Zabawa do białego rana!

 |  Written by Lech 'Losek' Mucha  |  14
Jest 31 grudnia.
 
06:25.
Dzwoni budzik.
Jeszcze pięć minut.
 
06:30.
Dzwoni drugi raz. Nie ma rady. Zwlekam się z łóżka. Szybka poranna toaleta. Herbata (za bardzo chce mi się spać, żebym mógł coś przełknąć), tabletki na nadciśnienie, szkła kontaktowe ( zwykłe okulary parują mi przy stole operacyjnym). Pakuję jedzenie na cały dzień. Pół chleba, wędlina, ser, dżem, paczka herbatników, woda mineralna... Wszystko przez to, że w szpitalu w którym teraz pracuję nie ma sklepiku. Wczoraj przygotowałem sobie obiad. Mięso z makaronem.
 
07:03.
Kończę herbatę i wyjeżdżam. Nie chciało mi się robić w domu śniadania, więc wstępuję na stację benzynową i kupuję sobie dużą bagietkę z szynką i serem. Stojąc chwilę w niedługiej kolejce przypomina mi się opowieść mojego kolegi, który wracając z jakiegoś wyjazdu karetką pogotowia, wstąpił do restauracji McDonalda, żeby sobie kupić kawę. Stał w kolejce, jak ja teraz, ale miał narzucony na cywilne ubranie biały fartuch lekarski. Usłyszał, jak jeden ze stojących za nim ludzi mówi: no tak, o pieniądze to strajkują, ale na kawę w McDonaldzie to ich jeszcze stać... Dobrze, że ja nie mam fartucha.
 
07:30.
Do szpitala jadę ok. dwudziestu minut. Przebieram się w białe ubranko, które w języku polskim nie ma osobnej nazwy. Po angielsku natomiast nazywa się scrubs. To słowo oznacza dwuczęściowe, proste w kroju, łatwe do wyprania i tanie ubranko, noszone przez personel bloków operacyjnych na całym świecie. W Polsce można było zobaczyć serial, którego oryginalny tytuł brzmiał właśnie Scrubs (przetłumaczony jako Hoży doktorzy), opowiadający o amerykańskich lekarzach.
Idę na oddział. O w pół do ósmej odbywa się wizyta na salach chorych, potem odprawa, wszystko to zajmuje nam około godziny. Ponieważ jest okres świąteczny, pacjentów na oddziale nie jest zbyt wielu. Nie ma dziś planowych operacji, bo kto by się chciał operować w Sylwestra? Moja koleżanka Aśka, z którą razem mamy dyżur zostaje od razu po odprawie wezwana na Izbę Przyjęć (później okaże się, że chodziło o staruszkę, skierowaną przez lekarza ogólnego bez badania, "zaocznie". Najwięcej czasu zabrało koleżance zorganizowanie odwozu pacjentki do domu), a ja wcinam szybko kupioną na stacji benzynowej bagietkę, popijając następnym kubkiem herbaty i idę do poradni. Dziś nie ma nadmiernie wielkiego ruchu, coś około dwudziestu kartotek. W rejestracji okazuje się, że nie można drukować recept z mojej puli. Jak zaczynałem pracę, istniał jeden rodzaj recept. Uniwersalny druk dla wszystkich. Ale to było zanim do żłoba dorwali się urzędnicy z NFZ-tu, przed erą ich radosnej twórczości, nieskrępowanej niczym, a już najmniej zdrowym rozsądkiem. I teraz każdy lekarz ma własne recepty i - jakby tego jeszcze było mało - osobne dla każdego miejsca pracy! Może i one są z makulatury, ale i tak zamieszanie jest niewiarygodne! (Myślę sobie, że jak urzędnicy z Funduszu każą nam pukać przed wyjściem z własnego gabinetu, to my posłusznie będziemy pukać...) A teraz - z jakiegoś nieznanego powodu - nie da się pobrać z programu recept na moje nazwisko. Jakbym miał mało roboty, muszę jeszcze wrócić się na oddział i przynieść moje recepty szpitalne.
Przyjęcie tych dwudziestu pacjentów zajmuje mi czas do około 12:30. Jest dość spokojnie. Tylko jedna pacjentka awanturuje się, że miała być szósta w kolejce, a jest ósma. Tłumaczę jej, że to ja decyduję, kto będzie przyjęty pierwszy, a jak się jej nie podoba, to zawsze może zmienić poradnię na inną, ale niech się dobrze zastanowi, bo moim zdaniem to się jej nie opłaci. Nasza poradnia jako jedyna w mieście, nie ma zapisów i przyjmuje pacjentów na bieżąco. Mówię, że w porównaniu z terminem oczekiwania na przykład do endokrynologa  (około 6-9 miesięcy), czas oczekiwania tutaj ( czekała najwyżej około 45 min ), to  jeszcze nie jest tak źle. Nie jest przekonana i wychodzi z obrażoną miną. Ale poza tym wszyscy pacjenci są mili, na zakończenie wizyty życzymy sobie wzajemnie Szczęśliwego Nowego Roku. 
Wracam na oddział i spotykam się w dyżurce z Aśką. Oprócz niepotrzebnie skierowanej staruszki zdążyła załatwić jeszcze kilka osób na izbie. Zeszyła też pierwsze rany, ale na razie wszyscy pacjenci byli trzeźwi... To się niedługo zmieni!
Zasadą na dyżurze chirurgicznym jest utrzymywanie ciągłej zdolności bojowej (CZB), co oznacza, że jak masz chwilę czasu, to musisz coś zjeść, następnie się wysikać, a następnie położyć i spróbować zdrzemnąć, bo nigdy nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja. Zgodnie z zasadą CZB  robimy sobie coś w rodzaju drugiego śniadania, z produktów przyniesionych z domu. Potem idę do drugiej dyżurki i łapię trochę snu.
 
13:45.
Budzi mnie telefon. Pielęgniarka z oddziału dzwoni i prosi, żebym podszedł na salę chorych, bo jeden z pacjentów zagorączkował i żona jest zaniepokojona.  Idę. Sprawdzam zlecenia (antybiotyk ma od wczoraj), osłuchuję mu płuca (nie ma zmian), zlecam badanie moczu i lek przeciwgorączkowy. Staram się uspokoić żonę chorego, która twierdzi, że mąż dziś nie dostał antybiotyku. Ponownie sprawdzam zlecenia i pytam pielęgniarkę. Dostał. Jeszcze raz próbuję uspokoić żonę.
 
15:55.
Jemy obiad (CZB!). Odbieram telefon. Aśka chodziła na izbę, więc teraz moja kolej.  Bóle brzucha. Stan  po operacji z powodu rany szarpanej powłok brzucha, kilka tygodni temu. Zanim wyjdę, Aśka mówi, że to pewnie będzie ten sam pacjent, który zgłosił się na dyżur w Wigilię, czyli tydzień temu. Był pod wpływem alkoholu, brzuch miał deskowato napięty, ale nie zgodził się na przyjęcie do szpitala. Idę na Izbę Przyjęć. Mieści się ona w innym budynku. Z naszej dyżurki idzie się tam jakieś 2,5 minuty (305 kroków). W ciągu kilkunastu następnych godzin, oboje z Aśką przemierzymy tę odległość wielokrotnie. Po drodze zastanawiam się, co mnie czeka. Napięty deskowato brzuch oznacza rozlane zapalenie otrzewnej. Stan wymagający operacji. Jeżeli tydzień temu facet miał zapalenie otrzewnej...
Wchodzę na izbę. Przeglądam papiery chorego, między innymi jest też karta informacyjna z 24-go grudnia, gdzie jak wół stoi napisane, że nie zgodził się na proponowane przyjęcie do szpitala. Wołam pacjenta. Wygląda, że jest trzeźwy. Dobre i to.
 - Tak mnie, panie doktorze, rzucają z jednego szpitala do drugiego... - zaczyna mężczyzna.
Pokazując mu notatkę w karcie informacyjnej, mówię, że obaj jesteśmy dorośli, więc, żeby przestał się wygłupiać. Badam go. Brzuch jest ewidentnie bolesny, zwłaszcza nad wyrostkiem robaczkowym, ale na szczęście nie jest deskowaty. Robię mu jeszcze USG (bez zmian), zlecam badania krwi i moczu, rentgen brzucha i klatki piersiowej i kroplówkę z lekami przeciwbólowymi i rozkurczowymi. Najbardziej wygląda mi to na zapalenie wyrostka, ale zobaczy się jeszcze wyniki badań. Na razie mam około godziny czasu, więc wracam do dyżurki (2,5 minuty, 305 kroków).
 
17:15.
Jeszcze nie ma  wyników, ale za to jest następny pacjent, tym razem z raną dłoni. Więc idę na izbę (2,5 minuty, 305 kroków). W środku jest spory tłum chorych. Ponieważ izbę dzielimy z interną, kardiologią, urologią i neurologią, dokumenty poszczególnych pacjentów (skierowania, druki zleceń, wyniki badań, stare wypisy i karty informacyjne) są przypinane do tekturowych podkładek z metalowymi klipami, żeby się nie pomieszały. Nasze, chirurgiczne podkładki są niebieskie. Widzę, że na dużej ladzie leżą cztery niebieski teczki. Jedna jest mojego pacjenta z bólami brzucha, następna należy do tego z raną dłoni, ale te dwie kolejne? Okazuje się, że w międzyczasie Aśka przewinęła się przez izbę i obejrzała jeszcze dwóch pacjentów z bólami brzucha, którzy też czekają na wyniki badań. Pracowita dziewczyna! Dwudziestokilkuletni chłopak ma rany na trzecim i czwartym palcu prawej dłoni. Twierdzi, że się potknął i uderzył w szklaną szybę drzwi. Niewykluczone, że mówi prawdę, a w każdym razie jest trzeźwy, a to już jest coś! Gdy szyję rany przychodzi koleżanka z kardiologii i prosi bym rzucił okiem na rękę jej dorosłego syna, przytrzaśniętą przez drzwi samochodowe. Rzucam okiem i proszę ją, by mu zrobiła zdjęcie. Po wypisaniu koniecznej sterty dokumentów i przybiciu miliona pieczątek (jak kiedyś Fundusz Zdrowia każe nam przybijać pieczątki po wyjściu z toalety, to my je będziemy jak te barany przybijać...) wypuszczam do domu pacjenta z ranami dłoni. Życzymy sobie wzajemnie Szczęśliwego Nowego Roku. Czekam na zdjęcie stłuczonej ręki. Dla zabicia czasu gram w Tetrisa na komórce. Obok dwie sympatyczne internistki załatwiają swoich chorych. W pewnej chwili z przylegającej do głównego pomieszczenia łazienki wychodzi - ubrany jak kosmonauta - jeden z sanitariuszy. Okazuje się, że kąpie tam w specjalnej wannie, przysłanego na internę, nieprawdopodobnie brudnego i zaniedbanego pacjenta. W związku z tym ubrał się, oprócz rękawiczek, w ochronny fartuch, okulary zerówki i czapkę. Przydała by się jeszcze biedakowi klamerka do prania. Na nos...
 - Nie da się zacewnikować - mówi do internistek.
 - No, to trzeba będzie zawołać urologa - mówi jedna z nich - Chyba, że się chirurgowi chce spróbować - dodaje, patrząc  na mnie - i tak będziemy chciały waszej konsultacji, bo on ma jakieś zmiany na nogach. Może to jest odmrożenie.
 - A może on jest w ogóle chirurgiczny, a nie nasz - dodaje druga z filuternym uśmiechem.
Z wrażenia przegrywam z komórką w Tetrisa.
Idę więc do tej łazienki i udaje mi się założyć pacjentowi cewnik do pęcherza. Na szczęście dla mnie, facet nie ma odmrożeń. Wpisuję więc sympatycznym internistkom konsultację, oglądam RTG dłoni (bez zmian) i wracam do mojego pacjenta z bólami brzucha. Wyniki badań są zaskakująco dobre, właściwie bez zmian, ale bóle po kroplówkach ustąpiły tylko nieznacznie. Trzeba go przyjąć. Tym razem się zgadza.
 
20:45.
CZB. Jemy kolację, potem - korzystając z ciszy przed burzą, idziemy odpoczywać. Wiemy że to nie potrwa długo.
 
23:05.
Z półsnu, właściwie raczej nerwowej drzemki wyrywa mnie dzwonek telefonu. Mamy w naszych dyżurkach wspólny numer telefonu, więc gdy wciskam przycisk z zieloną słuchaweczką, słyszę, jak Aśka rozmawia z jedną z internistek, która prosi ją o następną konsultację pacjentki z bólami brzucha na Izbie Przyjęć.
 - O, i właśnie przyprowadzili jakąś ranę głowy... - mówi internistka.
Wobec tego wstaję i po chwili razem idziemy na izbę (2,5 minuty, 305 kroków, Aśka trochę więcej).
Koleżanka zajmuje się konsultacją, ja badam chorego z raną głowy. Niski, szczupły mężczyzna, ogolony na zero (dobrze się składa, nie trzeba golić okolicy rany i jest jak przykleić plaster), ma ranę o długości około trzech centymetrów z tyłu głowy i mniejszą, około centymetrową z boku. Okazuje się, że oberwał butelką od dziewczyny, z którą się pokłócił. Jest nietrzeźwy, ale nie bardzo, a co ważniejsze, jest grzeczny, da się z nim spokojnie porozumieć. Pytam go, czy zawiadomiono policję? Nie wie. (Obowiązek zawiadomienia policji spoczywa na pierwszej instytucji, która miała z pacjentem do czynienia, więc w tym wypadku  jest to pogotowie). Czy chce zawiadomić policję? Nie chce. Teoretycznie powinienem zawiadomić policję, ale jak pacjent nie złoży zeznań to i tak nie ma znaczenia, a wiem, że dziś policja ma pełne ręce roboty... Szyję mu ranę w znieczuleniu miejscowym. W tym czasie za oknem słychać kanonadę wystrzałów. Właśnie minęła północ. RTG czaszki, sterta papierów, milion pieczątek i podpisów i - powstaje problem odwozu pacjenta do domu! Nie stać nas, na odwożenie ludzi karetkami. Prawo do transportu karetką mają osoby z upośledzeniem zdolności poruszania się, czyli niechodzący. Facet ma zdrowe nogi, jest przytomny, w dobrym kontakcie logicznym i mógłby sobie pójść, ale - jest kilka stopni mrozu, on jest dobrze nietrzeźwy! Możliwości są trzy: ktoś z rodziny lub znajomych go odbierze (dzisiaj? w noc sylwestrową? dziesięć minut po północy? odpada!), albo zamówi sobie taksówkę, albo my mu wezwiemy transport - patrol policji - i pojedzie na izbę wytrzeźwień. Ponieważ facet jest grzeczny, nie chcemy by trafił na izbę, udaje nam się namówić go na taksówkę.
 
00:15.
Wracamy na oddział i idziemy do naszych pielęgniarek, by złożyć im noworoczne życzenia.  Przychodzą też dziewczyny z bloku operacyjnego. Siedzimy chwilę w ciasnej dyżurce pielęgniarskiej i rozmawiamy. Co chwila czyjś telefon zgłasza przyjście kolejnego sms-a z życzeniami od rodziny i znajomych. Odpisujemy.
 
00:45.
Telefon z izby. Kolejny pacjent. Ustalamy z Aśką, że ona teraz pójdzie na izbę, a ja spróbuję się położyć. Pozostały czas do ósmej rano dzielimy na pół, czyli moja część zacznie się o czwartej trzydzieści. Jeszcze raz życzę paniom pielęgniarkom Szczęśliwego Nowego Roku. Na odchodnym mówię Aśce, że jakby nagle przyjechał autobus rannych, to ma mnie zbudzić. Ze względu na okoliczności, nie mogę tak od razu usnąć. Raz, że zdrzemnąłem się wieczorem, a dwa, że generalnie na dyżurze śpi się nerwowo, a jak się już uśnie, to jak zając pod miedzą…
 
03:35.
Zdaje mi się, że ledwo co zmrużyłem oczy, a tu dzwoni telefon.
 - Prosimy do nas - mówi jedna z dziewczyn z izby - mamy pełną izbę chorych chirurgicznych.
Ubierając się, spoglądam na zegarek. Jest trzecia trzydzieści pięć. A więc jeszcze nie moja zmiana! To znaczy, że nie jest lekko. Aśka nie budziłaby mnie z byle powodu.
Istotnie, gdy docieram na miejsce (2,5 minuty, 305 kroków), izba pełna jest chorych: jest dwóch z bólami brzucha, w tym jeden mocna nietrzeźwy, następny ma naderwane ucho i kilka mniejszych drobnych ran na twarzy i dłoniach; gdy wchodzę, podnosi głowę i patrzy na mnie pijanym wzrokiem. Obok jedna z pielęgniarek próbuję zaprowadzić do rentgena kolejnego pijanego pacjenta, z raną potylicy. Chłopak chwieje się niemożliwie, dziewczyna chce zawieźć go na wózku, ale on po chwili łapie równowagę i jakoś dają radę. Druga pielęgniarka, podchodzi do mnie i wciska mi do ręki sondę żołądkową i prosi, bym ją założył kolejnej pacjentce, podejrzanej o krwotok z przewodu pokarmowego (w wywiadzie wymioty, podbarwione krwią, wyników jeszcze nie ma, bo dopiero co ją pogotowie przywiozło). Gdy podchodzę do niej, patrzy na mnie przerażonym wzrokiem. Nie jest trzeźwa, ale kto dziś jest trzeźwy? Przerażenie się nasila, gdy wciskam jej sondę do żołądka, przez nos. Krztusi się i wymiotuje, ale po chwili sonda jest w żołądku. Krwi nie widać. Zwykła treść żołądkowa. Obiecuję biednej kobiecie, że jak tylko zobaczę, że w żołądku nie ma krwi, to zabiorę jej tę rurkę. Zlecam badania. W międzyczasie zabieram się za szycie potylicy pacjenta, który wrócił z rentgena. Aśka wypuściła do domu jednego z pacjentów z bólem brzucha, a teraz szyje to naderwane ucho. Jej pacjent się wierci, dyskutuje, wstaje... Ja mam więcej szczęścia, bo choć mój jest równie, a może jeszcze bardziej pijany, da się z nim dogadać. Pytam go, jak to się stało. Przewrócił się i walnął potylicą. Golę mu głowę w okolicy rany, znieczulam miejscowo skórę i zakładam trzy szwy. Wygląda na to, że nic poza raną mu się nie stało, ale wzywamy jeszcze neurologa. Mija kilka minut, zanim - zaspany, niektórzy to mają szczęście - wchodzi na izbę. Pokazuję mu zdjęcie, potem idzie zobaczyć pacjenta.
 - Jak ja mam cokolwiek zbadać - mówi po chwili - jak on jest całkiem wiotki?
 - Jak to całkiem wiotki? - dziwię się - jeszcze chwilę temu z nim gadałem.
Idę zobaczyć chorego. Wydaje się kompletnie nieprzytomny, ale - na szczęście - daje się go obudzić, czyli to efekt upojenia alkoholem, a nie krwiaka w czaszce! Kolega neurolog wpisuje konsultację. Jego zdaniem, można człowieka bezpiecznie puścić do domu.
 - No to wzywam niebieskich - mówię. Wiem, bo wcześniej pytałem, że pacjent jest tu sam i nikt go nie odbierze.
Wybieram 997 i proszę dyżurnego o przysłanie chłopaków i zabranie pacjenta na Izbę Wytrzeźwień.
 - Izba jest pełna - słyszę w słuchawce.
 - To co robimy - pytam.
 - Trzeba będzie pojechać do domu...
To mi nawet pasuje, bo chłopak jest w sumie grzeczny, nic złego nikomu nie zrobił...
Sterta papierów, milion pieczątek...
Zastanawiamy się z Aśką, nad ostatnim pacjentem, z bólami brzucha. Po lekach mu nie przeszło. A na zdjęciu brzucha widać liczne rozdęte pętle jelitowe. Decydujemy, że przyjmiemy go na oddział, na obserwację. Zgadza się. Minęła piąta rano. Nowy Rok...
 
06:30.
Znów jestem na Izbie.
 - Co pani dolega - pytam.
 - Boli mnie brzuch.
 - Od kiedy?
 - Zaczęło się w sobotę...
W sobotę! Jest czwartek, godzina szósta trzydzieści. Pani ma bóle od soboty, ale uznała za słuszne poczekać do nowego roku, do szóstej trzydzieści!
Badam brzuch, robię USG. Liczne kamienie w pęcherzyku, różnej wielkości.
 - Wiedziała pani, że ma kamienie w pęcherzyku? - pytam.
 - Tak coś podejrzewałam...
Zlecam badania, kroplówkę przeciwbólową i wracam do dyżurki (2,5 minuty, 305 kroków).
 
07:15.
Wstaję, myję zęby. Idę (2,5 minuty, 305 kroków).  Badania w normie. Bóle ustąpiły. Kolka wątrobowa, bez cech zapalenia pęcherzyka. Plik papierów, milion pieczątek. Pani idzie do domu. Oglądam kolejnego, ostatniego już dzisiaj chorego. Leży na brzuchu i jęczy. Pytam, czy go brzuch boli. Mówi, że nie.
 - To czemu pan tak jęczy?
 - Bo mi niedobrze jest...
Badam mu brzuch. Istotnie, wdaje się niebolesny. Przykładam głowicę USG - nie ma zmian, wątroba, śledziona, nerki, pęcherzyk, trzustka, prawidłowe. Wolnego płynu w jamie brzusznej nie stwierdza się.
 - Dużo pan wypił?
 - Niespecjalnie...
 - A co to było?
 - Whisky.
Zlecam badania. Ich oglądaniem zajmie się już następny dyżurny.
 
09:00.
Msza. Na kazaniu prawie usypiam.
 
10:15.
Wchodzę do domu. Wita mnie tylko pies. Reszta rodziny jeszcze śpi. Jem śniadanie. Kąpię się. Idę spać.
 
Wstaję po szesnastej. Właściwie, to dopiero teraz mogę powiedzieć, że jestem po dyżurze...


Lech "Losek" Mucha

Img.: http://www.poradydziadkapiotra.pl/najnowsze/lekarze-kontra-nfz-czesc-2-k... @kot
4.666665
4.7 (12)

14 Comments

Obrazek użytkownika Danz

Danz
Bardzo dziękuję za osobistą relację, polecę Pański wpis wszystkim moim znajomym.
Pozdrawiam serdecznie.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Obrazek użytkownika Lech 'Losek' Mucha

Lech 'Losek' Mucha
Dziękuję. O to właśnie chodzi, żeby jak najwięcej ludzi mogło zobaczyć jak to jest naprawdę, a nie jak to opisują ludzie pokroju ministra zdrowia...
Pozdrawiam.
Lech "Losek" Mucha
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
...spokojny długi sen, bez towarzystwa, we własnym łóżku wink!
Bogu dzięki! Ja już nie muszę marzyć - ja mogę spać smiley!
I NFZ "mam w poważaniu" devil .
Kolegom - i Koledze - dużo sił, dużo zdrowia, dużo cierpliwości, wielkiej mądrości, wielu sukcesów - szczególnie w Nowym Roku 2015! 
A także  - normalnych Pacjentów i wiele szczęścia yes !
Serdecznie pozdrawiam!
Obrazek użytkownika Traube

Traube
minister Arłukowicz uważa, że macie za dużo wolnego czasu i możecie się jeszcze zająć pacjentami tych lekarzy rodzinnych, którzy nie podpisali umowy z NFZ :-)

Pozdrawiam,
Obrazek użytkownika Lech 'Losek' Mucha

Lech 'Losek' Mucha
To, że Arułkowicz wogóle się miesza do tego, straszy, szantażuje, to jest skandal. Przecież on nie powinien być stroną w tym sporze,a tylko lekarze i NFZ. 
Pozdrowienia.
Lech "Losek" Mucha
Obrazek użytkownika max

max
Przeczytałem z autentycznym zainteresowaniem.

pozdrawiam

PS. Moim skromnym zdaniem, powinien Pan pisać, zawodowo.

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika ro

ro
Fajnie się czyta!
Z takiego jednego dyżuru można by ze sześć odcinków serialu nakręcić. smiley
 

Nim kliknąłem w prawą gwiazdkę było    5 (5)
Po moim kliknięciu zrobiło się     4.5 (8)
 
 
 
Obrazek użytkownika max

max
Mozesz "przekliknąć " - o ile pamiętam. Musiałbym się zalogować na inne konto, u "admina" wszystko trochę inaczej wygląda. ;)

pozdrawiam noworocznie i najlepszego 2015 :)

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika Danz

Danz
Masz bezpośredni styl opisywania zdarzeń, to po prostu "dar literacki", lub "publicystyczny".
Pozdrawiam.

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Losku - twój opis szpitala przypomniał mi dawny wrocławski Szpital Specjalistyczny.
I - niestety - dawne, złe doświadczenie, choć "od strony" chorego.
Był w tym szpitalu oddział chirurgii dziecięcej, którego oddzialu szef (starszy ode mnie parę lat i dawny uczeń mego Tatka, znanego jako wielki przyjaciel studentów) cieszył się sławą dobrego chirurga.
"Będąc niemlodą już lekarką" (13 lat praktyki, specjalizacja, wiek 36) "trafiłam" do szpitala z pięcioletnią siostrzeniczką - z bólami brzucha. Na oddział rodziców nie wpuszczano "żeby dzieci nie płakały!", więc sama zanioslam tam dziecko (dziś Kasia jest specjalistą i adiunktem na AM - w moim ówczesnym wieku). Na oddziale, na łóżeczku obok Kasi leżała dziewczynka, przy niej siedziała mama. Obiecałam Kasi, że przyjdę następnego dnia, i przyniosę jej małą poduszeczkę z domu. Po pracy - późnym popołudniem - przyszłam.
Portier kategorycznie zabronił  wejścia, a gdy zapytałam o lekarza - pokazał nadchodzącego ordynatora. Ten - równie kategorycznie - odmówił, mimo iż przedstawiłam się z nazwiska i profesji. Poprosiłam, aby sam podał dziecku poduszeczkę wraz z małą laleczką.
Trudno - do dziś - zapomnieć tę reakcję - "Chce, żebym JA zaniósł dziecku poduszkę i lalkę" (to do portiera) i ogólnie "ha, ha, ha ha, ha". Śmiech nie perlisty, był szyderczy. Przyznam, że "zatkało mnie". Gdyby chodziło o kogoś innego - spytałabym, czy w podobny sposób traktowałby swoje dziecko (miał,o ile pamiętam, syna). 
Wtedy po prostu odwróciłam się i zapłaciłam portierowi za zaniesienie drobiazgów. Kasia zapamiętała - wiedziała, że byłam.
Mam cichą nadzieję, że obecnie takie "zdarzenia" nie będą się powtarzały, choć nie wynika to raczej z "reformy", .
Przez długi czas nie umiałam wybaczyć tamtemu "koledze" jego nieludzkiego zachowania, czy raczej "merkantylnego" podejścia: "jak się da, to się zrobi". 
Dziś nie wiem, czy jeszcze żyje, nikt go już nie pamięta, a mego Tatkę - blisko dziesięć lat po śmierci - wciąż wspominają Jego uczniowie, podobnie jak Jego starszego Brata - chirurga, zmarłego przeszło 70 lat temu.
Myślę, że najważniejsze abyśmy zostawili po sobie wdzięczą pamięć ("Łzy wdzięczności i wspomnienia" - to z Goszczyńskiego - "Przy sadzeniu róż").
Pozdrawiam najserdeczniej!
Obrazek użytkownika Lech 'Losek' Mucha

Lech 'Losek' Mucha
A ja mam takiego kumpla,który - jako, że jest anestezjologiem - znieczula, między innymi dzieci. Jego zdaniem - i on tak robi - w dzisiejszych czasach znieczulenie dziecka powinno zaczynać się na kolanach mamy lub taty, dziecko odbierane od rodzica jest już w zasadzie nieprzytomne i tego nie pamięta. Budzenie dziecka z narkozy też odbywa się już w obecności rodzica. 
Pozdrawiam.
Lech "Losek" Mucha

Więcej notek tego samego Autora:

=>>