
Słowem najczęściej słyszanym podczas Światowych Dni Młodzieży jest miłosierdzie. Odmieniane na wiele sposobów przez samego Papieża Franciszka jak również przez licznych, mniej lub bardziej uprawnionych interpretatorów, dla mnie wciąż stanowi tajemnicę, której doniosłość doceniam, lecz zgłębić nie potrafię.
Bezwarunkowość zawarta w chrześcijańskim wezwaniu o miłość dla winowajców i pokorze przejawiającej się nadstawianiu drugiego policzka z jednej strony u niektórych może budzić sprzeciw, z drugiej – kusi nadzieją na ostateczne zwycięstwo dobra nad złem.
W żadnym przypadku nie podejmę się próby teologicznych rozważań zostawiając teologię teologom, lecz przecież nie z teologów składa się świat. Chciałbym skorzystać ze swoistej mody na miłosierdzie, z kampanii na jej rzecz z osobistych, wręcz egoistycznych pobudek – bo przecież żyje się raz.
Intuicyjnie wyczuwam, że Jan Paweł II, który kampanię rozpoczął i przywrócił współczesnym, a teraz Franciszek, który chce by miłosierdzie trafiło pod strzechy – mają rację. Pod moją skromną strzechą jednak, której daleko do tysiącletniej potęgi tradycji Kościoła, wciąż snuje się dym mimo coraz szerzej otwieranych okien.
No bo jak przebaczyć i namówić do przebaczenia rodziny górników z Wujka lub wcześniej rodziny stoczniowców poległych w Szczecinie? Jak uznać za brata Jaruzelskiego, który te rodziny unieszczęśliwił i tak straszliwie zruinował ich los?
„And yet I love thee...” jak w jednym z sonetów pisał Szekspir – A jednak...
Nie potrafię pisać tak pięknie jak Szekspir, lecz nawet gdybym umiał - tego bym bym nie napisał.
Jaruzelski przegrał. Przegrał z kretesem mimo wysiłków epigonów, którzy do dzisiaj śmią jeszcze podnosić głowy …
Jak zrozumieć i przyjąć za swoje słowa o uchodźcach? O cywilizacji odrzucenia i cywilizacji gościnności? Nie chcę bluźnić, lecz dlaczego Papież Franciszek zwraca się do nas o miłosierdzie dla wrogów, którzy dzieciom i starcom podrzynają gardła? Kto zwracał się o to samo do Indian, których od początku XVI wieku na terenie dzisiejszej Argentyny zdziesiątkowały hiszpańskie pogromy?
Tak, wiem. Ludziom trzeba pomagać. Przez dwa lata uczyłem polskiego dziewczynę z Syrii, chrześcijankę, której rodzina uciekła przed wojną do Polski. Wspaniałe dziecko, które podziwiałem za zapał w chłonięciu polskiej kultury, za pilność i entuzjazm przewyższający wielokrotnie zapał polskich nastolatków.
Dlaczego Papież nie powie otwarcie – przyjmijcie chrześcijan?
Rozumiem obawy spętanych polityczną poprawnością różnej marki polityków.
Lecz Papież – czego się obawia? Odwagi Papieżu!
Na koniec o miłosierdziu z własnego podwórka. Przed wieloma laty pewien komuch skreślił z listy przyjętych do Akademii Medycznej dziewczynę i kilkunastu jej kolegów tylko dlatego, że mógł to zrobić jako sekretarz POP i jednocześnie szef szkoły pomaturałnej, która tym samym traciła najlepszych, niedoszłych w związku z tym absolwentów. Mógł to zrobić bo myślał, że może wszystko …
Zmienił jej życie. Ta dziewczyna to dziś moja żona. Gdyby nie jego machnięcie długopisem pewnie nie spotkałbym jej na swojej drodze, nie urodziłyby się nasze dzieci będące naszą nadzieją i pociechą.
Kto wygrał? Ten stary, ciągle żyjący dureń, czy dobro, którego dzięki niemu zaznałem?
Dziś, po latach, myślimy o nim oboje z politowaniem.
Na politowanie już nas stać. A na miłosierdzie?
Miało być przecież o miłosierdziu. To chyba jednak nie ten tekst ...
Mam nadzieję, że kiedyś taki napiszę.