Zdradziecki cios (2)

 |  Written by Godziemba  |  2
Ugrupowanie gen. Orlik-Rückemanna najdłużej walczyło z sowieckimi agresorami w 1939 roku.
 
        Jednostki sowieckie, które dokonały agresji na Polskę otrzymały rozkaz jak najszybszego uchwycenia ważnych obiektów militarnych w głębi polskiej obrony. W tym celu wydzielono tzw. grupy ruchome (uderzeniowe). Trzy grupy ruchome Frontu Białoruskiego (dzierżyńska, mińska i połocka) otrzymały zadanie opanowania Wilna (poprzez Święciany i Michaliszki), Grodna i Białegostoku (poprzez Wołkowysk). Cztery grupy ruchome Frontu Ukraińskiego (15 korpus, szepietowska, wołoczyska i kamieniecko-podolska), po uchwyceniu w ciągu pierwszych trzech dni agresji rubieży Kowel-Włodzimierz Wołyński-Sokal, miały wyjść na linię rzeki San. Za nimi postępować miały podporządkowane operacyjnie na czas kampanii dowództwu Armii Czerwonej pograniczne oddziały NKWD, likwidując według wcześniej przygotowanych list osoby uznane za elementy antysowieckie, mogące utrudnić trwałe umocnienie się na zdobytych terenach. Dopiero za nimi do Polski miały wkroczyć podstawowe siły obu frontów.
 
           Na wschodnich terenach Polski w okresie pokoju stacjonowało ponad 1/3 sił piechoty i połowa jednostek kawalerii. W obliczu wojny z Niemcami przerzucono na zachód zdecydowaną większość jednostek stacjonujących na wschodzie, w efekcie większość istniejących umocnień na granicy wschodniej nie została, poza odcinkiem „Sarny”, obsadzona przez polskie załogi.
 
            W drugim tygodniu wojny z Niemcami na tzw. przedmoście rumuńskie zaczęto kierować jednostki nieuwikłane w walkę z Niemcami, przede wszystkim nieliczne osłonowe i słabo uzbrojone poddziały z ośrodków zapasowych, zlokalizowanych na Grodzieńszczyźnie, Wileńszczyźnie  i Nowogródczyźnie.
 
            W efekcie tych przesunięć na północno-wschodnich terenach Polski nie było w zasadzie pełnowartościowych jednostek wojskowych, lecz jedynie niewielkie poddziały nieuzbrojonych rezerwistów w ośrodkach zapasowych oraz żołnierze napływający z rozbitych oddziałów frontowych. 
 
            Granicy wschodniej strzegło 20 batalionów KOP, w których znaczny procent stanowili rezerwiści, gdyż liczne poddziały KOP zostały przed 1 września przerzucone na zachód. KOP przekazał także całą artylerię polową i większość broni maszynowej jednostkom operacyjnym.
 
              Nim nastał świt 17 września 1939 roku wiele polskich strażnic KOP zostało zniszczonych przez sowieckich dywersantów i pograniczników.
 
            Po agresji sowieckiej gen. Orlik-Rückemann, dowódca Korpusu Ochrony Pogranicza bez wahania zarządził stawianie oporu przez podległych mu żołnierzy.
      
           Najgwałtowniejsze walki toczyły się na odcinku zajmowanym przez Baon Forteczny KOP Sarny, który liczył prawie 4000 żołnierzy. Większość jego sił znajdowała się w nowoczesnych fortyfikacjach betonowych, zwanych nieformalnie „linią Sosnkowskiego” . Gen. Sosnkowski był długoletnim Inspektorem Armii „Polesie” i inicjatorem a następnie nadzorował budowę fortyfikacji na Polesiu i Wołyniu. Jakkolwiek umocnienia „linii Sosnkowskiego” zostały latem 1939 roku ogołocone z różnych elementów na rzecz budowanych w pośpiechu fortyfikacji na granicy z Niemcami, niemniej bunkry były silnie obsadzone.
 
           W momencie agresji sowieckiej ww. baon (jak i cały pułk KOP Sarny) dowodzony przez ówczesnego ppłk. Nikodema Sulika (późniejszego generała i dowódcy 5 Dywizji Strzelców Kresowych w II Korpusie gen. Andersa) był w trakcie załadunku na wagony w celu przejazdu na południe od Lwowa. Natychmiast po otrzymaniu informacji o ataku sowieckim ppłk. Sulik polecił swym żołnierzom powrócić do dopiero co opuszczonych fortyfikacji. Jednocześnie podporządkował baon karabinów maszynowych, baon z 76 pp, dwa dyony artylerii oraz świetnie uzbrojony pociąg pancerny nr 51.
    
        Począwszy od 18 września Sowieci wysyłali coraz większe siły przeciwko żołnierzom ppłk. Sulika, którzy jednak trwali na swych posterunkach, opierając kolejne ataki bolszewików. „Powiadomiłem dowódcę kompanii – wspominał jeden z żołnierzy – o sytuacji na przedpolu i otworzyłem ogień najpierw krótkimi seriami, a potem ogniem ciągłym. Obserwując działanie ogniowe, widziałem kładących się żołnierzy sowieckich i zamieszanie w ich kolumnach. Moje dwa cekaemy, prowadząc ogień ciągły, skutecznie szczerbiły sowiecką kolumną, która (o dziwo) nie przerwała marszu. Od kolumny odłączył się mały oddział i zaczął posuwać się w moim kierunku. Po dojściu do pola całkowitego rażenia został dosłownie skoszony przez ogień cekaemów. Odezwało się działo sąsiedniej placówki – ogień artyleryjski uczynił straszliwe spustoszenie w sowieckich szeregach”.  Takie „beztroskie” postępowanie sowieckich sołdatów było charakterystyczne na całym odcinku obrony KOP Sarny. Najprawdopodobniej sowieccy żołnierze przed atakiem pojeni byli spirytusem, przez co byli tacy „odważni”.
 
        Pomimo ponoszonych dużych strat Sowieci kierowali coraz to nowe oddziały na polskie umocnienia. Wieczorem 19 września Sowieci rozpoczynają „barykadowanie szczelin (polskich bunkrów – Godziemba) przez nanoszenie materiału chroniącego go od rażenia pocisków – tworząc jak gdyby barykadę. Obrońcy przeczuwając, że powstanie takiej barykady przed samym wylotem lufy w zasadzie zlikwiduje ich wysiłek obrony odcinka – prowadzą bardzo intensywny ogień, zadając przez to wielkie straty oblegającym. Ogień ten powoduje, że nieprzyjaciel osłania bardzo starannie pracujących, przykrywając ich ogniem z działek czołgów, trafiając bardzo często w szczeliny i zadając naszym ludziom duże straty”.
    
          W tym samym czasie pociąg pancerny nr 51, dowodzony przez kpt. Zdzisława Rokossowskiego,  w dniu 18 września rozbił pod Równem kolumnę sowieckich samochodów ciężarowych , samochodów pancernych oraz ciągników gąsiennicowych. W następnych dwóch dniach wspierał swymi działami polską obronę,  ostrzeliwując jednocześnie sowieckie samoloty. W dniu 23 września został uszkodzony podczas nalotu kilkudziesięciu bombowców sowieckich. W tej sytuacji dowódca pociągu polecił jego zniszczenie, a sam z większością załogi dołączył do gen. Rückemanna.
 
            W nocy z 19 na 20 września sowieccy żołnierze przełamali polskie umocnienia na odcinku kompanii fortecznej „Tynne”, której dowódca ppor. Bołbot zginął ze swoimi żołnierzami w rozbitym bunkrze. Zagrożony odcięciem od południa i północy, ppłk. Sulik podjął decyzję o wycofaniu się z rejonu Sarn. Następnego dnia wraz ze swymi żołnierzami przybył do Morocznej, gdzie mieściła się siedziba gen. Rückemanna. W tej samej miejscowości kwaterę miał także komandor Witold Zajączkowski, dowódca Flotylli Pińskiej, dowodzący dwoma batalionami speszonymi marynarzy z Flotylli.
    
          Nie wszystkim marynarzom udało się przedostać ze swoim dowódcom. Grupa polskich marynarzy została otoczona w dniu 18 września pod Mokranami przez oddział sowiecki, który następnie rozstrzelał wszystkich oficerów i podoficerów w pobliskim lesie. Zamordowani zostali między innymi: kpt Edmund Jodkowski, kpt. Narcyz Małuszyński i kmdr ppor. Mieczysław Siekuczewski.
 
            20 września 1939 roku grupa ppłk. Nikodema Sulika wycofała się w doskonałym porządku i połączyła z resztą ugrupowania gen. Rückemanna, które w tym momencie liczyło ponad 7 tyś, żołnierzy.
 
            28 września drogę ugrupowaniu zagrodziła w okolicy Szacka sowiecka piechota, wsparta przez kilkadziesiąt czołgów. Walka rozpoczęła się około godziny 8.00. „Nastał ładny, słoneczny dzień, widoczność bardzo dobra. – wspominał mjr Żurowski – Przed nami ogromna dolina podmokła, gdzieniegdzie tylko porośnięta niskimi krzakami. (…) I nagle od Szacka słychać warkot silników, a na grobli pokazują się kolejno co 10-15 metrów czołgi nieprzyjaciela”.  Kolumna sowieckich czołgów została dopuszczona do lizjery lasu, gdzie została ostrzelana przez polskie działka przeciwpancerne, które zniszczyły 8 czołgów oraz kilka ciężarówek z sowiecką piechotą. „Sowietów ogarnęła panika. – dalej wspomina mjr Żurowski – Podczas gdy czołgi znajdujące się pod bezpośrednim ogniem polskim usiłowały na próżno zawrócić na wąskiej grobli, niektóre następne szły naprzód, co doprowadziło do całkowitego zatarasowania grobli. (…) Sowieci, ci jeszcze żywi, wyskakują z czołgów, rozbiegają się po łące (…). Jednocześnie nasza piechota ruszyła do natarcia tak energicznie, że nie było takiej siły, aby ją zatrzymać”. Do niewoli wzięto ponad 150 sowieckich żołnierzy.
   
            Następnie polski batalion, wsparty ogniem własnej artylerii, uderzył na broniony przez Sowietów Szack, opanowując miejscowość około godziny 12.00. Po dwóch godzinach Sowieci rzucili do walki dwa kolejne bataliony piechoty oraz kilka baterii artylerii i moździerzy. „Dowódcy sowieccy – wspomina kpt. Garlicki – stale pchają ludzi naprzód, stale bez skutku, a naszym ogniu ponoszą olbrzymie straty”. Gen. Rückemann polecił dowódcy brygady KOP Polesie płk. Różyckiemu uderzenie w kierunku południowo-zachodnim w celu oskrzydlenia Sowietów nacierających na Szack. Pomimo kilkugodzinnego opóźnienia operacji odrzucono nieprzyjaciela od miasta, umożliwiając jednocześnie reszcie oddziałów polskiego ugrupowania przeprawę w nocy przez Bug.
   
           W czasie walk o Szack oddziały sowieckiej 51 dywizji zmechanizowanej utraciły kilkanaście czołgów oraz kilkuset żołnierzy. Straty polskie wyniosły kilkudziesięciu zabitych i rannych.
 
            W odwecie w dniu 29 września 1939 roku Sowieci zamordowali pod Szackiem grupę kilkudziesięciu polskich oficerów, wziętych wcześniej do niewoli.
    
           Zwycięska bitwa umożliwiła przejście polskim oddziałom na Podlasie. Po wielodniowym marszu i ciągłych walkach liczebność grupy gen. Rückemanna stopniała do 3000 żołnierzy.
 
           W nocy 1 października 1939 roku przy przekraczaniu szosy Włodawa-Trawniki na polskie oddziały uderzyły sowieckie czołgi. Atak został odparty, a Sowieci utracili 6 czołgów. Ppłk. Sulikowi nie udało się jednak poderwać swoich żołnierzy do ataku. W meldunku do dowódcy wskazał, iż jego żołnierze są całkowicie wyczerpani, brakuje im amunicji, stany poddziałów są mocni zredukowane. „Obawia się, czy potrafi odeprzeć jeszcze jeden zdecydowany atak” – relacjonował dowódca KOP.
   
            W tych warunkach gen. Rückemann podjął o godzinie 11.00 w dniu 1 października 1939 roku pod Wytycznem decyzję o zakończeniu walki
   
            Ogółem w czasie swojej epopei grupa gen. Rückemann pokonała prawie 450 kilometrów, niszcząc w wieku potyczkach i dwóch bitwach (pod Szackiem i pod Wytycznem) kilkadziesiąt sowieckich czołgów oraz zabijając kilkuset sowieckich żołnierzy. Walki jego ugrupowania stanowiły najbardziej planową i długotrwałą polską operację przeciwko sowieckim agresorom w 1939 roku.
 
CDN.
5
5 (2)

2 Comments

Obrazek użytkownika stronnik

stronnik
Boli tym bardziej, że są to tak mało znane i rozpopularyzowane fakty. A przecież ci bohaterowie, obrońcy polskiej ziemi, powinni już dawno mieć swoje pomniki, ich ciała być pochowane w godny sposób, a ich walka, ich los znane na pamięć przez pokolenia wychowane w naszej Polsce. Minister Gliński wspiera hojną ręką różnych obcych kulurowo a o popularyzacji naszej tragicznej, ale jakże bohaterskiej walce z agresorami i czerwoną zarazą nie pamięta. Gdy czytam te opowiadania, przed oczami otwoera się panorama obrazów i postaci niczym film. To są niemal gotowe scenariusze do nakręcenia krótkich filmików, które nie zmęczą, ale zaprowadzą ład i porządek w głowach młodych ludzi. To są epopeje godne wielkich produkcji, pokazujących walkę, ale też waleczność i prawdę o nas, ale i o wrogu. Wrogu który nadal tam jest i tylko czeka okazji. Jakże przykre jest stwierdzić, że Polska, mimo tylu lat i tylu słów o uznaniu dla walki tych ludzi, nie zrobiła dotąd niemal nic, by pokazać jak wielkimi byli bohaterami i jak nędznymi byli agresorzy. Nic dziwnego, że wróg wykorzystuje sytuację, wpychając swoją narrację, swoją wizję. Zmarnowane pięć lat na budowę prawdziwej Polski, sięgającej korzeniami do tamtej, którą już tak nieiwelu pamięta z własnych przeżyć.

Czy w dzisiejszym programie nauczania historii w szkolach jest choćby wzmianka o tych dowódcach? O tych bohaterach?

Dziękuję, ale muszę napisać, że jest mi gożko. Bo świadomość niedostatków, wynikających z obojętności, bo nie braku pieniędzy powoduje poczucie przegranej, poczucie wybrakowania naszego kraju. Bo co oznacza uporczywy brak energicznego tworzenia polityki historycznej? Jesteśmy nadal ubożsi o realizację naszej dumy narodowej w tych dziedzinach w których w innych krajach ludzie nie mają najmniejszych wątpliwości kim są, kim byli ich przodkowie i z kim i o co walczyli. 
Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
Mam podobne odczucia, stąd też staram się choć pisać o tych wydarzeniach.

Pozdrawiam

Więcej notek tego samego Autora:

=>>