Lustro cwanej naiwności

 |  Written by alchymista  |  2

Niemało jest wśród nas mniej lub bardziej zakamuflowanych rusofilów lub, co gorsza, cichych fantastów, wierzących w możliwość trwałego uregulowania relacji Polski z Moskowią, czy szerzej – Europy Środkowej z Moskowią. Fantastów przymierza nie brak również w Ameryce, o czym obszernie opowiadają tacy eksperci, jak choćby Jacek Bartosiak czy Marek Jan Chodakiewicz. Swego czasu, jeszcze przed zamachami z 11 września, sam Big-Zbig opowiadał, jak to Rosja powinna obawiać się dwustu milionów muzułmanów, czyhających jakoby na jej południowej granicy, aby tylko skoczyć Kremlowi do gardła. Antymuzułmańskie przesądy połączone z naiwną wiarą w cywilizacyjną jedność świata Zachodu z Rosją są doprawdy zadziwiające, ale bynajmniej nie nowe.

 

Historykom dobrze jest znany pewien dokument, który ujrzał w Rzeczypospolitej światło dzienne około roku 1648, zatytułowany Dyskurs o zniesieniu Tatarów krymskich i lidze z Moskwą. Autorstwo dokumentu tradycyjnie przypisuje się staremu hetmanowi Stanisławowi Koniecpolskiemu, który jakoby już w roku 1645 przewidywał możliwość wybuchu powstania Chmielnickiego i szukał sposobów, aby zapobiec nieszczęściu. W istocie autorstwa tego nie da się udowodnić, a wiele wskazuje na to, że autorem był znany pamiętnikarz Stanisław Oświęcim.

 

Moim zdaniem Dyskurs ukazuje jak w lustrze, i polskie wady narodowe, i polski sposób myślenia, który mnie osobiście przeraża kombinacją niewątpliwie inteligencji, znajomości tematu i dobrych chęci, a zarazem cwaniactwa i bezdennej naiwności. Zanim przejdę do rozbioru krytycznego, proponuję, aby każdy sam zapoznał się z treścią, którą podaję poniżej. Styl dokumentu sprawia wrażenie, jakby został napisany pierwotnie po łacinie; nieznośne i bełkotliwe zdania wielokrotnie podrzędnie złożone nie powinny nam jednak zaciemniać treści. Miłej lektury!

 

* * *

 

Co się dotycze societatem armorum [braterstwa broni] z Moskwą przeciwko Tatarom, jakoż potrzebna była i podobna zwłaszcza teraz, gdy jem pół państwa niemal zniesiono, kto nie widzi? Szczęśliwe by nastąpiły czasy, gdyby Tauryka [Krym] chrześcijaństwem, wygnawszy pogany, zasiadła, czego by się łacno mogło dokazać.

Dawnom ja tę sprawę w głowie swej przewracał, ale upatrzywszy facilitatem [łatwość] onę opanować, zaraz się na oko upatruje difficultas [trudność] onę zatrzymać, patrząc, jako commune [wspólne] zwykliśmy traktować bonum [dobro]. Tęskno nas cum hoc exiguo [z tak oszczędnym] Ukrainy praesidio [wojskiem] albo i Kodaku, tęskniej by było z tem, którym by Krym potrzeba trzymać.

Moskwie zaś do tego pomóc i rekompensę jaką od nich wziąwszy z włości przyległych, Taurykę im w posesją puścić, którą by umieli pewnie (zaprowadziwszy według zwyczaju swego colonias [osadnictwo]) osadzić, umieliby i zatrzymać. Wrócieł by się im Azak [Azow] i wojska tureckie lądem nie mogłyby ich dochodzić; morzem choćby też i przyszły, za osadzeniem cztyrech portów bezpieczni by byli, co by nam nie poszło, bo za wzięciem i trzymaniem od nas Krymu, nie w Krymie, ale w Polsce odprawowała by się wojna.

Ale konsiderując innatum odium [wrodzoną nienawiść] moskiewskie przeciwko narodowi naszemu i ową ich śliską wiarę, zdała się res periculi plena [ta rzecz pełną niebezpieczeństw], bo osiadłszy tamto miejsce, wszystko chrześcijaństwo ad Pontum Euxinum et Paludem Macotidem [aż do Morza Czarnego i Morza Azowskiego] siedzące do siebie by przyciągnęli, pociągnęliby i same ordy tatarskie, których by już odstrychnęli od Turków i niemi mogliby nam być ciężcy, a co więtsza, Kozaków tak blisko mając, i wiarą i spe praedae [dzięki nadziei łupów], kto wie, jeżeliby ich nie oderwali od nas, a potym i wszytkiej Rusi.

Zaczym de medio [nad sposobem] myśląc przed kilką lat, napadł mi był na myśl jeden sposób: aby się było myśleło de matrimonio [o małżeństwie] Królewicza JM. Kazimierza w Moskwie ea conditione [na tej zasadzie], żeby mu było włości jakie tej tu Ukrainy przyległe ratione dotis [w charakterze posagu] puszczono od Moskwy i zaraz do osiędzenia Tauryki posiełki dano i tak długo onę trzymano, póki by sobie nie ugruntował sedem [siedziby], do czego żeby się i nasza przyłożyła Rzeczpospolita. Częstokroć z prywatnemi o tymem mówił przyjaciółmi, nie chcąc tego wyżej wspominać, bacząc, że u nas wszystko rozumiemy za impossibilia [rzeczy niemożliwe]. Teraz, gdy i Królewic JM inszy stan przedsięwziął, Królewic też JM Karol podobno się nie rezolwował na takowe matrimonium tam zwłaszcza, gdzie tak sponsos [narzeczeńców] traktują, insze też nie podaje się subiectum [subiectum potestatis? - piastun władzy], nie wiem przecie, czy nie satius [mądrzej] by było Moskwę tam mieć, podejrzane nam przyjacioły, niżeli pogany, jawne nieprzyjacioły.

Bo co o wzmocnienie idzie Moskwy nowo opanowanymi narody, też są narody przy pogaństwie i teraz, a przecie Pan Bóg Rzeczpospolitą naszą trzyma, a muszą być fortiores cum fotrioribus [najsilniejszymi z silnych]. Moskwa zaś jako sama nierada dostawa placu i onych by pewnie z sobą pociągnęła, do tego mając z nami foedera [sojusz], mając tyż i z Turki co czynić, którzy by taką jakturę [szkodę] nie lada jako mimo się puścili, wierzę, żeby nas, którzy byśmy jem do tego dopomogli, trzymali w przyjaźni; nam zaś snadniejsza by była sprawa z Turki. I gdyby Tatarowie od nich odstrychnieni byli, nullo negotio [bez trudu] uczynilibyśmy sobie granice po Dunaj, uczynilibyśmy i dalej: wszak mamy sposoby. Nagrodzieł by się nam Krym wołoską i multańską ziemią, a co wiedzieć, czy nie siedmiogrodzką, prowincjami tak bogatemi, które by mogły same przez się z Turki wojnę prowadzić; zaczym by ojczyzna nasza i bezpieczna od nieprzyjaciela i wolna od kontrybucji, wolna od wojsk swoich in viceribus [wewnątrz] zostawała.

Wszakże ostrożnie by to trzeba podawać Moskwie, którzy iż są z natury i pyszni i uporni, w każdej rzeczy zwykli się zasadzać. Szkoda by jem zaraz z przodku Krymu in posessionem [na własność] pozwalać, tylko od nich posiełku potrzebować, potem gdyby się fortiter [mocno] trzymali, eo modo [na tej zasadzie] ustąpić, żeby jaką włość znaczną Rzeczypospolitej za posiełki dali, żeby nas ratować przeciwko Turkom, ile tego potrzeba będzie razy, obligowali i foedera [sojusz] nienaruszenie trzymali. Ja non despero [nie tracę nadziei], gdyby się ta sprawa traktowała dextre [prawidłowo] i decenter [stosownie], że w tej swej teraźniejszej [tu wyraz nieczytelny], patrząc na dymy tak wielkich włości, na wybranie tak wiele dusz chrześcijańskich, arriperent by occasionem [okazję] do zemsty.

 

* * *

 

Rozbiór krytyczny zacznijmy od tego, co w dokumencie jest zgodne z prawdą.

Po pierwsze, autor prawidłowo identyfikuje polskie wady narodowe. Punktuje niedbałość o dobro wspólne, dostrzega skąpstwo podatników wobec potrzeb armii, postrzeganie wszelkich wielkich projektów jako rzeczy niemożliwych do osiągnięcia. Na tym jednak jego autokrytycyzm się kończy...

Po drugie z pewnością prawidłowo nakreśla układ sił na pograniczu, począwszy od zagrożenia ze strony ludów stepowych, Moskowii, Turcji i Kozaków.

Po trzecie całkowicie słusznie ocenia charakter elit moskiewskich: wrodzoną nienawiść do Rzeczypospolitej i notoryczne niedotrzymywanie traktatów (owa „śliska wiara”). Proroczym niemal duchem przewiduje nie tylko sojusz kozacko-moskiewski, ale i opanowanie wybrzeży Morza Czarnego, co przecież nastąpiło ponad sto lat później. Pisze też słusznie o tym, iż Moskwa źle traktuje zięciów, wchodzących w relacje rodzinne z rodziną carską – jest to aluzja do prób zmuszenia królewicza duńskiego Waldemara do przejścia na prawosławie i uwięzienia go w Moskwie, dokąd naiwnie przybył w celu poślubienia oblubienicy. Wskazuje na pychę i upór jako typowe cechy elity moskiewskiej.

 

Na tym jednak kończy się prawda, a zaczyna się fantazjowanie i gówno-prawda.

Pierwsza gówno-prawda pojawia się na początku: że mianowicie Moskwie potrzebny jest sojusznik do walki z Tatarami. Na oko w tamtym czasie wydawało się to prawdą, jednak należałoby przyjąć założenie, że elicie moskiewskiej nie był obojętny los zwykłych poddanych, zabijanych, grabionych, gwałconych i branych w jasyr. To oczywiście nie jest prawda, ponieważ cechą elity moskiewskiej jest chciwość i samolubstwo; poddani nie są poddanymi, lecz niewolnikami, a sacrum władzy nie jest wyzwaniem moralnym (jak na Zachodzie), lecz wyzwaniem rzuconym Bogu. Car wchodzi w rolę bóstwa, nie musi się więc martwić o to, jak oceni go teraźniejsze pokolenie. Ma na oku zawsze przyszłość, nigdy dobro doczesne poddanych, a więc nie jest ważne ilu ludzi zginie dla świetlanej przyszłości.

Kolejna gówno-prawda to rzekoma „łatwość” opanowania Krymu i „trudność” jego utrzymania. Dostępne na Ukrainie oddziały Rzeczypospolitej były wystarczające do obrony i stosunkowo liczne (w porywach do 20 tys. ludzi!), a ukraińscy chłopi (niestety) dobrze uzbrojeni przez magnatów. Ale te siły nie były aż tak liczne, by prowadzić wieloletnią wojnę ofensywną z Turcją. Wystarczył jeden błąd w prowadzeniu wojny, by narazić wnętrze kraju na najazd turecki i ogromne spustoszenia (które zresztą później nastały).

Trzecią gówno-prawdą jest w ogóle możliwość moskiewskiego ożenku któregoś z królewiczów. Tego już wcześniej próbowano, a skutek był katastrofalny (pisałem o tym w tekście Helena Smoleńska). Nie do pominięcia są tutaj różnice religijne i to nie ze strony „jezuickiej Polski”, lecz ze strony moskiewskiego prawosławia. Trudno sobie wyobrazić przejście moskiewskiej carówny na katolicyzm; jeszcze trudniej koegzystencję królewskich małżonków o całkowicie przeciwstawnym systemie wartości. W takim układzie ktoś musi poczynić ustępstwa i mam dziwne wrażenie, że tym kimś zawsze będzie Polak.

Oparte na tych trzech fałszywych założeniach dalsze rozważania są konstrukcją podobną do domku z kart i w istocie nie byłyby warte rozważania, gdyby nie dość zabawny sposób myślenia „podmiotu lirycznego”. Ponieważ autor słusznie zakłada, że Moskowianie niechętnie dotrzymują umów, poszukuje więc sposobów, aby ich zmusić do stałości. Koncepcja jest taka: w dowód dobrej intencji Moskwa ma podarować polskiemu królewiczowi jakąś włość ze swojej części Ukrainy i udzielić pomocy wojskowej. Drugą rękojmią dobrej woli ma być sama wojna z Turcją, która byłaby dla Moskwy na tyle wciągająca, że sojusz z Rzecząpospolitą byłby niezbędny. Trzecim sposobem na utrzymanie sojuszu byłoby stałe odwlekanie ustąpienia Moskwie Krymu. Moskwa musiałaby najpierw szczerze dotrzymywać sojuszu i w dodatku oddać jakąś włość pograniczną na rzecz Rzeczypospolitej...

 

Najprościej mówiąc, „podmiot liryczny” pragnie za krew Moskali osadzić na Krymie kolejnego władcę z dynastii Wazów...!

 

Jako się rzekło na wstępie: dobre chęci i inteligencja w połączeniu z drobnym cwaniactwem oraz niezmierzonym oceanem naiwności nie mogą przynieść niczego dobrego. Nie wierzę, by wielki żołnierz, hetman Stanisław Koniecpolski był autorem Dyskursu. Kto nim był? Niech każdy z nas spojrzy w to lustro, może znajdzie w nim jakiś fragment własnych marzeń i snów o potędze. Dla mnie pozostaje pytanie drugie: czy opłaca się zdzierać gardło wobec ludzi, którzy zamykają uszy na racjonalne argumenty i roją sobie w głowie fikcyjne konstrukty. Z tym pytaniem powracam do publikowania na portalu blog-n-roll.

 

Jakub Brodacki

4.375
4.4 (8)

2 Comments

Obrazek użytkownika polfic

polfic
"czy opłaca się zdzierać gardło wobec ludzi, którzy zamykają uszy na racjonalne argumenty i roją sobie w głowie fikcyjne konstrukty."

Zawsze warto :)
A czy opłaca się, to nie wiem :)

Pozdrawiam
 
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
:-)
Tylko czasem gardło odmawia współpracy ;-)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>