Budyń, Maliniak, pacynka czy... mąż stanu?

 |  Written by kemir  |  5
Z  moich skromnych, prywatnych obserwacji wynika, że polskie społeczeństwo dzieli się na tych, co prezydenta Dudę kochają (lubią, szanują) i na tych, co jego nienawidzą (wykpiwają,lekceważą). Osobną zupełnie grupę stanowią ludzie "totalnej opozycji   Targowicy, którzy o Dudzie nie powiedzieliby nic dobrego, nawet gdyby Andrzej Duda okazał się współczesnym królem Midasem i sprawił, że Polska kipiałaby złotem. Pacynka prezesa, jego długopis, Duduś, Budyń, Maliniak -  trzeba przyznać, że radosna "tfurczość" wszelkiej maści hejterów,  jest równie kreatywna, co zdradzająca oznaki skrajnego kretynizmu.

Ostatnio - ku mojemu zdziwieniu graniczącego z szokiem - odkryłem jeszcze jedną grupę "dudowych" ekstremistów,  a mianowicie tych niby "naszych", którym jednak nie przeszkadza nazywać prezydenta kłamcą i oszustem wyborczym - stawianym na równi z takimi tuzami prawdomówności jak np. Bronisław Komorowski czy Donald Tusk. W kontekście tego jednak, co o Dudzie "mówią na mieście", takie oceny należy potraktować jako jednostki chorobowe, chociaż jeszcze nie do końca zdiagnozowane i medycznie opisane. Tak przynajmniej uważam.

No dobrze - generalnie wiadomo, że wyborcy PiS za Dudą stoją i stać będą murem, Targowica i jej zwolennicy wrzeszczeć będą (i bredzić) o Trybunale Stanu dla "marionetki prezia".

A jakim naprawdę jest prezydentem Andrzej Duda?

Zabierając się za napisanie tej notki, założyłem z góry, że o obiektywną ocenę będzie mi niesłychanie trudno, ponieważ - czego nie kryję - jestem wielkim fanem i kibicem Andrzeja Dudy i uważam go za polityka z olbrzymim potencjałem osobowości i charakteru porównywalnym - zachowując proporcje -  z potencjałem Johna Fitzgeralda Kennedy'ego. Oczywiście wszelkie porównania mogą być tylko umowne, chociażby ze względu na zakres sprawowanej władzy, ale "polski Kennedy" jest równie błyskotliwy, równie inteligentny, równie komunikatywny, równie mlody i równie zdeterminowany do zmieniania swojego kraju, co jego wielki amerykański pierwowzór. Nawiasem pisząc,  chyba także równie przystojny, chociaż jako mężczyźnie naprawdę trudno mi to oceniać.

Przykro mi, ale nie będę w tej notce punktował sukcesów i porażek Andrzeja Dudy i uzasadniał dlaczego tak, bo przy okazji rocznicy jego zaprzysiężenia, jest tego wszędzie tyle, co lodu na biegunie. W tych wyliczankach - niekiedy bardzo jałowych niestety - mało kto zwraca uwagę na dwa co najmniej, bardzo istotne aspekty.

Pierwszym jest raczej bezsporny fakt, że Duda jako pierwszy postkomunistyczny prezydent, zasadniczo odmienił "żyrandolowy wizerunek" urzędu głowy państwa, udowadniając, że styl prezydentury nie jest kwestią Konstytucji, ale kwestią energii, dobrej woli i aktywnej determinacji w dążeniu do zmian.

Tak, wiem - a Ś.P Prezydent Lech Kaczyński? Odpowiadam: to nieco inna "bajka" i nie da się jej porównać prezydenturą Dudy. Lechowi Kaczyńskiemu w ramach tuskowej "polityki miłości", stworzono wyjątkowo trudną ścieżkę -  zawsze pod górkę, z finałem w lesie Smoleńskim. I tam też wszelkie porównania się kończą.

 I co z tym żyrandolem? Wypucowany przez Komorowskiego i jego poprzedników zapewne już mocno się zakurzył. Andrzej Duda nie ma czasu na jego odkurzanie, bo z mozołem odbudowuje to, co spartolił sołtys z Chobielina, do spółki ze słońcem Peru i gajowym z Ruskiej Budy. Tak naprawdę to nie kto inny, bo własnie Duda udanie reanimował trupa Grupy Wyszehradzkiej, tworzącej systematycznie równowagę, dla dominującej w Europie "grupy niemieckiej".


Drugą rzeczą o jakiej rzadko się wspomina w kontekście prezydentury Andrzeja Dudy jest jego konsekwencja, budowana w klimacie pokory wobec rzekomej zależności od prezesa PiS i wydarzeń politycznych, kreowanych przez większość sejmową i awanturniczą pseudo opozycję.

Stawiam tezę, że prezydent Andrzej Duda miałby wiekie cojones w przeciwstawieniu się temu, co byłoby sprzeczne z jego wizją Polski i przyjętą przez niego hierarchią wartości - nawet gdyby miał stanąć "W samo poludnie" naprzeciwko Jarosława Kaczyńskiego.

Jeżeli tego dotąd nie robi, to nie dlatego, że jest dlugopisem Jarosława, ale dlatego że:
a) jest głęboko przekonany o słuszności tego, w jaki sposób sprawuje swój urząd.
b) jest zwyczajnie lojalny, wobec środowiska, które jego wypromowało, z zastrzeżeniem, że owa lojalność ma pełne pokrycie w zbieżności poglądów i działaniami z tymi poglądami związanymi.  


Zatem sugeruję porzucić wykreowane przez "przyjazne" media brednie o pacynce i marionetce "prezia". Andrzej Duda na popychadło ani nie wygląda, ani nim nie jest., bo tylko silny i niezwykle inteligentny czlowiek jest w stanie schować do kieszeni osobiste ambicje - a niekiedy urażoną godność. Byłby małym "Maliniakiem" gdyby w obronie swojego ego postawił się "preziowi" w myśl zasady, że "na zlość babci uszy sobie odmrożę"...  Jeszcze raz polecam  przeczytanie ze zrozumieniem wyżej napisanych punktów A i B.

Jest natomiast poza dyskusją, że "Andrzej Musisz" rzucony został z marszu wrzucony na głęboką wodę i wciąż uczy się w niej pływać. Duda objął urząd w czasach niezwykle trudnych, wymagających charyzmatycznego przywództwa i umiejętności zdecydowanego artykułowania politycznych celów. Czas Dudy przypada na okres istotnych przewartościowań, dokonujących się wyraźnie w tych krajach europejskich, które przed laty rzuciły się na głębokie wody projektu o nazwie Unia Europejska w nadziei, że wyznaczony przez Niemcy i Francję kierunek rozwoju tego tworu politycznego pozwoli na szybki rozwój ekonomiczny i awans do klubu zamożnych państw. Widać dziś wyraźnie, jak bardzo owa nadzieja była nadzieją głupich, a awans - iluzoryczny i w gruncie rzeczy oznaczający regres.

Prezydentura Dudy przypada zatem na okres niezwykle burzliwy w dziejach Europy, obdartej z Krzyża i wartości wytyczonych przez Dekalog, chętnej uciekać w ateistyczne i niezwykle niebezpieczne ideologie. Na tym tle widać odradzające się imperialne zakusy Rosji i narastajacy problem islamski, wygenerowany tzw. uchodźcami.

Dziś hasło "Andrzej - musisz" nabiera innego wymiaru: słowo "musisz" oznacza, że prezydent musi  powstrzymać wirus chorej Europy. Musi być zaporą i linią Maginota dla licznych postulatów liberalizacji obyczajowej w Polsce, a równocześnie musi być zdeterminowanym do rozbicia gospodarczego i politycznego status quo III RP, opierającego się na unijnych regulacjach i – absolutnie nie charytatywnym przecież – wsparciu finansowym międzynarodowych instytucji.

Osobiście nie mam wątpliwości, że PAD da radę -  oczywiście nie sam, bo jak kania dżdżu potrzebuje on wsparcia rządu i większości sejmowej. To zresztą temat rzeka, zdecydowanie na inną i - niestety - obszerną notkę. Ale jeszcze bardziej potrzebuje on wsparcia od nas - wyborców PiS i tych Obywateli, którzy - chociaż nie sympatyzują z PiS - są świadomi prezydenckiej roli i zagrożeń dla Polski.

Zatem darujmy sobie wyliczanki, co Andrzej Duda obiecał i co zrobił, a co nie - zwłaszcza przez pryzmat własnych korzyści. Zostawmy to zajęcie maluczkim, głuptasom i totalnym idiotom, chcącym zbudować na tych prymitywnych wyliczankach podwaliny państwa kodziarzy, banksterów i chyba niezaspokojonych erotycznie - feministek. A tytułowe pytanie? Cóż, moja odpowiedż jest w tekście, a dla "nieczytatych" na koniec jest to:

Andrzej - musisz!


 Img.:  PAP / Paweł Supernak

 
5
5 (4)

5 Comments

Obrazek użytkownika max

max
Bardzo miło czytało mi się ten tekst - też, nie ukrywame, jestem wielkim fanem Prezydenta.
Więc ani nie ujmę, anie nie dodam tutaj nic. :)

Natomiast pozwolę sobie odnieść się do jednej sprawy, którą uporczywie starano się nas zbulwersować, a mianowicie nieszczęsnych frankowiczów.

Należę do tej grupy wyborców Andrzeja Dudy, jak się okazuje wcale sporej choć w powyższej kwestii milczącej, dla dobra sprawy - którzy głosowali na aktualnego prezydenta mimo poczynionych przez niego frankowiczom obietnic.
Oczywiście, są to ludzie pokrzywdzeni, ale tyleż przez banki, co przez własną naiwność. Nie chcę używać innych określeń, najłagodniejszym z pokrewnych byłoby... nie, lepiej nie. :)

Jedną tylko rzecz zaznaczę. Obecnie, dawno po tym jak frank został odmrożony i podskoczył, dalej kwota raty za kredyt frankowy jest niższa niż za analogiczny kredyt wziety w złotówkach.

Wnioski niech każdy wyciąga sam.

A co do Prezydenta. Obiecał, a ostatnio projekt zakłada jedynie zwrot kosztów tzw. spreadu (czyli standardowej różnicy między kursem kupna i przedaży waluty), naliczanego sobie przez banki. Przy okazji: bezpośrednio po ogłoszeniu nowego projektu frank spadł, bodajże o 10 groszy, czyli nie tak mało.

Obietnic powinno się dotrzymywać; jestem z tych, co to uważają, że politykom trzeba i warto "patrzeć na ręce". Że mniie się ta akurat obietnica mało podobała, z przyczyn wielu, to inna sprawa. ALe spokojnie, Prezydent ma jeszcze 4 lata czasu - więc bez paniki, wielkich słów o zdradzie, itd ,itp.
Mam wrażenie, że PAD tę obietnicę jednak spełni - co bardzo mi się nie podoba, ale trudno. :)

pozdrawiam serdecznie

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika ro

ro
Mam nadzieję, że dotrzyma! Nie ze względu na mnie, ale na moją koleżankę ze studiów. 
Musiała wziąć, czasem tak bywa. Tylko że w rodzimej walucie nie miała zdolności kredytowej, ale gdy wzięła kwitek, by z nim odejść, "szczęśliwym zbiegiem okoliczności" okazało się, że jest taka waluta, w której może zdolność odzyskać, jak nie przymierzajac Afrodyta dziewictwo.

"kwota raty za kredyt frankowy jest niższa niż za analogiczny kredyt wziety w złotówkach"
 
Nie chodzi o wysokość raty, tylko o taki drobiazg, że po ośmiu latach (96 rat) ma do spłacenia prawie tyle, ile było na początku...

Tak się złożyło, że w 2008 też potrzebowałem kredytu, tylko że moja "zdolność" pozwalała mi grzecznie podziękować Pani Doradczyni za "bardzo korzystną opcję we frankach". [Co to jest kredyt walutowy przekonałem się dekadę wcześniej, gdy kupiłem na raty samochód, w dojczmarkach. Na moim przykładzie chłopaki nauczyły się, że nie należy pozwolić (w umowie) na spłatę kapitału w złotówkach, bo gdy rata z powodu zmiany kursu wzrosła mi o 1/3, zrobiłem sobie debet na koncie (już mogłem) i spłaciłem resztę - drugą połowę kredytu. Pan Doradca nawet nie usiłował ukrywać złości, gdy przyniosłem gotówkę].
Otóż ja swój kredyt złotówkowy, niewiele niższy niż koleżanki, spłaciłem i zapomniałem już dawno. Ale nie wysokość raty miała tu znaczenie, tylko fakt, że ja w złotych miałem malejącą ratę kapitałową, a ona musiała najpierw spłacać odsetki, które ciągle rosły, a kapitał sobie leżał, chociaż nikt tych franków na oczy nie widział.  
W sprawie kredytów we frankach powinna zostać powołana komisja sejmowa, tak jak w sprawie Amber Gold. Zadaniem komisji byłoby sprawdzenie, czy banki udzielające kredytów we frankach, miały w dniu zawierania umowy aktywa w tej walucie...  Tylko tyle.  
 
Obrazek użytkownika max

max
Jak wyglądała (i wygląda) sprawa z kredytami we frankach wiem dobrze - i jaki mechanizm zadziałał.

Współczuję Twojej koleżance, bo trudno tu nie współczuć.
Ale...

Piszesz, że kredyt wziąć musiała. Rozumiem, że gdyby kredytu nie wzięła, to...?
A gdyby wzięła, ale mniejszy, w złotówkach, to...?

***
Mnie przede wszystkim dziwi skala problemu, czyli ilość ludzi, którzy dali się w tę pułapkę złapać. Przecież nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii, wystarczy skojarzyć dwa fakty.
A. Biorę kredyt w obcej walucie, kwota mojej ratu uzależniona jest od kursu tej waluty względem złotówki.
B. Kurs franka może wzrosnąć, wtedy będę płacił więcej.

***
Nie miały aktywów. Ale, zgoda, trzeba by to oficjalnie udowodnić.
 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Obrazek użytkownika ro

ro
Gdyby kredytu nie wzięła, to... musiałaby wyjść ponownie za mąż "za mieszkanie". Z ogłoszenia, bo z miłości to już raczej nie. Ewentualnie wynajmować coś do końca życia.

W złotówkach nie mogła wziąć, "bo nie miała zdolności" - na tym polegała perfidia banksterów, że sugestia nie szła w kierunku:  
-Możemy pani zaproponować mniejszą kwotę kredytu.
Tylko od razu;
- Ale może coś by się dało zrobić we frankach... 
(Ostatnio zagrałem sobie w psychozabawę w necie: takie tam dodawanie liczb; na koniec, po iluś operacjach dodawania, trzeba było pomyśleć: narzędzie i  kolor. Pomyślałem: młotek, brązowy. W następnej odsłonie było: młotek, czerwony).

Zresztą, nie wiem, czy mniejsza kwota by ją urządzała.

Poza tym "Hund begraben" jest nie tyle we wzroście raty (choć oczywiście też), ale w sposobie spłacania - najpierw odsetki, a dopiero potem kapitał. To powinno być prawnie zabronione. 



 
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska

a dopiero potem kapitał. To powinno być prawnie zabronione."

Ja, w taki sposób, ("najpierw odsetki") spłacam, od pięciu lat, pożyczkę w złotówkach (BZ). Otóż gdy byliśmy z Mogensem w podróży - "wyskoczyła" konieczność szybkich płatności podczas trwającej budowy naszego polskiego domu. Szwagier ("wykonawca") wraz z moją Siostrą wzięli pożyczkę w "swoim" banku. Umowa jest tak skonstruowana, że przez dwa lata praktycznie kapitału nie można było spłacać, a ewentualny zwrot całej pożyczki byłby obciążony karą. Po dwu latach spłaciłam odsetki, teraz spłacam kredyt; dług ten, wiadomo - jest honorowy. Jeśli dożyję - spłacę go do końca 2018. Chyba że wcześniej spłaci Mogens, jednak zależy to od wielu "czynników".

W Danii istnieje, oprócz banków, Towarzystwo Kredytowe. Pożyczki są niżej oprocentowane niż bankowe, ale - nie każdy ma "zdolność kredytową". My już np. nie mamy  ! Mlodość nie wieczność!

Pzdr

Więcej notek tego samego Autora:

=>>