. Pojutrze obchodzimy 30-stą rocznicę, nie wiedząc nawet, czy to prawdziwa data śmierci, więcej nawet, mając podstawy, by ją kwestionować. I nie przeszkodzi to obchodzić jej tym, którym tę naszą niepewność zawdzięczamy. Tak, jak nie przeszkodziło im to zajmować pierwszych rzędów podczas beatyfikacji ks. Jerzego. Świętość i hańba.
PS. Cztery lata temu, świeżo po lekturze wydanych wówczas wspomnień Jerzego Dobrowolskiego, pisałem:
(…)Słowa pisane w roku 1984, po zmianie nazwisk i kilku okoliczności zdają się opowiadać o następstwach tragedii z 10 kwietnia zeszłego roku. Kolejne zwroty w śledztwie, podczas którego ksiądz Jerzy z ofiary stawał się współsprawcą, najgorszym wręcz z oskarżonych bandytów przypominają wrzutki po katastrofie smoleńskiej. Wtedy ksiądz, zrównany ze swoimi oprawcami, ofiara już nie brutalnego mordu, a mafijnych porachunków. Sąd nad Piotrowskim i kompanami zamieniony w akt oskarżenia przeciw Popiełuszce. Akt oskarżenia wygłaszany wspólnie przez prokuratora, sędziego i obrońców.
Po 10 kwietnia 2010 powtórka w nowej rzeczywistości i z użyciem nowej techniki. Zamiast sądu - komisja Anodiny, polscy posłowie i medialny chór. Na ławie oskarżonych - Lech Kaczyński, generał Błasik i pułkownik Protasiuk. Tylko w roli tego najgorszego zbrodniarza - osoba żyjąca, brat prezydenta Rzeczypospolitej. I powtarzający się wątek rzekomego pijaństwa- nieodłączny element podobnych sytuacji. To przez alkohol rzekomo zginąć miał przecież ksiądz Sylwester Zych.
W tym roku minie 26 rocznica męczeńskiej śmierci księdza Jerzego, wcześniej jeszcze obchodzić będziemy pierwszą rocznicę jego beatyfikacji. Tymczasem, choć nie żyjemy już w roku 1984, to jednak tkwimy w nim cały czas.
Historii ożywianej nie tylko beatyfikacją i procesem kanonizacyjnym, lecz również, a może nawet przede wszystkim, działaniami Wojciecha Sumlińskiego, od lat próbującego wydostać na światło dzienne prawdę o tragedii z października 1984 roku. Prawdę, na której nie zależy polskim elitom, ani świeckim, ani, co jeszcze bardziej bolesne, kościelnym. Polski kościół ma bowiem problem z bohaterami i męczennikami – widać to nie tylko w tym przypadku, lecz choćby wtedy, gdy obserwujemy postawę naszego episkopatu w sprawie działań i apeli dotyczących beatyfikacji rotmistrza Pileckiego. W nowej książce Sumliński opisuje zaskakujące (a może właśnie nie zaskakujące ani trochę, wtedy jest to jeszcze smutniejsze) zachowanie księdza prymasa Józefa Glempa w sprawie Popiełuszki. Również w ostatnich latach posługi ks. kardynała. Zachowanie polityków o solidarnościowych korzeniach, robiących wszystko, by sprawy nikt nie ruszył, by nie podważano wersji oficjalnej, która pruje się w zbyt wielu miejscach, by nie zadawać już żadnych pytań.
Z książki „Lobotomia 3.0” nie napisałem recenzji, ponieważ bałem się, że nie będzie obiektywna. Obserwując proces Wojciecha Sumlińskiego, czytając na bieżąco, co pisze i kilka razy z nim rozmawiając, właściwie nie znalazłem w niej zbyt wiele nowych faktów. Jednak dla przeciętnego czytelnika, który nie jest tak mocno zaznajomiony z tematem może być to prawdziwy szok. Zmiana strategii wobec sprawy, którą najpierw chciano przedstawić, jako prowokację ze strony Solidarności i kościoła, by ostatecznie wyznaczyć kilku specyficznych, bo przecież nie niewinnych, kozłów ofiarnych; wszystkie tajemnicze zgony i złamane kariery osób, które odkryły rzeczy, które nie miały być odkryte; wreszcie – wątek ożywionych kontaktów na linii opozycja – władza wkrótce po morderstwie, który, moim zdaniem, wymaga rozwinięcia.
Z za tego wszystkiego coraz jaskrawiej przebija hasło „mord założycielski”. Dziś nie wiemy jeszcze, czy Polska w której żyjemy, narodziła się w ministerialnych i esbeckich gabinetach w symbolicznym roku 1984. Niechęć do wyjaśnienia tej potwornej zbrodni i odkrycia jej prawdziwych mocodawców wiele, zbyt wiele nam o tej Polsce mówi. Nie o tej jednej zresztą, ale ta chyba najgłośniej woła do nieba. Nie o pomstę, a o prawdę. Pojutrze obchodzimy 30-stą rocznicę, nie wiedząc nawet, czy to prawdziwa data śmierci, więcej nawet, mając podstawy, by ją kwestionować. I nie przeszkodzi to obchodzić jej tym, którym tę naszą niepewność zawdzięczamy. Tak, jak nie przeszkodziło im to zajmować pierwszych rzędów podczas beatyfikacji ks. Jerzego. Świętość i hańba.
PS. Cztery lata temu, świeżo po lekturze wydanych wówczas wspomnień Jerzego Dobrowolskiego, pisałem:
(…)Słowa pisane w roku 1984, po zmianie nazwisk i kilku okoliczności zdają się opowiadać o następstwach tragedii z 10 kwietnia zeszłego roku. Kolejne zwroty w śledztwie, podczas którego ksiądz Jerzy z ofiary stawał się współsprawcą, najgorszym wręcz z oskarżonych bandytów przypominają wrzutki po katastrofie smoleńskiej. Wtedy ksiądz, zrównany ze swoimi oprawcami, ofiara już nie brutalnego mordu, a mafijnych porachunków. Sąd nad Piotrowskim i kompanami zamieniony w akt oskarżenia przeciw Popiełuszce. Akt oskarżenia wygłaszany wspólnie przez prokuratora, sędziego i obrońców.
Po 10 kwietnia 2010 powtórka w nowej rzeczywistości i z użyciem nowej techniki. Zamiast sądu - komisja Anodiny, polscy posłowie i medialny chór. Na ławie oskarżonych - Lech Kaczyński, generał Błasik i pułkownik Protasiuk. Tylko w roli tego najgorszego zbrodniarza - osoba żyjąca, brat prezydenta Rzeczypospolitej. I powtarzający się wątek rzekomego pijaństwa- nieodłączny element podobnych sytuacji. To przez alkohol rzekomo zginąć miał przecież ksiądz Sylwester Zych.
W tym roku minie 26 rocznica męczeńskiej śmierci księdza Jerzego, wcześniej jeszcze obchodzić będziemy pierwszą rocznicę jego beatyfikacji. Tymczasem, choć nie żyjemy już w roku 1984, to jednak tkwimy w nim cały czas.
(5)
2 Comments
Witaj Krzysztofie
18 October, 2014 - 12:53
niestety, wszystko prawda
18 October, 2014 - 23:55
pozdrawiam