Balik i Bolek

 |  Written by Marcin Brixen  |  0
Łukaszek wraz mamą i babcią stali pod osiedlowym domem kultury i czytały program spotkań z ciekawymi gośćmi.
- Poszlibyśmy na coś, ale nie ma na co - medytowała mama Łukaszka.
- Ech... - westchnęła babcia Łukaszka. - Kiedyś to byli prelegenci... Albo czołgista albo kombajnista... A teraz co...
- A teraz kultura umiera - stwierdziła posępnie mama. - Patriotyzm i nacjonalizm brutalnie wtargnęły na obszary zarezerwowane do tej pory dla łagodnej profanacji. Żadnego ciekawego rozmówcy nie uświadczysz...
- Przepraszam... - odezwał się z tyłu łagodny, żeński głos. Za nimi stała jakaś młoda kobieta, w okularach, długich włosach i sympatycznie się uśmiechała.
- Przepraszam, ale chciałam tylko powiedzieć, że jeśli chodzi o kulturę, to nie ma sensu czekać, aż ktoś ją nam poda. Kulturę trzeba wyrabiać sobie samej, organizować, zapraszać, wychodzić z inicjatywą. Tak, proszę państwa, naprawdę można spotkać ciekawe osoby.
- A gdzie? - nie wytrzymała mama.
- U nas, w przedszkolu, do którego chodzi mój synek, Wiktymiusz - pochwaliła się młoda kobieta. - Nie chwaląc się dodam, że jestem w grupowej dziesiątce rodziców i nasza dziesiątka właśnie zaprasza coraz to innego ciekawego gościa. Ostatnio był u nas kombajnista.
- Prawdziwy??? - ożywiła się babcia Łukaszka.
- Oczywiście. Ma kombajn i wszystko.
- Taki duży, do zboża?
- Nie, mały, do rzodkiewek.
Babcia się obraziła.
- A kogo zapraszacie teraz? - zainteresowała się mama.
- Teraz... - zastanowiła się mama Wiktymiusza. - Teraz będzie u nas, ten, no... Balik.
- Balin - poprawił się Łukaszek. - To taki krasnolud. Z Tolkiena. Ale jest problem, to postać fikcyjna.
- Balik. Taka impreza dla dzieci - mama Wiktymiusza spojrzała na niego surowo zza okularów. - I na tym baliku będzie Bolek.
- Ho, ho! - zawołała mama Łukaszka. - Postać z górnej półki, naprawdę! Jak wam się udało go ściągnąć z zagranicy? Wiecie - zwróciła się do rodziny - Michel Bolecq to francuski pisarz. Egzystencjonalista. Opisuje nędzną egzystencję krajów, które odmówiły przyjęcia uchodźców.
- A o Trybunale nic nie pisuje? - spytała zgryźliwie babcia. - Sądzę raczej, że chodzi o byłego prezydenta.
Mama poczerwieniała.
- To nieprawda! To kłamstwo! Wach-Lełęsa nie był agentem!
- Wszyscy twierdzą, że był - rzekła babcia z cynicznym uśmiechem.
- Ale on twierdzi, że nie był - odcięła się mama. - I co?
- Czy był, czy nie był, jedno jest pewne: będzie - wtrąciła się mama Wiktymiusza. - Będzie u nas gościem. Czy państwo przyjda?
- E, też mi atrakcja - wzruszył ramionami Łukaszek. - Już go widzieliśmy. W wakacje był na otwarciu klubu kitesurfingowego w naszym mieście. Nawet opowiadał, że klub na pewno się zainspirował historią jego życia...
- No, no! - strofowała go mama. - A to można tak sobie przyjść do przedszkola? To nie jest impreza zamknięta?
- Nie - odparła dumnie mama Wiktymiusza. - My nie zamykamy kultury, tylko udostępniamy ją Polakom. Wszystkim. Każdy może przyjść. Za darmo.
- Piękne! - zachwyciła się mama.
- A wejść?  -spytał nieufnie Łukaszek.
- Coś, ty, przecież pani mówiła, że za darmo!
- Ale przyjść, a wejść?
- No... - powiedziała przeciągle mama Wiktymiusza patrząc na Łukaszka. - No wstęp, owszem kosztuje...
- Wiedziałem!
- To oszustwo! - zapieniła się babcia Łukaszka.
- Żadne oszustwo. Powiedziałam prawdę. Przyjść może każdy za darmo. Niestety, opłata jest tylko za wejście. Ale to dlatego, że sprowadzenia gościa nas niestety też kosztuje.
- Dużo? - podpytywała babcia.
- W porównaniu w innymi niedużo. Ale za to zażyczył sobie wypłaty w dolarach.
- A czemu tak?
- Podobno dzięki temu ma większy szacunek na dzielnicy i w warzywniaku go obsługują bez kolejki.
- Acha... A kiedy będzie u nas?
- Jutro. Zapraszam w imieniu własnym i Wiktymka!
Po długich naradach Hiobowscy stwierdzili, że jednak idą.
W przedszkolu był spory tłum. Rodzice stali pod ścianami, dzieci przebrane za postaci z bajek siedziały na wielkim dywanie, a na wielkim krześle pod oknem siedział gość. Wach-Lełęsa.
- ...y wtedy obalyłem komunizm, sam, tymi ręcami, no, żona trochę pomagała...
- Wiemy, wiemy, znamy - powtarzały apatycznie przedszkolaki.
Gościa trochę to ubodło. Ożywił się i dał upust swej elokwencji.
- ...y ja mu mówie, Karol, ja żem wszedł w politykie i bendem szedł na najwyższe stanowisko, ty powinieneś zrobić to samo, idź na papieża...
- ...y ja mu mówie, idź pan po nobla, to sie pisze deoksyrybonukleinowy, ja może też po tego noble siem zgłoszem...
- ...y ja mu mówie, co będziesz robił jako dekarz, skocz lepiej po narty, tak skoczył raz i drugi i mu siem spodobało...
- ...y ja mu mówie, krótko, bo kupony do totka piszem, ale mówie mu tak, panie Ronald, co pan będziesz do śmierci w kinie robił, ja chcem iść na prezydenta, może pan też spróbujesz...
Wszyscy słuchali i szczęki im opadały coraz niżej. Gościowi się to spodobało. Rozparł się na krześle, podkręcił wąsa i zadał cios ostateczny.
- Ale! Mówiłem wam, że obalyłem komunizm. Ba! Ale to nie wszystko! Ja go nie tylko obalyłem! Ja go też wymyślyłem!

--------------
http://www.wydawnictwo-lena.pl/brixen3.html - blog w formie książki
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
http://kaktus-i-kamien.blogspot.com
http://grunt-rola.blogspot.com
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>