„Łączka” i Powstanie Warszawskie. Nie o pamięć samą chodzi.

 |  Written by Warszawa1920  |  0
Tylko w swojej ojczyźnie i w swoim domu może być prorok lekceważony
(Mt, 13, 54 – 58)
 
Od lat, w przestrzeni publicystycznej, ale w pewnym sensie i edukacyjnej, praktycznie jedynym, jak się wydaje, przesłaniem, niesionym nam przez takie instancje dziejów ojczystych, jak „Łączka” i Powstanie Warszawskie, jest oczekiwanie, a wręcz wymóg: Pamiętać! Pamiętać, nie zapomnieć! Przypominać, wracać wspomnieniami! Oczywiste, bezdyskusyjne, ba! – konieczne! Ale: Po co?
 
Przyszliśmy na „Łączkę”, by zebrać – wraz ze szczątkami Niezłomnych – okruchy z dzbana pamięci, metodycznie, aż do postaci niemal prochu, rozbijanego od lat czterdziestych XX w. przez rosyjskich okupantów i ich sukcesorów po 1989 r. Co roku 1 sierpnia przywołujemy heroizm Powstańców i cywilnych mieszkańców Warszawy, by – przywołać i oddać cześć. To wszystko są postawy piękne, godne pochwały, a nade wszystko szerokiego upowszechniania. Nie wchodząc w sferę wpływu tych upamiętnianych wydarzeń na życie pojedynczych Polaków, czy nie należałoby sobie jednak zadać pytania o naturę i efekty dla naszej zbiorowości tego, swoistego, świętowania? Czy nie ociera się ono przypadkiem o makatkową, rocznicową celebrę? I, przede wszystkim: Jaki jest jego wpływ na konkretne decyzje państwa polskiego, w ramach jego dzisiejszego istnienia i planowanego rozwoju? A może, najpierw: Czy taki wpływ w ogóle występuje?

Biorąc pod uwagę biografie Polaków poszukiwanych na „Łączce”, śmiem twierdzić, iż Oni sami byliby głęboko rozczarowani, gdyby miało się okazać, że wydobywamy Ich kości li tylko po to, by opatrzyć je tabliczkami i pochować po katolicku. Tak, trzeba Ich nazwiska wykrzyczeć Narodowi po stokroć, i powtarzać po tysiąckroć. Już zawsze. Trzeba zorganizować Im chrześcijański pogrzeb i w glorii chwały złożyć doczesne szczątki w godnym grobie. Nie zbierajmy jednak tych szczątek, aby – jak z okruchów – zbudować Im, najpiękniejsze nawet, pomniki, i na tym poprzestać. Wracając do Nich za rok z kwiatami i zniczami. Bo: Pamiętamy! Postawmy Im mauzolea i panteony, choć swym życiem już wznieśli „trwalsze, niż ze spiżu”. Ale, nade wszystko, wkomponujmy Ich dzieła w nasze zbiorowe trwanie, państwowe i społeczne. Może, miast emocji, posłużmy się logiką: Czy byłoby szacunkiem z naszej strony wobec Powstańców i Niezłomnych, jeśli mielibyśmy dziś tłumaczyć, że walczyli, bo chcieli, by o Nich pamiętano? Byłoby to już nawet nie podważeniem poczucia honoru, ale ponad wszystko – zaprzeczeniem bezinteresowności Ich oddania sprawie Ojczyzny. A tej, chyba, nie kwestionujemy.
 
„Pierwsza” Rzeczpospolita, po latach trudnej momentami koegzystencji Korony i Wielkiego Księstwa, zaowocowała fenomenem, ale realnym: Unią Lubelską, „druga” – oparła swe istnienie na bardzo dosłownym potraktowaniu idei i celów powstań narodowych XIX w. Na czym zaś dziś budujemy nasze państwo? Na czym konkretnie?

Brak nam odwagi uczniów Jezusa Chrystusa. Gdyby Oni poprzestali na pamięci o Nauczycielu, nie byłoby chrześcijaństwa, a jedynie hagiografia, może proroctwo. Kolejne. To zapewne przerysowanie, ale wszak i wierni Ojczyźnie Polacy, i obecne władze, z Prezydentem RP na czele, otwarcie podkreślamy, że nie było, nie ma i nie będzie Polski bez wiary w Chrystusa Pana. Stawiamy Bohaterom pomniki, piszemy o Nich książki – ale nie wprowadzamy Ich ewangelii, tej dosłownej, ale nawet tej narodowej, do konstytucji. Polacy budujący po 1918 r. suwerenną Polskę przychodzili z piętnem, takiej, czy innej, służby zaborcom. Wszyscy. A my nie mamy ich żarliwości rzucenia się w wir historycznej szansy i pełnego oddania się sprawie wolności i niepodległości. Poprzestajemy na ustawach w sprawie zmiany „ustaw” komunistycznych, okupacyjnych. I bardzo niewiele tworzymy instytucji, praw zupełnie nowych. A państwowotwórczo w ogóle nie łączymy się z dziedzictwem II Rzeczypospolitej. Gdy Prezydent Najjaśniejszej, śp. Lech Kaczyński, wraz z Prezesem Instytutu Pamięci Narodowej, śp. Januszem Kurtyką, decydowali o dacie, pod którą miał być obchodzony Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, wybrali 1 marca. Akurat ta, z całego wszak kalendarza rocznic chwały Niezłomnych. 1 marca 1951 r. rosyjscy okupanci z polskimi nazwiskami zamordowali kogoś więcej, niż 7 członków IV Zarządu WiN. Zamordowali spersonifikowane marzenia i starania o wolne, niepodległe, suwerenne Państwo Polskie. Symbolicznie, śp. płk Łukasz Ciepliński był ostatnim premierem II RP urzędującym na ziemiach polskich, gdzie dysponował kadrowymi: wojskiem i administracją. Stał na czele, w istocie, III Polskiego Państwa Podziemnego, po tym z Powstania Styczniowego i tym z lat II wojny. I ci dwaj mężowie stanu, Lech Kaczyński i Janusz Kurtyka, nie dokonywali wyboru na gruncie narodowego sentymentalizmu. To miała być (czy jest?) jednoznaczna i donośna deklaracja Polaków: Chcemy suwerennego, polskiego państwa i opieramy się w swych działaniach na bardzo konkretnym dziele pokolenia obrońców Drugiej Rzeczypospolitej. Tak rozumiane, święto 1 marca, jak żadne inne, nawet 11 listopada, stanowi aktualnie najważniejszy państwowotwórczy element narodowej pamięci. Jest wprost formułowanym żądaniem (bo jeszcze nie podziękowaniem) połączenia naszej obecnej państwowości z dziedzictwem II RP. Nie tylko w wymiarze symbolicznym, lecz także – a wręcz: przede wszystkim! – jak najbardziej realnym, konstytucyjnym.

Nie da się żadną miarą zrozumieć Powstania Warszawskiego, tej pogardy wobec śmierci i zniszczeń, jeśli nie uświadomimy sobie, że nie istnieje coś takiego, jak częściowo suwerenna Polska, jak prawie wolni Polacy. Suwerenność i wolność są dla nas wodą do picia, muszą być czyste. Jak krew. Pamięć o Powstaniu Warszawskim powinna dotykać, nieomal fizycznie, co najmniej dwóch fenomenów: absolutnie bezkompromisowego umiłowania wolności osobistej oraz bezprzykładnego w dziejach Polski wybuchu spontanicznych, ale i – co niezwykle ważne – masowych oczekiwań własnego państwa. Oczekiwań natychmiast zamienianych w czyn państwowotwórczy. Tak często powtarzana we wspomnieniach Powstańców chęć odwetu, a mówiąc wprost (czyli wbrew obecnej hipokryzji językowej): zemsty na Niemcach, była w istocie pragnieniem wymierzenia sprawiedliwości przez – teraz jawne – Polskie Państwo. Ci żołnierze nie działali przecież na własną rękę, występowali jako sędziowie (i kaci) naszego państwa. Każdy z nich z osobna był par excellence Polskim Państwem. To była formacja, to było pokolenie, to byli Polacy, dla których życie sens miało jedynie w związku z suwerennym, wolnym państwem. Własnym, państwem Polaków. Państwem nie skalanym obcymi cieniami. I nie chodziło bynajmniej o jakąkolwiek formę ksenofobii. To byli ludzie świetnie wykształceni, doskonale czujący się w Europie, wierni świadkowie i obrońcy chrześcijańskiej cywilizacji Zachodu. Europejczycy, którym dzisiejsi apologeci wspólnoty naszego kontynentu mogliby co najwyżej czyścić buty. Jak pisał, o nich wszystkich wszak, Krzysztof Kamil Baczyński:

A mnie przecież zdrój rzeźbił chyży/ wyhuśtała mnie chmur kołyska/
A mnie przecież wody szerokie/ na dźwigarach swych niosły płatki/
bzu dzikiego; bujne obłoki/ były dla mnie jak uśmiech matki (…)
a mnie przecież tak jak innym/ ziemia rosła tęga – nie pusta/
I mnie przecież jak dymu laska/ wytryskała gołębia młodość.

Rządził nimi jednak zupełnie inny paradygmat. Ja w Polskę, Mamo, tak wierzę/ I w świętość naszej sprawy, tak jego wielkość i wspaniałość prostymi słowami wyraził Józef Szczepański.
 
Nie chodzi przy tym o czas oczekiwania przez Polaków na państwo zupełnie wolne od komunistycznej pleśni. Zastrzegając, oczywiście, że pogodziliśmy się już z tym, iż na przestrzeni 100 lat matematyka polityczna poczyniła tak oszałamiające postępy, że gdy w II RP Polacy czekali aż 2,5 roku na własną konstytucję, tak dziś wypatrujemy jej lat zaledwie 29. Rzecz w zasadności trwania w myśli, że jest szansa na takie państwo. Rok 2015 takie nadzieje, po raz kolejny, rozbudził. Czy jednak po ponad 2,5 roku rządów Prawa i Sprawiedliwości oraz 3 latach prezydentury Andrzeja Dudy są one oparte na realnych podstawach? Jest szereg przesłanek wskazujących, że są. Ale, gdy im się uważniej przyjrzeć, widać ich skrajną zachowawczość, dobry początek i zatrzymanie się w pół, a nawet ćwierć drogi. I właściwie jest tylko jeden, „duży” i „pełny”, konkret przemawiający za tym, by nadziei nie tracić. To znacząca obecność oddziałów polowych armii USA. Bo już, na przykład, dekomunizacja jest realizowana w zgodzie ze sprawiedliwością „przymiotnikową”, czyli tzw. społeczną. Całe to zabranie ubekom emerytur to w istocie wyrównanie świadczeń do poziomu „zwykłych” Polaków. Tak, jakby ubecy byli Polakami, a za służbę okupantowi Polski w ogóle należało im się COKOLWIEK od polskiego państwa. Przy tym nawet ta symboliczna „kara” do tej pory nie objęła ubecji wojskowej. Zresztą, czy trzeba bardziej widomego znaku, że obecny obóz władzy nie chce/nie jest zdolny nazwać PRL okupacją sowiecką, jeśli w efekcie jego (zaniechanych) działań WRON w świetle prawa tzw. III RP pozostaje strukturą „częściowo” przynajmniej wartą obrony? I kierownicy tego obozu nie mają ŻADNYCH PROBLEMÓW z utrzymywaniem na Powązkach pomników nie tylko najgorszych zdrajców, ale regularnych bandytów – obok grobów największych Polaków XX wieku.
 
Prawo i Sprawiedliwość tworzy państwo z aksjologicznej dykty. Prezydent wygłasza rzymskie mowy nad trumną Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, jednego z najważniejszych symboli polskiego oporu przeciw Rosji i komunizmowi, po czym trumna ta, przez właśnie to państwo, reprezentowane przez jego głowę, odprowadzana jest na Wojskowe Powązki, gdzie spocznie obok najpodlejszych w historii naszej ojczyzny zaprzańców i morderców. Spocznie na cmentarzu, które także to państwo uważa za świętą, narodową nekropolię. I państwa tego nie tylko nie stać na fizyczne usunięcie z Powązek szczątek, które nigdy się tam nie powinny znaleźć. To państwo nie chce choćby rozpocząć publicznej debaty na ten temat. Hipokryzją czuć, gdy PiS, jego rząd i desygnowany przez tę partię Prezydent obarczają tzw. III RP, czyli coś, co już rzekomo minęło, grzechem nie wskazania, nie rozliczenia, nie ukarania zdrajców i zbrodniarzy z lat 1944 – 1989. Co w tej materii zrobiło państwo PiS? Nie ma odwagi, i mieć jej już nie będzie, by oddzielić prawdę od kłamstwa. Równą miarą odmierza mordercom i bohaterom. Virtuti Militari, przyznane jeszcze przez Rząd Polski na uchodźstwie, przekazuje rodzinie śp. Mariana Bernaciaka „Orlika”, ale nie widzi ŻADNEGO powodu, by odebrać to najcenniejsze polskie odznaczenie wojskowe sowieckim najemnikom, którzy „Orlika” ścigali i doprowadzili do jego przedwczesnej śmierci. Czym w logice tego państwa (i przyjmijmy nawet, że tylko w logice) jest rocznica aresztowania i późniejszego śledztwa wobec na przykład śp. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”? Nazywajmy rzeczy po imieniu: to kronikarskie przypomnienie co najwyżej nieprawidłowego wykonywania legalnych obowiązków ustawowych przez polskich funkcjonariuszy państwowych z UB, KBW, czy MBP, będących członkami TEGO SAMEGO korpusu oficerskiego, do którego należą policjanci II RP zamordowani przez Rosjan w Charkowie, członkowie PKB Polskiego Państwa Podziemnego polegli w walce o wolną Polskę podczas Powstania Warszawskiego oraz współcześni oficerowie ABW, czy Policji. Kim są Sowieci w polskich mundurach, którzy kierowali masakrami polskich robotników na ulicach polskich miast? Są TAKIMI SAMYMI oficerami Wojska Polskiego, jak dzisiejsi generałowie Sztabu Generalnego, czy dowódcy Rodzajów Sił Zbrojnych i jednostek wojskowych, jak polscy żołnierze walczący i ginący na misjach NATO. Wojska służącego okupantowi rosyjskiemu od 1944 do 1989 r. (co najmniej 1989), tzw. LWP, nikt nigdy oficjalnie, w żadnym dokumencie państwowym, nie nazwał zgodnie z prawdą: Była to część Armii Czerwonej, dla Polaków – armii okupacyjnej. Chlubimy się, że nie było polskich formacji w strukturach Waffen SS; wypominamy (i słusznie) państwom zachodniej Europy, że one takie legiony wystawiły. A kto palił wsie Podlasia, mordował żołnierzy Powstania Antykomunistycznego, rozstrzeliwał Poznań, Wybrzeże, śląskie kopalnie? To było nasze, polskie wojsko? Czy Waffen NKWD?

Jeśli LWP i UB nie były sowieckie, to wszyscy ich oficerowie są oficerami dzisiejszego państwa polskiego, włącznie z „doradcami” rosyjskimi i mordercami „Anody”, „Zapory”, Rotmistrza, „Nila”, Kazimierza Pużaka, ks. Jerzego… Każdy z nich, TAKŻE tacy renegaci i zbrodniarze, jak Jaruzelski, Kiszczak, Żymierski, jak Wozniesienski. Mordercy, którzy zza biurka wydawali wyroki śmierci na Polaków, cały czas noszą miano sędziów. Ci zbrodniarze zostali zresztą niejako usprawiedliwieni przez ustawodawcę tzw. wolnej, suwerennej Polski: nie są nawet podani do publicznej wiadomości w katalogu IPN. Bo takiego katalogu ustawodawca po prostu nie przewidział. Podobnie, jak nie przewidział katalogu innej grupy bandytów sowieckich – tzw. prokuratorów. Co to oznacza? Tylko i aż tyle, że obecne państwo polskie jest KONTYNUATOREM PRL. Kapitalną tego egzemplifikacją jest hall gmachu Sądu Najwyższego, w którym – dziś, teraz, w Warszawie, publicznie – decyzją władz tego jednego z, wydawać by się mogło, fundamentów wolności i suwerenności państwa, pokazane są „dziedzictwo” i ciągłość owego Sądu. Otóż wśród portretów ludzi, którzy w przeszłości zajmowali stanowisko „I Prezesa Sądu Najwyższego”, umieszczono wizerunki TAKŻE tych z lat 1945 – 1989, w tym Wacława Barcikowskiego. To osobnik, za którego kadencji, ówczesny, kierowany przezeń, „Sąd Najwyższy” zatwierdził kary śmierci na szubienicy dla autentycznych oficerów Wojska Polskiego – Bolesława Kontryma i Augusta Emila Fieldorfa. Warto dodać, że Barcikowski, z racji pełnionej funkcji, wchodził też wtedy w skład tzw. Rady Państwa. W sprawach mordów sądowych realizowanych w trybie cywilnym (a tak byli „sądzeni” „Nil” i „Żmudzin”) to była ostatnia instancja, dysponent „prawa łaski”. I zachowała się konsekwentnie, jak kolejny wierny sługa rosyjskiego okupanta: tym wielkim bohaterom Polski odmówiła sowieckiej łaski. A dziś zbrodniarz i zdrajca Barcikowski to (ma być) dziedzictwo polskiego sądownictwa, polskiego wymiaru sprawiedliwości, polskiej państwowości.
 
Nikt nie odbiera stopni oficerskich Niemcom służącym w Wehrmachcie, czy SS. Niech dalej będą kapitanami, pułkownikami, generałami. Ale formacji ludobójczej, przeklętej, podług praw – zbrodniczej, w ludzkim pojmowaniu świata – szatańskiej. Nie w tym rzecz, by dziś degradować pojedynczych bandytów i zdrajców. Rzecz w rzeczy mierze. Uporządkujmy świat pojęć. I nazwijmy je po imieniu. Lata od 1944 r. były dla Polski rosyjską okupacją. Ziemie polskie były wtedy zarządzane terrorem. Ten terror organizowały konkretne struktury okupacyjne. I dokładnie tak należy je nazwać: o-k-u-p-a-c-y-j-n-e. Nawet nie kolaboracyjne, bo powołały je władze obce, właśnie: okupacyjne. (Nigdy dość powtarzania tego słowa.) Do tych struktur należały LWP, UB/SB, KBW, milicja, ale także ówczesne prokuratura i sądy. I te struktury należy uznać za – jeszcze raz: okupacyjne i służące niszczeniu polskości. Uznać zbiorowo. Jeśli uważasz, że byłeś sprawiedliwy – udowodnij to. Na pewno tacy się znajdą. Tu idzie o całość, o naród, o tego narodu państwo. O zdrowy, także semantycznie, naród; o państwo oparte na polskich, a nie (post)okupacyjnych fundamentach.
 
Chyba najbardziej symbolicznym, ale zarazem także jak najbardziej materialnym wyrzutem naszego narodowego sumienia jest przywoływana już sprawa konstytucji. Przy tym nie wiem, co jest gorsze: iż narzucono nam coś, co jest tylko zmianą, kolejną, ale wciąż – „konstytucji” Stalina z PRL, czy paniczny strach przed bezpośrednim nawiązaniem do dziedzictwa II Rzeczpospolitej. Tak bardzo nasze władze boją się tzw. Europy, że nie chcą wykonać swego elementarnego obowiązku wobec wolnego narodu i, najpierw nazywając lata 1944 – 1989 (co najmniej 1989) okupacją rosyjską Polski, zacząć odbudowę państwa polskiego od przywrócenia Konstytucji Kwietniowej? Większość powie: Ale jak? Co to da? To głupota! I to właśnie jest wystarczający powód, by TAK ZROBIĆ. Trzeba pokazać, udowodnić, że jesteśmy wciąż Polakami, a więc ludźmi wolnymi, którzy sami organizują swoje życie. Ale zarazem, jak 16 stycznia 1951 r., w jednym z grypsów z celi śmierci, zdefiniował to synowi śp. płk Łukasz Ciepliński: (…) Bądź Polakiem, to znaczy całe zdolności zużyj dla dobra Polski i wszystkich Polaków (…) Katolik to nie niedołęga, ale zdolny, przedsiębiorczy, służący dobru i walczący ze złem (…). Zło komunizmu, ustrojowo, można przemóc wcale nie wystawiając na śmieszność i ryzyko międzynarodowych interesów Polski. Przez blisko 30 lat nie było problemów z „prawniczym” uzasadnianiem, że złodziejstwo jest legalne albo mordowanie ludzi w imię Rosji – usprawiedliwione, więc teraz niech ci sami nie twierdzą, że obowiązują jakieś akademickie normy litery prawa. Mamy moralny obowiązek zakończyć WRESZCIE szatański okres w dziejach Polski, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zrobić to w sposób „przedsiębiorczy”, by nie rzec – finezyjny. II RP potrafiła, a my – tacy wykształceni i nowocześni – nie?

Niezłomni… Może to bluźnierstwo, ale czy – w perspektywie fizycznej – nie mamy prawa przynajmniej próbować szukać Takich porównań? Przecież mieli dobrą śmierć, jeśli Ich życie kończyła „tylko” kula w walce, a jak wielu z Nich tak bardzo cierpiało na swych Golgotach… Tak bardzo, że świętej pamięci ppor. Anatol Radziwonik, „Olech”, płk Łukasz Ciepliński „Pług”, rtm. Witold Pilecki „Witold” – nie pamięci samej są nam święci, lecz świętością świadectwa ludzi Bożych. Jak inni święci naszego Kościoła. Ich ofiara ma – mieć powinna – dla naszej polskiej wspólnoty znaczenie fundamentalne. Ewangeliczne w wymiarze narodowym.
 
Rzeczy przeszłe mogą być artefaktem muzealnym. Mogą jednak stać się też ziarnem. Czym jest dla nas Powstanie Warszawskie? Po cóż nam Ono dzisiaj? Czy zasadne jest zadawanie pytań, czy potrzebny jest spór o Jego sens? I kto ma rację? Jarosław Marek Rymkiewicz, jako świadek 63 Dni, i jako Polak mający pełną świadomość mocy sprawczej swych słów, w „Kinderszenen” historiozoficznie napisał o Powstaniu Warszawskim: (…) zapowiedź, że Polacy już się z tego nie podniosą i że Polaków już nie będzie, bo nie starczy ich na to, żeby była Polska. (…) Tak to też później rozumiano (…). Ale minęło ponad pół wieku i okazało się, że (…) ta dziejowa wieszczba okazała się pomyłką. Dlaczego? Dlatego, że Powstanie zwyciężyło. Dowód na to, dobrze widoczny, całkowicie wystarczający, jest tuż obok, wokół nas – i my wszyscy, którzy teraz tu żyjemy, też jesteśmy tym dowodem. Tym dowodem jest niepodległa Polska. Komenda Główna i Delegatura Rządu na Kraj po to właśnie podjęły decyzję o wybuchu Powstaniażeby osiągnąć właśnie taki, a nie inny skutek. Dokładnie taki. Chodziło tylko o to, o nic innego, bo nie było i nie mogło być innego celu [wyróżnienia moje].
 
Nie wracamy na „Łączkę” po żadną pamięć, nie urządzamy pięknych pochówków dla pogrzebanych tam herosów polskości, by przywracać jakąś godność państwu. Powązki to Pompeje Polski. My, teraz, mamy obowiązek gołymi rękami Polskę odkopać. Odpowiedzieć na pytanie „Uskoka”, kpt. Zdzisława Brońskiego, pytanie z bunkra: O ironio losu!! Czy tak strasznie upadłem?! Czy 90 procent narodu polskiego znajduje się na błędnej drodze, a znikoma garstka komunistów – czerpiąc swe natchnienie i siłę z Moskwy – czy tylko ta garstka prawdziwą wolność dać może?! Uświadomić sobie, że płk Weronika Sebastianowicz „Różyczka”, wyznając 2 lata temu w Warszawie, w Sejmie: ... i do dziś idziemy pod sztandarem Armii Krajowej, bo dla nas nie skończyła się jeszcze walka, mówi do nas. Tu i teraz.
 
Jarosław M. Rymkiewicz, wykorzystując znamienne porównanie, tak opisuje (przyszłą) rolę Powstania Warszawskiego: (…) możemy być pewni, że legendy Powstania, krew wtedy przelana, ofiary wtedy poniesione, wszystkie ówczesne cierpienia i cała ówczesna chwała będą nadal działały w naszej historii – i będą miały, w naszych dziejach narodowych, swoje dalsze skutki. To zaś oznacza, że będą jeszcze przyczyną wielu wydarzeń, nawet takich, których teraz w ogóle nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić (…) Podobnie było też i jest z Chrztem Polski – to też jest takie wydarzenie, które nadal ma swoje ważne skutki, pozostaje przyczyną różnych polskich wydarzeń, bowiem wciąż się tajemniczo odnawia i jest przez nas odnawiane – bez względu na to, czy to się komuś podoba, czy nie [wyróżnienia moje] (…) Tylko ktoś, kto z historii polskiej nic nie był w stanie pojąć, kto w ogóle jej nie rozumiał i kto nie potrafił odczytać jej tajemniczego, głęboko ukrytego sensu (kto nie wierzył w jego istnienie), mógł napisać, że <<warszawska bitwa zeszła na nic>>. Ten ktoś napisał to w dodatku kilkanaście lat po Powstaniu, kiedy było już całkiem dobrze widać, że to właśnie ono ze wszystkimi swoimi legendami zadecyduje o przyszłości Polaków.
A co dziś nam, konkretnie: nam, mówią Powstańcy? Co mówią nam Ich czyny? A może nic nie mówią? Oprócz prośby o pensjonarskie westchnienia.

W jednym z grypsów do syna „Pług” przekazał: W trakcie okupacji niemieckiej dowodziłem Inspektoratem Rzeszowskim. Podlegało mi około 20 tysięcy ludzi. Wielu z nich zginęło w walce o Polskę i o duszę Narodu Polskiego. Wielu jest mordowanych obecnie. W pracy i w walce widziałem tak wielkie umiłowanie Ojczyzny, bohaterstwo i bezgraniczne poświęcenie i oddanie sprawie, że ze wzruszeniem myślę o Nich i Bogu dziękuję, że pozwolił dowodzić mi Synami bohaterskiej ziemi rzeszowskiej. Chciałem opisać Ich sylwetki i czyny, by nie poszły w zapomnienie i przekazać Je historii. Ponieważ nie będę już mógł tego zrobić, na ciebie spada ten obowiązek. Nawiąż kontakty z moimi współpracownikami i żołnierzami AK. Wierzę, że ofiara moja nie pójdzie na marne [wyróżnienia moje]. Przecież to były – są! – bardzo konkretne oczekiwania: Polski takiej, jak ta fenomenalna Republika Powstania Warszawskiego.
 
Gdy 28 stycznia 1951 r. Łukasz Ciepliński w grypsie do siostry wyznał: Czuję się, jak człowiek po dobrze wykonanych obowiązkach [wyróżnienia moje], miał pełne prawo do takich słów. Miał. W wieku 37 lat. A na jakim etapie my jesteśmy? Ile nam jeszcze zostało drogi, by – w prawdzie – móc tak o sobie powiedzieć? I, nade wszystko: Czy my w ogóle jesteśmy na właściwej drodze?

Już po tragedii Powstania Styczniowego, w 1867 r., Norwid w poetyckiej złości opisał celebrację żałoby bez cienia refleksji nad tym, jak jej przyczyny winny kształtować polską rzeczywistość:
Nogą odepchnąłem ten brzeg, co pokornie
Zgiął się pod moim obcasem;
I skrzypiał mi on, że jest męczeńskim, wytwornie
(Ale przeklinał mnie basem!).
Och! Wy – którzy śpiewacie k r w a w o i p o ż a r n i e,
Kiedyż?... zrozumiecie sąd?
Żyć wy radzi w dziejach, lecz żaden nie wie,
Że cali urośliście w krwi-ulewie
 
Obchodzimy, nasze władze państwowe obchodzą, w tym roku wielkie święto. A dlaczego tak wielkie i dlaczego święto? Czy my, czy nasze władze państwowe, szczerze świętujemy? Jeśli tak, to znak, iż Druga Rzeczypospolita jest wartością – wielką i godną świętowania. Ta Druga Najjaśniejsza, która wszak w tak znacznym stopniu ufundowana została na… nie!, nie na micie!, ale na realnym dziedzictwie styczniowej insurekcji. Czy szczerze zatem świętujemy? Czy my w ogóle wiemy CO świętujemy?

Norwid przywołane słowa ujął w wierszu, któremu nadał tytuł. I ten wiersz ten tytuł wciąż nosi. Brzmi: „Do spółczesnych”.
 
 
O Polsce warto myśleć. I dla Niej pracować.
 
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>