Kulisy wyborów

 |  Written by alchymista  |  5

Kilka uwag o pracy Obwodowej Komisji Wyborczej na marginesie relacji pod tytułem „Koń trojański” z bloga p. Ewy Stankiewicz. próba przedstawienia tła.

Żyjąc w Polsce, a szerzej – w środkowej Europie – przyzwyczailiśmy się do notorycznego omijania procedur, gdyż pod zaborami tak jest po prostu łatwiej żyć. Mnożące się i zawiłe przepisy, które często wzajemnie sobie przeczą, interpretacje kancelarii prawniczych, sądów, urzędów podatkowych i trybunałów sprawiają, że „szczyt prawa” jest zarazem szczytem bezprawia, za którym kryją się zbiorowe rządy korporacji prawniczej.

Procedura to ulubione słowo legalistów, także tych „naszych”, którzy chcieliby, aby wybory przebiegały uczciwie. Chcę jednak z naciskiem zwrócić uwagę, że słowo „uczciwość” i „procedura” to nie są synonimy. Nie są to nawet wyrazy bliskoznaczne czy pokrewne. Przy użyciu procedury można było na przykład mordować Żydów, Polaków i Cyganów w obozach koncentracyjnych. Podaję to jako przykład skrajny, ale chodzi mi o to, aby nie przebóstwiać procedury jako oręża wolności, uczciwości i demokracji. W Pierwszej Rzeczypospolitej to nie procedura decydowała o praworządności uchwał Sejmu, ale przestrzeganie kardynalnych („konstytucyjnych”) zasad ustrojowych. W naszym przypadku pryncypialną zasadą jest zasada UCZCIWYCH WYBORÓW.

Procedury tworzą prawnicy, którzy w toku studiów szkoleni są przede wszystkim na funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości oraz adwokatów i radców prawnych. Sądy z zasady powinny kierować się procedurami i rygorystycznie ich przestrzegać. Rzecz w tym, że praca organów sprawiedliwości znacząco się różni od pracy organów bezpośrednio zależnych od wyborców i podlegających regułom demokracji. Prawnicy z natury rzeczy nie mają pojęcia o pracy menedżera i organizatora, a są to kluczowe stanowiska w organach zarządzanych demokratycznie. Prawnikom się zdaje, że procedury utrudnią bądź uniemożliwią fałszerstwo. Jest to rozumowanie słuszne w odniesieniu do uczciwych i nieco przestraszonych (wizją kary) obywateli. Nie sprawdza się jednak w przypadku recydywistów i oszustów. Gdy recydywa dokonuje bezczelnie machlojek, procedura staje się dla prawnika swoistym „dupochronem”, który ma ochronić go przed odpowiedzialnością za złą organizację pracy i dopuszczenie do nadużyć. Prawnik może wtedy powiedzieć „przecież przestrzegałem procedury”, albo „procedury były ułożone prawidłowo”. Prawnik napisze wtedy sążniste i opatrzone różnymi mądrościami zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa i uważa, że świetnie się spisał. Operacja się udała, ale pacjent zmarł. Prawnik przewidział możliwość przestępstwa doskonale, ale nie umiał mu zapobiec!

Zwróćmy teraz uwagę na to, kto pracuje w Obwodowych Komisjach Wyborczych. Są to zazwyczaj uczniowie, studenci, bezrobotni, emeryci oraz osoby słabo zarabiające, pragnące podreperować nieco swój budżet domowy. Na pewno zdarzają się w tej grupie prawnicy, ale nie jest to regułą. W tej sytuacji pracę OKW należy potraktować przede wszystkim jako organizację eventu z niedoświadczonym zespołem. Na czele organizacji eventu musi stać zdolny menedżer, organizator z niejakim doświadczeniem, który potrafi przewidzieć skutki przestrzegania bądź nieprzestrzegania procedur, a nade wszystko potrafi przewidzieć to, czego procedury nie przewidują.

Mam na myśli przede wszystkim taką organizację pracy, która sprzyja uczciwemu przebiegowi głosowania, liczenia i sporządzania protokołów. Musi także – a może przede wszystkim – w naturalny sposób podtrzymywać w zespole poczucie misji, którą są UCZCIWE WYBORY.
Chodzi o wytworzenie atmosfery rzetelnej pracy i współdziałania – najlepiej już w sobotni dzień, poprzedzający głosowanie. W rolę takiego menedżera powinien wcielić się przewodniczący lub wiceprzewodniczący komisji, ale w razie gdy żaden z nich tego nie potrafi, pracę może zorganizować któryś z bardziej doświadczonych członków komisji, który z jakichś powodów nie chciał formalnie być kierownikiem. Naturalnie, wszystko w granicach zdrowego rozsądku, aby nie okazało się, że ktoś steruje pracą komisji „z tylnego rzędu”. Toteż najzdrowszą sytuacją jest, gdy szefem jednak jest formalny przewodniczący lub jego zastępca, przy czym trzeba pamiętać o tym, że komisja pracuje na dwie zmiany, więc ten, który ma mniejsze doświadczenie, musi być poinstruowany przez menedżera bardziej doświadczonego.

Praca w OKW odbywa się stale pod presją czasu. Nie dlatego, że gonią jakieś nieprzekraczalne terminy, ale dlatego, że ludzka wytrzymałość ma swoje granice. Procedura ma za zadanie „zautomatyzować” ludzkie działanie. Rzecz w tym, że człowiek nie jest maszyną, organizm i psychika ludzka nie jest przystosowana do długotrwałego wykonywania czynności powtarzalnych i monotonnych, szczególnie, gdy nie są to czynności o charakterze religijnym. Dlatego drobne błędy proceduralne mogą się zdarzyć i nie muszą od razu budzić niepokoju. Jeśli przewodniczący komisji będzie się koncentrował na duperałach (zamiast na realizacji wspomnianej wyżej MISJI), może zabraknąć mu sił o trzeciej nad ranem, gdy defetyzm członków komisji osiągnie maksimum – i wtedy może się okazać, że jakiś nieuczciwy członek zespołu, który przemyślnie zachował swoje siły do ostatniej chwili, uruchomi swoje śliskie rączki i zaczną się prawdziwe problemy. Nie wolno dopuścić do tego, aby procedury odebrały członkom komisji, a zwłaszcza jej menedżerowi – siły do pracy w kluczowym momencie!

Czytałem kiedyś na blogu p. Ewy Stankiewicz szczegółowy raport o wszystkich możliwych machlojkach wyborczych. Raport obfitował w przykłady najrozmaitszych manipulacji – od najprostszych do bardziej skomplikowanych. Przeraziłem się, bo zrozumiałem, że ludzie przemyślni zawsze znajdą sposoby obejścia nawet najlepiej skonstruowanych procedur. Uczenie się na pamięć wszystkich pomysłów, jakie mogą przyjść do głowy recydywistom, nie ma sensu.. Zwrócę więc uwagę na kilka kluczowych elementów, które dla UCZCIWYCH WYBORÓW w Polsce są najważniejsze. Nie wszystkie z osobna wpływają na uczciwy przebieg, ale przynajmniej gwarantują zachowanie porządku.

Po pierwsze: nienaruszona plomba na pokoju, w którym z soboty na niedzielę były przetrzymywane karty do głosowania. Nie jesteśmy w stanie udowodnić, że naprawdę jest nienaruszona, ale nie mamy wyjścia – musimy założyć, że nikt jej nie odklejał i nie przyklejał. Naturalnie zdajemy sobie sprawę, że służby specjalne potrafią robić tajne przeszukania, ale też zdajemy sobie sprawę z tego, że nie mamy żadnych sposobów, aby to sprawdzić. Jeśli więc plomba jest nienaruszona, musimy założyć, że wszystko gra. Dla pewności warto nie stemplować kart w sobotę, aby w razie włamania „po mieście” nie wędrowały ostemplowane karty...

Po drugie: większość kart do głosowania musi być zamkniętych na klucz w tymże pokoju. Nie wolno dopuścić do tego, aby w urnie znalazły się karty nieostemplowane! Klucz ma być zawsze w kieszeni przewodniczącego lub zastępcy, nigdy na stole! Również należy kurczowo pilnować pieczątki (PKW zaleca, aby trzymać ją zamkniętą w pokoju, ale...). Za stołem prezydialnym ustawiamy stolik, na którym trzymamy ostemplowane karty do głosowania – te, które udało się ostemplować przed godziną siódmą (ostemplowanie wszystkich przed siódmą jest nierealne). Karty układamy w dziesiątki na krzyż (dziesięć dziesiątek w jednej kupce), aby mieć wizualną kontrolę, jaka jest ich liczba na stole. Pakiety kart ostemplowanych robimy na bieżąco, z niewielkim zawsze zapasem.

Po trzecie: prawie na pewno z braku czasu nie ostemplujemy wszystkich kart do głosowania. Nie jest to wielki błąd. Karty te jednak należy bezwzględnie trzymać pod kluczem. PKW zaleca, aby ostemplować wszystkie karty jak najszybciej. W praktyce oznaczałoby to konieczność albo pozostawienia jednego członka komisji z pieczątką w zamkniętym pokoju (co jest ryzykowne), albo przynoszenia kart nieostemplowanych do prezydium partiami, stemplowania i zanoszenia partiami z powrotem do pokoju (a to z kolei może wywoływać zamieszanie, co również jest ryzykowne). Lepiej jest stemplować je na bieżąco i wedle potrzeb, na widoku wszystkich członków komisji, ale w miejscu niedostępnym dla wyborców (za stołem prezydialnym).

Po czwarte: rygorystycznie przestrzegamy zasady, że karty do głosowania otrzymuje się tylko po złożeniu podpisu w ewidencji wyborców. Pozwala to uniknąć sytuacji, że w urnie znajdzie się kart do głosowania więcej, aniżeli wynika to z ewidencji wydanych kart. Jeśli w tym samym budynku działa inna komisja wyborcza, może się zdarzyć, że nierozgarnięci wyborcy przez pomyłkę „podrzucą” nam kartę z pieczątką innej komisji. Na szczęście zazwyczaj pieczątki te mają inne kolory, więc łatwo je wychwycić na etapie liczenia.

Po czwarte: z chwilą zamknięcia głosowania należy zabrać wszystkie dostępne długopisy i rzucić na stół ołówki. Powód jest oczywisty. Nie wolno dopuścić do tego, że ktokolwiek, choćby przypadkowo, pomaże kartę do głosowania długopisem. Może się to zdarzyć wówczas, gdy układa się przeliczone kupki i na górze pisze karteczki, podając liczbę kart. Leśne dziadki dostarczyły nam jeden jedyny ołówek, więc musiałem dosłownie ukraść dwa ołówki z pokoju nauczycielskiego, pokroić je scyzorykiem i dzięki temu mieliśmy tych ołówków siedem. Polak potrafi. Na tym miejscu chcę serdecznie przeprosić pokrzywdzonych, którzy utracili swoje ołówki i obiecuję, że odkupię je na drugą turę wyborów.

Po piąte: przez cały czas głosowania trzeba w naturalny sposób podtrzymywać dobry humor wszystkich członków komisji, a podczas liczenia podtrzymywać morale żartami. Jeśli coś się nie zgadza, trzeba liczyć i sprawdzać po kilka razy, aż ustali się wynik ostateczny. Szczególną uwagę zwracać na głosy nieważne, sprawdzać, czy w istocie są nieważne. Warto sprawdzić kupki kart oddane na poszczególnych kandydatów, choć przy tych wyborach było to realne tylko wybiórczo.. Na tym etapie czas biegnie szybko, a członkowie komisji są już tak fizycznie znużeni, że choć chcieliby pomóc, jednak ledwo utrzymują kontakt z rzeczywistością. Policzmy: w obwodzie, w którym zarejestrowano 1500 wyborców, głosowało powiedzmy 750. Ile kart mamy do policzenia? 3000! Należałoby wszystko policzyć krzyżowo, żeby jeden sprawdzał drugiego. Czy tych 7 osób w komisji może sobie z tym poradzić? Może, ale pod warunkiem, że mówimy o „kartach”, a nie szesnastostronnicowych broszurkach z kilkunastoma listami grup kandydatów!

Tu na marginesie: właśnie TV Republika podała, że „karty książeczkowe” wprowadzono w całej Polsce dopiero w tych wyborach. Wcześniej były tylko... na Mazowszu. A to przecież tu właśnie zarejestrowano najwięcej głosów nieważnych w poprzednich wyborach!

Po szóste: zachować przytomność umysłu przy sporządzaniu protokołów. Trzeba je wykonać starannie, unikając twardych błędów rachunkowych. Warto, by przewodniczącego sprawdzał zastępca i na odwrót.

Na koniec chcę powiedzieć krótko o zadaniach męża zaufania. Są one odmienne, niż zadania członków komisji i mąż zaufania jest z członkami komisji w konflikcie interesów. Żaden tam „pan Sebastian z PiS-u” nie może być usprawiedliwieniem. Mając na uwadze fakt, że praca OKW to event organizacyjny, mąż zaufania powinien zwracać uwagę przede wszystkim na uczciwy przebieg głosowania, także biorąc pod uwagę wizualny porządek pracy komisji i nie zaniedbując notowania wszelkich drobnych odstępstw od procedury. Może też umiejętnie tworzyć atmosferę „zwiększonej kontroli”, ale nie może doprowadzać sprawy do absurdu, tyranizując komisję przez cały czas jej pracy, bo w efekcie może to doprowadzić do całkowitego załamania morale i „włoskiego strajku”. Jeśli stwierdzi, że głosowanie miało przebieg uczciwy i głosy liczono uczciwie, a protokół sporządzony jest zgodnie ze stanem faktycznym, drobne odstępstwa od procedury nie powinny go niepokoić, gdyż są one efektem błędów ludzkich, a errare humanum est. Najważniejsze, że wszystko przebiegło jak należy i zagwarantowano wyborcom ich czynne prawo wyborcze. Jeśli jednak dostrzeże ewidentną nieuczciwość i podejrzane zachowanie na którymś z etapów pracy OKW, powinien natychmiast zareagować. Wówczas owe drobne błędy proceduralne mogą się okazać częścią „większej całości”.

Trzeba powiedzieć wprost: jeżeli będziemy się pieniaczyć o każdy szczegół, to wyborów w Polsce w ogóle nie będzie. Choćby dlatego, że zabraknie chętnych do pracy w komisjach obwodowych. A wówczas zasiądą w nich urzędnicy, którzy podlegają swoim przełożonym i ze strachu przed utratą pracy, mogą się dopuszczać różnych nadużyć. Należy zatem koncentrować się na tym co najważniejsze, to znaczy na intencji prawa i misji UCZCIWYCH WYBORÓW, nie zaniedbując odnotowania dostrzeżonych błędów.

 

Jakub Brodacki

Img.: http://samorzad.pap.pl/depesza/szablon.depesza/dep/134062/  @kot

5
5 (5)

5 Comments

Obrazek użytkownika polfic

polfic
Moim zdaniem, nie powinniśmy się zagłębiać w tej chwili w szczegóły nieprawidłowości. One zawsze jakieś będą czy sfałszowane wybory czy nie. A zaciemnają nam ogóny ogląd sytuacji.
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Dlatego właśnie opisałem to, co ściśle wiąże się z przebiegiem głosowania i liczenia.
Obrazek użytkownika max

max
Opis jest dziełem praktyka i, jako taki, jest cennym instruktażem.
Z moich doświadczeń dorzucę, że cenne jest prowadzenie ewidencji wydanych kart na bieżąco, dla każdego "stanowiska". Zasadniczo, po złożeniu podpisu przez głosującego i wydaniu kart do głosowania wydający karty członek komisji powinien to od razu odnotować i dorzucić do "spisu". Osobiście preferuję, aby moim członkowie komisji robili sobie na karteluszku kwadraciki. :) Przekreślony na skos kwadracik to pięć (kompletów) wydanych kart, dla pięciu głosujących. :)

To bardzo, ale to bardzo, potem wszystko przyśpiesza. A i element ekstra kontroli jest. ;)

pozdrawiam

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
My też to robiliśmy, ale po pewnym czasie ja na przykład się pogubiłem, gdy akurat dyżurowałem przy stole, zmieniając członka komisji. Gdybym był szeregowym członkiem pewnie bym się podporządkował tej czynności z całym zaangażowaniem ale jako z-ca p-cego myślałem o wielu rzeczach naraz.
Obrazek użytkownika Tomasz A S

Tomasz A S
Brakuje tu uwagi o sprawdzeniu (tak jak sprawdza się czy urna jest pusta) PRZED ROZPOCZĘCIEM GŁOSOWANIA list wyborców, aby nie zostały na listach wcześniej umieszczone "dzikie podpisy". Potem wystarczy tylko wrzucić w różny sposób tyle samo odpowiednio wypełnionych "dzikich" kart.
Dzikie podpisy zjawią się przy nazwiskach osób zmarłych, wymeldowanych a celowo nie wykreślonych w danych komputerowych  od czasu poprzednich wyborów. Spisy to wydruki komputerowe. Nie wprowadzenie danych jest wystarczajace do dalszych fałszerstw przez wtajemniczone w Urzędzie osoby. Proste?
Czasem widzimy takie osoby wykreślone ręcznie na spisach wyborców długopisem. A kto sprawdzał, czy wszystkie osoby zostały ze spisu usunięte?

Więcej notek tego samego Autora:

=>>