
Dawno w polskiej polityce nie było wydarzenia, które tak literalnie oddawałoby sens określenia „Ucieczka do przodu”. Z jednej strony bowiem nagła, jak się wydaje nie konsultowana nawet z bliskimi współpracownikami, paniczna ucieczka. Tusk zostawia za sobą partię osłabioną aferami, stojącą w obliczu wyborczej porażki i kompletnie zdemolowany, słaby kraj, sąsiadujący z państwem, na terenie którego toczy się wojna. Zyskuje jednak prestiż (za którym nie idzie żaden realny wpływ na europejską politykę), na który media i politycy partii rządzącej nabierać chcą wyborców i który, według części komentatorów, skazuje wręcz Tuska na wygraną walkę o prezydenturę w roku 2020.
Zanim to jednak nastąpi, ogłoszono już przełożenie europejskiej nominacji Tuska na lepsze sondaże jego partii, która w ostatnich miesiącach miała spore kłopoty w przekonaniu do siebie potencjalnych wyborców. Według nowych badań Platforma remisuje lub wygrywa z Prawem i Sprawiedliwością. Wyniki niedzielnych wyborów uzupełniających do senatu nie potwierdzają takiej tendencji, jednak można być pewnym, że fakty nie będą przeszkodą dla naszych mediów. Ich histeria przerasta tę z czasów wyboru Jerzego Buzka na szefa Parlamentu Europejskiego, a jej najbardziej spektakularnym przejawem jest zmiana nomenklatury: przewodniczący Rady Europejskiej stał się jej prezydentem, a niektórym zdarza się zagalopować jeszcze dalej i nazywają Tuska „prezydentem Europy”. Czasem daje to tragikomiczne efekty, jak wtedy, gdy Konrad Niklewicz publikuje skan pisma szefa rządu i opatruje go podpisem „List premiera Donalda Tuska, prezydenta-elekta Rady Europejskiej z okazji święta Dożynek powiatu puławskiego”. Politycy Platformy z radością przytaczają liczne komentarze, porównujące awans Tuska z wyborem Karola Wojtyły na papieża, nie zauważając, że powołują się na jawne kpiny internautów. Kontynuacją tego festiwalu obciachu i lizusostwa był program Tomasza Lisa, w którym premierowi odśpiewano „100 lat”. W tym hałasie prowadzący zapomniał spytać o aferę taśmową i inne niewygodne sprawy. Przy okazji stosuje się technikę znaną z psychologii społecznej jako „granfalon” – wytworzenie u odbiorcy fałszywej dumy z przynależności do grupy. Personalna decyzja, podjęta w gabinetach unijnych przywódców, ma być wspólnym sukcesem Polaków. Nie wiedzieć czemu, ta narracja udziela się również niektórym opozycyjnym komentatorom i politykom, którzy zastanawiają się, czy premier na nowym stanowisku zrobi coś dla Polski, tak, jakby odpowiedzi na to pytanie nie dało ostatnich kilka lat.
Jeśli już koniecznie szukać korzyści w nominacji Tuska, będzie to jedynie korzyść wizerunkowa, jednak nie tam, gdzie szukają jej rozmaici propagandyści. Swoje stanowisko Donald Tusk zawdzięcza nie pozycji Polski, a temu, że przez okres swoich rządów dał się poznać jako polityk uległy i zewnątrzsterowny. Polityk, który nie zrobi niczego wbrew stanowisku Niemiec, również w kwestii relacji z Rosją. Jeśli dla kogoś Tusk symbolizować ma wyższą pozycję Polski w Europie, to dla odbiorcy niezorientowanego w realiach unijnych, a tym bardziej w niuansach polskiej polityki. Pytanie tylko, czy ktoś taki zauważy w ogóle istnienie nowego szefa RE? Czego wymagać od zwykłego konsumenta polityki z zachodniej Europy, gdy odpowiedzialni za dostarczenie czytelnikom biografii nowego przewodniczącego Rady Europy zachodni dziennikarze piszą bzdury, które nie zawsze wytłumaczyć można chęcią ocieplenia wizerunku nowego unijnego figuranta. To zresztą też pokazuje naszą realną pozycję wśród państw starej Unii. Co więcej – pozycja Tuska za chwilę może zostać ograniczona stworzeniem kolejnych równoległych struktur państw strefy euro.
Wybory Polaków w ostatnich latach bardzo często okazywały się irracjonalne, a premier długo cieszył się niezasłużoną żadnymi realnymi osiągnięciami popularnością. Ostatnie miesiące sytuację zmieniły jednak na tyle znacząco, że koło ratunkowe, rzucone Tuskowi przez jego europejskich patronów może okazać się spóźnione, może wręcz stać się dla lidera Platformy niedźwiedzią przysługą. Nietrudno wyobrazić sobie bowiem, że sprawy na miejscu przyjmują dla Donalda Tuska niekorzystny obrót: partia pozbawiona jego przywództwa, pomimo wizerunkowego zastrzyku nie wygrywa wyborów, lub wręcz rozpada się targana wewnętrznymi sporami. Pozostawieni na miejscu koledzy czują się zwolnieni z lojalności wobec tak sławionego i uwielbianego wodza, i zaczynają myśleć nad uratowaniem własnej skóry, ciążąc ku opozycji, obozowi prezydenckiemu lub decydując się na działalność na własny rachunek, niekoniecznie w polityce. Większość z komentatorów, która już dziś widzi Tuska w pałacu prezydenckim w 2020 roku, zakłada również nieuchronną drugą kadencję Bronisława Komorowskiego, którego premier po powrocie z Brukseli miałby płynnie zastąpić. Nikt z nich nie zauważa jednak, że w takiej sytuacji wzmocniony nieobecnością w kraju dzisiejszego szefa PO ośrodek prezydencki będzie miał bardzo dużo czasu na wskazanie i wykreowanie innego następcy.
Dużo zależy też od tego, czy Tusk zdecyduje się na przyspieszone wybory, czy też rząd jego zastępcy, a jak wydaje się dziś, zastępczyni, trwać będzie do końca kadencji. Drugi wariant pozbawi PO premii za „unijną prezydenturę” jej przywódcy, zaś po już niemal pewnych rządach Ewy Kopacz, której jedyną kompetencją była uległość wobec Tuska, w jeszcze większych tarapatach znajdzie się i Polska, i Platforma Obywatelska. Trudno spodziewać się, by ekipa pod jej kierownictwem odniosła w jakiejkolwiek sprawie sukces mogący przełożyć się na poprawę przyszłego wyniku wyborczego. Kopacz od najgorszej strony dała się poznać we wszystkich rolach, w których zaprezentowała się dotąd Polakom, jako minister zdrowia, delegatka do Rosji po katastrofie smoleńskiej, wreszcie jako marszałek sejmu.
Brak dotychczasowego lidera obozu władzy na krajowym podwórku może być szansą dla opozycji, zmniejsza jednak szansę na jego uczciwe rozliczenie. Aby jednak doszło do realnej zmiany, potrzebne jest zwycięstwo wyborcze pozwalające na samodzielne rządy. W innym razie Platformie – im słabszej, tym uczyni to chętniej – pomoże Leszek Miller, który już dziś planuje wzmocnienie koalicji rządzącej w samorządach, sam zaś widzi się w fotelu marszałka sejmu. Jednak, dla naszych niezawodnych komentatorów, również wygrana PiS w wyborach i objęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego zwiększać ma szanse Tuska na prezydenturę. Oto bowiem, gdy tylko znienawidzona przez establishment partia wróci do władzy, zacznie się potężny ostrzał medialny, który utoruje Donaldowi Tuskowi drogę od dętej „prezydentury Europy” do prawdziwej prezydentury w kraju. Pamiętać jednak trzeba, że główne ośrodki medialnego ataku bardzo mocno uzależnione są dziś od funduszy rządu. Dużo zależy więc od tego, czy przyszła ekipa będzie skłonna kontynuować tą specyficzną formę sponsoringu (charakterystyczną dla państw autorytarnych) bez gwarancji jakichkolwiek wynikających z niej korzyści.
Zbyt wiele jeszcze niewiadomych, by dziś stawiać krzyżyk na Platformie, lub przeciwnie – wieszczyć jej przewodniczącemu pasmo sukcesów trwające przez najbliższych 16 lat. Nie zapominajmy, że poprzednika Donalda Tuska nikt nie nazywał „prezydentem Europy”. Jednak pierwszy wyborczy sprawdzian wypadł dla Platformy fatalnie. Odzyskanie Rybnika miało być przełamaniem złej passy. Pomimo tego, że wydawało się formalnością (poprzednio PiS sprzyjało rozbicie głosów przeciwników), plan się nie powiódł. Choć na miejscu pojawił się sam premier, szeroko lansowany „efekt Tuska” nie wystarczył, by zmobilizować elektorat PO do wyjścia z domów. To ważny sygnał, który próbuje się zagłuszyć korzystnymi sondażami i stwierdzeniami o niskiej frekwencji. Ta, owszem, wypadła marnie, jak zawsze w tego typu wyborach, jednak zwolenników Platformy nikt tego dnia nie zatrzymywał siłą w domach.
Na koniec spójrzmy na kontekst międzynarodowy. Wyborowi „łatwego w hodowli” (określenie niemieckiej prasy) Tuska towarzyszy nominacja dla uważanej za bardzo uległą wobec Putina nowej szefowej unijnej dyplomacji, Federiki Mogherini. Niedługo zmieni się również szef NATO i ostrzejszego Andersa Rasmussena zastąpi Norweg Jens Stoltenberg, uchodzący za łagodnego dawny przeciwnik obecności swojego kraju w pakcie. To całość mogąca nieść za sobą o wiele większe konsekwencje, niż samo podtrzymanie przy politycznym życiu fatalnego szefa polskiego rządu.
Artykuł w pierwotnej wersji został napisany 2 września, na prośbę redakcji został zaktualizowany 8 września i ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codzienie
Zanim to jednak nastąpi, ogłoszono już przełożenie europejskiej nominacji Tuska na lepsze sondaże jego partii, która w ostatnich miesiącach miała spore kłopoty w przekonaniu do siebie potencjalnych wyborców. Według nowych badań Platforma remisuje lub wygrywa z Prawem i Sprawiedliwością. Wyniki niedzielnych wyborów uzupełniających do senatu nie potwierdzają takiej tendencji, jednak można być pewnym, że fakty nie będą przeszkodą dla naszych mediów. Ich histeria przerasta tę z czasów wyboru Jerzego Buzka na szefa Parlamentu Europejskiego, a jej najbardziej spektakularnym przejawem jest zmiana nomenklatury: przewodniczący Rady Europejskiej stał się jej prezydentem, a niektórym zdarza się zagalopować jeszcze dalej i nazywają Tuska „prezydentem Europy”. Czasem daje to tragikomiczne efekty, jak wtedy, gdy Konrad Niklewicz publikuje skan pisma szefa rządu i opatruje go podpisem „List premiera Donalda Tuska, prezydenta-elekta Rady Europejskiej z okazji święta Dożynek powiatu puławskiego”. Politycy Platformy z radością przytaczają liczne komentarze, porównujące awans Tuska z wyborem Karola Wojtyły na papieża, nie zauważając, że powołują się na jawne kpiny internautów. Kontynuacją tego festiwalu obciachu i lizusostwa był program Tomasza Lisa, w którym premierowi odśpiewano „100 lat”. W tym hałasie prowadzący zapomniał spytać o aferę taśmową i inne niewygodne sprawy. Przy okazji stosuje się technikę znaną z psychologii społecznej jako „granfalon” – wytworzenie u odbiorcy fałszywej dumy z przynależności do grupy. Personalna decyzja, podjęta w gabinetach unijnych przywódców, ma być wspólnym sukcesem Polaków. Nie wiedzieć czemu, ta narracja udziela się również niektórym opozycyjnym komentatorom i politykom, którzy zastanawiają się, czy premier na nowym stanowisku zrobi coś dla Polski, tak, jakby odpowiedzi na to pytanie nie dało ostatnich kilka lat.
Jeśli już koniecznie szukać korzyści w nominacji Tuska, będzie to jedynie korzyść wizerunkowa, jednak nie tam, gdzie szukają jej rozmaici propagandyści. Swoje stanowisko Donald Tusk zawdzięcza nie pozycji Polski, a temu, że przez okres swoich rządów dał się poznać jako polityk uległy i zewnątrzsterowny. Polityk, który nie zrobi niczego wbrew stanowisku Niemiec, również w kwestii relacji z Rosją. Jeśli dla kogoś Tusk symbolizować ma wyższą pozycję Polski w Europie, to dla odbiorcy niezorientowanego w realiach unijnych, a tym bardziej w niuansach polskiej polityki. Pytanie tylko, czy ktoś taki zauważy w ogóle istnienie nowego szefa RE? Czego wymagać od zwykłego konsumenta polityki z zachodniej Europy, gdy odpowiedzialni za dostarczenie czytelnikom biografii nowego przewodniczącego Rady Europy zachodni dziennikarze piszą bzdury, które nie zawsze wytłumaczyć można chęcią ocieplenia wizerunku nowego unijnego figuranta. To zresztą też pokazuje naszą realną pozycję wśród państw starej Unii. Co więcej – pozycja Tuska za chwilę może zostać ograniczona stworzeniem kolejnych równoległych struktur państw strefy euro.
Wybory Polaków w ostatnich latach bardzo często okazywały się irracjonalne, a premier długo cieszył się niezasłużoną żadnymi realnymi osiągnięciami popularnością. Ostatnie miesiące sytuację zmieniły jednak na tyle znacząco, że koło ratunkowe, rzucone Tuskowi przez jego europejskich patronów może okazać się spóźnione, może wręcz stać się dla lidera Platformy niedźwiedzią przysługą. Nietrudno wyobrazić sobie bowiem, że sprawy na miejscu przyjmują dla Donalda Tuska niekorzystny obrót: partia pozbawiona jego przywództwa, pomimo wizerunkowego zastrzyku nie wygrywa wyborów, lub wręcz rozpada się targana wewnętrznymi sporami. Pozostawieni na miejscu koledzy czują się zwolnieni z lojalności wobec tak sławionego i uwielbianego wodza, i zaczynają myśleć nad uratowaniem własnej skóry, ciążąc ku opozycji, obozowi prezydenckiemu lub decydując się na działalność na własny rachunek, niekoniecznie w polityce. Większość z komentatorów, która już dziś widzi Tuska w pałacu prezydenckim w 2020 roku, zakłada również nieuchronną drugą kadencję Bronisława Komorowskiego, którego premier po powrocie z Brukseli miałby płynnie zastąpić. Nikt z nich nie zauważa jednak, że w takiej sytuacji wzmocniony nieobecnością w kraju dzisiejszego szefa PO ośrodek prezydencki będzie miał bardzo dużo czasu na wskazanie i wykreowanie innego następcy.
Dużo zależy też od tego, czy Tusk zdecyduje się na przyspieszone wybory, czy też rząd jego zastępcy, a jak wydaje się dziś, zastępczyni, trwać będzie do końca kadencji. Drugi wariant pozbawi PO premii za „unijną prezydenturę” jej przywódcy, zaś po już niemal pewnych rządach Ewy Kopacz, której jedyną kompetencją była uległość wobec Tuska, w jeszcze większych tarapatach znajdzie się i Polska, i Platforma Obywatelska. Trudno spodziewać się, by ekipa pod jej kierownictwem odniosła w jakiejkolwiek sprawie sukces mogący przełożyć się na poprawę przyszłego wyniku wyborczego. Kopacz od najgorszej strony dała się poznać we wszystkich rolach, w których zaprezentowała się dotąd Polakom, jako minister zdrowia, delegatka do Rosji po katastrofie smoleńskiej, wreszcie jako marszałek sejmu.
Brak dotychczasowego lidera obozu władzy na krajowym podwórku może być szansą dla opozycji, zmniejsza jednak szansę na jego uczciwe rozliczenie. Aby jednak doszło do realnej zmiany, potrzebne jest zwycięstwo wyborcze pozwalające na samodzielne rządy. W innym razie Platformie – im słabszej, tym uczyni to chętniej – pomoże Leszek Miller, który już dziś planuje wzmocnienie koalicji rządzącej w samorządach, sam zaś widzi się w fotelu marszałka sejmu. Jednak, dla naszych niezawodnych komentatorów, również wygrana PiS w wyborach i objęcie władzy przez Jarosława Kaczyńskiego zwiększać ma szanse Tuska na prezydenturę. Oto bowiem, gdy tylko znienawidzona przez establishment partia wróci do władzy, zacznie się potężny ostrzał medialny, który utoruje Donaldowi Tuskowi drogę od dętej „prezydentury Europy” do prawdziwej prezydentury w kraju. Pamiętać jednak trzeba, że główne ośrodki medialnego ataku bardzo mocno uzależnione są dziś od funduszy rządu. Dużo zależy więc od tego, czy przyszła ekipa będzie skłonna kontynuować tą specyficzną formę sponsoringu (charakterystyczną dla państw autorytarnych) bez gwarancji jakichkolwiek wynikających z niej korzyści.
Zbyt wiele jeszcze niewiadomych, by dziś stawiać krzyżyk na Platformie, lub przeciwnie – wieszczyć jej przewodniczącemu pasmo sukcesów trwające przez najbliższych 16 lat. Nie zapominajmy, że poprzednika Donalda Tuska nikt nie nazywał „prezydentem Europy”. Jednak pierwszy wyborczy sprawdzian wypadł dla Platformy fatalnie. Odzyskanie Rybnika miało być przełamaniem złej passy. Pomimo tego, że wydawało się formalnością (poprzednio PiS sprzyjało rozbicie głosów przeciwników), plan się nie powiódł. Choć na miejscu pojawił się sam premier, szeroko lansowany „efekt Tuska” nie wystarczył, by zmobilizować elektorat PO do wyjścia z domów. To ważny sygnał, który próbuje się zagłuszyć korzystnymi sondażami i stwierdzeniami o niskiej frekwencji. Ta, owszem, wypadła marnie, jak zawsze w tego typu wyborach, jednak zwolenników Platformy nikt tego dnia nie zatrzymywał siłą w domach.
Na koniec spójrzmy na kontekst międzynarodowy. Wyborowi „łatwego w hodowli” (określenie niemieckiej prasy) Tuska towarzyszy nominacja dla uważanej za bardzo uległą wobec Putina nowej szefowej unijnej dyplomacji, Federiki Mogherini. Niedługo zmieni się również szef NATO i ostrzejszego Andersa Rasmussena zastąpi Norweg Jens Stoltenberg, uchodzący za łagodnego dawny przeciwnik obecności swojego kraju w pakcie. To całość mogąca nieść za sobą o wiele większe konsekwencje, niż samo podtrzymanie przy politycznym życiu fatalnego szefa polskiego rządu.
Artykuł w pierwotnej wersji został napisany 2 września, na prośbę redakcji został zaktualizowany 8 września i ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codzienie
(5)
7 Comments
@autor
10 September, 2014 - 08:38
@Budyń
10 September, 2014 - 17:15
W tej chwili media na siłę pompują "image" furiatki Kopacz, próbując przedstawić ją jako kompetentną panią premier. Zobaczymy na jak długo wystarczy medialnego lansu, przykrywającego niekompetentną alkoholiczkę (słynne dwie lufy przed snem u Hawełki, to czerwona flaga dla pani premier), nie potrafiącą rozwiązać podstawowych problemów w swoim resorcie, histeryzującą, wrzeszczącą na podwładnych i chamską wobec posłów opozycji.
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
wiesz, mi się wydaje, że
10 September, 2014 - 18:10
Europa doceniła.
10 September, 2014 - 19:26
Obawiam się tylko, że reszta wyborców, tych "mniej zagubionych" i o klarownych poglądach doceni teraz nową panią premier.
Nie, nie żartuję - aczkolwiek jest w tym sporo ironii. Bo w czym pani Kopacz jest gorsza od pana Tuska? Wróć: w czym Tusk jest/był lepszy od Kopacz?
Leming jest wszystkożerny: zeżre nawet wyrób czekoladopodobny wykonany z tektury. Byle był opakowany w sreberko z unijnymi gwiazdkami na błekitnym, nadziejnym tle.
I nie zapominajmy, że w następny poniedziałek (zawsze w następny) czeka nas atomowy atak rosyjski. A za rogiem matka Madzi z siekierą. Tym się trzeba martwić, a nie jakimś polskim rządem czy polską "premierą".
PS. Ona popija? Serio? Fun, fun... ;)
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
10 September, 2014 - 19:37
Przy takiej jeździe "po bandzie", o wypadek będzie niezwykle łatwo.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Całkiem prawdziwe - jeśli
10 September, 2014 - 20:02
Ale rzeczywistość, w której żyje spora część polskiego społeczeństwa jest inna. Sławetne grille, pwiko i tańce z gwiazdami, święty Tusk, groźba faszyzmu, kariera i kompleksy - to tylko wierzchołęk góry lodowej. Ci, którzy mieli wątpliwą przyjemność obracać się w kręgach wykształciuchów potwierdzą, tak myślę. Kwestia mentalności, urobionych poglądów, iluzji i zaprzeczania faktom.
Inny świat.
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
@Max
10 September, 2014 - 20:18
Faktem pozostaje to, że Kopacz "jeden metr w głąb", nie jest zdolna pokierować rozpadającym się państwem. Kopacz to prowicjonalna lekarka z kompleksami i urazami wobec całego świata. Idealna osoba do rozwalenia PO poprzez swoją mściwość, agresję i niestabilność psychiczną. Kopacz nie będzie w stanie obronić się przed tabloidami, które szybko znajdą w niej wdzięczną ofiarę. Kopacz nie będzie w stanie obronić się przed PO-wcami, którzy jej nie znoszą. Wystarczy, że pojawią się dołujące sondaże, aby Kopacz stała się większym wrogiem niż J. Kaczyński.
Niestety, ale Polskę również czeka rok chaosu i narastających problemów gospodarczych i społecznych.
Pozdrawiam.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles