
Przemysł pogardy, który kojarzy nam się głównie z atakiem na Lecha Kaczyńskiego, jego brata oraz całe środowiska polityczne Prawa i Sprawiedliwości, nie narodził się w roku 2005. Istniał przecież, kiedy komuniści atakowali żołnierzy Armii Krajowej i „zaplutych karłów reakcji” i gdy Urban między wierszami swego felietonu dawał sygnał mordercom księdza Jerzego Popiełuszki. W wolnej Polsce objawił się falą nienawiści do Lecha Wałęsy, której skalę już trochę zapomnieliśmy, a i późniejsze wybory Wałęsy sprawiają, że jakoś głupio napisać, że w pierwszych latach jego kadencji nasze elity zapewniły mu wiele z wątpliwych atrakcji, jakie potem stały się udziałem Lecha Kaczyńskiego. Przemysł pogardy wypluł film „Uprowadzenie Agaty”, do dziś z upodobaniem puszczany przez specjalizujące się w polskim kinie stacje. Kłamstwo, choć oderwane w społecznej świadomości od marszałka Andrzeja Kerna, przeżyło swoją ofiarę, zaś Marka Piwowskiego częściej fetuje się jako autora „Rejsu”, niż tej plugawej agitki.
Kiedy Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie, a Prawo i Sprawiedliwość parlamentarne, w mediach tradycyjnych i w internecie wybuchła odgórnie sterowana histeria, szybko zamieniona w nienawiść na niespotykaną wcześniej skalę. Gdy po 10 kwietnia 2010 roku próbowałem stworzyć coś na kształt archiwum ataków na Lecha Kaczyńskiego, szybko zorientowałem się, że ta praca nie skończy się nigdy. Nigdy też nie padły przeprosiny ze strony najgorliwszych i najobrzydliwszych przedstawicieli tej fali. Wręcz przeciwnie, dzięki poparciu najważniejszych osób w państwie zyskali nowe paliwo.
Utrata poparcia społecznego przez PO wpłynęła też na możliwości odziaływania wymierzonej w opozycję propagandy. Wielu bezkrytycznych dotąd odbiorców zobaczyło, że dychotomia „sprawna, nowoczesna i elitarna Platforma oraz zły, obciachowy i stwarzający zagrożenie dla demokracji PiS” nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, a za rozczarowaniem rządzącymi poszło odczarowanie opozycji. Duże znaczenie miały takie fakty, jak ucieczka Donalda Tuska do Brukseli, zastąpienie go przez marną nie tylko praktycznie, lecz również wizerunkowo Ewę Kopacz, afera taśmowa i fatalna kampania Bronisława Komorowskiego. Nieudolność i brak sukcesów połączone z pychą i wiarą we własną propagandę władzy opozycja skontrowała dobrą kampanią wyborczą, której kluczowym elementem było wystawienie kandydata, będącego w dużym stopniu zaprzeczeniem Komorowskiego. Drugi czynnik, który będzie decydujący również w wyborach parlamentarnych, to przekonanie ludzi, że kiedy władza zajmuje się wyłącznie podkreślaniem ekskluzywnych sukcesów III Rzeczypospolitej, Prawo i Sprawiedliwość dostrzega ich problemy i chce się nimi zająć.
Już podczas kampanii było oczywiste, że specjaliści od generowania negatywnych społecznych emocji nie odpuszczą Andrzejowi Dudzie. Początkowo skupiali się na kreowaniu wizerunku Dudy jako polityka całkowicie niesamodzielnego, nikomu wcześniej nieznanej marionetki prezesa PiS. Chociaż okazało się to skuteczne tylko do podtrzymania zaangażowania w powielanie przekazów dnia działaczy i żelaznego elektoratu, wątek ten wciąż jest eksploatowany, choć dziś głównie wobec Beaty Szydło. Dudę atakowano również za pomocą mniej lub bardziej absurdalnych zarzutów, w myśl zasady, że coś musi się w końcu przykleić. I tak w lutym Konrad Piasecki zaatakował kandydata PiS, zarzucając mu czytanie z promptera podczas inauguracji kampanii (co miało zrównoważyć krytykę posługiwania się kartką nawet w najbardziej banalnych sytuacjach, typowego dla Bronisława Komorowskiego). W marcu tygodnik Tomasza Lisa postanowił wyeksponować żydowskie pochodzenie teścia Dudy, poety Juliana Kornhausera. W kwietniu problemem było zdjęcie, na którym kandydat rozmawia przez telefon w kościele, selfie, zrobione z użytkowniczką Twittera podczas uroczystości rocznicowych, wreszcie śpiewanie „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Andrzejowi Dudzie zarzucano też m.in. blokowanie etatu na uczelni, zaś jego współpracownikom, posługując się tandetną manipulacją, chęć stworzenia w Polsce państwa wyznaniowego (Krzysztof Szczerski) czy afirmatywne podejście do kamienowania kobiet (Magdalena Żuraw). Jednak w ostatnich dniach kampanii Tomasz Lis po raz kolejny postanowił przebić wszystkich i wraz z aktorem Tomaszem Karolakiem zaatakował w swojej audycji córkę Andrzeja Dudy, Kingę. Pretekstem stały się wpisy z kontra na Twitterze, którego autor podszywał się jedynie pod Kingę Dudę. Ataki te jednak w niczym nie przeszkodziły, ostatni zaś, według części komentatorów, wręcz pomógł kontrkandydatowi Bronisława Komorowskiego w zdobyciu społecznej sympatii i wygraniu wyborów.
W wyborach prezydenckich 2015 po raz pierwszy portale społecznościowe razem z grupą tradycyjnych konserwatywnych mediów były w stanie zrównoważyć, a według niektórych nawet przeważyć, przekaz głównego nurtu. Każda manipulacja była z miejsca demaskowana, a wpadki władzy wywlekano na światło dzienne. To drugi, obok zmiany klimatu politycznego, czynnik wpływający na osłabienie rażenia przemysłu pogardy. A jednak jego funkcjonariusze nie ustają w wysiłkach, by Andrzeja Dudę zohydzić lub przynajmniej ośmieszyć tak, jak wcześniej Lecha Kaczyńskiego.
W ostatnich latach Platforma Obywatelska, a wraz z nią medialny mainstream, zapędziły się w antyklerykalnym radykalizmie. Stąd głównym kierunkiem ataku jest katolicyzm Andrzeja Dudy. Kiedy prezydent-elekt po raz pierwszy pojawił się na kościelnych uroczystościach, od razu pojawiły się głosy o zagrożeniu świeckiego charakteru państwa. Praktycznie każda wizyta Dudy w świątyni jest dla mediów wydarzeniem mającym zwiastować rychłe nadejście państwa wyznaniowego. Ciekawe, że takich reakcji nie wywoływał udział Bronisława Komorowskiego w podobnych imprezach, choćby na Jasnej Górze. Niedawna wizyta premier Ewy Kopacz u papieża Franciszka, z której zapamiętamy głównie gorliwie całującego jego dłoń Michała Kamińskiego, również nie obudziła rewolucyjnej czujności kolorowych następców „Młodego Bezbożnika”. Specjaliści od antyklerykalnych nagonek uznają tego typu manifestacje polityków Platformy wyłącznie za PR, konieczny do utrzymania sympatii części wyborców. Katolicyzm autentyczny i konsekwentny staje się zagrożeniem dla promowanego przez media i wcielanego w życie przez władzę „postępu”. Kiedy po powrocie z wakacji Duda udał się na niedzielną mszę, stanowisko w tej sprawie zajęli politycy świeżo zjednoczonej lewicy, z Januszem Palikotem na czele.
Wyjazd prezydenta do Włoch pokazuje, że media gotowe będą zrobić aferę ze wszystkiego – choćby z tego, że w kraju, w którym obowiązuje euro, Duda w euro płaci, chociaż nie chce wprowadzenia go w Polsce. Widzimy też, że ludzie, których dziedziczy po poprzedniej ekipie, będą zastawiać na niego pułapki, takie jak wskazanie willi należącej do łączonego z aferą informatyczną biznesmena, którego dokonał BOR. Andrzej Duda nie może liczyć na żadną taryfę ulgową. Sytuacja jest dziś jednak inna, niż 5, 8 czy 10 lat temu. W dużym stopniu zmienił się klimat społeczny, a dzisiejsze młode pokolenie, w odróżnieniu od starszych kolegów, mniej chętnie przejmuje na siebie rolę pasa transmisyjnego – internet nie mówi dziś jednym głosem. Sympatycy PiS są bogatsi o doświadczenia ostatnich lat, PO natomiast znajduje się w defensywie. Pora wygasić tę najbardziej trującą gałąź przemysłu, w przeciwieństwie do pozostałych wspieraną przez system III RP – przemysł pogardy.
tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
Kiedy Lech Kaczyński wygrał wybory prezydenckie, a Prawo i Sprawiedliwość parlamentarne, w mediach tradycyjnych i w internecie wybuchła odgórnie sterowana histeria, szybko zamieniona w nienawiść na niespotykaną wcześniej skalę. Gdy po 10 kwietnia 2010 roku próbowałem stworzyć coś na kształt archiwum ataków na Lecha Kaczyńskiego, szybko zorientowałem się, że ta praca nie skończy się nigdy. Nigdy też nie padły przeprosiny ze strony najgorliwszych i najobrzydliwszych przedstawicieli tej fali. Wręcz przeciwnie, dzięki poparciu najważniejszych osób w państwie zyskali nowe paliwo.
Utrata poparcia społecznego przez PO wpłynęła też na możliwości odziaływania wymierzonej w opozycję propagandy. Wielu bezkrytycznych dotąd odbiorców zobaczyło, że dychotomia „sprawna, nowoczesna i elitarna Platforma oraz zły, obciachowy i stwarzający zagrożenie dla demokracji PiS” nie ma zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością, a za rozczarowaniem rządzącymi poszło odczarowanie opozycji. Duże znaczenie miały takie fakty, jak ucieczka Donalda Tuska do Brukseli, zastąpienie go przez marną nie tylko praktycznie, lecz również wizerunkowo Ewę Kopacz, afera taśmowa i fatalna kampania Bronisława Komorowskiego. Nieudolność i brak sukcesów połączone z pychą i wiarą we własną propagandę władzy opozycja skontrowała dobrą kampanią wyborczą, której kluczowym elementem było wystawienie kandydata, będącego w dużym stopniu zaprzeczeniem Komorowskiego. Drugi czynnik, który będzie decydujący również w wyborach parlamentarnych, to przekonanie ludzi, że kiedy władza zajmuje się wyłącznie podkreślaniem ekskluzywnych sukcesów III Rzeczypospolitej, Prawo i Sprawiedliwość dostrzega ich problemy i chce się nimi zająć.
Już podczas kampanii było oczywiste, że specjaliści od generowania negatywnych społecznych emocji nie odpuszczą Andrzejowi Dudzie. Początkowo skupiali się na kreowaniu wizerunku Dudy jako polityka całkowicie niesamodzielnego, nikomu wcześniej nieznanej marionetki prezesa PiS. Chociaż okazało się to skuteczne tylko do podtrzymania zaangażowania w powielanie przekazów dnia działaczy i żelaznego elektoratu, wątek ten wciąż jest eksploatowany, choć dziś głównie wobec Beaty Szydło. Dudę atakowano również za pomocą mniej lub bardziej absurdalnych zarzutów, w myśl zasady, że coś musi się w końcu przykleić. I tak w lutym Konrad Piasecki zaatakował kandydata PiS, zarzucając mu czytanie z promptera podczas inauguracji kampanii (co miało zrównoważyć krytykę posługiwania się kartką nawet w najbardziej banalnych sytuacjach, typowego dla Bronisława Komorowskiego). W marcu tygodnik Tomasza Lisa postanowił wyeksponować żydowskie pochodzenie teścia Dudy, poety Juliana Kornhausera. W kwietniu problemem było zdjęcie, na którym kandydat rozmawia przez telefon w kościele, selfie, zrobione z użytkowniczką Twittera podczas uroczystości rocznicowych, wreszcie śpiewanie „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”. Andrzejowi Dudzie zarzucano też m.in. blokowanie etatu na uczelni, zaś jego współpracownikom, posługując się tandetną manipulacją, chęć stworzenia w Polsce państwa wyznaniowego (Krzysztof Szczerski) czy afirmatywne podejście do kamienowania kobiet (Magdalena Żuraw). Jednak w ostatnich dniach kampanii Tomasz Lis po raz kolejny postanowił przebić wszystkich i wraz z aktorem Tomaszem Karolakiem zaatakował w swojej audycji córkę Andrzeja Dudy, Kingę. Pretekstem stały się wpisy z kontra na Twitterze, którego autor podszywał się jedynie pod Kingę Dudę. Ataki te jednak w niczym nie przeszkodziły, ostatni zaś, według części komentatorów, wręcz pomógł kontrkandydatowi Bronisława Komorowskiego w zdobyciu społecznej sympatii i wygraniu wyborów.
W wyborach prezydenckich 2015 po raz pierwszy portale społecznościowe razem z grupą tradycyjnych konserwatywnych mediów były w stanie zrównoważyć, a według niektórych nawet przeważyć, przekaz głównego nurtu. Każda manipulacja była z miejsca demaskowana, a wpadki władzy wywlekano na światło dzienne. To drugi, obok zmiany klimatu politycznego, czynnik wpływający na osłabienie rażenia przemysłu pogardy. A jednak jego funkcjonariusze nie ustają w wysiłkach, by Andrzeja Dudę zohydzić lub przynajmniej ośmieszyć tak, jak wcześniej Lecha Kaczyńskiego.
W ostatnich latach Platforma Obywatelska, a wraz z nią medialny mainstream, zapędziły się w antyklerykalnym radykalizmie. Stąd głównym kierunkiem ataku jest katolicyzm Andrzeja Dudy. Kiedy prezydent-elekt po raz pierwszy pojawił się na kościelnych uroczystościach, od razu pojawiły się głosy o zagrożeniu świeckiego charakteru państwa. Praktycznie każda wizyta Dudy w świątyni jest dla mediów wydarzeniem mającym zwiastować rychłe nadejście państwa wyznaniowego. Ciekawe, że takich reakcji nie wywoływał udział Bronisława Komorowskiego w podobnych imprezach, choćby na Jasnej Górze. Niedawna wizyta premier Ewy Kopacz u papieża Franciszka, z której zapamiętamy głównie gorliwie całującego jego dłoń Michała Kamińskiego, również nie obudziła rewolucyjnej czujności kolorowych następców „Młodego Bezbożnika”. Specjaliści od antyklerykalnych nagonek uznają tego typu manifestacje polityków Platformy wyłącznie za PR, konieczny do utrzymania sympatii części wyborców. Katolicyzm autentyczny i konsekwentny staje się zagrożeniem dla promowanego przez media i wcielanego w życie przez władzę „postępu”. Kiedy po powrocie z wakacji Duda udał się na niedzielną mszę, stanowisko w tej sprawie zajęli politycy świeżo zjednoczonej lewicy, z Januszem Palikotem na czele.
Wyjazd prezydenta do Włoch pokazuje, że media gotowe będą zrobić aferę ze wszystkiego – choćby z tego, że w kraju, w którym obowiązuje euro, Duda w euro płaci, chociaż nie chce wprowadzenia go w Polsce. Widzimy też, że ludzie, których dziedziczy po poprzedniej ekipie, będą zastawiać na niego pułapki, takie jak wskazanie willi należącej do łączonego z aferą informatyczną biznesmena, którego dokonał BOR. Andrzej Duda nie może liczyć na żadną taryfę ulgową. Sytuacja jest dziś jednak inna, niż 5, 8 czy 10 lat temu. W dużym stopniu zmienił się klimat społeczny, a dzisiejsze młode pokolenie, w odróżnieniu od starszych kolegów, mniej chętnie przejmuje na siebie rolę pasa transmisyjnego – internet nie mówi dziś jednym głosem. Sympatycy PiS są bogatsi o doświadczenia ostatnich lat, PO natomiast znajduje się w defensywie. Pora wygasić tę najbardziej trującą gałąź przemysłu, w przeciwieństwie do pozostałych wspieraną przez system III RP – przemysł pogardy.
tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
https://twitter.com/karnkowski
(4)