Ryby, żaby i raki
Raz wpadły na pomysł taki,
Żeby opuścić staw, siąść pod drzewem
I zacząć zarabiać śpiewem.
No, ale cóż, kiedy ryby
Śpiewały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.
Lin wreszcie tak powiada:
"Czeka nas tu zagłada,
Opuściliśmy staw przeciw prawu -
Musimy wrócić do stawu."
I poszły. Lecz na ich szkodę
Ludzie spuścili wodę.
Ryby w płacz, reszta też, lecz czy łzami
Zapełni się staw? Zważcie sami,
Zwłaszcza że przecież ryby
Płakały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.
A gdyby ktoś chciał posłuchać piosenki, to proszę bardzo :)
Raz wpadły na pomysł taki,
Żeby opuścić staw, siąść pod drzewem
I zacząć zarabiać śpiewem.
No, ale cóż, kiedy ryby
Śpiewały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.
Wszyscy na pewno znają ten wierszyk Jana Brzechwy, a większość zapewne także i piosenkę, jaka powstała na kanwie tego tekstu. Im bardziej przyglądam się tendencjom i modom, jakim ulegamy jako społeczeństwo in gremio, tym bardziej upewniam się, że zmierzamy w kierunku tych ryb, żab i raków. Żyjemy na niby, na aby-aby i byle jak i rozciągamy to na coraz to kolejne dziedziny życia.
To, że jemy byle jak i byle gdzie, byle prędko, zakładamy na siebie byle co wykonane z byle czego, kupione na wyprzedaży w supermarkecie, można jeszcze usprawiedliwić postępującą pauperyzacją społeczeństwa. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Nie stać nas na towary w przyzwoitym gatunku, to musimy zadowolić się „chińszczyzną”.
Ale i to nie do końca jest prawdą, bo modę na bylejakość lansują także ludzie, których z pewnością stać jest na rzeczy dobrej jakości i którzy wydają mnóstwo pieniędzy właśnie po to, by ich wygląd mógł być możliwie niedbały i nonszalancki. Taki mamy klimat. :)
Celowo poszarpane spodnie, zmierzwione włosy, buty z najlepszych odmian skóry, ale „robione na stare i zniszczone”, flanelowa koszula narzucona na t-shirt – styl grunge.
Modą nie zamierzam się przejmować, bo dziś lansuje jedno, za rok będzie lansować coś innego. Problem jednak w tym, że do bylejakości bardzo łatwo jest się przyzwyczaić, bo składa się na nią bezmyślność, ignorancja, niedbalstwo i lenistwo, a to są przywary dosyć powszechne, choć dla niepoznaki nazywane prostotą, wygodą i brakiem czasu.
Niektórzy potrafią z tego ukuć całą filozofię życiową, z której wynikają na przykład takie mądrości, że tylko mężczyzna zaniedbany i zalatujący piwem ma prawo nazywać się prawdziwym mężczyzną, a ten, który pachnie wodą po goleniu i dba o swój wygląd, jest zwykłym gogusiem.
A przecież pomiędzy skrajnościami, jakimi są: zupełny abnegat i sfeminizowany tzw. mężczyzna metroseksualny, istnieje cała gama możliwości pośrednich.
Specyficzna „kultura supermarketowa” przyzwyczaja nas do surogatów i półproduktów – bo łatwiej, bo taniej, bo szybciej. Wcinamy chińskie zupki, „gorące kubki”, mrożone gotowe dania i dania ze słoików oraz puszek, które wystarczy jedynie zalać gorącą wodą albo podgrzać w mikrofalówce i „zjeść ze smakiem”, rozkoszując się ich barwą i obrazkiem zamieszczonym na opakowaniu, dzięki któremu możemy zorientować się w tym, co właściwie jemy, ponieważ nie sposób odgadnąć tego po smaku owych potraw o dziwnie brzmiących składnikach, natomiast nie mających nic wspólnego z normalną kaszą, makaronem, warzywami czy mięsem.
Potrawą narodową stał się kebab z budki, przeplatany czasem z zapiekanką, hot-dogiem, pizzą albo hamburgerem. Żywimy się de facto odpadami, bo żywnością przetworzoną tak dalece i naszpikowaną chemią, że produkty spożywcze, które w formie naturalnej mogą zachować świeżość co najwyżej przez kilka dni, potrafią mieć po dodaniu konserwantów nawet kilkumiesięczne daty przydatności do spożycia i nieodgadnioną zagadką pozostaje zawartość mięsa w kiełbasie. Pijemy soki utrwalane chemicznym świństwem i kolorowe wody gazowane ze sztucznymi barwnikami, słodzone ponad wszelką miarę, choć nawet zwykła woda z kranu byłaby dużo zdrowsza.
A dzieciom, zamiast owoców, dajemy batonik albo chipsy.
Więc może chociaż w innych sferach naszego życia bylejakość nie jest akceptowana?
Eeee, chyba jednak nie bardzo. Estetyka czy najogólniej rozumiane poczucie piękna nie mieści się w naszych priorytetach. Nie uważamy tego za jakąś wielką wartość, tym bardziej, że nie wpisuje się ona w nasze pragmatyczne podejście do dóbr doczesnych. Preferujemy więc byle jaką rozrywkę i byle jaką kulturę oferowaną nam przez byle jakich twórców czy raczej „tfurców”. Oglądamy seriale, w których króluje bylejakość treści i amatorszczyzna różnych nieprofesjonalnych gwiazd i gwiazdeczek lub programy dla debili, w których nie chodzi o wypromowanie autentycznych talentów, ale o zgnojenie, ku uciesze gawiedzi, młodych, często naprawdę utalentowanych ludzi i o wątpliwą autopromocję różnych podstarzałych Kor, Magd Gessler, pajaców w rodzaju Wojewódzkiego oraz pokrak takich, jak Piróg czy Jacyków. Popularnością cieszą się też tak kuriozalne programy, jak ten Drzyzgi, w którym pokazuje się ludzi, których tak naprawdę trzeba by leczyć, albo przynajmniej otoczyć opieką psychologiczną. A ulubionym przybytkiem rodzinnego spędzania czasu stały się galerie handlowe, gdzie można połączyć w jedno różne formy bylejakości, z rodzinnym niedzielnym obiadem wśród plastikowych kubków i sztućców, kartonowych talerzy i niedojedzonych resztek, walających się na sąsiednich stolikach, włącznie.
I koniecznie z ryczącą zza ucha muzyką z głośników.
Wzorce serialowe przenoszone są także na stosunki z ludźmi, które również stały się byle jakie, a relacje międzyludzkie - powierzchowne. Drugi człowiek powoli staje się przedmiotem, który przede wszystkim nie powinien nam utrudniać życia. Nie dba się o związki, uważając ze nie trzeba ich pielęgnować, nie rozmawia się o rzeczach ważnych, ludzie często żyją nie tyle ze sobą, co obok siebie, nie znając się praktycznie nawzajem i nie okazując sobie zainteresowania. A po jakimś czasie okazuje się, że nic nie układa się „samo”, więc na pewno jest to wina tej drugiej osoby. Prasa kolorowa, zajmująca się głównie życiem prywatnym rożnych takich „znanych z tego, że są znani”, potwierdza tę prawidłowość, bo przecież nie udaje się także i tym, którym najbardziej się zazdrości ich wątpliwej „sławy”.
Instrumenty, których zadaniem miało być ułatwienie nam życia, niejednokrotnie to życie dodatkowo dewastują. Coraz większej liczbie ludzi wirtualny erzac zastępuje realny świat, a wirtualne kontakty - kontakt z prawdziwym człowiekiem, bo przecież w wirtualnej przestrzeni łatwiej jest spotkać kogoś, z kim kontakt możemy mieć tylko wtedy, gdy mamy na to ochotę i kto nie marudzi, nie dzieli z nami zwykłej codzienności oraz przed kim możemy udawać kogoś lepszego niż naprawdę jesteśmy. Komputer uważam za cudowny wynalazek, ale nieodmiennie przeraża mnie widok dwóch osób jadących razem autobusem, z których każda skupiona jest bez reszty na swoim smartfonie. Życie pomiędzy telewizorem, a komputerem i smartfonem to dzisiaj najpopularniejszy model funkcjonowania.
Specyficzną odmianą bylejakości jest ignorancja. I to jest niestety dopiero prawdziwy społeczny dramat. W jaki sposób bowiem ktoś sobie układa życie prywatne, to w gruncie rzeczy przede wszystkim jego sprawa. Będzie miał takie życie, na jakie sobie zasłuży.
Jednak powszechna ignorancja uderza w całe społeczeństwo. Coraz bardziej byle jakie szkoły wypuszczają coraz bardziej byle jak wykształconych młodych ludzi. Byle jaka praca (o ile w ogóle jest), rzadko zgodna z zainteresowaniami i wykształceniem, za byle jakie pieniądze, nie inspiruje do podnoszenia kwalifikacji. Obok ludzi, którzy traktują swoje zajęcie poważnie, mamy więc multum niekompetentnych urzędników, lekarzy, sprzedawców, nauczycieli, dziennikarzy i ludzi wszelkich zawodów, dla których praca jest tylko i wyłącznie sposobem zarabiania możliwie jak największych pieniędzy, możliwie najmniejszym wysiłkiem.
Można powiedzieć - „signum temporis”. Ale czy na pewno? Czy to nie jest raczej objaw nadmiernego rozmnożenia się gatunku homo sovieticus, który zagraża ludzkiemu środowisku? Czyż początku nie dał Lenin twierdzeniem, że sprzątaczka może rządzić państwem? Czy PRL nie powstała z głoszonego powszechnie w latach 1944 i 1945 hasła: "nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera" i wysłania kobiet na traktory wbrew „wyposażeniu”, które dała im sama natura? Później niewykwalifikowani robotnicy otrzymywali wyższe wynagrodzenia, niż młodzi inżynierowie i lekarze. III Rzeczpospolita stała się w linii prostej spadkobierczynią tych tradycji, choć w zmienionej nieco formie.
Kumoterstwo zastąpiło rzeczywiste kwalifikacje zawodowe i sprawiło, że staliśmy się skorumpowanym „bantustanem”. To w ignorancji i bylejakości mają swoje niewyczerpane źródło afery kryminalne i korupcyjne, nieudolność urzędnicza, za którą nikt nie ponosi odpowiedzialności, prócz osób nią poszkodowanych, nieudolność decyzyjna i nieodpowiedzialność polityków, ale także dramatyczny wręcz upadek kultury. A o to, żeby nie został już nawet kamień na kamieniu, zatroszczy się najnowszy wynalazek - filozofia gender, do której także idealnie pasuje wnikliwa analiza ministra Sienkiewicza: „Ch… dupa i kamieni kupa”.
Mam wrażenie, iż wydaje nam się, że jakaś właściwie wybrana opcja polityczna jest w stanie zmienić ten obraz, jest w stanie odmienić nasze zachowania, oczekiwania, nasze życie.
A mnie się wydaje, że jedynym miejscem, które może przywrócić normalny porządek rzeczy, jest… stół rodzinny. Tak, ten sam stół, przy którym kiedyś rodzina spotykała się codziennie na co najmniej jednym wspólnym posiłku. Rozumiem, pracujemy dziś więcej, kobiety także często pracują nie z wyboru, a z konieczności. Ale przynajmniej raz w tygodniu mamy niedzielę. Więc przywróćmy temu stołowi należną mu w rodzinie rangę i nie zastępujmy go niedzielnym Big Macem w Mac Donald’s, nuggetsami w KFC, albo wieprzowiną w sosie słodko-kwaśnym u Wietnamczyka. Nie zastępujmy zresztą także filetem mignon z polędwicy ani innymi ośmiorniczkami w knajpie z białym obrusem. Może od tego zacznijmy własną walkę z bylejakością?
A jeśli nie, bo nam się nie chce, bo chcemy by było łatwiej, bo po co się wysilać….
No cóż. Zacytowany na początku wierszyk ma także ostatnią zwrotkę. Może się nagle okazać, że nie ma już do czego wracać.
To, że jemy byle jak i byle gdzie, byle prędko, zakładamy na siebie byle co wykonane z byle czego, kupione na wyprzedaży w supermarkecie, można jeszcze usprawiedliwić postępującą pauperyzacją społeczeństwa. Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Nie stać nas na towary w przyzwoitym gatunku, to musimy zadowolić się „chińszczyzną”.
Ale i to nie do końca jest prawdą, bo modę na bylejakość lansują także ludzie, których z pewnością stać jest na rzeczy dobrej jakości i którzy wydają mnóstwo pieniędzy właśnie po to, by ich wygląd mógł być możliwie niedbały i nonszalancki. Taki mamy klimat. :)
Celowo poszarpane spodnie, zmierzwione włosy, buty z najlepszych odmian skóry, ale „robione na stare i zniszczone”, flanelowa koszula narzucona na t-shirt – styl grunge.
Modą nie zamierzam się przejmować, bo dziś lansuje jedno, za rok będzie lansować coś innego. Problem jednak w tym, że do bylejakości bardzo łatwo jest się przyzwyczaić, bo składa się na nią bezmyślność, ignorancja, niedbalstwo i lenistwo, a to są przywary dosyć powszechne, choć dla niepoznaki nazywane prostotą, wygodą i brakiem czasu.
Niektórzy potrafią z tego ukuć całą filozofię życiową, z której wynikają na przykład takie mądrości, że tylko mężczyzna zaniedbany i zalatujący piwem ma prawo nazywać się prawdziwym mężczyzną, a ten, który pachnie wodą po goleniu i dba o swój wygląd, jest zwykłym gogusiem.
A przecież pomiędzy skrajnościami, jakimi są: zupełny abnegat i sfeminizowany tzw. mężczyzna metroseksualny, istnieje cała gama możliwości pośrednich.
Specyficzna „kultura supermarketowa” przyzwyczaja nas do surogatów i półproduktów – bo łatwiej, bo taniej, bo szybciej. Wcinamy chińskie zupki, „gorące kubki”, mrożone gotowe dania i dania ze słoików oraz puszek, które wystarczy jedynie zalać gorącą wodą albo podgrzać w mikrofalówce i „zjeść ze smakiem”, rozkoszując się ich barwą i obrazkiem zamieszczonym na opakowaniu, dzięki któremu możemy zorientować się w tym, co właściwie jemy, ponieważ nie sposób odgadnąć tego po smaku owych potraw o dziwnie brzmiących składnikach, natomiast nie mających nic wspólnego z normalną kaszą, makaronem, warzywami czy mięsem.
Potrawą narodową stał się kebab z budki, przeplatany czasem z zapiekanką, hot-dogiem, pizzą albo hamburgerem. Żywimy się de facto odpadami, bo żywnością przetworzoną tak dalece i naszpikowaną chemią, że produkty spożywcze, które w formie naturalnej mogą zachować świeżość co najwyżej przez kilka dni, potrafią mieć po dodaniu konserwantów nawet kilkumiesięczne daty przydatności do spożycia i nieodgadnioną zagadką pozostaje zawartość mięsa w kiełbasie. Pijemy soki utrwalane chemicznym świństwem i kolorowe wody gazowane ze sztucznymi barwnikami, słodzone ponad wszelką miarę, choć nawet zwykła woda z kranu byłaby dużo zdrowsza.
A dzieciom, zamiast owoców, dajemy batonik albo chipsy.
Więc może chociaż w innych sferach naszego życia bylejakość nie jest akceptowana?
Eeee, chyba jednak nie bardzo. Estetyka czy najogólniej rozumiane poczucie piękna nie mieści się w naszych priorytetach. Nie uważamy tego za jakąś wielką wartość, tym bardziej, że nie wpisuje się ona w nasze pragmatyczne podejście do dóbr doczesnych. Preferujemy więc byle jaką rozrywkę i byle jaką kulturę oferowaną nam przez byle jakich twórców czy raczej „tfurców”. Oglądamy seriale, w których króluje bylejakość treści i amatorszczyzna różnych nieprofesjonalnych gwiazd i gwiazdeczek lub programy dla debili, w których nie chodzi o wypromowanie autentycznych talentów, ale o zgnojenie, ku uciesze gawiedzi, młodych, często naprawdę utalentowanych ludzi i o wątpliwą autopromocję różnych podstarzałych Kor, Magd Gessler, pajaców w rodzaju Wojewódzkiego oraz pokrak takich, jak Piróg czy Jacyków. Popularnością cieszą się też tak kuriozalne programy, jak ten Drzyzgi, w którym pokazuje się ludzi, których tak naprawdę trzeba by leczyć, albo przynajmniej otoczyć opieką psychologiczną. A ulubionym przybytkiem rodzinnego spędzania czasu stały się galerie handlowe, gdzie można połączyć w jedno różne formy bylejakości, z rodzinnym niedzielnym obiadem wśród plastikowych kubków i sztućców, kartonowych talerzy i niedojedzonych resztek, walających się na sąsiednich stolikach, włącznie.
I koniecznie z ryczącą zza ucha muzyką z głośników.
Wzorce serialowe przenoszone są także na stosunki z ludźmi, które również stały się byle jakie, a relacje międzyludzkie - powierzchowne. Drugi człowiek powoli staje się przedmiotem, który przede wszystkim nie powinien nam utrudniać życia. Nie dba się o związki, uważając ze nie trzeba ich pielęgnować, nie rozmawia się o rzeczach ważnych, ludzie często żyją nie tyle ze sobą, co obok siebie, nie znając się praktycznie nawzajem i nie okazując sobie zainteresowania. A po jakimś czasie okazuje się, że nic nie układa się „samo”, więc na pewno jest to wina tej drugiej osoby. Prasa kolorowa, zajmująca się głównie życiem prywatnym rożnych takich „znanych z tego, że są znani”, potwierdza tę prawidłowość, bo przecież nie udaje się także i tym, którym najbardziej się zazdrości ich wątpliwej „sławy”.
Instrumenty, których zadaniem miało być ułatwienie nam życia, niejednokrotnie to życie dodatkowo dewastują. Coraz większej liczbie ludzi wirtualny erzac zastępuje realny świat, a wirtualne kontakty - kontakt z prawdziwym człowiekiem, bo przecież w wirtualnej przestrzeni łatwiej jest spotkać kogoś, z kim kontakt możemy mieć tylko wtedy, gdy mamy na to ochotę i kto nie marudzi, nie dzieli z nami zwykłej codzienności oraz przed kim możemy udawać kogoś lepszego niż naprawdę jesteśmy. Komputer uważam za cudowny wynalazek, ale nieodmiennie przeraża mnie widok dwóch osób jadących razem autobusem, z których każda skupiona jest bez reszty na swoim smartfonie. Życie pomiędzy telewizorem, a komputerem i smartfonem to dzisiaj najpopularniejszy model funkcjonowania.
Specyficzną odmianą bylejakości jest ignorancja. I to jest niestety dopiero prawdziwy społeczny dramat. W jaki sposób bowiem ktoś sobie układa życie prywatne, to w gruncie rzeczy przede wszystkim jego sprawa. Będzie miał takie życie, na jakie sobie zasłuży.
Jednak powszechna ignorancja uderza w całe społeczeństwo. Coraz bardziej byle jakie szkoły wypuszczają coraz bardziej byle jak wykształconych młodych ludzi. Byle jaka praca (o ile w ogóle jest), rzadko zgodna z zainteresowaniami i wykształceniem, za byle jakie pieniądze, nie inspiruje do podnoszenia kwalifikacji. Obok ludzi, którzy traktują swoje zajęcie poważnie, mamy więc multum niekompetentnych urzędników, lekarzy, sprzedawców, nauczycieli, dziennikarzy i ludzi wszelkich zawodów, dla których praca jest tylko i wyłącznie sposobem zarabiania możliwie jak największych pieniędzy, możliwie najmniejszym wysiłkiem.
Można powiedzieć - „signum temporis”. Ale czy na pewno? Czy to nie jest raczej objaw nadmiernego rozmnożenia się gatunku homo sovieticus, który zagraża ludzkiemu środowisku? Czyż początku nie dał Lenin twierdzeniem, że sprzątaczka może rządzić państwem? Czy PRL nie powstała z głoszonego powszechnie w latach 1944 i 1945 hasła: "nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera" i wysłania kobiet na traktory wbrew „wyposażeniu”, które dała im sama natura? Później niewykwalifikowani robotnicy otrzymywali wyższe wynagrodzenia, niż młodzi inżynierowie i lekarze. III Rzeczpospolita stała się w linii prostej spadkobierczynią tych tradycji, choć w zmienionej nieco formie.
Kumoterstwo zastąpiło rzeczywiste kwalifikacje zawodowe i sprawiło, że staliśmy się skorumpowanym „bantustanem”. To w ignorancji i bylejakości mają swoje niewyczerpane źródło afery kryminalne i korupcyjne, nieudolność urzędnicza, za którą nikt nie ponosi odpowiedzialności, prócz osób nią poszkodowanych, nieudolność decyzyjna i nieodpowiedzialność polityków, ale także dramatyczny wręcz upadek kultury. A o to, żeby nie został już nawet kamień na kamieniu, zatroszczy się najnowszy wynalazek - filozofia gender, do której także idealnie pasuje wnikliwa analiza ministra Sienkiewicza: „Ch… dupa i kamieni kupa”.
Mam wrażenie, iż wydaje nam się, że jakaś właściwie wybrana opcja polityczna jest w stanie zmienić ten obraz, jest w stanie odmienić nasze zachowania, oczekiwania, nasze życie.
A mnie się wydaje, że jedynym miejscem, które może przywrócić normalny porządek rzeczy, jest… stół rodzinny. Tak, ten sam stół, przy którym kiedyś rodzina spotykała się codziennie na co najmniej jednym wspólnym posiłku. Rozumiem, pracujemy dziś więcej, kobiety także często pracują nie z wyboru, a z konieczności. Ale przynajmniej raz w tygodniu mamy niedzielę. Więc przywróćmy temu stołowi należną mu w rodzinie rangę i nie zastępujmy go niedzielnym Big Macem w Mac Donald’s, nuggetsami w KFC, albo wieprzowiną w sosie słodko-kwaśnym u Wietnamczyka. Nie zastępujmy zresztą także filetem mignon z polędwicy ani innymi ośmiorniczkami w knajpie z białym obrusem. Może od tego zacznijmy własną walkę z bylejakością?
A jeśli nie, bo nam się nie chce, bo chcemy by było łatwiej, bo po co się wysilać….
No cóż. Zacytowany na początku wierszyk ma także ostatnią zwrotkę. Może się nagle okazać, że nie ma już do czego wracać.
Lin wreszcie tak powiada:
"Czeka nas tu zagłada,
Opuściliśmy staw przeciw prawu -
Musimy wrócić do stawu."
I poszły. Lecz na ich szkodę
Ludzie spuścili wodę.
Ryby w płacz, reszta też, lecz czy łzami
Zapełni się staw? Zważcie sami,
Zwłaszcza że przecież ryby
Płakały tylko na niby,
Żaby
Na aby-aby,
A rak
Byle jak.
A gdyby ktoś chciał posłuchać piosenki, to proszę bardzo :)
(9)
36 Comments
Coś z piosenką nie wyszło
20 August, 2014 - 20:02
@Ellenai
20 August, 2014 - 20:10
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Danz
20 August, 2014 - 20:17
Byle jaki ten wpis :)
20 August, 2014 - 20:20
Ellenai
21 August, 2014 - 00:56
Ja nie jestem pewien Ellenai czy się z Tobą zgadzam. To znaczy w tym sensie się nie zgadzam że wedlug mnie bylejakość moim zdaniem absolutnie nie jest dominujacą tendencją we współczesnym społeczeństwie. No może z wyjątkiem skladnikow pozywienia :) - ale to moim zdaniem inna historia.
W moim odczuciu jest na odwrot - to znaczy choroba cywilizacyjną wspolczesnego spoleczeństwa jest raczej patologiczna pedanteria, wysublimowanie, drobiazgowość granicząca niemal z natręctwem. Choć nie przeczę że jedną z odmian tej pedanterii jest uporczywe pielęgnowanie wizerunku bylejakości - jak choćby w przypadku mody na hipsterkę, kiedy ludzie wywalają grube pieniądze na fabrycznie brudzone portki czy imitację chińskich trampek sprzed pół wieku. To chore - ale dyskusyjne jest czy celem samym w sobie jest kultywowanie bylejakosci czy raczej pozerstwo na indywidualizm i silną osobowość ktora nie poddała się sztampowości.
Ty pokusiłaś się o tezę żeby kilka tendencji wspolczesnego spoleczeństwa spiąć klamrą bylejakości: tej celowo pozowanej, tej wynikającej z braku pieniędzy na wyższą estetykę i tej wynikającej z niewyrobienia estetycznego. Trudne zadanie, cholewcia :). I ryzykowne, bo wlezie ci taki dajmy na to ja i się tu będzie nie zgadzał :) . Ale fakt że zauwazylas bylejakość jako pewien akceptowalny spolecznie kanon tożsamości wizerunkwej - ktory przyjmują jakieś grupy spoleczenstwa pod wplywem bardzo róznych motywacji, to bardzo ciekawa i sensowna teza. Bylejakość awansowala niemal do rangi modernizmu czy postmodernizmu. Choć czasem wynika ona z maski jaką ktoś chce na siebie zalożyć (na przyklad zeby pokazać jaki jest niepokorny, niesztampowy czy kreatywny) , czasem z kompletnego braku wyrobienia gustu, czasem z biedy a czasem po prostu z tego ze po transformacji ustrojowej za ogromnym skokiem poziomu wyksztalcenia nie nadązyl niestety skok mentalności i w efekcie ludzi stać na wiele tylko nie wiedzą co z klasą a co przaśne.
Ale przyznam szczerze ze kilka dni temu byłem w Muzeum Narodowym. I na swoje nieszczeście zajrzalem też na drugie pietro do sali z malarstwem współczesnym. I wyszedlem załamany ... stalem przed monitorem na ktorym jakiś "artysta" prezentował performans jak kiwa sie na krzesełku ... , kilka metrow dalej wisiala z kolei "stykówka" zdjęć "artystki" topless ktora je banana. Żenada! To jest Muzeum Narodowe? To jest pielęgnowanie kanonów narodwej sztuki i dorobku inteletualnego ludzi nad Wislą? Zamiast tego powinien tam wisieć Duda - Gracz, Nowosielski, Beksiński, Brzozowski. Niestety bryluje bylejakość do której dorobiono ideologię. Ale idąc wieczorem Nowym Światem zajrzałem przez okna, jak zawsze co wystawia Fibak. I to był błąd ... :D Chyba faktycznie głupiejemy - własnie poprzez dorabianie ideologii do bylejakości.
swietny wpis Ellenai - warto bylo zajrzeć. Dziękuję.
i pardon ze taka ze mnie gadula.
Wszysskiego Najlepszego
Ellenai
21 August, 2014 - 01:03
"A mnie się wydaje, że jedynym miejscem, które może przywrócić normalny porządek rzeczy, jest… stół rodzinny. Tak, ten sam stół, przy którym kiedyś rodzina spotykała się codziennie na co najmniej jednym wspólnym posiłku."
brzmi tu idealnie. Mało bowiem jest takich miejsc gdzie możemy dostac taką lekcję humanizmu - poznania drugiego człowieka jak przy rodzinnym stole. Inna sprawa że czasem to malo budujaca wiedza ... ale to inna inszość. :D
Rany, strasznie Cie przepraszam ale noc ma swoje prawa. Juz znikam.
@waw75
21 August, 2014 - 14:16
Może powinnam coś sprostować. Nie chciałam dać do zrozumienia, iż bylejakość jest dominującą tendencją we współczesnym społeczeństwie. Nie chciałam nawet upierać się przy tym, że jest dominującą tendencją w społeczeństwie polskim, które, jak każde, ma wszak swoje specyficzne, odróżniające je od innych społeczeństw cechy, wynikające w łasnej historii, własnej tradycji i doświadczeń. Poszukiwanie jednej tylko cechy, która generowałaby wszystkie niepożądane zachowania społeczne, byłoby zadaniem karkołomnym i dosyć niepoważnym. Nawet tylko poszukiwanie jednej dominującej wśród pozostałych, byłoby co najmniej ryzykowne.
Jak jednak słusznie zauważyłeś w dalszej części swojego komentarza (swoją drogą dziękuję za bardzo zgrabne, syntetyczne podsumowanie i wypunktowanie kilku najważniejszych myśli z mojego tekstu - szkoda, że ja tak nie potrafię), chodziło mi raczej o to, by pokusić się o znalezienie takiej cechy, która niewątpliwie wpływa na cały szereg zachowań, w ostatecznym rozrachunku destrukcyjnych dla społeczeństwa, a na którą my sami możemy mieć wpływ - ograniczać ją lub wręcz przeciwnie - pielęgnować. A bylejakość to niestety rzeczywiście cecha wdzierająca się w różne dziedziny naszego życia.
Nie wspomniałam na przykład choćby o czymś, co mnie osobiście naprawdę boli - o kaleczeniu naszego języka ojczystego i jego ogólnym postępującym zubożeniu. To jest po prostu klasyczny wręcz przykład na bylejakość. Dawniej ludzie, w szczególności ludzie wykształceni, dbali o to, by posługiwać się językiem barwnym, bogatym, a przede wszystkim poprawnym. Przy naszej skomplikowanej historii owa staranność pełniła dodatkową ochronę przed wynarodowieniem i była wyrazem dumy narodowej. Ludzie mniej wykształceni mieli natomiast ambicję, by ich naśladować. Język polski jest zresztą naprawdę piękny i tak cudownie szeleści niczym jesienne liście
Dziś, choć statystycznie wykształconych osób nam przybyło, trudno jest to zauważyć w przestrzeni publicznej. Rozumiem, że rozwój cywilizacyjny niesie jednocześnie ze sobą przejmowanie określeń obcojęzycznych wraz z przejmowaniem obcych technologii. Rodzi się zupełnie nowe sfera języka, w której prościej jest przyjąć takie nazwy jak „komputer”, „sms”, „mms”, „smartfon”, „e-book”, „e-mail” i cały szereg innych, niż na siłę tworzyć dla nich polskie odpowiedniki. Na „sms” jest nawet polski odpowiednik - „wiadomość tekstowa” - tylko kto i po co miałby jej używać. Ten proces jest zrozumiały i nie ogranicza, a wzbogaca zasób językowy. Gorzej już, że wiele polskich nazw zastępowanych jest obcojęzycznymi. Tworzone są także neologizmy o źródłosłowie pochodzącym z innych języków lub kaleczące polskie słowa - jak „spox” czy „spoko” zamiast spokojnie albo koszmarne „siema”. Najwięcej jednak szkody przynosi powszechne przyjmowanie wyrażeń, które mają zastąpić cały szereg przymiotników i przysłówków stanowiących o bogactwie języka. Mamy zatem znienawidzone przeze mnie słowo „zajebisty”, które - pomijając już jego ordynarność - zastępuje takie przymiotniki jak: ciekawy, interesujący, świetny, wspaniały, niezrównany, fascynujący, niezwykły, doskonały, piękny, cudowny, niesamowity, wybitny, wyjątkowy, zaskakujący, rewelacyjny, fantastyczny, atrakcyjny, efektowny, celny, trafny, bezkonkurencyjny, fenomenalny, elegancki, nadzwyczajny, niebywały, niecodzienny, niespotykany, wyrafinowany, olśniewający… pisać dalej?
I kolejna rzecz związana z językiem, to przykry fakt, iż brakuje ludziom wzorców. Błędy stylistyczne, gramatyczne i nawet niestety ortograficzne zadomowiły się na dobre na szpaltach gazet i portali informacyjnych, są nagminnie popełniane także przez dziennikarzy telewizyjnych. Osłabłam zupełnie, gdy kilka dni temu na Wirtualnej Polsce przeczytałm artykuł, w którym znalazłam taki kwiatek: „ i co powiedzieć ludzią, którzy…” Nieszczęscia dopełnia to, że dziś pisać może każdy - ten, który umie i ten, który nie ma o tym zielonego pojęcia. I jednej rzeczy w tym wszystkim nie rozumiem. Word ma swój własny słownik. Nie poprawi błedów stylistycznych, poprawi nieliczne gramatyczne, ale podkreśli na czerwono błedy ortograficzne. Czym mam sobie zatem tłumaczyć niechlujność językową piszących, jeśli nie własnie bylejakością?
Tragedią jest także (kto wie czy nie największą, bo dotyczącą nie tylko samego języka, ale także sfery wartości) spłaszczenie czy wręcz przeinaczanie znaczeń służące zmianie postrzegania pewnych zjawisk czy wymuszaniu dokonywania przewartościowań. Nie nazywa się rzeczy po imieniu, ale na konkretne zapotrzebowanie tworzy dziwaczne konstrukcje. Nie będę tu podawać wielu przykładów, bo to materiał wręcz na osobną notkę (zresztą swego czasu, jeszcze na Niepoprawnych, pojawił się taki wątek i pamiętam, że przybrał naprawdę okazałe rozmiary), ale może wystarczy ten jeden. Uparcie podkreśla się, że dziecko włonie matki to płód - choćby ten "płód" miał już nawet coś około 9 miesięcy swojego życia. To okreslenie jest podkładką dla zwolenników aborcji. Nie zabija się dziecka, a jedynie "spędza się płód" lub wręcz "wykonuje zabieg aborcji". A można jeszcze lepiej - tak jak HGW w sytuacji, gdy uzasadniała decyzję zwolnienia profesora Chazana. Otóż może nie wiesz tego, ale jego pacjentka nie chciała zabić swojego dziecka, ona jedynie zwróciła się z prośbą o "wcześniejsze zakończenie ciąży".
A więc tak - własnie stół rodzinny, może być tym miejscem, w którym wszystko się zaczyna. Lekcja humanizmu - tak, ale też lekcja polskości, lekcja staranności, lekcja przyzwoitych zachowań, lekcja posługiwania się jezykiem ojczystym, lekcja przywracania normalnego porządku rzeczy. Ja wiem, że nie wszystkie stoły potrafią pełnić taką funkcję, ale raczej chodzi mi o to, że nawet te, które to potrafią, zbyt często z tej funkcji dobrowolnie rezygnują.
Ja na przykład nigdy nie użyję nieprawidłowo wyrażenia „bynajmniej”. Nie dlatego, że mnie tego w szkole nauczono, ale dlatego, że już jako 5-letnie dziecko zaśmiewałam się z żartu powtarzanego wciąż przez mojego wujka, który na powitanie zawsze mówił do mnie: „zdrowia życzę bynajmniej”.
Nawiązałeś także do mojej uwagi o stylu grunge i dodałeś modę na hipsterkę.
Piszesz przy tym: „To chore - ale dyskusyjne jest czy celem samym w sobie jest kultywowanie bylejakosci czy raczej pozerstwo na indywidualizm i silną osobowość ktora nie poddała się sztampowości.”
Jestem zdania, że celem nie jest tu kultywowanie bylejakości, ale rzeczywiście pozowanie na osobę wolną od społecznych ograniczeń. Tylko że nie zmienia to faktu, iż w ostatecznym rozrachunku jest własnie nobilitowaniem bylejakości.
Próbując podsumować, powiem jeszcze, że ani bylejakość nie jest jedynym problemem naszej współczesności, ani też bylejakości nie da się tak całkiem zwalczyć. Ona zawsze będzie wdzierać się w różne dziedziny naszego życia, bo zwalania od wysiłku i różnych ograniczeń, a człowiek jest istotą wygodną. Jednak warto sobie w ogóle zdać sprawę z tego, że ona istnieje i nam szkodzi, i że czasem nie tak znowu wielkim trudem daje się ją przynajmniej ograniczyć.
Najgorsze co można zrobić, to nie tylko uznać, iż jej obecność w naszym życiu jest całkiem normalna, ale jeszcze nobilitować ją poprzez przydawanie jej jakiejkolwiek wartości.
Jak widzisz, robi się niebezpiecznie, bo trafiły na siebie dwie gaduły. Mnie też czasami trudno się zatrzymać, więc tylko już podziekuję za życzenia i za to, że chciało Ci się poświęcić tyle czasu na uwagi do mojego wpisu
PS. A jeszcze a propos współczesnej sztuki i jej kondycji - zerknij pod ten link. To już nie bylejakość. To totalne, porażające ogromem, pogwałcenie rozumu.
Ellenai
21 August, 2014 - 23:44
Bo wyglada na to że generalnie mam takie samo zdanie jak Ty i szukałem nieścisłosci.
Ale myślalem po prostu że trochę naciągasz definicję bylejakości na procesy które rzadzą się zupelnie innymi motywami. Tak obrazowo mozna to porównac np do ornamentyki w architekturze: dawniej każdy eksponowany obiekt mial zdonione gzymsy, bogatą oprawę okien, rzeźbione podpory, pilastry itd. Teraz tego nie ma - zupełnie co innego nadaje charakteru architekturze: raczej minimalizm, czytelne geometryczne podziały, materiały naturalne, itd. Ale to wcale nie jest przecież bylejakość. Wiem że taki zarzut wobec Twojego tekstu jest calkowicie nieuzasadniony - zresztą juz to wyjasniłas - tylko pisze jakie było moje pierwotne błędne wrażenie.
Ale na przykład biorac pod uwage seriale już łatwo wpasć w pułapkę. Bo porównując seriale z tymi sprzed ćwierćwieku to róznica jest druzgocąca. A że głupie - to inna sprawa.
Ale obiema rękami podpisuję sie pod Twoim zaniepokojeniem zubożenia języka. Swoją dorga - szlag trafi - nie chciałbym z Tobą grać w Scrabble... :D. Klopot w tym ze my nie tylko mowimy po polsku ale przede wszystkim myslimy w tym jezyku i definujemy jego słowami swoje emocje. Im uboższy zasób słownictwa to tym mniej rozumiemy nie tylko swiat ale samych siebie. Dlatego problemem nie jest tylko usilne pielęgnowanie "ą" i "ę" ale bogactwo jezyka jako narzedzia odwzorowania rzeczywistości.
No, to "zdrowia życzę bynajmniej" :D
Super notka i super dyskusja! Dzięki Ellenai.
I żeby problemy Cię zawsze tylko mobilizowały a nigdy nie przygniatały - Wszystkiego Najlepszego
@waw75
22 August, 2014 - 20:03
A ja rozmawiać lubię i nie mam nic przeciwko temu, by ktoś otwarcie wytknął mi błędy.
Byle spokojnie i bez agresji. Jednak cieszę się także z tego, że tak łatwo udało nam się „uzgodnić stanowiska”. Przykład z architekturą przytoczyłeś doskonały. Oczywiście, że prostota nie musi wcale oznaczać bylejakości. Chodziło mi jedynie o to, by ewidentnej bylejakości nie nazywać prostotą, bo to wszak nie to samo. Ty, tym przykładem, też to mówisz, ale jakby od odwrotnej strony. Tak czy owak - prostota i bylejakość to nie są synonimy - tu się zgadzamy na pewno.
Byle jaki jest przecież kicz, a jedną z jego istotnych cech jest wszak nadmiarowość.
Przy okazji mam pytanie - jeśli wolno - choć odpowiadać oczywiście nie musisz, w szczególności publicznie. Sztuką interesujesz się amatorsko czy też może kształciłeś się w tym kierunku?
Ja również dziękuję za interesujacą rozmowę
@ellenai
20 August, 2014 - 20:05
Polficu
20 August, 2014 - 20:26
Mnie jest łatwo, bo hamburgerów, zapiekanek i kebabu nie znoszę, a gotować lubię.
Korupcji nie ulegam, pracować lubię i robię dokładnie to, co lubię, choć w tym celu musiałam sama sobie stworzyć stanowisko pracy i lubię się też uczyć nowych rzeczy.
Sprawy osobiste zostawiam bez komentarza :)
@ellenai
20 August, 2014 - 20:33
No dobrze, Polfic
20 August, 2014 - 20:37
@ellenai
20 August, 2014 - 20:42
Ale już nie będę drążył
Polficu
20 August, 2014 - 20:47
A mówiąc tak prawie całkiem poważnie, to ten tekst przyszedł mi do głowy właśnie dziś, bo jutro od 7.57 rano będę już o rok starsza :) Co prawda nie jest to żadna okrągła rocznica, ale na tyle solidna, by chcieć przyjrzeć się światu, który mnie otacza i zastanowić czy starczy mi jeszcze czasu by doczekać jego zmiany jakościowej.
@ellenai
20 August, 2014 - 20:55
A świat? Jest jaki jest. Najważniejsze, że sama nie musisz zmieniać się jakościowo :)
Dziękuję :)
20 August, 2014 - 21:02
A co do zmian jakościowych to nie wiem. To raczej inni powinni ocenić. Mnie ze sobą całkiem dobrze, ale to jeszcze niewiele znaczy.
Happy Birthday!
20 August, 2014 - 22:01
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Dziękuję Danz :)
20 August, 2014 - 22:06
@Ellenai
20 August, 2014 - 22:13
Pamiętasz coś z tych pierwszych dni?
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Pamiętam :)))
20 August, 2014 - 22:20
@Ellenai
21 August, 2014 - 00:08
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Danz
21 August, 2014 - 13:47
Ellenai.
20 August, 2014 - 21:01
Cóż, codzinne gotowanie traktuję po prostu jako obowiązek: rodzinę trzeba karmić zdrowo, więc to robię. Codzinna miłość w praktyce
Ale lubię niedzielne, świąteczne posiłki. Bez pośpiechu, spokojnie, z dobrym jedzeniem i winem...
Nie przekreślałabym jednak okazjonalnych posiłków w restauracji. Właśnie jesteśmy z mężem na wakacjach. Wczoraj byliśmy na dobrej kolacji, w dobrej restauracji, a później spacer zabytkowymi uliczkami. Randka, mimo 22 lat małżeńskiego stażu. Każdemu polecam!!!
I serdecznie pozdrawiam!
P.S.
Właśnie przeczytałam o urodzinach: Najlepsze życzenia!!!!!
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary Kocie
20 August, 2014 - 21:13
A okazjonalnych "wyjściowych" obiadów czy kolacji wszak nie przekreślam. Są równie sympatyczną odmianą, jak pójście do teatru czy kina, jak wyjazd na wakacje albo wspólny spacer po parku. Uważam jedynie, że powinny funkcjonować własnie jako miła odmiana.
Randka po 22 latach małżeństwa to najlepsza laurka dla Was Obojga :)
Bardzo dziękuję :)
bylejakość
20 August, 2014 - 21:54
Życzę, Ellenai, żeby spotykalo Cię dobro i piękno.
Niueste
20 August, 2014 - 22:08
I odwzajemniam życzenia :)
Wszystkiego dobrego i jeszcze
21 August, 2014 - 00:11
Pamiętam jak,jeszcze za komuny, po burzy padł magnetowid (wtedy były takie wynalazki ) i telewizor, zapowiadało się na tragedię bo uparłem się, że nie będę naprawiał sprzętu.
Dzieci początkowo były zawiedzione ale po kilku wspólnie spędzonych wieczorach, spędzonych na opowiadaniach, zabawach itd. okazało się, że bez TV można żyć! Ta sielanka trwała kilka miesięcy i do dzisiaj wszyscy wspominamy ją bardzo dobrze. Zawsze można odskoczyć od standardu, zawsze można próbować innych dróg, często z korzyścią dla rodziny.
Pozdrawiam.
Germario
21 August, 2014 - 13:45
Takie zdarzenia, jak to, które opisałeś, są najlepszą rzeczą, jaka może się zdarzyć rodzinie :)
Nie wiem już jak to się stało, że przestałam oglądać telewizję. Chyba coraz częściej odczuwałam przy niej na zmianę to nudę, to irytację. Ograniczałam coraz bardziej i dzisiaj, choć nie wyrzuciłam telewizora na śmietnik, to praktycznie niemal z niego nie korzystam. Z kablówki zrezygnowałam w ogóle. Co zdarza mi się oglądać? Jedynie trzy kanały - TVP Historia, TVP Kultura i TVP Rozrywka.
Ten ostatni tylko dla dwóch kabaretów - Ani Mru Mru i Kabaretu Moralnego Niepokoju.
Natomiast na komputerze oglądam praktycznie codziennie TV Republika - może nawet bardziej słucham niż oglądam, bo podczas pracy na komputerze mam ją otwartą w osobnym okienku.
czy ja moge sie wedrzec, po to by sie wydrzec?
21 August, 2014 - 08:31
Sto Lat!
Nostromo
21 August, 2014 - 13:43
Bardzo Ci dziękuję i nieustająco ściskam :)
@All
21 August, 2014 - 14:25
@ellenai - potrzebny cienki sznureczek
21 August, 2014 - 15:52
(Ads by Project Wonderful! Your ad here, right now: $0.03)
Taki wygląd jest "możliwie niedbały i nonszalancki" a do tego tani - potrzebny jedynie cienki sznureczek! ;-)
Tomaszu
22 August, 2014 - 20:06
Już jest bliżej jutra,
21 August, 2014 - 22:04
Życzę Ci pogody ducha i... takiej małej walki z bylejakością, chociaż wokół swojego otoczenia.
_________________
Naród dumny ginie od kuli , naród nikczemny ginie od podatków
Ciociubabciu
22 August, 2014 - 20:09
Serdecznie pozdrawiam!