Belgijski ludobójca (2)

 |  Written by Godziemba  |  0
Od początku swych rządów w Kongo Leopold II dążył do maksymalizacji zysków ze swej kolonii.
 
           W zamian za kość słoniową kongijscy myśliwi otrzymywali jedynie niewielkie ilości tkanin, paciorków i tym podobnych rzeczy albo miedziany drut, który ogłoszono główną walutą kraju. Afrykanie nie mieli prawa używać pieniędzy, gdyż wolny obrót nimi mógłby podkopać istniejącą de facto centralnie planowaną gospodarkę nakazową.
 
           Do transportu kości słoniowej potrzebowano tysięcy tragarzy. Wprowadzono więc nakaz pracy. Nawet dzieci musiały pracować – jeden ze świadków widział siedmio-  czy dziewięciolatków dźwigających dziesięciokilogramowe towary.
 
           „Rząd biednych diabłów, zakutych w dyby, poniósł w stronę nabrzeża moje kufry i skrzynie” – zanotował w dzienniku pewien kongijski urzędnik. Na następnym postoju, przed wyprawą lądową, potrzebował więcej tragarzy. „Było ich około setki, drżących ze strachu przed nadzorcą, który przechadzając się, strzelał z bicza. Na każdego krępego, szerokiego w ramionach chłopaka przypadało wiele szkieletów, wysuszonych jak mumie, o zniszczonej skórze (…) zrytej głębokimi bliznami, pokrytej ropiejącymi ranami. (…) Nie miało to znaczenia, wszyscy nadawali się do pracy”.
 
          Tragarze byli najbardziej potrzebni w miejscach, w których rzekę blokowały wodospady, szczególnie – zanim zbudowano kolej – na odcinku pomiędzy Matadi a Wodospadami Stanleya, którego przejście zajmowało trzy tygodnie. Była to trasa, którą dostarczano zapasy do interioru, a stamtąd sprowadzano nad morze kość słoniową oraz inne bogactwa. Najbardziej pracochłonne było przenoszenie w górny bieg rzeki rozmontowanych parowców – jedną taką łódź musiało czasami nieść aż trzy tysiące tragarzy.
 
        „Nieustannie natykaliśmy się na tragarzy (…), czarnych, nędznych, - zanotował belgijski senator Edmond Picard w 1896 roku -  mających za jedyną odzież przeraźliwie brudną szmatę, kędzierzawych, niosących ładunki na głowach – skrzynie, bele, słoniowe kły (…) beczki; w większości chorych, uginających się pod ciężarem, który zdawał się jeszcze cięższy z powodu zmęczenia i niewystarczającego jedzenia – garści ryżu i śmierdzącej, suszonej ryby. Żałosne, chodzące kariatydy, juczne zwierzęta na cienkich, małpich nogach, o wychudzonych twarzach, nieruchomych oczach, skupionych na utrzymywaniu równowagi i szeroko otwartych z powodu wyczerpania. Przychodzą i odchodzą tysiącami (…), zagonieni do pracy przez potężną milicję państwową, wydani przez wodzów, których są niewolnikami i którzy czerpią zyski z ich niewoli. Maszerują na zgiętych nogach, z wypiętym brzuchem, podtrzymując ładunek ramieniem wzniesionym do góry. Inni wspierają się na długich laskach, pokryci kurzem i potem, niczym owady, których roje rozprzestrzeniają się po górach i dolinach. Wykonują syzyfową pracę i umierają przy drogach albo, gdy podróż dobiega końca, udają się do swoich wiosek, by tam umrzeć z przepracowania”.
 
           Nadzorcy, urzędnicy i żołnierze non stop posługiwali się chicotte, batem z wysuszonej skóry hipopotama, wyciętej w długą, ostro zakończoną spiralę. Razy chicotte wymierzano zazwyczaj na gołe pośladki ofiary. Ciosy zostawiały trwałe blizny; więcej niż dwadzieścia pięć razów pozbawiało ofiarę przytomności, a setka i więcej – co nie było rzadką karą – bywała śmiertelna.
 
            Oczywiście ten terror był wspierany przez władze. Stąd też wszyscy brali w nim udział. Ludzie, których oburzałoby używanie chicotte na ulicach Brukseli, w warunkach afrykańskich przyjmowali to za coś normalnego.
 
           Kontrola ogromnego terytorium Konga opierała się na wojsku. Leopold był bardzo zadowolony z posiadania własnej afrykańskiej armii, gdyż w Belgii musiał ciągle toczyć boje z posłami, niepodzielającymi jego pasji do wydawania na wojsko ogromnych sum pieniędzy.
 
           Już w 1888 roku Leopold oficjalnie utworzył Force Publique, armię swojego nowego państwa. W ciągu następnych dwunastu lat rozrosła się ona do dziewiętnastu tysięcy ludzi, stając się najpotężniejszą armią Afryki Środkowej, pochłaniając ponad połowę budżetu państwa.
 
           Żołnierze Force Publique byli de facto niewolnika. W ramach systemu zatwierdzonego osobiście przez króla białym urzędnikom państwowym płacono premie w zależności od tego, ilu ludzi dostarczyli Force Publique. Czasami funkcjonariusze kupowali ludzi od lojalnych wodzów, którzy dostarczali żywy towar już w łańcuchach.
 
          Armia Leopolda pełniła równocześnie rolę służby bezpieczeństwa wewnętrznego, sił okupacyjnych i policji. Dzieliła się na małe, położone nad brzegiem rzeki garnizony, w który stacjonowało zazwyczaj kilkudziesięciu czarnych żołnierzy pod dowództwem jednego lub dwóch białych oficerów.
 
          Force Publique miała ręce pełne roboty. Wielu nowych poddanych króla należało do wojowniczych plemion, które stawiały opór. Bunt przeciwko rządom Leopolda podniosło kilkanaście grup etnicznych. Ekspedycje karne Force Publique nosiły nazwę reconnaissances pacifiques.
 
       Reżim Leopolda nie oszczędzał nawet dzieci. Utworzono trzy specjalnie wielkie kolonie dla dzieci, których podstawowym celem było wychowanie przyszłych żołnierzy Force Publique. Koloniami dziecięcymi rządzono za pomocą chicotte i łańcucha. Śmiertelność w tych koloniach   była bardzo wysoka, często przekraczając 50 procent.
 
      Świat potrzebował kości słoniowej, ale pod koniec lat 90. dziki kauczuk stał się głównym źródłem dochodów z Konga.
 
       Korespondencja króla z kolonialnymi urzędnikami przypominała listy głównego menedżera korporacji, który stworzył nowy, przynoszący zyski produkt i za wszelką cenę stara się wykorzystać swoją przewagę, zanim konkurencja uruchomi własną produkcję.
 
       Konkurencją, której tak obawiał się Leopold, mógł stać się uprawiany kauczuk, pochodzący nie z pnączy, ale z drzew. Drzewa kauczukowe wymagały jednak dużo uwagi i musiało minąć kilka lat, zanimby urosły na tyle, by można było pozyskiwać z nich kauczuk.
 
      Król domagał się coraz większych dostaw dzikiego kauczuku, wiedząc, że kiedy tylko dojrzeją drzewa na plantacjach w Ameryce Łacińskiej i Azji, cena surowca spadnie.
 
       Tak się też stało, ale wcześniej, przez niemal dwie dekady, Kongo doświadczało kauczukowego boomu.
 
       W celu poszukiwaniu surowca, nie cofano się przed niczym, aby zmusić krajowców do ich zbierania.
 
         Jak donosił w 1892 roku brytyjski wicekonsul: „Nad [rzeką] Ubangi podano mi przykład tego, co się robi (…). Pewien oficer (…) stosował taką metodę (…). Na sam widok jego czółna mieszkańcy danej wioski dawali nogi za pas. Żołnierze wysiadali na brzeg i zaczynali grabież, zabierając z domów całe ptactwo, zboże, etc. Po tym napadali na samych tubylców, porywając ich kobiety, przetrzymując je w charakterze zakładniczek aż do chwili, póki wódz danego regionu nie dostarczył żądanej ilości kauczuku. Gdy dostarczono kauczuk, kobiety odsprzedawano po cenie kilku kóz za sztukę i udawano się do kolejnej wioski. I tak aż do czasu zebrania odpowiedniej ilości gumy”.
 
          Zakładnikami były kobiety i dzieci. Każda placówka państwa lub kompanii miała ogrodzone miejsce, w którym przetrzymywano zakładników. Odmowa dostarczenia kauczuku oznaczała śmierć bliskich, których przetrzymywano w koszmarnych warunkach i skąpo karmiono.
 
CDN.
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>