Smardze, czyli grzyby

 |  Written by Animela  |  1

Nigdy w życiu nie znalazłam nawet najmniejszego smardza: po prostu w moich rodzinnych stronach one nie rosną - zaś poza krajem lat dziecinnych na grzyby wybieram się obecnie w pełni sezonu, czyli we wrześniu-październiku (w zależności od roku), gdy sezon na smardze już dawno minął.  A ostatnio - smardz. I to nie w lesie, lecz na własnej działce (nie ukrywam, że w takiej właśnie intencji co roku dokupuję korę:) Mam oczywiście nadzieję, że jedynak (który obecnie suszy się na grzejniku) będzie mieć w najbliższej przyszłości liczne towarzystwo :)

Moja rodzina to prawdziwi fanatycy grzybobrania - nawet ci członkowie rodziny, którzy mieszkają na terenach niegrzybowych, odbywają dalekie podróże, aby tylko zapewnić sobie dawkę adrenaliny pod postacią dorodnych zbiorów. Oczywiście, wszyscy lubimy grzyby jeść, i to pod różnymi postaciami, ale samo grzybobranie jest przecież najważniejsze. Od bardzo wczesnego dzieciństwa nie było dla mnie zbyt wczesnej godziny, aby wstać na polowanie grzybowe - a śp. tata był w zbieraniu grzybów, podobnie jak w wielu innych rzeczach, prawdziwym mistrzem: takim, który las i w ogóle przyrodę kochał nade wszystko (bodaj czy nie bardziej niż śp. mamę i nas, córki :) Matka ojca, która nigdy w życiu nie pracowała zawodowo, zaszczepiła tę miłość wszystkim swoim dzieciom - a miała co szczepić! Do dziś pamiętam spacery z babcią po lesie i łąkach (o różnych porach dnia), kiedy tak sobie, mimochodem, przekazywała nam wiedzę o grzybach i roślinach leczniczych: nie uznawała leków przeciwbólowych czy tam antygrypowych. Wszystkie wnuki, podobnie jak wcześniej dzieci, leczyła przy pomocy syropu z młodych pędów sosny, herbatą z kwiatów lipy, sokiem malinowym czy miksturą równie ohydną, co skuteczną, czyli gorącym mlekiem (od krowy oczywiście) z czosnkiem i miodem. Jejku, jakie to było wstrętne - ale też jak szybko stawiało na nogi!

A migreny babcia leczyła za pomocą liści podbiału. Ponoć skutecznie ...

No i o grzybach też babcia opowiadała tak, że słuchało się tego jak najlepszej bajki. W terenie, czyli w środowisku naturalnym ...nic tedy dziwnego, że szybko nauczyłam się, że osaki najchętniej rosną koło brzóz, maślaki w młodnikach sosnowych, a rydze - najczęściej w pobliżu modrzewi. Kurki upodobały sobie lasy świerkowo-brzozowe, ucho bzowe rośnie cały rok na czarnym bzie, zaś podgrzybki w starych lasach sosnowych, ale dopiero wtedy, gdy robi się chłodno:)

Ostatnie lata dla grzybowych maniaków nie były łaskawe, mam jednak przeczucie, że tegoroczne lato okaże się raczej chłodne i wilgotne, co pozwoli mi się nacieszyć jedną z ulubionych rozrywek :)

P.s. Jedną z kilku ukochanych potraw w mojej rodzinie był rodzaj gulaszu z mieszanych grzybów: im bardziej różnorodny zestaw, tym danie smaczniejsze. Na maśle szkliło się pokrojoną drobno cebulę, a do tego dodawało się duuuużo umytych i pokrojonych prawdziwków, kurek, gołąbków zielonych, osaków, koźlarzy ... po prostu, co wpadło do koszyka! Dusiło się to długo na małym ogniu, we własnym sosie (z dodatkiem soli i pęczka natki pietruszki lub choćby kawałka korzenia selera) do całkowitej miękkości, a wówczas dodawało się sporo dobrej, kwaśnej śmietany i pieprzu oraz drobno posiekanej natki pietruszki (można też dodać troszkę szczypiorku). Danie to podawało się z ziemniakami - młodymi (bo to przecież ten czas), z dodatkiem zielonego koperku.

Barbarzyńcy jadali to z pieczywem, ale to był margines: ludzie, którym nie chciało się obrać i ugotować ziemniaków, więc szli na skróty!
5
5 (3)

1 Comments

Więcej notek tego samego Autora:

=>>