Republika prezydencka i Korpus Ochrony Pogranicza

 |  Written by alchymista  |  14

Czy ktoś prowadził badania nad wzrostem prezydentów III RP po roku 1989? Pierwszy z nich – niestety – TW „Wolski” miał posturę wyniosłą, sztywną, choć nie posągową. Zdaje się, że również Komorowski jest na pewno wyższy od stojącego za nim na paluszkach konusa z kompleksem szoguna. Pozostali prezydenci byli raczej niskiego wzrostu, a i obecny prezydent Andrzej Duda nie sprawia wrażenia kogoś rosłego.

Nie wiem, czy jest to prawidłowość, którą badają uczeni. Intuicyjnie dostrzegam w tym pewien paradoks: Polacy skrycie marzą o silnej władzy i republice prezydenckiej, ale z drugiej strony się jej boją, massmedia skutecznie mieszają im w głowach i ostatecznie głosują na konusów – fizycznych lub moralnych, albo jedno i drugie. W największym skrócie republika prezydencka to ustrój, w którym głowa państwa tworzy rząd i przedstawia projekt budżetu przed parlamentem. Niby nic strasznego, ale wzięcie za pysk całego tego bezhołowia, które panuje w Polsce, napawa wielu ludzi śmiertelnym przerażeniem, a massmedia to przerażenie potęgują. Byłoby fajnie mieć takiego mocnego prezydenta, jak we Francji, czy w Stanach – myślą sobie ludziska – ale jak zacznie nasyłać na nas policję obyczajową (Marek Jurek) i CBA (Mariusz Kamiński), to już fajnie nie będzie. Oby tylko nie było gorzej – dodają inni i robią dalej swoje trochę lewe, a trochę legalne interesy, bo w Polsce nikt nigdy nie może być pewny, co jest legalne, a co już zahacza o szarą strefę...

Pewna część zaszczutych i przestraszonych obywateli zebrała się ostatnio na odwagę i postanowiła poprzeć Pawła Kukiza, i jego nośne hasło JOWów. Polfic słusznie zauważył, że tym ludziom w istocie rzeczy nie chodziło o JOWy, a ja dodam od siebie, że tylko republika prezydencka mogłaby spełnić ich marzenia o normalności. Postulat silnej prezydentury od dawna krąży w szeroko rozumianym „PiSie”, ciągle jednak w obrębie demokracji parlamentarnej, gdzie parlament tworzy rząd, bo premier jest jednak do czegoś potrzebny.

 

Nie chcę Ludwika Filipa

Sugeruję, byśmy zupełnie porzucili wzory monarchii Ludwika Filipa czy V Republiki i przeszli na ustrój „amerykański”, oczywiście biorąc pod uwagę polską specyfikę i starą tradycję „monarchii prezydenckiej” z czasów I RP.

To, do czego tak naprawdę tęsknimy to sytuacja, w której władza wykonawcza ma odpowiedni autorytet, ale go nie nadużywa i grzecznie pyta obywateli o zdanie. Jedynym sposobem, by to osiągnąć, jest przetarg o budżet i podatki. Taki przetarg między parlamentem a głową państwa o pieniądze to fundament republiki. Bez tego przetargu w państwie o tej liczbie ludności co Polska, republika po prostu nie istnieje i zaistnieć nie może.

Zdajemy sobie sprawę, że takiego ustroju najbardziej boją się grupy robiące mętne interesy na czarnym rynku, przyssane do budżetu i skarbu państwa. Nie muszę też przekonywać, że te grupy trzymają w swoich rękach massmedia i straszą obywateli, że silna władza wykonawcza zajmie się przede wszystkim reformowaniem obywateli.

Te lęki nie są zupełnie nieuzasadnione. Ostatnio nasza władzunia zabrała się za zwalczanie śmieciowego żarcia w szkołach. Dochodzą mnie słuchy, że zamiast cukru do słodzenia ma być używany miód. Potrawy mają być nieprzesolone. Jak łatwo się domyślić, uczniowie noszą cukier do szkoły, a nauczyciele solniczki i kawę, która nagle znikła z bufetów. Co się zaś tknie miodu, to liczba pszczelarzy w Polsce maleje, pogłowie rodzin pszczelich spada, więc najpewniej na stoły trafi najtańsza podróbka rodem z Chin, ewentualnie miód odciągnięty z enzymów, a więc kompletnie bezwartościowy. Tak właśnie władza reformuje obywateli.

Ja też uważam, że zawsze istnieje ryzyko „wrogiego przejęcia” republiki prezydenckiej, ale mimo wszystko daje ona większe nadzieje na normalność. Bo rząd dysponujący realnymi kompetencjami będzie miał być może mniejszą skłonność do zajmowania się "duperelami". Problem jednak w tym, jak doprowadzić do zmiany konstytucji? Raczej nie kroi się PiS-owi jakaś większość konstytucyjna, być może z najwyższym trudem utworzy rząd. Dlatego, aby przeprowadzić reformę konstytucji, trzeba przeprowadzić trudną kampanię informacyjną, obudzić nadzieje społeczne i stworzyć atmosferę masowego nacisku, dzięki któremu projekt zmiany konstytucji będzie się cieszył uznaniem i przejdzie przez Sejm lub zostanie poddany pod referendum. Zwycięskie referendum.

 

Od rady gabinetowej do republiki prezydenckiej

Jedną z instytucji, które można i należy wykorzystać w tej kampanii, jest instytucja rady gabinetowej, którą „przebudziła” Ewa Kopacz. Mam nadzieję, że zrobiła to na zgubę swoją i swojej formacji oraz całego administracyjnego reżimu III RP. Nie budźcie smoka! Artykuł 141 Konstytucji stanowi:

1. W sprawach szczególnej wagi Prezydent Rzeczypospolitej może zwołać Radę Gabinetową. Radę Gabinetową tworzy Rada Ministrów obradująca pod przewodnictwem Prezydenta Rzeczypospolitej.

2. Radzie Gabinetowej nie przysługują kompetencje Rady Ministrów.

Jest to więc jeden z bardzo wielu artykułów tej Konstytuty-Prostytuty, który w praktyce nie ma specjalnego znaczenia (patrz ustęp 2). A jednak w zasadzie Prezydent mógłby zwoływać radę gabinetową znacznie częściej, niż robi to zazwyczaj, szczególnie że narastają zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa, a są to na ogół sprawy szczególnej wagi (tzw. „imigracja”, wojna na Ukrainie ze wszystkimi jej nasileniami, polityka energetyczna, stan budżetu obronnego, stan armii, stan służb specjalnych). W zasadzie rząd PO-PSL wywołał w państwie taki chaos i tyle problemów, że radę gabinetową można by zwoływać niemal po każdym zwykłym posiedzeniu rady ministrów, gdyż nowy rząd będzie miał ręce pełne roboty i prawie wszystkie zagadnienia będą miały szczególną wagę.

Czytelnik zada pytanie, po co to robić? Po co ożywiać instytucję, którą można zastąpić telekonferencją premiera z prezydentem lub zwykłym spotkaniem w pałacu prezydenckim z premierem i ministrami? Po pierwsze dlatego, że jest to instytucja konstytucyjna. W sprawach publicznych rząd nie może się spotykać z prezydentem prywatnie, bo to natychmiast zostanie wykorzystane przez przeciwników. Po drugie dlatego, by włączyć prezydenta w prace rządu i by stworzyć wrażenie, że rząd zawsze pyta prezydenta o zdanie przed podjęciem ważnej decyzji. Należy przyzwyczajać obywateli, że rząd i prezydent stanowią prawie jedno ciało. Stąd tylko krok do społecznej akceptacji dla republiki prezydenckiej.

Warunkiem powodzenia kampanii jest zręczna gra z wrogimi mediami, dobre rządzenie (aby złe decyzje rządu nie obciążały prezydenta) oraz nieustanne prowadzenie dialogu z obywatelami – to właśnie, co zaoferował wyborcom Andrzej Duda i co będzie zapewne kontynuował.

 

Republika prezydencka a wojsko

W zasadzie im więcej władzy, tym kadencja powinna być krótsza. Jednak ze względu na bliskie sąsiedztwo z Nieprzyjacielem, ta reguła musi ulec korekcie. Prezydent powinien mieć kadencję minimum sześcioletnią, a najlepiej siedmioletnią z możliwością drugiej kadencji, by polityka obronna miała dłuższy okres ciągłości. Zgadzamy się chyba wszyscy, że reforma armii jest głównym zadaniem całego państwa w najbliższych dziesięcioleciach. To prezydent powinien też tworzyć rząd. Armia powinna mu być podporządkowana bezwzględnie i w całości, łącznie z pionem cywilnym i ministrem obrony, którego powinien też naznaczać prezydent. Taka centralizacja władzy wykonawczej ułatwi reformę armii.

Ponieważ chodzą słuchy, że ministrem obrony ma być Antoni Macierewicz, możemy się spodziewać wściekłego ataku i pielgrzymek od telewizji do telewizji różnych ponurych indywiduów w rodzaju Dukaczewskiego czy Czempińskiego. Pojawią się zaraz oskarżenia, że Macierewicz rozwala armię.

„Gdybym był Kaczyńskim”, zasugerowałbym Panu Antoniemu dwutorową reformę armii. Z jednej strony reforma tej armii, która już istnieje, bez wielkiej nadziei na stosunkowo szybkie efekty. Ten aparat będzie stawiał długotrwały opór, będzie wielka awantura, a ruchy kadrowe prawdopodobnie niewiele tutaj zmienią, bo domyślać się można, że starsi oficerowie stosowali do tej pory dobór negatywny. Należy więc stworzyć armię równoległą, która z czasem zastąpi stare wojsko. Chodzi mi o odrębną formację, podlegającą bezpośrednio ministrowi, którą sentymentalnie nazywam Korpusem Ochrony Pogranicza.

Celem KOP byłaby kompleksowa ochrona granicy wschodniej, czyli w istocie podstawowe zadanie Wojska Polskiego na najbliższe lata. Kadra KOP powinna być młoda, dobrana w przytłaczającej większości spośród absolwentów szkół wojskowych oraz ochotników bez wykształcenia wojskowego. Trzeba też włączyć w to spontanicznie powstające oddziały obrony terytorialnej. Warto, by w KOP byli ludzie mocno zainteresowani tematyką wschodnią, wierzący w ideę Międzymorza, znający dobrze tamtejsze języki i stosunki, nie ograniczający się li tylko do płytkiej ochrony granicy. KOP powinien mieć zarówno struktury typowo wojskowe, jak i cywilne, w tym w szczególności zajmujące się obroną cywilną, białym wywiadem i propagandą, analizujące sytuację na całym kierunku rosyjskim oraz zajmujące się dobrymi relacjami z mediami w Polsce i zagranicą. Powinna istnieć ścisła współpraca z organizacjami społecznymi czy paramilitarnymi (np harcerstwo). KOP powinien być najlepiej dofinansowaną i uzbrojoną formacją WP. W skład KOP powinny wchodzić nie tylko oddziały ochrony pogranicza, lecz także wszystkie rodzaje sił zbrojnych (lotnictwo, siły aeromobilne, pancerne, zmechanizowane itp). Całkowicie odrębna struktura KOP i odmłodzenie kadry będzie gwarancją, że stara agentura rosyjska w wojsku nie będzie mogła zbyt łatwo przenikać do nowo tworzonych jednostek. Centrala formacji nie powinna się znajdować w Warszawie, gdzie łatwo mogłaby zostać wciągnięta w rozmaite intrygi, lecz w jednym z miast lub miasteczek na ścianie wschodniej (na przykład w Drohiczynie). W takim małym miasteczku, gdzie wszyscy wszystkich znają, a potencjalny krąg podejrzanych jest stosunkowo niewielki, zabezpieczenie kontrwywiadowcze jest z pewnością łatwiejsze, niż w ludnej, ruchliwej Warszawie...

Z czasem KOP powinien wchłonąć inne jednostki WP i zmienić duszę całej armii.

Warunkiem powodzenia tej reformy jest jednak republika prezydencka z prezydentem o długiej kadencji, gdyż może się zdarzyć, że następne wybory (oby nie te najbliższe!) wygra formacja prorosyjska. Musi być więc ciągłość działania armii i ścisła podległość wobec prezydenta.

Centralizacja władzy wykonawczej może też potencjalnie wzmocnić bezpieczeństwo głowy państwa. Dotychczas bezpieczeństwem prezydenta zajmował się rządowy BOR... Podporządkowanie rządu prezydentowi automatycznie wykluczy też żenujące „kłótnie o samolot”, nie wspominając już o takich „drobnych incydentach”, jak katastrofa smoleńska. Zamachy zdarzają się zawsze i wszędzie, ale zlikwidowanie tak znaczącej części elity państwa będzie już o wiele trudniejsze.

 

Jakub Brodacki

5
5 (6)

14 Comments

Obrazek użytkownika polfic

polfic
Aleś namieszał - od wzrostu poprzez pszczoły aż do armii.
Nie wiem czy taki miałeś zamysł, ale wypisałeś postać Napoleona, cesarza Napoleona, Nawet pszczoły pasują, o wzroście nie wspomnę. :)
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Ułożyłbym taki schemat w formie graficznej: co nalezy zrobić, aby wzbudzić entuzjazm społeczny i nie utracić kredytu zaufania. A my, blogerzy, nawet pszczelarze wink możemy w tym uczestniczyć jako "propagandowa szpica". Warunkiem jest jednak realność zamierzonej reformy, faktyczna jej realizacja, rozmach i wiara liderów politycznych w zwycięstwo, bez oglądania się na to "co powie Unia" albo Stany czy Niemcy.
Obrazek użytkownika ro

ro
Bardzo mi się podoba to, co napisałeś! Bo to że nawet "konstytucyjne" wygranie wyborów nie będzie oznaczało automatycznego odzyskania państwa, jest niestety oczywiste - zbyt wielu ICH jest i w zbyt wiele struktur wrośli.
KOP - też mam do tego sentyment. Mama moja w klasie maturalnej, w ramach lekcji wychowania obywatelskiego, pojechała na wycieczkę szkolną w okolice miejscowości Okopy Św. Trójcy i była w miejscu, gdzie zbiegały się trzy granice. Była tam strażnica Korpusu, a w pobliżu oczywiście posterunki graniczne rumuński i sowiecki - można było zobaczyć żołnierzy. Pamiętam z jaką dumą Mama opisywała polskiego żołnierza, który prezentował się... tak jak powinien się prezentować polski żołnierz. Rumun też wyglądał nienajgorzej (ale już nie to), natomiast sowiecki - z daleka było widać, że ma karabin na sznurku.

Odzyskanie państwa przez KOP i OT będzie jednak wiązało się ze sporym ryzykiem - trzeba o tym pamiętać, zwłaszcza przy okazji zblizającej się 350 rocznicy "pewnego wydarzenia".

Podobnie jak siły zbrojne, odzyskać trzeba struktury administracji. Należy osłabić (aż do likwidacji) administrację samorządową na szczeblu wojewódzkim. Osiągnąć to można w podobny sposób jak odzyskanie kontroli nad siłami zbrojnymi. Należy niezwłocznie - po wymienieniu wojewodów odbudować strukturę administracyjną urzędów wojewódzkich, przywracając im uprawnienia i zadania takie, jakie miały przed reformą samorządową.
A urząd starosty powinien być najniższym szczeblem administracji państwowej i jemu powinny podlegać (między innymi oczywiście) szkoły podstawowe i średnie.

Bladego pojęcia natomiast nie mam, jak odzyskać sądownictwo? 
 
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Dziękuję ro, Twoje pochwały (ze względu na dzielące nas różnice poglądów) mają dla mnie podwójną wartość.
Też nie wiem co zrobić z sądownictwem. Postulat wprowadzenia ławy przysięgłych jest podobny do postulatu JOW. Przecież tak czy owak to sędzia, prokurator i adwokat będą manipulowali ławą, a ława będzie tylko legitymizować ich decyzje. Tak to niestety zadziała. Trudno jest - bez szkody dla prawa - dyktatorsko wprowadzać zmiany w sądownictwie. Może potrzebujemy lustracji w szerszym tego słowa rozumieniu, na wzór ukraiński, czyli "derusyfikacji" sądownictwa. Przez "derusyfikację" rozumiem powołanie komisji specjalnej weryfikującej sędziów i ich dotychczasowe osiągnięcia. Komisja powinna mieć uprawnienia prokuratorskie i możność szybkiego pociągania sędziów do odpowiedzialności karnej, oczywiście w normalnym trybie procesowym. Jednak sąd, który prowadziłby sprawy sędziów, musiałby się składać z sędziów już zweryfikowanych, co nieco komplikuje sprawę.
Nie potrafię też powiedzieć jak taką komisję specjalną powołać, bo raczej nie ze środowiska sędziowskiego i nie z prokuratorskiego, ani adwokackiego czy radcowskiego. Trzeba zerknąć na rozwiązania ukraińskie i zastanowić się, czy dobrze działają lub potencjalnie będą dobrze działać.
W sprawie województw i samorządów wojewódzkich to byłaby to wielka ulga dla budżetu, gdyby je zredukować do minimum. Oczywiste, że starosta powinien być mianowany przez głowę państwa, bo nigdy w historii Polski nie było inaczej. Trzeba też przemyśleć na nowo sens istnienia województw. Na przykłąd województwo mazowieckie - bez Warszawy - jest jednym z najbiedniejszych województw w Polsce. A nikt nie myśli co z tym fantem zrobić.
Obrazek użytkownika ro

ro
Ciągnąc wątek administracyjny - powiat powinien być linią "podziału administracyjnego" państwo - samorząd. Powiat dla zwykłych obywateli jest "abstrakcyjny". Rzadko który mieszkaniec potrafi wymienić gminy w swoim powiecie (sprawdziłem na jednym radnym powiatowym z rocznym stażem laugh ), a co dopiero powiedzieć coś o hierarchii jego potrzeb. Starosta - mianowany przez wojewodę, a rada powiatu wybrana przez obywateli, ale nie bezpośrednio. Radę powinni tworzyć naczelnicy miast i gmin z terenu powiatu. Rada powinna mieć prawo wystąpienia do rządu, przez wojewodę, o odwołanie starosty.

Likwidacja urzędów marszałkowskich - nie ze względu na potrzebę oszczędności (choć to też), ale dla powstrzymania tendencji odśrodkowych, które były głównym, choć z oczywistych powodów nienagłaśnianym celem reformy samorządowej. 
Obrazek użytkownika Max

Max
W uzupełnieniu: Bronisław Komorowski 174 cm wzrostu, Andrzej Duda 182 cm, Wojciech Jaruzelski 180 cm. :) Kamery i aparaty fotograficzne różne "cuda" potrafią robić, szczególnie we wprawnych rękach. :)
***
Poważniej. Z ideą Polski jako republiki prezydenckiej zgadzam się jak najbardziej. I prawdą też jest, że "bardziej by odpowiadałą" Polakom. Dość ciekawa przesłanka: popatrzcie na poziom emocji, które budzą wybory prezydenckie w porównaniu do wyborów parlamentarnych. A przecież, teoretycznie, Polacy wiedzą, że w naszym kraju władzę sprawuje rząd, a uprawnienia prezydenta nie są zbyt szerokie.

pozdrawiam serdecznie

PS. Na dłuższy komentarz, niestety, aktualnie trochę brak mi czasu. Spróbuję później. :)

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Duda sprawia wrażenie osoby niewysokiej, bo sie nieco garbi, co mu odejmuje kilku centymetrów. Również twarz ma okrągłą, gdyby miał podłużną, jak Kerry, to wydawałby sie wyższy. Reasumując, Duda odpowiada mojej definicji konusa wink
Komorowski wydawał się wyższy, bo a) był grubszy b) twarz bardziej podłużna. Podobny efekt Kwaśniewskiego, choć realnie to konus. Wolski trzymał się prosto, co go jeszcze wydłużało. Bolek ma twarz szeroką (obecnie spuchniętą), a do tego nie jest zbyt wysoki. Podobnie było z ś. p. Lechem Kaczyńskim.

Emocje związane z wyborami prezydenta wynikają z:
1. personifikacji sporu politycznego
2. okresowej personalizacji prezydenta podczas kryzysów rządowych (personalizacja = wzmocnienie realnej władzy bez zmiany prawa)
3. skupienia wokół Kwaśniewskiego bardzo dużej nieformalnej władzy związanej z dostępem do budżetu i skarbu państwa
4. marzenia częsci obywateli o silnym, jednoosobowym przywództwie.

Czekam na dłuższy komentarz...
Obrazek użytkownika Max

Max
Rozwijam. :)
Mentalnie Polacy wydają się akceptować model prezydencki. Dla sporej części parlamentarzyści siedzący na Wiejskiej to "jedna banda", nawet jeżeli przy urnach dokonują świadomej dywersyfikacji na tych lepszych i gorszych. Trudno też identyfikować się ze stu- czy dwustoosobową grupą posłów reprezentujących popieraną partię. Może z liderem, może z kilkoma bardziej wyrazistymi politykami.
Wyższa frekwencja w wyborach prezydenckich także sugeruje, że, świadomie czy podświadomie, polski wyborca uznaje te wybory za "ważniejsze".

Powszechnym problemem, z którym borykają się demokracje na całym świecie, jest sprawa "rozpoznawalności" poszczególnych parlamentarzystów. Znamienne, że w tak przez niektórych zachwalanych jow-ach, ludzie w dlaszym ciągu głosują na kandydatów "swojej" partii. Egzemplifikacją tego jest w JOW zjawisko tzw. "safe seats", czyli okręgów, gdzie zawsze wygrywa dane ugrupowanie. Sposób selekcji kandydatów (po osobie, czy po przynależności partyjnej) bardzo ładnie widać w Australii. Tam obowiązuje STV (single transferable vote), czyli preferencyjny system głosu przechodniego. A karty do głosowania są podzielone na dwie części: można oddać głos na konkretnych kandydatów (dolna część), ale można też "na partię" (górna część), pozwalając, aby głos został automatycznie przydzielony zgodnei z sugerowaną przez partię kolejnością na liście. 80% głosuje korzystając z tej drugiej możliwości.

Do czego zmierzam? Istnieje ogólna tendencja do popieranai liderów, względnie szyldów partyjnych. Do tego należy dorzucić wspomnianą wcześniej polską specyfikę, uwarunkowania związane z naszą historią, bieżącą sytuacją, charakterem narodowym, etc. Rzeczą ciekawą, ale absolutnie trzeciorzędną jest to, dlaczego Polacy tacy, a nie inni - temat na kiedy indziej. :)

Polacy nie mieliby najmniejszych problemów z zaakceptowaniem zmian ustrojowych, mających na celu wzmocnienie pozycji prezydenta - a zmniejszenie kompetencji parlamentu. Większość odetchnęłaby z ulgą, tylko niewielka grupka beneficjentów obecnego systemu byłaby zawiedziona. :) Pomijając gołym okiem widoczne wady obowiazującej polskiej demokracji parlamentarnej, kwestie kto i za co odpowiada, jaki urząd ma jakie kompetencje, pozostaje czarną magią dla przeciętnego Polaka. Brakuje transparentności, stąd i ciężko wyborcom przeporowadzić naturalną kalkulację: źle rządzi, to kopa. Przykłądowo: gdyby do powzsechnej świadomości społecznej dotarło w jaki sposób dobierani są sędziowie Trybunału Konstytucyjnego - podniósłby się wielki krzyk oburzenia. I słusznie: pies nie powinien zjadać własnego ogona.

Ale ludzie w Polsce wielu rzeczy nie wiedzą, są nie tyle niedoinformowani, co wręcz niepoinformowani, ten stan rzeczy zakrawa na efekt celowej działalności "elit". Stąd później nonsensowne pretencje, podgrzewane przez macherów od mas: "czemu opozycja nic nie robi" (co ma robić jeśli jest opozycją), "dlaczego prezydent nic nie robi" (a nie wiedzą, jakie ma kompetencje, jak marne). I tak dalej.

W Stanach (i innych krajach) sytuacja, z punktu widzenia przeciętnego wyborcy przedstawia się dużo prościej. Dobry prezydent/zły prezydent. Bo bo przecież to on kieruje wszystkim. U nas odpowiedzialność (i znowu, nie jest to przypadek) jest rozmyta. Ze względu na wielogłowość realnej władzy, ze względu na specyfikę rządów koalicyjnych.

Propaganda, od 26 lat, próbuje Polakóœ przekonać, że wszystko "nie jest takie proste". Że powinniśmy wyłaczyć "zdro chłopski rozum", którym wręcz nie przystoi się posługiwać. Bo ten cały czas skrzeczy: źle mi się żyje, to wina rządzacych. Ba, ale których... - to na wszelki wypadek zagłosuję na postęp.

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika ro

ro
Z punktu widzenia wyborcy model prezydencki ma jeden minus, za to dość poważny: z wyjątkiem Kuby, Uzbekistanu i Korei Północnej spora część, czasem blisko połowa wyborców jest sfrustrowana, bo nie ma swojego reprezentanta u władzy. Czy pisałbyś teraz z takim entuzjazmem o systemie prezydenckim, gdybyś miał w perspektywie nie dość że kolejną pięciolatkę z Komorowskim, to jeszcze z jego gabinetem. angry
Ja tam wprawdzie myśli samobójczych nie mam, ale kto wie?...

W systemie obecnym, nawet jeżeli przegrasz wybory parlamentarne, masz szansę na to, że będzie przynajmniej Twój prezydent - jak nie teraz to za jakiś czas (zgranie w fazie jest dość rzadkie - następne w 2035). 
  
Obrazek użytkownika Max

Max
Daleko mi do entuzjazmu, choć rzeczywiście, osobiście uważam system prezydencki za lepszy. Raczej starałem się spojrzeć z punktu widzenia przeciętnego wyborcy, i wejść w jego skórę. Przyznaj, że ten "brak transparentności" w ponoszeniu odpowiedzialności za sprawowaną władzę jest chyba jednak faktem. Odpowiedzialności, na zasadzie odstawienia od koryta przy kolejnych wyborach. Dalej: w większości krajów posiadających system prezydencki istnieje limit kadencji dla prezydenta (zazwyczaj dwie); z kolei w przypadku modelu parlamentarnego, i znowu w większości krajów, to ograniczenie nie istnieje. Jakie są konsekwencje, wiadomo.

Natomiast, w demokracji żaden system nie będzie funkcjonował poprawnie (już niezależnie od jego zalet i wad), jeśli wyborca nie będzie głosował "świadomie". A tutaj system prezydencki jest zdecydowanie "prostszy do zrozumienia".

A co do reprezentacji u władzy - głowa może być tylko jedna. :) U nas kompetencje prezydenta są minimalne, w porównaniu z kompetencjami premiera. Co z tego, że prezydent jest "mój", jak niewiele może zrobić przy "nie moim" rządzie. Pozostaje satysfakcja z "posiadania" prezydenta, ale to dość czcze uczucie na dłuższą metę. :)

Władzę wykonawczą próbowano "dzielić" już wielokrotnie w historii. I zawsze kończyło się tak, że pojawiał się element nadrzędny i podrzędny. :)
Albo - albo. Albo Pompejusz, albo Cezar. Albo Karol Stuart, albo angielski parlament. I tak dalej... :)
 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika ro

ro
Oczywiście, że rozmycie odpowiedzialności jest złe. I z resztą nie opowiadam się przeciw modelowi prezydenckiemu - przeciwnie! 
Dałem tylko wyraz frustracji w związku z "cobybyłogdyby" i poszukałem jaśniejszych punktów parlamentaryzmu. Na szczęście przez parę lat nie będzie "trójprzymierza".
To znaczy - jest spora szansa, że będzie trójprzymierze po naszej myśli. Jeśli PiS wygra wybory, to powinien niezwłocznie doprowadzić do przedterminowych wyborów samorządowych, a wtedy - jeśli wszystko dobrze pójdzie, to po naszych milusińskich z PO i PSL w samorządach zostanie tylko złe wspomnienie. 
Obrazek użytkownika alchymista

alchymista
Gdyby Komorowski rządził kolejne... siedem lat, to przez te siedem lat większość w parlamencie mogłaby zdobyć opozycja. W razie braku chęci do współpracy ze strony prezydenta parlament mógłby urządzić shut down, czyli nie uchwalić budżetu. Tak czasem dzieje się w Ameryce. W ten sposób administracja ogranicza swoje działania i nagle suweren zagląda jej do kieszeni. Następuje chwilowe zagłodzenie bestii, która musi na nowo podjąć współpracę.

Należałoby tylko odebrać prezydentowi prawo do rozwiązywania parlamentu w przypadku nie uchwalenia budżetu.

(tu wtrąca się bloger @cobybyłogdyby): A co będzie, jeśli w ten sposób opozycja w postaci PO i PSL odmówi prezydentowi koniecznych wydatków na obronę?

Odpowiadam: budżet obronny powinien być tak skonstruowany, aby w podstawowych swoich funkcjach wojsko było samowystarczalne pod względem zaopatrzenia i wypłat dla żołnierzy. Zdaje się, że dzisiaj to jest 2% PKB. To jest absolutne minimum, prawdopodobnie wystarczające. Ja bym je wpisał do specjalnego działu konstytucji, który opisywał by szczególnie wrażliwe, a więc wymagające konkretnych zapisów, obszary państwa.
Obrazek użytkownika Max

Max
Jeszcze jedno.

Po drugie dlatego, by włączyć prezydenta w prace rządu i by stworzyć wrażenie, że rząd zawsze pyta prezydenta o zdanie przed podjęciem ważnej decyzji. Należy przyzwyczajać obywateli, że rząd i prezydent stanowią prawie jedno ciało. Stąd tylko krok do społecznej akceptacji dla republiki prezydenckiej.

Bardzo trafne.

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."

Więcej notek tego samego Autora:

=>>