Bereza Kar Tuska

 |  Written by Marcin Brixen  |  2
Kiedy w domu Hiobowskich przygotowania o Świąt Bożego Narodzenia szły pełną parą, mama Łukaszka położyła na stole "Wiodący Tytuł Prasowy", który krzyczał z pierwszej strony tytułem, że w tym kraju ponownie powstają polskie obozy.
- No i cała świąteczna atmosfera w... - rzekła z kwaśną miną babcia Łukaszka. - Mówcie, co chcecie, ale komuna umiała uszanować święta.
- Czy ja wiem - zastanowił się dziadek. - Ludzie w Gdyni mogą mieć na ten temat odmienne zdanie.
Zanim babcia zdążyła replikować tata Łukaszka spytał czy "Wiodący Tytuł Prasowy" przerzucił się na science-fiction.
- Bo w jednym zdaniu tyle bzdur...
- Jakich bzdur? - zirytowała się mama Łukaszka.
- Jak to jakich, a były wcześniej polskie obozy?
- Oczywiście, że były! Za Polski sanacyjnej na ten przykład!
- Hm, no, ten tego... - tata Łukaszka zmienił zgrabnie wątek. - A co oni piszą, że niby "powstają"? Powstał jakiś?
- Tak! - oznajmiła mama. - Powstał nowy ośrodek odosobnienia! Nawet nazwę ma taką, że jednoznacznie wskazuje czego to kontynuacja i kto tam będzie zamknięty!
I mama Łukaszka z mocą rzuciła:
- Bereza Kar Tuska!
Babcia i dziadek zaczęli się zgodnie śmiać.
- Dziwi mnie wasza postawa, szczególnie w obliczu młodzieży - powiedziała głucho mama. - Nie widzicie, że pełzający faszyzm podnosi łeb? Ale nic straconego. Możemy sami pojechać i to zobaczyć na własne oczy. Tą Berezę pełną kar dla...
- Byłoby ciężko - dodał dziadek ocierając załzawione od śmiechu oczy. - Bereza jest obecnie na Białorusi.
- Polska miała obóz na Białorusi? - zdumiała się siostra Łukaszka. - W takim razie jest to białoruski obóz a nie polski!
Mama wyrzuciła siostrę za drzwi.
- Za co? - zdumiał się Łukaszek. - Za to, że myśli tak jak Niemcy?
Mama wyrzuciła Łukaszka za drzwi.
- Poza tym tamta Bereza była Kartuska, a nie Kar Tuska - zauważyła kąśliwie babcia.
- Gdzie są Kartuzy? – chciała wiedzieć mama Łukaszka. - Chyba gdzieś na Śląsku?
- Pomorskie – tata Łukaszka zrobił facepalma.
- No to niewiele się pomyliłam. Pojedziemy zobaczyć?
- A gdzie to właściwie jest? W samych Kartuzach?
- W Pawełkowicach... - przeczytała mama z gazety.
- To w Kartuzach czy w Pawełkowicach? - zirytowała się babcia. - Dokąd w końcu jedziemy?
- Donikąd - oznajmił tata. - Po co? Co tam jest?
- Ośrodek odosobnienia działaczy lewicowych.
- Dziwne - rzekła babcia Łukaszka. - Nic nie słyszałam żeby powstał taki ośrodek.
- Bo tylko "Wiodący Tytuł Prasowy" o tym pisze.
- Jeśli jedna gazeta o czymś pisze, a tysiące innych nie, to o czym to świadczy? - rzucił pytanie w powietrze tata Łukaszka i doczekał się dwóch odpowiedzi: "że kłamią" i "o odwadze".
- Zobaczę lewaków za kratami! - dziadek zerwał się na równe nogi. - Jedziemy! Już!
- Może najpierw obiad... - zasugerowała babcia.
- Wy tu obiad, a tam ludzi torturują! - zaperzyła się mama Łukaszka.
- Możesz nie jeść - rzekła słodko babcia Łukaszka.
Pojechali po obiedzie. Wyjechali z problemami, bo najpierw tata Łukaszka zażądał pieniędzy na paliwo.
- Jak to? - piszczała oburzona mama.
- To jedź pociągiem. To twoja wycieczka, więc ty fundujesz.
- Co za seksizm - mama Łukaszka zgrzytała zębami. - Patriarchalna władza nad kierownicą...
- Możesz nie płacić. Wystarczy tylko... - rzekł z dziwnym błyskiem w oku tata Łukaszka i dalej szeptał coś mamie do ucha. Mama spojrzała na niego, zrobiła okrągłe oczy, wyprostowała się, zarumieniła, po czym bez słowa sięgnęła po torebkę i podała mu pieniądze.
- Nie, to nie - burknął tata.
Zatankowali i ruszyli wreszcie. Jechali powoli, bo mama Łukaszka miała chorobę lokomocyjną.
- Było nie jeść dokładki deseru - burczała babcia.
Dojechali wreszcie.
Piękny, nowy, okazały budynek był otoczony wielkim parkingiem zatłoczonym samochodami.
- Na to pieniądze mają - syknęła babcia.
- Na wszystko mają - poprawił z zadumą tata. - Jak to możliwe?
- W życiu nie widziałem lepiej wydanych pieniędzy! - dziadek Łukaszka zacierał ręce, aczkolwiek jego zadowolenie mącił fakt, że w oknach nie było krat.
Mama  niemile się zdziwiła, że wstęp jest płatny.
- Jak to? - sarkała sięgając do torebki, bo tata Łukaszka znowu wyskoczył z tekstem, że to „jej” wycieczka
- Za coś trzeba im kupować jedzenie - westchnęła pani w okienku wydając elektroniczne identyfikatory.
- Myślałam, że w tego typu ośrodkach jedzenie jest za darmo...
- O, proszę pani, dla tych co myślą, że jedzenie jest za darmo mamy całe drugie piętro i kawałek trzeciego...
Zakupili bilety i weszli. Skierowali się do wielkiej sali, gdzie co pół godziny rozpoczynało się zwiedzanie z przewodnikiem.
- Spójrzcie tylko na te tłumy - mama rozglądała się po sali. - Ile na nich ten zakład pieniędzy zarabia! I to na czym? Na pokazywaniu ludzi w klatkach. Co za czasy, do czego to doszło, czego doczekaliśmy, faszyzm...
Na salę wszedł lekarz w białym kitlu. Przywitał wszystkich, a potem światła przygasły i na ekranie pojawiły się slajdy. Lekarz pokrótce opowiedział historię ośrodka. Zakład powstał niedawno, wybudowano go za pieniądze zaoszczędzone na zamknięciu sklepu z alkoholem w Sejmie. Budynek ogólnie mówiąc był super. Miał piękną architekturę, był niezwykle funkcjonalny i przede wszystkim był naszpikowany elektroniką.
- Czyli gdy ktoś z nas zgubi przepustkę... - zaczął ktoś ze zwiedzających blednąc gwałtownie.
- Nie, nie - uspokoił go ze śmiechem lekarz. - System jest tak skonfigurowany, że zawsze można wyjść. Zapraszam na zwiedzanie!
Poszli zwiedzać. Widzieli wieloosobowe widne pokoje, pełne działaczy. Jedni stali, inni siedzieli, wszyscy rozmawiali i pisali artykuły jak ten świat uczynić bardziej lewicowym.
- Terror jak w Arłamowie w osiemdziesiątym drugim - skomentowała babcia Łukaszka.
Mamę Łukaszka najbardziej poruszył widok działaczy piszących na laptopach i tabletach.
- Co oni robią?
- Redagują lewicową gazetę - odparł uprzejmie lekarz.
- To straszne - mama Łukaszka rozszerzonymi oczami wpatrywała się w grupę spokojnie pracujących ludzi w schludnie umeblowanym pokoju przywodzącym na myśl średniej klasy hotel. - To straszne. Zamknęliście ich tu, a w nich duch nie upadł. Oni piszą gazetę! Tyle, że nikt tego nie czyta...
Lekarz sprostował ironicznie:
- Tu akurat nic się nie zmieniło. Na wolności też redagowali gazetę i też nikt jej nie czytał...
- No to z czego żyli? - zdumiała się babcia Łukaszka.
- A z czego może żyć lewicowiec? Z państwowych pieniędzy - wyjaśnił dziadek a lekarz pokiwał tylko głową.
Zwiedzali dalej obiekt przypominający sanatorium. Osadzeni zachowywali się spokojnie, wyglądali normalnie. Żadnych śladów bicia czy tortur. Nawet ubrania mieli czyste. Lekarz, który ich oprowadzał, opowiadał jak osadzeni mają tu dobrze. tu mają spokój, tu mają swój dom, tu mają wyżywienie, tu mają wszelką opiekę...
- Na wolności takich luksusów nie ma - nie wytrzymała w końcu babcia Łukaszka.
Wtórowała jej mama Łukaszka:
- A propos wolności, tak pan opowiada jak to tutaj pięknie i ładnie. Że ci ludzie wszystko mają, ale nie mają, proszę pana wolności! Tak, proszę pana, niech się pan nie śmieje, wolność jest człowiekowi potrzebna jak chleb, jak powietrze, jak wi-fi!
- O, a tam inna wycieczka wchodzi do celi! - zawołał Łukaszek. Lekarz zaprotestował przeciwko określeniu "cela". Mama Łukaszka gorączkowo zapragnęła zwiedzić jedno z takich pomieszczeń, spotkać się z osadzonymi, porozmawiać z nimi...
- No, nie wiem... - wahał się lekarz. - Dobrze... Niech będzie...
Podszedł do jednych drzwi, przy których znajdowało się jakieś skomplikowane urządzenie. Pokazał oko, przyłożył palec, powiedział coś, następnie wypisał długi kod na klawiaturze i drzwi otworzyły się.
- Mamy wielostopniowy system zabezpieczeń - oznajmił skromnie lekarz.
- Ale forteca - rzekł z zazdrością Łukaszek.
- Na lewaków tylko takie coś - dodał dziadek.
Do środka weszli tylko mama i lekarz, który starannie zatrzasnął za sobą drzwi. Tata i babcia nie ufali elektronice, dziadek i Łukaszek nie ufali osadzonym, a siostra była zajęta robieniem selfie.
Pokój był czteroosobowy, przyjemny, przytulny wręcz, z własną łazienką i aneksem kuchennym. Telewizor nastawiony na Najlepszą Telewizję 24, wi-fi, laptopy, gazety, książki, muzyka, słuchawki, tapczany, stoły, i tak dalej...
Mama porozmawiała z osadzonymi, którzy przejawiali łagodną rezygnację. Żaden nie myślał oczywiście o ucieczce.
- To przez pana obecność - czyniła wyrzuty mama Łukaszka lekarzowi.
- Przykro mi, ale nie mogę zostawić pani samej z nimi. Do pokoi można wchodzić wyłącznie w towarzystwie personelu.
- Ach, tak! - uniosła się mama. - W takim razie wychodzę!
Lekarz próbował ją powstrzymać, ale mama pchnęła drzwi i przeszła przez nie na korytarz.
- Jak ty to zrobiłaś??? - spytał kompletnie osłupiały Łukaszek.
- Jak zrobiłam co?
- No, jak wyszłaś???
- Ja? - mama zastanowiła się przez chwilę. Zrobiła to odruchowo, pchnęła drzwi i...
- To te drzwi nie są zamknięte???! - zawołał Łukaszek.
Lekarz, który również do nich dołączył, uśmiechał się niezręcznie. Osadzeni gorączkowo udawali, że coś robią.
- Jak to, przecież jest taka skomplikowana procedura, żeby tam wejść! - przypomniał tata Łukaszka.
- No jest - przyznał lekarz.
- A nie są zamknięte od wewnątrz?!
Lekarz kluczył, unikał odpowiedzi, aż wreszcie przyznał, że nie są.
- Błagam państwa, proszę nikomu tego nie zdradzać. Jakby co, ja się wszystkiego wyprę. Tak, to prawda, oni w każdej chwili mogą wyjść.
- To po co te kosmiczne zabezpieczenia??? - nie mógł uwierzyć Łukaszek.
- Żeby nie mogli wrócić. Kiedy ktoś stąd wyjdzie musi pozostać w realnym świecie i radzić sobie samemu. Żadnych dotacji, brak państwowych pieniędzy, życie tak jak wszyscy, a nawet pójście do normalnej pracy. Dla niektórych ludzi lewicy są to trudności nie do udźwignięcia. Skończył się już czas, kiedy to udawali, że pisują do gazet, a ludzie udawali, że to czytają, zaś rząd kupował wszystko, żeby piszący mieli za co żyć. Jedynym wyjściem dla niech jest życie w tym ośrodku. Tak państwo na nas naskakujecie, że terror, że faszyzm, gdy tymczasem my ratujemy im życie.
- No dobrze, panie, ale przecież oni mogą uciec - gorączkował się dziadek Łukaszka.
- Oni o tym wiedzą - lekarz tylko uśmiechnął się pod nosem. – Wiedzą jak to działa. Wiedzą, że gdy stąd wyjdą, to już tu nie wrócą. Koniec z pasożytniczym życiem zatroskanego o plebs burżuja, będzie trzeba zarabiać na siebie.
Zapadła cisza.
- Czy... - zachrypiała mama i odkaszlnęła. - Czy... Ktoś z nich... W ogóle... Kiedykolwiek... Próbował... Wyjść?
- Nikt.
-------------
marcinbrixen.pl
http://www.wydawnictwo-lena.pl/brixen3.html - blog w formie książki
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
5
5 (3)

2 Comments

Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Wiedzą, że gdy stąd wyjdą, to już tu nie wrócą. Koniec z pasożytniczym życiem zatroskanego o plebs burżuja, będzie trzeba zarabiać na siebie...
... - Czy... Ktoś z nich... W ogóle... Kiedykolwiek... Próbował... Wyjść?

- Nikt.

Więcej notek tego samego Autora:

=>>