W Sejmie toczy się batalia o ministra zdrowia. Niektórzy posłowie uważają, że z tą zapaścią lecznictwa w Polsce, to gruba przesada. Może rzeczywiście? – Przecież premierowi i prezydentowi szybko wyleczono urazy kończyn. Kto nie chce czekać w kolejkach, może sobie kupić np. szpital po niebywale okazyjnej cenie. „Fakt” pisze, o radnych z PO, którzy kupili sobie taki szpital w Mysłowicach za 135 tys. zł.
Jak widać Platforma na lecznictwo nie narzeka, tylko bierze sprawy w swoje ręce. A jak rzeczywiście wygląda lecznictwo w Polsce?
Oto opis autentycznego przypadku zwyczajnego zachorowania i jego leczenia przy korzystaniu z finansowanej przez państwo służby zdrowia.
Miejsce akcji - Katowice, miasto wojewódzkie, w którym podobno z lecznictwem nie jest jeszcze tak najgorzej. U młodej, trzydziestoletniej kobiety pojawił się ostry ból w gardle i wewnątrz ucha. Niby banalna rzecz, ale każdy, kto choć raz takich dolegliwości doświadczył, doskonale wie - jakie to uczucie, kiedy ucho się zatkało, a w głowę jakby ktoś co chwila wbijał igłę za igłą. Zwykłe środki przeciwbólowe pomagają tylko na chwilę, człowieka zaś dręczy pytanie: - czy już można pochłonąć kolejną dawkę chemii, żeby ból znowu zelżał i żeby przy okazji jeszcze bardziej sobie nie zaszkodzić na żołądku, czy wątrobie?
Na szczęście Konstytucja RP gwarantuje nam „niezależnie od sytuacji materialnej... równy dostęp do świadczeń opieki zdrowotnej finansowanej ze środków publicznych”. Jest to w opisywanej historii ważne, bo wspomniana osoba jest od jakiegoś czasu bez pracy. Niebagatelne dla tej opowieści jest również to, że służba zdrowia w Polsce została przez Platformę dokumentnie „zreformowana” i działa tak, jak wymyśliła to sobie aktualna władza.
Trzeciego stycznia (piątek) już o 7.00 rano, po całodobowym cierpieniu i nieprzespanej nocy, kobieta pojawiła się w jedynej, zlokalizowanej w dzielnicy jej zamieszkania przychodni, by dostać się do lekarza, choć wiedziała, że rejestracja chorych zaczyna się dopiero od godz. 7.30.
Cierpienie, jak widać, potrafi zmotywować ludzi do działania. Pech chciał, że nikt z personelu przychodni akurat nie cierpiał, więc nie spotkała się ani ze współczuciem, ani ze zrozumieniem. Zaraz, gdy tylko pojawiła się w przychodni, usłyszała od zdrowej, aczkolwiek nieco aroganckiej pani pracującej w rejestracji, że na piątek limit osób do lekarzy został wyczerpany i że może ewentualnie zapisać ją do lekarza na wtorek, czyli za cztery dni. A jeśli jej to nie odpowiada, to może spróbować w jakiejś innej przychodni.
Nie ma to, jak zdrowym być! Ach – zobaczyć w takiej sytuacji np. chorego pana premiera, albo ministra zdrowia.
Chyba trochę mnie poniosło, ale miło jest tak sobie czasem pomarzyć.
Po krótkiej wymianie zdań młoda kobieta poprosiła chociaż o wypisanie recepty z jakimś środkiem, który przynajmniej złagodziłby ból.
Co usłyszała? – Oczywiście pouczenie, że środki przeciwbólowe są w aptece dostępne bez recepty.
Ot, co znaczy właściwa osoba na właściwym stanowisku, czyli jednym słowem - profesjonalizm.
W akcie desperacji i ze łzami w oczach kobieta podjęła jeszcze jedną próbę, prosząc o jakąś pomoc. „Z takim bólem do wtorku nie wytrzymam” – błagalnie dodała na koniec.
Pani w recepcji coś chyba drgnęło pod fartuszkiem, bo chwilę się zastanawiała, po czym zaproponowała jej wizytę u innego lekarza, dodając – „ale to jest lekarz pediatra”.
Jak mawia stare porzekadło – „na bezrybiu i rak ryba”, a pediatra to przecież też lekarz.
Osłuchał, zajrzał do ucha oraz gardła i stwierdził ostre zapalenie ucha środkowego. Przepisał antybiotyk na trzy dni, kropelki do ucha oraz zalecił żucie gumy i stosowanie przeciwbólowo ibupromu, ale to ostatnie - „tylko w ostateczności”.
Kupiła za 70 zł lekarstwa i zaczęła się leczyć.
Cały piątek i sobota to była jedna wielka „ostateczność”. Kropelki i zaordynowany antybiotyk niewiele pomagały, zaś ibuprom dawał chwilową ulgę na dwie, trzy godziny, po czym świdrujący ból ucha powracał z taką mocą, że myślała iż nic gorszego nie może się już zdarzyć.
A jednak. W niedzielę, po kolejnej nieprzespanej nocy, chora kobieta poddała się i pojechała do prywatnej przychodni zlokalizowanej w innej dzielnicy. Takiej która prowadząc dyżur świąteczno-niedzielny miała podpisaną umowę z NFZ.
I tu pełne zaskoczenie. Żadnego problemu, po chwili została przyjęta przez panią doktor - internistę. Miła pani doktor zapoznała się z przebiegiem choroby i przyjmowanymi lekarstwami. Słysząc o stosowanym antybiotyku stwierdziła z uśmiechem, że to nie jest „antybiotyk pierwszej potrzeby”. Zapisała inny antybiotyk, inne kropelki do ucha i zaleciła inny środek przeciwbólowy.
Chora wykupiła za 80 zł kolejną porcję lekarstw i kontynuowała leczenie.
Po zażyciu nowego środka przeciwbólowego, ból ucha rzeczywiście zelżał na czas dłuższy, niż działo się to po ibupromie. Z kolei kilka godzin po zażyciu nowego antybiotyku chora zrozumiała, że jednak może być gorzej.
Rozluźnienie i wymioty trwały prawie dwa dni. Czasem jednostronnie, czasem naprzemiennie, a czasem łącznie - i tak w sumie kilkadziesiąt razy w ciągu doby.
O bólu ucha nawet nie była w stanie pomyśleć.
Po zażyciu kolejnej dawki węgla leczniczego, na trzeci dzień żołądek i jelita nieco się uspokoiły.
W środę, kiedy udało jej się stanąć na nogi i zebrać myśli – dotarło do niej, że na jedno ucho nie słyszy i poczuła, że to ucho nadal ją boli. Niby trochę mniej doskwiera, ale boli. Pomyślała, że nie ma wyjścia i trzeba się będzie udać po poradę do specjalisty. Laryngolog w ramach umowy z NFZ nie przyjmuje bez skierowania od lekarza „pierwszego kontaktu”. Trzeba było udać się znowu do miejscowej przychodni. Usłyszała, że jeśli tylko po skierowanie, to może przyjść na następny dzień - tj. w czwartek.
Pani doktor w przychodni zrobiła wywiad, zajrzała do gardła, podotykała okolic bolącego ucha i
wypisała skierowanie do laryngologa z adnotacją – „PILNE!”.
I tu zaczął się kolejny problem. W najbliższej przychodni specjalistycznej zaproponowano chorej wizytę u laryngologa w poniedziałek 13 stycznia. Cztery dni czekania, to czasem dla chorego niemal wieczność. Wtedy sobie przypomniała o prywatnej przychodni – tej samej, w której była w niedzielę. Okazało się, że firma prowadzi również na kontrakcie z NFZ przychodnię specjalistyczną i zatrudnia w niej specjalistę-laryngologa.
Krótka rozmowa telefoniczna i zza chmur wyszło słońce. „Proszę przyjść jutro rano ze skierowaniem, a pani doktor oceni stan zdrowia i zadecyduje o dalszych działaniach” – powiedział miły głos w telefonie.
Odkładając słuchawkę telefonu była prawie szczęśliwa.
Z samego rana pojechała do przychodni specjalistycznej. Przed gabinetem laryngologa czekało kilkanaście osób, do okienka rejestracji tylko kilka. Zajęła miejsce w kolejce i po chwili powołując się na rozmowę telefoniczną wyjaśniła o co chodzi. W odpowiedzi usłyszała: – „Proszę się udać do gabinetu laryngologicznego, wejść razem z następnym pacjentem, porozmawiać z panią doktor i pokazać skierowanie. Pani doktor podejmie decyzję”.
Następny w kolejce do rejestracji, młody człowiek - usłyszał podobne pouczenie, z tym, że on był bez skierowania.
Ze skierowaniem w ręku weszła do gabinetu laryngologicznego dopiero po kilkunastu minutach, bo za pierwszym pacjentem wepchnął się wspomniany powyżej młody człowiek, który od progu zaoferował, że chce zapłacić za wizytę. Weszła z następnym pacjentem. Pani doktor wyprosiła ją jednak z gabinetu i poleciła wejść, gdy pacjent wyjdzie.
Po wejściu chorej do gabinetu, pani doktor zerknęła na jej skierowanie i nawet nie czytając poinformowała, że nie może jej przyjąć, bo ma już komplet pacjentów. Na chorą nawet nie spojrzała, nie spytała też o stan zdrowia i dolegliwości. Oddając skierowanie rzuciła tylko, że może ją przyjąć najwcześniej w środę 15 stycznia.
Chora, bez słów odebrała skierowanie i wyszła. Przechodząc koło rejestracji zauważyła młodego człowieka, który odbierał rachunek i pytał, gdzie może wnieść opłatę.
„Tu obok, w sklepiku. Z poświadczeniem zapłaty proszę się udać do pani doktor”.
Aktualnie chora jest pod opieką laryngologa. Specjalista zaordynował je jeszcze inne lekarstwa, wykupione tym razem za kwotę ok. 120 zł. Mimo tego na ucho nadal nie słyszy.
Pewnie więc nie słyszała, co premier obiecał w sprawie kolejek do lekarza i o zmniejszeniu bezrobocia.
A szkoda, bo na pewno bardzo by się ucieszyła. Przynajmniej na jedno ucho.
21 Comments
Jeśli kiedyś znajdę się w
24 January, 2014 - 14:59
i również ...
24 January, 2014 - 17:20
Pozdrawiam Blog'n rollowo
krisp
Wuj Mściwój
24 January, 2014 - 19:29
Może efekty leczenia byłyby rzeczywiście lepsze?
Za moich młodych lat w przychodni przyjmował felczer i leczył lepiej, niż nie jeden współczesny lekarz.
To były czasy. O Platformie wtedy jeszcze nikt nie słyszał.
Serdecznie pozdrawiam.
Z tzw. "służbą zdrowia"
24 January, 2014 - 15:53
Do tego należę do tzw. trudnych i roszczeniowych pacjentów, którzy ośmielają się przypominać, że opieka medyczna utrzymywana jest z ciężko wypracowanych podatków.
Mogę się tylko domyślać, że przy wypisywaniu mnie ze szpitali odczuwali ulgę
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Drogi Szary kocie,
24 January, 2014 - 17:23
Pozdrawiam życząc końskiego/Kociego zdrowia
krisp
Krispie,
25 January, 2014 - 11:13
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary kot
24 January, 2014 - 19:51
Jeśli rzeczywiście odczuwali ulgę, to pewnie tylko dlatego, że udało im się wyleczyć
kolejną pacjentkę. W końcu "służba zdrowia", to jest bezinteresowna służba człowiekowi w chorobie
i wielka radość z tego, że udało się ulżyć cierpiącemu.
I jestem prawie pewien, że tęsknili.
Serdecznie pozdrawiam.
Wiesz, Recenzencie,
24 January, 2014 - 20:21
Pozdrówka!
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Recenzent JM
25 January, 2014 - 10:05
I jeszcze kilka drobniejszych uwag.
Lekarz zrobiłby poważny błąd wypisując receptę na środek przeciwbólowy bez uprzedniego zbadania nieznanej sobie pacjentki. Odmowna odpowiedź na taką prośbę nie ma nic wspólnego z bałaganem w służbie zdrowia.
Bardzo źle świadczy o lekarce z prywatnej przychodni komentowanie zleceń innego lekarza. Podawanie antybiotyków bez antybiogramu jest zawsze trochę loterią. W tej konkretnej sytuacji podać jakiś antybiotyk pewnie było trzeba. Na wynik antybiogramu czeka się chyba ponad tydzień, poza tym to dodatkowe koszty dla pacjenta.
Jestem nb. przekonany, że gdyby lekarz pobrał materiał do badania, wypisał receptę na antybiotyk o szerokim spektrum działania to gdyby ten antybiotyk pacjentce pomógł uznałaby doktora za naciągacza, który naraził ją na zbędne koszty.
To, z kolei, że pacjentka dostała jakiś objawów ubocznych od zaleconego lekarstwa, nie świadczy specjalnie o niczym. Żaden lekarz, ani w państwowej, ani w prywatnej poradni, nie jest w stanie przewidzieć indywidualnych reakcji na konkretne lekarstwo.
Lekarka powinna pacjentkę uprzedzić o najczęściej spotykanych objawach ubocznych i poinstruować co robić w razie ich wystąpienia.
Dziwić się można pacjentce, że mimo tak dokuczliwych objawów ubocznych nadal ten lek brała.
Pozdrawiam,
Traube
25 January, 2014 - 16:42
Witam Cię Traube i cieszę się, że nie podszedłeś do poruszonego przeze mnie tematu bezkrytycznie. Tak jest może nawet ciekawiej, bo zmusza do dodatkowych przemyśleń.
Przyznaję, że lubię takie wyzwania.
Może rzeczywiście służba zdrowia pod światłym i profesjonalnym kierownictwem ministra Arłukowicza działa świetnie, tylko my pacjenci jesteśmy tak durni, że nie potrafimy właściwie zrozumieć instrukcji jej obsługi? Ci, co potrafią – leczą się prywatnie i jeśli narzekają to przeważnie tylko na to, że to tyle kosztuje.
Kto nie dysponuje kasą – wychodzi na „głąba”.
A teraz trochę polemiki z Twoimi uwagami.
Pytasz: - „Dlaczego ta pani, zamiast z silnym bólem ucha wędrować po poradniach, nie zgłosiła się na ostry dyżur laryngologiczny do szpitala?”
A jesteś pewien, że na pewno została by przyjęta? Ja wcale nie jestem tego pewien.
Czytałem ostatnio ciekawy artykuł w superekspresie o pewnej kobiecie, którą mąż zawiózł do szpitala na ostry dyżur, bo miała poważny problem z kręgosłupem i szpital ją odesłał uznając, że nie było zagrożenia.
Jak zrobił się w tej sprawie szum, to zareagował rzecznik mazowieckiego NFZ, o czym portal pisze tak:
„Jerzy Serafin, rzecznik mazowieckiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, twierdzi, że szpital dobrze zrobił, nie przyjmując Niegowskiej. - Ostry dyżur w szpitalu przyjmuje tylko pacjentów po wypadkach, w stanie zagrożenia zdrowia lub życia oraz ze skierowaniem od przychodni - wyjaśnia. „
I może właśnie z takich powodów ludzie nawet w ciężkich przypadkach nie udają się na ostry dyżur do szpitala.
Jeśli człowiek nie stracił przytomności, nie wywraca oczami, nie ma 42 stopni gorączki, czy tym podobnych objawów, to pogotowie raczej też nie przyjedzie. Jedno z pierwszych pytań brzmi – czy była pani u lekarza?
Dalej piszesz: „Lekarz zrobiłby poważny błąd wypisując receptę na środek przeciwbólowy bez uprzedniego zbadania nieznanej sobie pacjentki. Odmowna odpowiedź na taką prośbę nie ma nic wspólnego z bałaganem w służbie zdrowia.”
A może ta chora osoba liczyła chociaż na to, że lekarz przed wypisaniem takiej recepty, chociaż rzuci na jej chore ucho nieuzbrojonym okiem i coś doradzi? Co do odmownej odpowiedzi – to przecież nie pisałem, że uważam iż wynika to z bałaganu w służbie zdrowia. Raczej miałem na myśli arogancję i brak zrozumienia dla chorego przez osobę, która jest elementem czegoś, co się nazywa „służba...”
I jeszcze ten fragment: "Jestem nb. przekonany, że gdyby lekarz pobrał materiał do badania, wypisał receptę na antybiotyk o szerokim spektrum działania to gdyby ten antybiotyk pacjentce pomógł uznałaby doktora za naciągacza, który naraził ją na zbędne koszty.
Nie wiem, skąd masz takie przekonanie, skoro tej osoby nie znasz? Ja tą osobę znam, i uważam, że raczej byłaby wdzięczna lekarzowi za to, że jej pomógł i ją wyleczył.
I jeszcze taki: „Dziwić się można pacjentce, że mimo tak dokuczliwych objawów ubocznych nadal ten lek brała.” Otóż i w tej sprawie nie należy się pacjentce dziwić. W jednej notce nie da się napisać wszystkiego. Może powinienem był jednak dopisać, że chora zażyła tylko jedną dawkę tego nowego antybiotyku, poczym przez prawie dwa dni zapomniała o zażywaniu czegokolwiek.
Choć wtedy nie była w stanie nawet skojarzyć, że powodem tych dodatkowych objawów był ten antybiotyk.
I na koniec odniosę się do fragmentu twojego następnego komentarza, który podałeś jako uzupełnienie swojego komentarza do mojej notki,
„O to, że lekarka w przychodni odmawia przyjmowania kolejnych zgłaszających się pacjentów, też zresztą nie powinno się mieć pretensji. To człowiek, a nie automat jest i ma określoną wydolność. Nie ma żadnego powodu, aby pani doktor spędzała w poradni 12 godzin zamiast 8, za które jej płacą, tylko dlatego, że ktoś tam nie umiał tego wszystkiego lepiej zorganizować.”
Jednak, ja myślę, że skojarzenie tej pani doktor z automatem ma jak najbardziej sens, Jeśli dobrze przeczytałeś moją notkę, to musiałeś zauważyć, że działała ona na pieniądze. I za kasę potrafiła jednak przyjąć dodatkowego pacjenta, mimo - że miała komplet.
Co do tego: "że ktoś tam nie umiał tego wszystkiego lepiej zorganizować" - pełna zgoda. Toż, cała notka jest właśnie o tym.
Serdecznie pozdrawiam
Recenzent JM
25 January, 2014 - 21:24
2. Nie napisałem nigdy dobrego słowa o ministrze Arłukowiczu.
3. Przykład, który cytujesz za Superexpresem miał miejsce, niestety, za rządów PiS. Nie, żebym tu Arłukowicza i PO bronił, ale myślę, że na arogancję lub miłe zachowanie lekarza dyżurnego lub rejestratorki wpływ ministra jest żaden.
http://www.se.pl/archiwum/ostry-dyzur-nie-dla-wszystkich_37718.html
4. Piszesz w tekście:
"Po krótkiej wymianie zdań młoda kobieta poprosiła chociaż o wypisanie recepty z jakimś środkiem, który przynajmniej złagodziłby ból."
I do tego się odniosłem w moim komentarzu. Z tego zdania nie wynika, że pacjentka liczyła na badanie. Lekarz, wypisujący lek bez zbadania pacjenta naraziłby się na poważne konsekwencje gdyby się z tym pacjentem coś złego stało. Wyszłoby np. że pacjentka miała jakiś nowotwór czy inne paskudztwo, a ten jej na odczepnego pyralginę zalecił.
5. Wiem, że takie poglądy są w Polsce niepopularne, ale uważam, że nikt nie ma prawa wymagać od innych poświęceń, których sam nie czyni. Pan doktor podjeżdżający pod warsztat samochodowy parę minut przed jego zamknięciem będzie za usługę musiał ekstra zapłacić albo przyjąć do wiadomości, że panowie mechanicy właśnie zakończyli swój dzień pracy. I będą mieli w nosie to, że pan doktor przyjechał tak późno, bo przyjmował nadmiarowych pacjentów. I to jest OK. Ale kiedy pan doktor wyrazi podobne oczekiwania wobec pana mechanika zostanie uznany za sprzeniewierzającą się służbie i łasą na kasę kreaturę.
6. W poprzednim komentarzu zapomniałem dodać, że akurat w odniesieniu do zapalenia ucha pediatra może mieć większe doświadczenie od lekarza ogólnego, bo to schorzenie trapi dzieci znacznie częściej niż dorosłych. Zatem to nie całkiem "na bezrybiu rak":-)
7. Tu chodziło o stan ostry, więc to trochę inna sprawa, ale wydaje mi się, że warto takie rzeczy czasem pisać, aby pokazać, że w takiej np. Szwecji wcale z kolejkami do specjalisty nie jest lepiej. Zwłaszcza, że znany mi przykład dotyczy tej samej specjalizacji. Pacjent przebywający na internacji w szpitalu psychiatrycznym został skierowany do laryngologa. Nic ostrego, jakaś przewlekła przypadłość. Odpowiedź na skierowanie przyszła po paru dniach.
Zawierała serdeczne zaproszenie na wizytę dokładnie za ... rok!
Pozdrawiam,
Traube,
25 January, 2014 - 11:22
Hmm, do apteki czynnej w święto miałam bliżej, ale skąd mogłam wiedzieć????
Następnie poszukiwanie, dzięki znajomym, lekarza, który chciałby mnie prywatnie przyjąć, recepta na odpowiednie leki i pomogło. Taką receptę mógł mi zapewne wypisać lekarz z ostrego dyżuru, ale po co? Parecetamol w kroplówce pomoże na tyle, aby pacjenta spławić.....
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary Kot
25 January, 2014 - 12:15
Ja sam, z ostrym bólem ucha z pewnością szukałbym pomocy na takim właśnie ostrym dyżurze, chociażby dlatego, że tam dyżuruje laryngolog. Do Poradni rejestrowałbym się gdyby mnie ucho od czasu do czasu pobolewało.
Jeśli o coś można mieć pretensje do rejestratorki, czy kto to tam był w tej pierwszej poradni, to właśnie o to, że pacjentki nie poinformowała, gdzie się może z silnym bólem ucha udać.
O to, że lekarka w przychodni odmawia przyjmowania kolejnych zgłaszających się pacjentów, też zresztą nie powinno się mieć pretensji. To człowiek, a nie automat jest i ma określoną wydolność. Nie ma żadnego powodu, aby pani doktor spędzała w poradni 12 godzin zamiast 8, za które jej płacą, tylko dlatego, że ktoś tam nie umiał tego wszystkiego lepiej zorganizować.
Drugi akapit, to uzupełnienie mojego pierwszego komentarza:-)
Jest wyjście - pogotowie,
25 January, 2014 - 13:46
Joanna K.
25 January, 2014 - 16:47
Pogotowie ratunkowe, to rzeczywiście mogłoby być jakieś wyjście, gdyby zechciało przyjechać i udzielić właściwej pomocy. Ale skoro nie zawsze przyjeżdża nawet do umierających? A chora, której poświęciłem notkę, za umierającą się nie uważała.
Dzisiaj miałem okazję odwiedzić w szpitalu starszą kobietę, która zachorowała na ostre zapalenie płuc. Po dwóch wizytach u lekarza, czuła się coraz gorzej. Po południu zadzwoniła na pogotowie i pogotowie przyjechało. Pani doktor zbadała chorą i nakrzyczała na nią, że niepotrzebnie pogotowie wzywała. Kiedy w nocy pogotowie przyjechało po raz drugi, bo chora traciła przytomność, lekarz miał pretensję do chorej - dlaczego wcześniej nie wezwała pomocy.
Serdecznie pozdrawiam i życzę dużo zdrowia.
Będzie nam wszystkim potrzebne, bo pan minister się ostał na swoim stanowisku.
Wyjście czy wejście (smoka!)
25 January, 2014 - 17:04
Wśród studentów przeważali ludzie ze środowisk inteligenckich, z domów lekarskich, na ogół przygotowani do pewnego rodzaju "służby". Bywali także, wśród nich, aroganccy i bezczelni, ale na szczęście niezbyt liczni.
W późniejszych latach zaczęła działać "selekcja negatywna". Dzieciom lekarzy było znacznie trudniej dostać się na studia, aniżeli np. "małorolnym". Trafiali się spryciarze, którzy kupowali niewielką posiadłość wiejską i "rejestrowali się" jako rolnicy, aby zyskać punkty kwalifikacyjne dla progenitury. Teraz owi "preferowani" mogą w pełni "demonstrować" wyniesione z domu zasady. Zasada pierwsza - "jak się da, to się zrobi".
W 1971 mój Siostrzeniec, paromiesięczny, po dłuższym incydencie niepokoju i płaczu - "okazał" przyczynę - z uszka popłynęła ropa. Gdy rodzice pojechali na "rekomendowany" (również dziś, przez Traubego) "ostry dyżur" - na Klinice, to jedyne pytanie ZNUDZONEJ, siedzącej BEZCZYNNIE pani doktor było - A SKIEROWANIE JEST? Po odpowiedzi - A może pani doktor zobaczyłaby uszko - nie było już dyskusji. O arogancji i tupecie młodego (młodszego wówczas ode mnie) ginekologa, gdy z Siostrą - roniącą drugą ciążę - zgłosiłam się na dyżur w Klinice Ginekologicznej - pisać nie będę.
Dodam tylko, że nie wszędzie tzw. "ostry dyżur" jest dostępny. Np. z Szamotuł trzebaby jechać do Poznania. Na Pogotowiu w Ostrzeszowie - nie ma lekarza, "zbadać się" można w Szpitalu, płacąc za badania laboratoryjne czy rentgenowskie. Nie kwestionuję zasadności opłat, ale w przypadku "ostrych" - nagłych zachorowań powinien działać system ubezpieczeń i refundacji. I ta ciekawostka - dlaczego "platformersi" tak bardzo "kręcą lody" wokół prywatyzacji usług medycznych. Gdzie tu miejsce na autentyczną "służbę" człowiekowi cierpiącemu".
katarzyna.tarnawska
25 January, 2014 - 19:48
do dyskusji o kondycji ludzi tworzących naszą służbę zdrowia i zarządzających nią. Przecież w podobny sposób
przebiegała selekcja na wszystkie inne kierunki studiów. Wszędzie działał ten sam mechanizm.
Tyle tylko, że na tych wyższych już szczeblach kariery naukowej, tym którzy mieli dodatkowe punkty za pochodzenie,
a nie mieli pieniędzy - było znacznie trudniej. Oczywiście w czasach PRL-u można było pewne braki
nadrobić wstępując do ZMS, ZSMP, czy PZPR.
Jednak pewnie zgodzimy się, co do tego, że w każdej dziedzinie życia, znajdzie się ludzi lepszych i gorszych.
Myślę, że wielu z nas ma również i pozytywne doświadczenia ze swoich kontaktów ze służbą zdrowia. Bo pracują w niej
i wspaniali ludzie. Tyle tylko, że zamysł działania organizatorów i osób odpowiedzialnych, ukierunkowany na
generowanie w służbie zdrowia ekonomicznego zysku, jest po prostu chory i cyniczny. Tak zresztą jak i ci, co taki pomysł
wprowadzili w życie.
Serdecznie pozdrawiam.
Recenzent JM
25 January, 2014 - 21:50
Dodałbym tylko, że moje własne doświadczenia i znajomość środowiska nakazywałyby znaczny sceptycyzm wobec prywatnej służby zdrowia. Mit taki panuje, że tam jest uprzejmiej i lepiej. Bliski mi kolega dostał kiedyś pracę w renomowanej prywatnej klinice chirurgicznej. Wytrzymał tam kilka miesięcy, a od tego co opowiadał włos się na głowie jeżył. Oni mieli zalecenia, aby tak badać pacjentów, żeby wygenerować jak najwięcej operacji. No i tak badali. Etycznie było to dno, ale lud to kupował, bo blichtr, bo piękne wnętrza, bo pozory superfachowości. No, ale to temat na zupełnie inną dyskusję.
katarzyna.tarnawska
25 January, 2014 - 21:42
Jeśli chodzi o ostry dyżur to ja przecież nie mam pojęcia, jak to wygląda w szpitalu w Katowicach czy gdzie indziej. Nie ma chyba jednak reguły, że takie dyżury są obsadzane jakimiś chamami, a uprzejmi doktorzy pracują gdzieś indziej:-)
Wydaje mi się, że takie uogólnienia są krzywdzące dla przyzwoitych doktorów, rejestratorek czy pielęgniarek.
Pozdrawiam serdecznie,
zdrowia,kochani /zdrowia
25 January, 2014 - 17:21
<p>gość z drogi</p>
gość z drogi
25 January, 2014 - 19:51
I jeszcze serdecznie pozdrawiam.