Bezkompromisowy dowódca Powstania Warszawskiego (3)

 |  Written by Godziemba  |  0
Faktycznym dowódcą Powstania Warszawskiego był płk. Antoni Chruściel.

    Wśród obiektów, które miały być zdobyte w pierwszym dniu powstania – wedle całkowicie nierealnego planu „Montera”, były warszawskie lotniska.

     Na Okęciu – wedle obliczeń J. Kuleszy – w lipcu 1944 roku stacjonowało 1000 niemieckich lotników oraz 2500 żołnierzy naziemnej obsługi.  Teren lotniska otoczony był zasiekami, bunkrami oraz 63 gniazdami ciężkich karabinów maszynowych. Na lotnisku znajdowało się także 56 dział przeciwlotniczych oraz kilka wozów pancernych. Dodatkowo w dniu 1 sierpnia 1944 roku przez Włochy przejeżdżały transporty doborowej dywizji pancerno-spadochronowej Herman Goering.

    Wedle planów Montera tak bronione lotnisko miało zostać zaatakowane i zdobyte przez ok. 2500 żołnierzy AK, przede wszystkim z 7 Pułku Piechoty AK „Garłuch”, uzbrojonych w pistolety i butelki z benzyną. Dowódca pułku mjr Stanisław Babiarz ps. Wysocki zwrócił się do płk. Chruściela o zmianę planów, gdyż „z gołą ręką ludzie nie uderzą na tak umocnione stanowiska”. Dowódca Okręgu jedynie nieznacznie zmodyfikował plany ataku na lotnisko, wzmacniając atakujących plutonem osłonowym kpt. „Lawy”.

    Ostateczny rozkaz „Montera” dla Okęcia brzmiał: „Zdobyć i utrzymać lotnisko Okęcie  oraz baraki Paluch. Zapewnić Obronę Przeciwlotniczą rejony przez przydzielony oddział artylerii przeciwlotniczej oraz umożliwić lądowanie aparatów własnych. Uniemożliwić start aparatów nieprzyjaciela. Fabryki na terenie Okęcia zabezpieczyć”. Trudno o bardziej bezsensowny rozkaz. Drobiazgiem przy tym jest fakt, iż przydzielony „oddział artylerii przeciwlotniczej”, który miał zapewnić „obronę przeciwlotniczą” nie dysponował żadnymi karabinami maszynowymi, nie wspominając o działach przeciwlotniczych.

    Zgodnie z rozkazem zamierzano uderzyć na lotnisko z kilku stron – od południowego zachodu miał szturmować I batalion z Ursusa. Od północy II batalion. Z kolei III batalion miał uderzać od al. Krakowskiej, a pozostali żołnierze „Garłucha” od strony Zagościńca i Zbarża.

    W obliczu całkowitego braku ciężkiej broni mjr „Wysocki” odwołał w dniu 1 sierpnia 1944 roku o godz. 16.00 atak na lotnisko. Niestety rozkaz nie dotarł do wszystkich poddziałów i o godzinie 17.00 do ataku ruszyło natarcie III batalionu. Gdy powstańcy przeszli ul. Żwirki i Wigury i znaleźli się na otwartym polu zostali wprost przygwożdżeni seriami z broni maszynowej. Niemcy strzelali z pobliskiego nasypu, z budynków lotniska, z wieży ciśnień. Ponadto przeciwko powstańcom skierowano samochody pancerne. Zaczęła się rzeź – w ciągu kilkudziesięciu minut zginęło 125 żołnierzy „Garłucha”. Aż strach pomyśleć, ilu by zginęło żołnierzy, gdyby mjr Babiarz ściśle wykonał rozkaz dowódcy powstania.

    Podobnie zakończył się atak na lotnisko bielańskie, bronione przez 3500 niemieckich żołnierzy. W trakcie samobójczego ataku zginęło 77 powstańców, a reszta wycofała się, ratując życie.

    Najkrwawsze straty poniesione w atakach na silnie umocnione koszary SS i policji. „Monter” planował zdobycie całej „dzielnicy policyjnej” w ciągu jednego dnia. Zadanie to było całkowicie absurdalne, bo opanowanie tak umocnionych obiektów wymagałoby użycia ciężkiej artylerii i tysięcy doskonale uzbrojonych ludzi. Wbrew założeniom dowódcy powstania Niemcy nie poddali się w momencie ataku powstańców. Kolejne małe oddziały powstańcze szturmujące naszpikowane bronią bunkry i budynki były masakrowane przez Niemców.

    Zabójcze plany „Montera” nie ograniczały się tylko do centrum miasta. Słabemu zgrupowaniu „Żaglowiec”  rozkazał opanować Cytadelę - olbrzymią, silnie ufortyfikowaną b. rosyjską twierdzę oraz na dokładkę Dworzec Gdański, fort Traugutta oraz Instytut Chemii przy ul. Łączności (obecnie Rydygiera). I wszystko to w ciągu jednego dnia! Jak napisał jeden z powstańców tego zgrupowania , „nakazanie kiepsko uzbrojonym i na ogół niedoświadczonym akowcom zdobycia tych silnych niemieckich pozycji w biały dzień pachniało zbrodniczym brakiem odpowiedzialności”.

    Przez cały czas walki kwatera dowódcy powstania mieściła się w zdobytym pierwszego dnia hotelu „Victoria”, położonym przy ul. Jasnej 26. Tu też podpisał pierwszą odezwę do ludności stolicy, opublikowaną następnego dnia w pierwszym powstańczym numerze „Biuletynu Informacyjnego” i jednocześnie rozklejona w postaci plakatu pt. „Polacy”. W odezwie poinformował o rozpoczęciu walki z Niemcami i wezwał „ludność Okręgu Stołecznego do zachowania  spokoju i zimnej krwi we współdziałaniu z walczącymi oddziałami”.

    W ciągu trzech pierwszych dni walki powstańcy opanowali większość zachodniej części miasta, choć nie zdobyli większości obiektów z listy „Montera”. Dowódca powstanie nie omieszkał obwiniać dowódców poszczególnych oddziałów o to, że nie wykonali jego rozkazów. Jedynym pozytywnym skutkiem ataków na cele wskazane przez „Montera” był fakt, iż Niemcy początkowo cofnęli się do defensywy, dając powstańcom czas na ufortyfikowanie ulic i głównych obiektów.
 
    „Płk. „Monter” twierdził
– wspominał ppłk Felicjan Majorkiewicz – że chociaż zadania zasadniczo nie zostały przez oddziały wykonane – wielu obiektów nie zdobyto, a broń i amunicję trzeba zdobywać na przeciwniku – to jednak budującym elementem pozostaje entuzjazm społeczeństwa i wykazane już w pierwszych godzinach walki bohaterstwo żołnierza. Z tego względu pułkownik optymistycznie patrzył w najbliższą przyszłość”. Jego bowiem zdaniem „gdy walczące na wschodnim brzegu Wisły wojska niemieckie uzyskają wolne arterie komunikacyjne przez miasto, wówczas prędzej opuszczą Pragę, a na ich piętach wkroczą wojska sowieckie”.

    Swoją optymistyczną opinię powtórzył w specjalnym wywiadzie opublikowanym w dniu 6 sierpnia  w „Biuletynie Informacyjnym” i „Rzeczypospolitej Polskiej”, gdy zapytany o sytuację wojenną, oparł: „Zajmujemy przeważną część miasta, choć nieprzyjaciel trzyma jeszcze w swych rękach szereg ważnych punktów oporu. Żołnierz niemiecki nie wykazuje zdecydowanej woli walki i tam, gdzie spotyka się twarzą w twarz z żołnierzem AK, ulega łatwo jego sile uderzeniowej.”

     W obliczu straszliwych mordów, które dotknęły dziesiątki tysięcy mieszkańców Woli, płk. Chruściel w meldunku dla Bora, podkreślając  wzorową postawę mieszkańców Żoliborza, Powiśla i innych dzielnic, napisał: „Ludność Woli, która wniosła z sobą trochę zamieszania i depresji duchowej do dzielnic położonych na wschód, uspokoiła się”. Trudno to komentować.

    Co trzeba przyznać, „Monter” nie przebywał w sztabie, ale nieustannie wizytował oddziały na froncie, zyskując szacunek zwykłych powstańców. W uznaniu zasług, na wniosek gen. Komorowskiego, Naczelny Wódz w dniu 18 sierpnia 1944 roku nadał płk. Chruścielowi Złoty Krzyż Orderu Virtuti Militari.

    W swoich planach militarnych nie uwzględniał realnych możliwości powstańców, zbytnio szafując ich życiem. I tak np:

    W nocy z 30 na 31 sierpnia 1944 roku podczas nieudanej próby przebicia się oddziałów ze Starego Miasta do Śródmieścia, najsilniejsze jednostki ze Śródmieścia zostały skoncentrowane do ataku na niemiecki korytarz biegnący od Ogrodu Saskiego przez Żelazną Bramę i Hale Mirowskie. „Chruściel był w doskonałym nastroju – wspominał Jan Nowak- Jeziorański – pełen wiary w powodzenie ważnego przedsięwzięcia. (…) Żołnierze siedzieli pod murami w oczekiwaniu na rozpoczęcie akcji. „Monterowi” meldował się co chwilę któryś z oficerów. (…) Pytam go (kpt. Kazimierza Bilskiego – Godziemba) , jakie są szanse naszego nocnego natarcia. Z jego miny widzę, że nie podziela optymizmu Chruściala. – Mam sporo doświadczenia – mówi – walczyłem we Francji, ale nigdy jeszcze nie znajdowałem się w takiej beznadziejnej sytuacji. To nie na nasze siły”.

    Wedle planu „Montera” zasadniczy atak miał zostać poprzedzony dywersyjnym uderzeniem w Ogrodzie Saskim, który miał odciągnąć uwagę Niemców. Po nim zostaje wydany rozkaz ataku. Nowak wspomina: „Po pół godzinie pułkownik zaczyna się niepokoić. Nasze natarcie nie może jakoś ruszyć z miejsca. Decyduje się pójść do przodu i zobaczyć, co się dzieje. (…) Docieramy w końcu do linii zniszczonych domów ulicy Krochmalnej, które wychodzą na Hale Mirowskie. Stąd właśnie miał nastąpić wypad. Przed pułkownikiem wyłania się z ciemności sylwetka młodego oficera. Melduje się dowódca plutonu, porucznik „Janusz”. – Co wy tu jeszcze robicie – pyta ostro „Monter”. – Na co czekacie? – Panie pułkowniku – próbowaliśmy. Minerki wysadziły dziurę w murze. Wyjść na tamtą stronę nie sposób. Niemieckie granatniki są wstrzelane w otwór i w podwórze. Spokojny dotychczas „Monter” nagle podnosi głos. – Wykonać rozkaz. Ma pan natychmiast rozpocząć wypad. My tamtych bez pomocy nie zostawimy. – Rozkaz, panie pułkowniku – odpowiada głucho „Janusz”.

    Tuż przed natarciem Niemcy wystrzeliwują kilka granatów, które spadają na podwórko, gdzie koncentrował się oddział ppor. Janusza Domańskiego „Janusza”. Dochodzi do rzezi. „Wynoszą żołnierzy martwych albo popalonych, – pisze dalej Nowak – dziewczęta z poobrywanymi stopami, a na końcu na noszach bladego jak prześcieradło por. „Janusza”. Obie straszliwie krwawiące nogi trzymają się w strzępach ciała. Wpatruje się w pochylonego nad nim „Montera” i szepce: - Rozkaz wykonałem, panie pułkowniku”.

    Gdy por. Wacław Zagórski „Lech” zameldował pułkownikowi, że w obliczu groźby otoczenia musiał wycofać się z placu Mirowskiego, „Monter” przerwał mu ostro: „A kto wam dał rozkaz wycofania się! Na kawę wam się spieszyło!” Nad ranem płk. Chruściel zarządził odwrót. W nocy zginęło ponad 100 żołnierzy, a 150 zostało rannych. Ppor. „Janusz” zmarł z ran w dniu 31 sierpnia.

CDN.
 
5
5 (1)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>