Geopolityka stepu

 |  Written by alchymista  |  5
Jeśli istnieje jakiś nieśmiertelny duch polskości, to istnieje również genius loci Ukrainy. Ten genius loci sprawia, że ktokolwiek tam mieszka i skądkolwiek pochodzi, będzie musiał przyjąć rację stanu dawnego  ruskiego mocarstwa w dorzeczu Dniepru.

Wysłuchałem właśnie audycji w niepoprawnym radiu – transmisji debaty o Ukrainie m.in. z udziałem Tomasza Szczepańskiego i Stanisława Michalkiewicza. Nie będę jej relacjonował; mogę tylko powiedzieć, że p. Tomasz mówił sensownie, a p. Stanisław jak zwykle dowcipnie. Z pozostałych dyskutantów wybił się tylko głos z sali, wzywający do tego, aby Ukrainę „za mordę” chwycili ruscy.

No cóż, najwyraźniej dla niektórych Ukrainiec bardziej straszny, niż Moskal. Mnie natomiast brakowało jednak u dyskutantów wyczucia czegoś, co na poczekaniu nazwałem „geopolityką stepu” i co wyczuwam bardziej intuicyjnie i na poły „profetycznie”. Nie oczekuję pod moim wpisem burzliwej dyskusji na argumenty, gdyż żadnych twardych faktów dostarczyć tutaj nie mogę, więc dyskutować nie ma z czym. Jeśli jednak ktoś ma ochotę dorzucić swoje trzy grosze, z przyjemnością przeczytam.

Moje intuicje oparte są na prostej obserwacji  dziejów Rusi Kijowskiej. I to zarówno tej niezależnej, potężnej a dla nas groźnej, jak i tej upokorzonej, podbitej przez Mongołów, a potem „odzyskanej” dla Europy przez Litwinów.

Uderzający jest po pierwsze fakt, że dla stabilności tej części świata istnienie jakiegoś mocarstwa w dorzeczu Dniepru jest absolutnie niezbędne. Niezależnie od tego, czy mocarstwo to będzie zarządzane z Kijowa, Wilna czy z Krakowa, to państwo takie istnieć musi.

Po drugie, osłabienie tego mocarstwa położonego w dorzeczu Dniepru i wewnętrzne zamieszki prowadzą do jego szybkiego podziału i rozbioru. Mam tu na myśli przede wszystkim nieszczęsny bunt Bohdana Chmielnickiego, który doprowadził do tego, że Ukrainą prawobrzeżną na sto pięćdziesiąt lat zawładnął żywioł polski, a Ukrainą lewobrzeżną – żywioł moskiewski. Przed 1648 rokiem Ukrainą rządzili Sarmates Rossi, do których należał znany z Trylogii słynny wojewoda kijowski Adam Kisiel. Mieli oni swoją wcale liczną reprezentację parlamentarną i konsekwentnie bronili autonomii odnowionej cerkwi prawosławnej, a przecież do instytucji ustrojowych i państwa sarmackiego byli szczerze przywiązani. Symbolem tego przywiązania niech będzie choćby znany list Kisiela do Chmielnickiego, w którym stwierdza on, „przecie jednak Ojczyzna nam wszystkim jest jedna, w której się rodzimy, wolności naszych zażywamy, i nie masz prawie we wszystkim świecie inszego państwa i drugiego podobnego ojczyźnie naszej w wolnościach i swobodach… Wszędzie niewola, sama tylko Korona polska wolnościami słynie”. Jednak po 1648 roku to wszystko zostało właściwie zaprzepaszczone, a unia hadziacka nie zdała egzaminu, bo nikt z sygnatariuszy nie traktował jej poważnie.

Po trzecie, mieszkańcy Ukrainy przed 1648 rokiem znakomicie rozumieli swoje geopolityczne położenie i doskonale znali sytuację Rusinów podbitych przez Moskwę. Pogardzali Moskwą i jej barbarzyńską odmianą prawosławia. Zdawali też sobie sprawę, że prędzej czy później musi dojść do zwarcia z Moskwą i że lepiej by było, aby to zwarcie dokonało się w dogodnym czasie i na własnych warunkach.

Szczęśliwie się złożyło, że książęta Wiśniowieccy oraz książę Rużyński znaleźli pomoc i zrozumienie w umyśle króla Zygmunta III Wazy oraz kanclerza wielkiego litewskiego Lwa Sapiehy. Tym samym z początkiem XVII wieku punkt ciężkości Rzeczypospolitej przesunął się wyraźnie w dorzecze Dniepru, a Rzeczpospolita realizowała interesy dawnego mocarstwa ruskiego (choć nie tylko jego, rzecz jasna). Z zagrożenia wyraźnie zdawano sobie sprawę w Moskwie. Inicjatywy dyplomatyczne Lwa Sapiehy zmierzające do jakiejś formy unii Rzeczypospolitej z Moskwą przyjmowano tam z coraz większym niepokojem, by nie rzec - ze strachem. Moskale dobrze rozumieją język dyplomacji i zdawali sobie sprawę, że jeśli Sapieha proponuje unię, to jest to rodzaj szantażu: albo dacie się wchłonąć, albo będzie wojna.

Stały nacisk dyplomacji litewskiej przynosił tym lepsze efekty, że rządy Borysa Godunowa nie cieszyły się poparciem moskiewskiej elity, a kraj był wyniszczony po terrorze opricziny i katastrofalnie przegranej wojnie o Inflanty. Szczególnie rodzina Romanowów nienawidziła cara-nuworysza, a wybitny jej przedstawiciel – Fiodor Romanow – konsekwentnie dążył do takiego czy innego przejęcia władzy w państwie. Jeżeli mogę tu użyć takiego brzydkiego porównania wstecz, to umysłowość Fiodora Romanowa była wręcz modelowym prototypem umysłowości sowieckiego oficera służb specjalnych, który pragnie wszystkim sterować z tylnego rzędu, za nic nie ponosić odpowiedzialności, o wszystkim wszystko wiedzieć, dusić w zarodku inicjatywy spontaniczne, a ludzi niepokornych likwidować w drodze skrytobójstwa. Miał też on w państwie moskiewskim rozległą siatkę swoich przyjaciół i agentów, co procentowało mu na każdym kroku.

Ponieważ o dymitriadzie miałem już okazję pisać, na tym miejscu tylko podkreślę fakt podstawowy: to nie Polacy, i nie Litwini wymyślili Dymitra Samozwańca, lecz Fiodor (Filaret) Romanow. Romanow sądził, że uda mu się wykorzystać Lwa Sapiehę, Jerzego Mniszcha, Wiśniowieckich i Różyńskiego do swoich celów. Po części mu się to udało, ale sytuacja potoczyła się zgoła inaczej, niż tego oczekiwał. Nie przewidział mianowicie tego, czego żaden oficer służb specjalnych przewidzieć nie może – mianowicie że rozgrzanej rewolucji nie da się kontrolować i że rozszalałe żywioły muszą się wymknąć spod kontroli. Szczególnie nieokiełznany okazał się żywioł kozacki na południowych, stepowych kresach państwa moskiewskiego. Udzielając poparcia każdemu kolejnemu samozwańcowi kozacy świetnie się bawili kosztem Moskwy i przez długi czas udaremniali wszelkie wysiłki zmierzające do przywrócenia porządku.

Fakt ten jest znaczący i powinniśmy brać go pod uwagę przy wszelkich dyskusjach o Ukrainie. Zdaję sobie sprawę, że czasy są inne i prawdziwych kozaków już nie ma. Ale jeśli istnieje jakiś nieśmiertelny duch polskości, to z pewnością istnieje również pewien genius loci Ukrainy. Ten genius loci sprawia, że ktokolwiek tam mieszka i skądkolwiek pochodzi, będzie musiał przyjąć rację stanu dawnego  ruskiego mocarstwa w dorzeczu Dniepru.

Co to dla nas oznacza? Aby przetrwać Ukraina musi pokonać Moskwę i całkowicie wyłączyć ją z rozgrywki na co najmniej kilkadziesiąt lat. Nierealne? Być może. Jednak, aby Polska mogła przetrwać, Ukraina musi zrealizować swoje mocarstwowe przeznaczenie. Przetrwanie Polski jest w rękach Ukraińców. Przetrwanie Ukrainy jest w rękach Polaków. Albo wzorem Lwa Sapiehy, Zygmunta III i Jerzego Mniszcha zrozumiemy i przyjmiemy geopolitykę stepu, albo step wsiądzie nam na karki. Wybór należy tylko do nas.
 
Jakub Brodacki
5
5 (4)

5 Comments

Obrazek użytkownika tł

Bardzo to ciekawe i inspirujące. A nawet optymistyczne. Ale nie wierzę w genius loci w wymiarze historycznym i geopolitycznym.

Niemniej jednak szczerze gratuluję tekstu. Jego największą zaletą jest punkt widzenia, który szybuje gdzieś w czasie i przestrzeni nad stepem.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Patrząc na twórców idei widać, że nie znajdowali oni pełnego zrozumienia wśród współczesnych. A potem się okazywało, że mieli rację, bo byli dalekowidzami i nie dostrzegali tego co się działo najbliżej. Tak to już bywa...
Obrazek użytkownika max

max
Doceniając wielką wartość merytoryczną notki (nigdy dość przypominania polakom o własnej historii, szczególnie w obecnych czasach) muszę napisać, że z tezą: "Jednak, aby Polska mogła przetrwać, Ukraina musi zrealizować swoje mocarstwowe przeznaczenie. Przetrwanie Polski jest w rękach Ukraińców. Przetrwanie Ukrainy jest w rękach Polaków." nie mogę się zgodzić.

XVIII wiek to czas stopniowej, konsekwentnej rusyfikacji kozaczyzny. Aby, nie wdając się w długie dywagacje, stosunkowo lapidarnie podsumować rosyjskie "osiągnięcia" w tym zakresie wystarczy dokonać prostego zabiegu: uświadomić sobie z czym słowo "Kozacy" kojarzy nam się w kontekście XVII wieku, następnie XVIII, potem XIX, wreszcie początków XX.

To nieprzyjemna konstatacja: ale Ukraińcy nauczyli się szanować i bać Rosji. Jedno z drugim doskonale idzie u nich w parze. Nas się nie boją - najwidoczniej nigdy nie byliśmy wystarczająco "opresyjni" w stosunku do nich. Za to mają do nas milion pięćset pretensji, czemu dają wyraz do dzisiaj, a za UPA w ogóle się nie wstydzą.

Nie po drodze nam z tym narodem - i nie nasza to wina.

pozdrawiam serdecznie

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Ale chciałbym w takim razie zapytać: z którym narodem nam po drodze?
W Polsce jest nieuzasadniona fascynacja kulturą anglosaską. W XIX wieku wielbiliśmy cywilizację francuską. A obie te cywilizacje mają nas w "głębokim" poważaniu. Czasem znajdzie się jakiś Bonaparte czy Reagan który coś niecoś dla nas zrobi - i nic poza tym. Niemców nie kochamy - to oczywiste. Pepiki i Słowacy mają inne interesy, niż my. Węgrzy najwyraźniej dryfują w stronę Rosji i to na własne życzenie. Więc z kim do licha mamy się polubić? Z Irlandią???
Obrazek użytkownika Danz

Danz
Hmmm, chyba była nawet taka piosenka: "kocham Cię jak Irlandię"

Obawiam się, że masz rację, w obecnej chwili najbardziej nam po drodze z Irlandią. Aby to się zmieniło, musimy mieć inny rząd, oraz inne media (te obecne to pałkarze spod znaku GW).
Pozdrawiam.


Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Więcej notek tego samego Autora:

=>>