Wiliam Averell Harriman wspierał Rooseveltowską politykę ustępstw wobec Związku Sowieckiego.
Harriman urodził się w bardzo bogatej rodzinie przedsiębiorców. Należąc do rodziny typowo republikańskiej przeszedł w późnych latach 20. do demokratów, identyfikując się później z rooseveltowskim programem New Deal.
Zażyłe stosunki Harrimana z Rooseveltem sprawiły, iż został wkrótce po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej specjalnym amerykańskim wysłannikiem do Moskwy. Harriman nigdy nie interesował się istotą systemu sowieckiego, a „czytanie książek ideologicznych nie było jego mocną stroną”.
Przed wylotem do Moskwy spotkał się z nim w Londynie gen. Władysław Sikorski próbując przekonać go, aby pomoc amerykańska dla tworzącej się Armii Polskiej w Rosji nie była przekazywana władzom sowieckim, ale była bezpośrednio kierowana dla strony polskiej. Harriman obiecał jedynie, iż problem ten omówi w Moskwie z ambasadorem RP Stanisławem Kotem oraz dowódcą Armii Polskiej gen. Władysławem Andersem.
Podczas pobytu w Moskwie jedynie raz spotkał się z Kotem i nie podjął tego tematu. Po powrocie do Waszyngtonu w czasie spotkania z polskim ambasadorem Janem Ciechanowskim przekonywał go, iż specjalne zaopatrywanie armii Andersa mogłoby stwarzać wrażenie, że Ameryka chce łączyć pomoc dla Rosji z jakimiś politycznymi zobowiązania z jej strony. Wydawał się też mocno zdziwiony, że Polacy napotykają na trudności ze strony rosyjskiej w tworzeniu swojej armii.
Po powrocie do Londynu zalecał na wiosnę 1942 roku gen. Sikorskiemu podjęcie z Kremlem rokowań w sprawie powojennych granic, zanim Armia Czerwona zacznie odnosić sukcesy na froncie. Będąc przekonany o konieczności polskich ustępstw, nie wierzył, że załatwienie spraw spornych będzie łatwiejsze później niż wcześniej. Równocześnie pocieszał polskiego premiera, iż „nie ma dowodów na to, że nie chce on (Stalin – Godziemba) pozwolić na powstanie niepodległej Polski”.
Po odkryciu przez Niemców grobów polskich oficerów zamordowanych przez Sowietów w Katyniu i zwróceniu się rządu RP do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, przekonywał Sikorskiego, że niezależnie od tego, kto był winnym zbrodni, polska decyzja wywrze „katastrofalne wrażenie w Moskwie”.
Rozmowa z sowieckim ambasadorem Bogomołowem, który zapewniał, iż Związek Sowiecki nalegając na istnienie przyjaznych rządów w Europie Środkowej, nie ma żądań terytorialnych w tym regionie wychodzących poza „historyczne” granice rosyjskie, utwierdziła Harrimana w przekonaniu o celowości podjęcia negocjacji polsko-sowieckich.
Na jesieni 1943 roku został mianowany przez Roosevelta nowym amerykańskim ambasadorem w Moskwie. W tym charakterze uczestniczył w październiku 1943 roku w konferencji moskiewskiej ministrów spraw zagranicznych Wielkiej Trójki. Podczas gdy amerykański sekretarza stanu Cordell Hull uważał konferencję za wieki sukces, między innymi dlatego, że Sowieci nie poruszyli sprawy granicy z Polską, Harriman był bardziej sceptyczny, słusznie wskazując, iż brak podniesienia sprawy polskiej oznaczało, iż uważali sprawę granic za przesądzoną. W telegramie do prezydenta podkreślał, iż „zagadnienie polskie jest jeszcze trudniejsze niż myśleliśmy”, a Rosjanie są zdecydowani podporządkować sobie mniejsze kraje „i sądzą, że przyjdzie im to łatwiej, jeśli będą one podzielone”. Trafnie zakładał, iż ideologia komunistyczna „okaże się być jedynym sposobem ustalenia takiego rodzaju stosunków z pogranicznymi państwami na zachodzie do jakiego Sowieci dążą”.
W przeddzień konferencji w Teheranie ostrzegał Roosevelta, że sprawa Polski zostanie przegrana, jeśli prezydent nie podniesie jej podczas obrad. Ambasador uważał, iż z chwilą gdy Armia Czerwona zajmie ziemie Polski, będzie już za późno za jakiekolwiek rokowania. Amerykański prezydent nie zamierzał jednak walczyć o Polskę i w czasie konferencji zasadniczo zgodził się na żądania Stalina, zastrzegając jedynie, iż nie może zająć tego stanowiska publicznie z uwagi na zbliżające się wybory prezydenckie.
W połowie stycznia 1944 roku w wywiadzie dla New York Times’a Harriman oświadczył, iż Sowieci nie mają zaufania do polskiego rządu w Londynie, a „patrząc na to z ich punktu widzenia, ta nieufność jest zrozumiała”. Wyraził też sceptycyzm co do planu skomunizowania Polski, podkreślając, że „Sowiety pragną takiego załatwienia spraw graniczących z nimi państw, aby osiągnąć maksimum możliwej harmonii z Polską. Myślę, że doszli oni do przekonania, że nie ustalą oni takiego stosunku z tą grupą w Londynie”. Zastanawiająca niekonsekwencja – Moskwa – jego zdaniem - nie chciała narzucić Polsce marionetkowego rządu, jednocześnie nie zamierzała porozumiewać się z rządem RP. Kto miał więc być „właściwym” partnerem dla Stalina?
Nie uwzględniając faktu, iż Polskie Państwo Podziemne w pełni uznawało rząd RP w Londynie, liczył na „realizm” Polaków w kraju. Jego zdaniem rząd RP była to „głównie grupa arystokratów, pragnących aby Amerykanie i Brytyjczycy przywrócili im ich pozycję, ich dobra ziemskie i feudalistyczny system, istniejący przed i po ostatniej wojnie”. Ta jego opinia ukazywała ogrom jego niewiedzy o rządzie Polski. Mikołajczyk, Kwapiński, Stańczyk, Strasburger, Grosfeld – jako przedstawiciele polskiej arystokracji? To zupełna groteska.
W depeszy do prezydenta dowodził, iż w rozmowach z Polakami należy wyraźnie określić granice zainteresowania USA sprawą polską. Broniąc polityki Moskwy wskazywał, iż Sowiety postępują zgodnie z postanowieniami konferencji w Moskwie i Teheranie. W konkluzji stwierdzał, iż „nie wydaje mi się, abyśmy mieli jakikolwiek interes w popieraniu czegoś takiego (rządu RP – Godziemba)”.
W rozmowie z Churchillem w maju 1944 roku nalegał na zmianę składu rządu RP, co było zgodne z ówczesną linią Kremla. Był więc nadal ambasadorem USA w Moskwie czy już ambasadorem sprawy sowieckiej?
Dopiero haniebne postępowanie Sowietów wobec Powstania Warszawskiego niszczyło na pewien czas jego przekonanie o „kompromisowej” polityce Kremla. Przekonany o politycznych przyczynach wstrzymania sowieckiej ofensywy pod Warszawą w depeszy do Departamentu Stanu sugerował, iż „z chwilą gdy społeczeństwo amerykańskie zda sobie w pełni sprawę z faktów, nastąpią poważne reperkusje wśród opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych do Związku Sowieckiego, rzutujące na wiarę i nadzieję co do szans powojennej współpracy”. Jednocześnie domagał się interwencji Waszyngtonu u Stalina.
Po zakończeniu Powstania szybko zapomniał o swoim zaniepokojeniu polityką Stalina i powrócił do nakłaniania Polakach do wyrażenia zgody na żądania Sowietów. Zakładał przy tym, iż godząc się na linię Curzona i biorąc udział w reorganizacji rządu RP uda się skłonić Stalina do kompromisu w sprawie przyszłego statusu Polski.
Postanowienia konferencji w Jałcie w sprawie Polski uznał za mało precyzyjne, szczególnie w kwestii utworzenia nowego polskiego rządu. W odróżnieniu od swego współpracownika George’a Kennana, który uważał, że targowanie się z Moskwą do niczego nie prowadzi, gdyż podziała Europy na dwie strefy jest już nieuchronny, Harriman sądził, iż należy zrobić podjąć próbę zapewnienia Polsce „najlepszego statusu”.
Rokowania obu anglosaskich ambasadorów w Moskwie z Mołotowem w sprawie składu nowego rządu polskiego odbywały się w atmosferze zwiększających się szykan sowieckich wobec Ameryki. Harrimanowi odmówiono możliwości skontaktowania się z amerykańskimi jeńcami wojennymi na terenach zajmowanych przez Armię Czerwoną, a Mołotow oskarżał go o sabotowanie postanowień jałtańskich w sprawie polskiej. W depeszach dla Departamentu Stanu domagał się zajęcia twardego stanowiska wobec Moskwy. Na to było jednak już za późno.
Śmierć Roosevelta i objęcie stanowiska prezydenta przez Harry’ego Trumana pozwoliła mu na przejęcie inicjatywy. Poleciał do Waszyngtonu i przekonał nowego prezydenta do przyjęcia bardziej stanowczej polityki wobec Kremla. Uważał, iż używając we właściwy sposób nacisków gospodarczych, ale bez uciekania się do szantażu, można będzie wiele uzyskać od Moskwy.
Z kolei w rozmowie z sekretarzem obrony rozsądnie zauważył, że „czeka nas walka ideologiczna równie zacięta i niebezpieczna jak z faszyzmem i nazizmem”. Jego uwagi na temat groźby komunistycznej agresji, wypowiedziane wobec grupy dziennikarzy, tak oburzyły kilku lewicowców, jak np. Waltera Lippmana, że na znak protestu wyszli z sali.
Po utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i wejściu do niego Mikołajczyka, przypuszczał, iż „jeśli będziemy kontynuować przyjazne zainteresowanie sprawami polskimi i będziemy w miarę szczodrzy w stosunkach gospodarczych, istnieje niezła szansa, że rozwój wypadków będzie zadowalający z naszego punktu widzenia”. Równocześnie trafnie zauważył, iż „największą zbrodnią Hitlera jest to, że w następstwie jego poczynań została otwarta brama z Azji do wschodniej Europy”.
W trakcie konferencji w Poczdamie wprowadzał w sprawy polskie nowego ambasadora w Warszawie Arthura Bliss Lane’a, uczulając go na konieczność udzielenia Polsce znacznej pomocy gospodarczej, która winna przyczynić się do „wzmocnienia wpływu USA na polityczną konfigurację w Polsce”.
Po zakończeniu swej misji w Moskwie, przestał interesować się sprawami polskimi, jakkolwiek nalegał na stworzenie amerykańskiej stacji radiowej, której zasięg obejmowałby całą Europę Środkowo-Wschodnią.
Wybrana literatura:
P. Wandycz – Harriman a Polska
W. Harriman, E. Abbel – Special Envoy to Churchill and Stalin 1941-1946
St. Kot – Listy z Rosji do gen. Sikorskiego
J. Ciechanowski – Defeat in Victory
Harriman urodził się w bardzo bogatej rodzinie przedsiębiorców. Należąc do rodziny typowo republikańskiej przeszedł w późnych latach 20. do demokratów, identyfikując się później z rooseveltowskim programem New Deal.
Zażyłe stosunki Harrimana z Rooseveltem sprawiły, iż został wkrótce po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej specjalnym amerykańskim wysłannikiem do Moskwy. Harriman nigdy nie interesował się istotą systemu sowieckiego, a „czytanie książek ideologicznych nie było jego mocną stroną”.
Przed wylotem do Moskwy spotkał się z nim w Londynie gen. Władysław Sikorski próbując przekonać go, aby pomoc amerykańska dla tworzącej się Armii Polskiej w Rosji nie była przekazywana władzom sowieckim, ale była bezpośrednio kierowana dla strony polskiej. Harriman obiecał jedynie, iż problem ten omówi w Moskwie z ambasadorem RP Stanisławem Kotem oraz dowódcą Armii Polskiej gen. Władysławem Andersem.
Podczas pobytu w Moskwie jedynie raz spotkał się z Kotem i nie podjął tego tematu. Po powrocie do Waszyngtonu w czasie spotkania z polskim ambasadorem Janem Ciechanowskim przekonywał go, iż specjalne zaopatrywanie armii Andersa mogłoby stwarzać wrażenie, że Ameryka chce łączyć pomoc dla Rosji z jakimiś politycznymi zobowiązania z jej strony. Wydawał się też mocno zdziwiony, że Polacy napotykają na trudności ze strony rosyjskiej w tworzeniu swojej armii.
Po powrocie do Londynu zalecał na wiosnę 1942 roku gen. Sikorskiemu podjęcie z Kremlem rokowań w sprawie powojennych granic, zanim Armia Czerwona zacznie odnosić sukcesy na froncie. Będąc przekonany o konieczności polskich ustępstw, nie wierzył, że załatwienie spraw spornych będzie łatwiejsze później niż wcześniej. Równocześnie pocieszał polskiego premiera, iż „nie ma dowodów na to, że nie chce on (Stalin – Godziemba) pozwolić na powstanie niepodległej Polski”.
Po odkryciu przez Niemców grobów polskich oficerów zamordowanych przez Sowietów w Katyniu i zwróceniu się rządu RP do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, przekonywał Sikorskiego, że niezależnie od tego, kto był winnym zbrodni, polska decyzja wywrze „katastrofalne wrażenie w Moskwie”.
Rozmowa z sowieckim ambasadorem Bogomołowem, który zapewniał, iż Związek Sowiecki nalegając na istnienie przyjaznych rządów w Europie Środkowej, nie ma żądań terytorialnych w tym regionie wychodzących poza „historyczne” granice rosyjskie, utwierdziła Harrimana w przekonaniu o celowości podjęcia negocjacji polsko-sowieckich.
Na jesieni 1943 roku został mianowany przez Roosevelta nowym amerykańskim ambasadorem w Moskwie. W tym charakterze uczestniczył w październiku 1943 roku w konferencji moskiewskiej ministrów spraw zagranicznych Wielkiej Trójki. Podczas gdy amerykański sekretarza stanu Cordell Hull uważał konferencję za wieki sukces, między innymi dlatego, że Sowieci nie poruszyli sprawy granicy z Polską, Harriman był bardziej sceptyczny, słusznie wskazując, iż brak podniesienia sprawy polskiej oznaczało, iż uważali sprawę granic za przesądzoną. W telegramie do prezydenta podkreślał, iż „zagadnienie polskie jest jeszcze trudniejsze niż myśleliśmy”, a Rosjanie są zdecydowani podporządkować sobie mniejsze kraje „i sądzą, że przyjdzie im to łatwiej, jeśli będą one podzielone”. Trafnie zakładał, iż ideologia komunistyczna „okaże się być jedynym sposobem ustalenia takiego rodzaju stosunków z pogranicznymi państwami na zachodzie do jakiego Sowieci dążą”.
W przeddzień konferencji w Teheranie ostrzegał Roosevelta, że sprawa Polski zostanie przegrana, jeśli prezydent nie podniesie jej podczas obrad. Ambasador uważał, iż z chwilą gdy Armia Czerwona zajmie ziemie Polski, będzie już za późno za jakiekolwiek rokowania. Amerykański prezydent nie zamierzał jednak walczyć o Polskę i w czasie konferencji zasadniczo zgodził się na żądania Stalina, zastrzegając jedynie, iż nie może zająć tego stanowiska publicznie z uwagi na zbliżające się wybory prezydenckie.
W połowie stycznia 1944 roku w wywiadzie dla New York Times’a Harriman oświadczył, iż Sowieci nie mają zaufania do polskiego rządu w Londynie, a „patrząc na to z ich punktu widzenia, ta nieufność jest zrozumiała”. Wyraził też sceptycyzm co do planu skomunizowania Polski, podkreślając, że „Sowiety pragną takiego załatwienia spraw graniczących z nimi państw, aby osiągnąć maksimum możliwej harmonii z Polską. Myślę, że doszli oni do przekonania, że nie ustalą oni takiego stosunku z tą grupą w Londynie”. Zastanawiająca niekonsekwencja – Moskwa – jego zdaniem - nie chciała narzucić Polsce marionetkowego rządu, jednocześnie nie zamierzała porozumiewać się z rządem RP. Kto miał więc być „właściwym” partnerem dla Stalina?
Nie uwzględniając faktu, iż Polskie Państwo Podziemne w pełni uznawało rząd RP w Londynie, liczył na „realizm” Polaków w kraju. Jego zdaniem rząd RP była to „głównie grupa arystokratów, pragnących aby Amerykanie i Brytyjczycy przywrócili im ich pozycję, ich dobra ziemskie i feudalistyczny system, istniejący przed i po ostatniej wojnie”. Ta jego opinia ukazywała ogrom jego niewiedzy o rządzie Polski. Mikołajczyk, Kwapiński, Stańczyk, Strasburger, Grosfeld – jako przedstawiciele polskiej arystokracji? To zupełna groteska.
W depeszy do prezydenta dowodził, iż w rozmowach z Polakami należy wyraźnie określić granice zainteresowania USA sprawą polską. Broniąc polityki Moskwy wskazywał, iż Sowiety postępują zgodnie z postanowieniami konferencji w Moskwie i Teheranie. W konkluzji stwierdzał, iż „nie wydaje mi się, abyśmy mieli jakikolwiek interes w popieraniu czegoś takiego (rządu RP – Godziemba)”.
W rozmowie z Churchillem w maju 1944 roku nalegał na zmianę składu rządu RP, co było zgodne z ówczesną linią Kremla. Był więc nadal ambasadorem USA w Moskwie czy już ambasadorem sprawy sowieckiej?
Dopiero haniebne postępowanie Sowietów wobec Powstania Warszawskiego niszczyło na pewien czas jego przekonanie o „kompromisowej” polityce Kremla. Przekonany o politycznych przyczynach wstrzymania sowieckiej ofensywy pod Warszawą w depeszy do Departamentu Stanu sugerował, iż „z chwilą gdy społeczeństwo amerykańskie zda sobie w pełni sprawę z faktów, nastąpią poważne reperkusje wśród opinii publicznej w Stanach Zjednoczonych do Związku Sowieckiego, rzutujące na wiarę i nadzieję co do szans powojennej współpracy”. Jednocześnie domagał się interwencji Waszyngtonu u Stalina.
Po zakończeniu Powstania szybko zapomniał o swoim zaniepokojeniu polityką Stalina i powrócił do nakłaniania Polakach do wyrażenia zgody na żądania Sowietów. Zakładał przy tym, iż godząc się na linię Curzona i biorąc udział w reorganizacji rządu RP uda się skłonić Stalina do kompromisu w sprawie przyszłego statusu Polski.
Postanowienia konferencji w Jałcie w sprawie Polski uznał za mało precyzyjne, szczególnie w kwestii utworzenia nowego polskiego rządu. W odróżnieniu od swego współpracownika George’a Kennana, który uważał, że targowanie się z Moskwą do niczego nie prowadzi, gdyż podziała Europy na dwie strefy jest już nieuchronny, Harriman sądził, iż należy zrobić podjąć próbę zapewnienia Polsce „najlepszego statusu”.
Rokowania obu anglosaskich ambasadorów w Moskwie z Mołotowem w sprawie składu nowego rządu polskiego odbywały się w atmosferze zwiększających się szykan sowieckich wobec Ameryki. Harrimanowi odmówiono możliwości skontaktowania się z amerykańskimi jeńcami wojennymi na terenach zajmowanych przez Armię Czerwoną, a Mołotow oskarżał go o sabotowanie postanowień jałtańskich w sprawie polskiej. W depeszach dla Departamentu Stanu domagał się zajęcia twardego stanowiska wobec Moskwy. Na to było jednak już za późno.
Śmierć Roosevelta i objęcie stanowiska prezydenta przez Harry’ego Trumana pozwoliła mu na przejęcie inicjatywy. Poleciał do Waszyngtonu i przekonał nowego prezydenta do przyjęcia bardziej stanowczej polityki wobec Kremla. Uważał, iż używając we właściwy sposób nacisków gospodarczych, ale bez uciekania się do szantażu, można będzie wiele uzyskać od Moskwy.
Z kolei w rozmowie z sekretarzem obrony rozsądnie zauważył, że „czeka nas walka ideologiczna równie zacięta i niebezpieczna jak z faszyzmem i nazizmem”. Jego uwagi na temat groźby komunistycznej agresji, wypowiedziane wobec grupy dziennikarzy, tak oburzyły kilku lewicowców, jak np. Waltera Lippmana, że na znak protestu wyszli z sali.
Po utworzeniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej i wejściu do niego Mikołajczyka, przypuszczał, iż „jeśli będziemy kontynuować przyjazne zainteresowanie sprawami polskimi i będziemy w miarę szczodrzy w stosunkach gospodarczych, istnieje niezła szansa, że rozwój wypadków będzie zadowalający z naszego punktu widzenia”. Równocześnie trafnie zauważył, iż „największą zbrodnią Hitlera jest to, że w następstwie jego poczynań została otwarta brama z Azji do wschodniej Europy”.
W trakcie konferencji w Poczdamie wprowadzał w sprawy polskie nowego ambasadora w Warszawie Arthura Bliss Lane’a, uczulając go na konieczność udzielenia Polsce znacznej pomocy gospodarczej, która winna przyczynić się do „wzmocnienia wpływu USA na polityczną konfigurację w Polsce”.
Po zakończeniu swej misji w Moskwie, przestał interesować się sprawami polskimi, jakkolwiek nalegał na stworzenie amerykańskiej stacji radiowej, której zasięg obejmowałby całą Europę Środkowo-Wschodnią.
Wybrana literatura:
P. Wandycz – Harriman a Polska
W. Harriman, E. Abbel – Special Envoy to Churchill and Stalin 1941-1946
St. Kot – Listy z Rosji do gen. Sikorskiego
J. Ciechanowski – Defeat in Victory
(3)
3 Comments
Szanowny,
26 July, 2016 - 09:00
A co Kolega sądzi o zalinkowanym poniżej tekście PP?
http://bobry7.salon24.pl/709375,hillary-clinton-pamela-churchill-harrima...
Pozdrawiam,
Waldemar Żyszkiewicz
@Waldemar Żyszkiewicz
27 July, 2016 - 10:53
Pański tekst jest ciekawy, gdyż ukazuje kulisy (poprzez historię obyczajową) amerykańskiej polityki w XX w.
Pozdrawiam
Niestety, to nie mój tekst...
27 July, 2016 - 21:56
'sieciowymi śledztwami' blogera o nicku Pink Panther :)
Ta fascynacja tzw. liberalnych elit (nie tylko przecież w USA) Sowietami
ma kilka źródeł. Jednym z nich, dość istotnym, była głęboka penetracja
administracji amerykańskiej oraz wywiadu brytyjskiego przez służby
sowieckie. Dlatego tak potrzebny był później maccarthyzm...
Natomiast jeśli idzie o małżeństwo Harrimanów, to oni (sądząc po owocach)
dość ewidentnie przynależeli do struktur nie tyle 'głębokiego państwa', lecz
raczej 'głębokiej międzynarodówki'.
Ukłony,
Waldemar Żyszkiewicz