Zabójca zdrajców (1)

 |  Written by Godziemba  |  4
W końcu marca 1925 roku policjant Józef Muraszko śmiertelnie ranił dwóch sowieckich agentów, którzy mieli zostać wymienieni na polskich więźniów.
 
    W  południe 29  marca 1925  roku starszy przodownik Urzędu Śledczego Komendy Powiatowej w  Stołpcach Józef Muraszko przyjechał konno z  dwoma posterunkowymi na komisariat, aby złożyć meldunek o  przemieszczaniu się w  pobliskich wsiach bolszewickich dywersantów.
 
    Na posterunku dowiedział się od dyżurnego aspiranta, że za pół godziny przyjedzie specjalny pociąg z  Warszawy wiozący b. oficerów WP Walerego Bagińskiego i Antoniego Wieczorkiewicza, skazanych na karę śmierci za zamachy terrorystyczne, zrealizowane na polecenie Moskwy. Na wniosek szefa sejmowej komisji  Adama Pragiera prezydent Wojciechowski skorzystał z prawa łaski i wyroki śmierci zamienił na dożywocie. W dniu 11 marca 1925 roku Rada Ministrów podjęła uchwałę o wymianie więźniów między Polską a  Rosją bolszewicką, na mocy której zgodzono się na wymianę Bagińskiego i  Wieczorkiewicza –  pragnących przyjąć sowieckie obywatelstwo, na aresztowanych przez sowietów księdza Bolesława Ussasa (polskiego eksperta w  mieszanej komisji reewakuacyjnej) oraz Józefa Łaszewicza (sekretarza b. Konsulatu Generalnego RP w  Tyflisie, którym Sowieci wytoczyli procesy karne. Wymiany miano dokonać na granicznej stacji w Kołosowie.
 
    Muraszko udał się na stację do granicznego Kołosowa. Mimo, iż informacja o terminie wymiany została utajniona, na dworcu zgromadziło się kilku gapiów, złorzeczących, że rząd polski oddaje Sowietom zdrajców,  których należało rozstrzelać. Muraszko podzielał tę opinię. Fala krwi uderzyła mu do głowy, gdy zobaczył konwojowanych w oknie wagonu. Uśmiechali się ironicznie, a Bagiński miał na sobie wojskową kurtkę z miniaturką krzyża Virtuti Militari. Nie namyślając się wskoczył do wagonu i strzelił do obu zdrajców.
 
    Następnie oddał broń i pozwolił się aresztować.  „Sprzedali swoje państwo – powiedział -  i teraz odjeżdżają do naszych wrogów po najwyższe godności. I jeszcze śmią patrzeć ze wzgardą na nas, co w nędzy i krwawym trudzie służymy Polsce, choć nigdy niczego prócz marnej śmierci w tej służbie się nie doczekamy. A nasz rząd wysyła ich po nagrodę, aby mogli kiedyś przyjść do Polski na czele czerwonych dywizji”.
 
    Pociąg został cofnięty do Stołpców, gdzie na peronie czekał już lekarz. Ranni zmarli w  drodze do szpitala. Po przeprowadzeniu wstępnego dochodzenia zabójca przewieziony do Wilna i osadzony w więzieniu na Łukiszkach. Po zakończeniu śledztwa 3 lipca 1925 roku do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko niemu.
 
     W związku z zabójstwem obu oficerów – napisał prof. Wojciech Materski w książce „Pobocza dyplomacji” – przetoczyła się nie tylko przez prasę sowiecką, ale też europejską prasę komunistyczną szeroka fala materiałów protestacyjnych. Atakowano państwo polskie za „wojujący antysowietyzm”. W sowieckich zakładach pracy, szkołach i instytucjach kulturalno-oświatowych organizowano masówki, uchwalano rezolucje i apele.
 
    Józef Muraszko stanął przed Sądem Okręgowym w Nowogródku pod zarzutem zabójstwa popełnionego z premedytacją. Dodatkowo wdowy po zamordowanych zażądały tytułem odszkodowania za straty moralne i materialne 7400 złotych. 
 
     Oskarżony nie przyznał się do rozmyślnego popełnienia zabójstwa, twierdząc, że gdyby je planował, nie pozostawałby do południa w odległych o  kilkanaście kilometrów od Stołpców  Kuczkunach, narażając się na spóźnienie na pociąg wiozących zdrajców.  Jednocześnie oświadczył, iż decyzję o wymianie uznał za głęboko niesprawiedliwą i niebezpieczną – „polski rząd hodował w ten sposób na swoją zgubę szpiegów”.  „Do bolszewików czuję nienawiść od dawna –  wyznał –  gdyż walcząc w  roku 1917 w  szeregach „białych”, widziałem gwałty i rozboje „czerwonych” na niewinnej ludności cywilnej. Jako żołnierz korpusu generała Dowbora-Muśnickiego chodziłem na wywiady. Na moich oczach bolszewicy mordowali schwytanych żołnierzy polskich. Dlatego po rozwiązaniu korpusu zaciągnąłem się jako ochotnik do regularnych już wtedy wojsk polskich i z własnej woli wstąpiłem do policji na Kresach, bo tam było najwięcej bolszewickich band. Chciałem ich dopaść, zabić”.
 
    Na stacji granicznej obserwował twarze obu zdrajców. „Widziałem, z jaką pogardą patrzą na otoczenie, - zeznał  - jak się cieszą, że za chwilę będą wśród swoich.  Niedoczekanie wasze – ta myśl drążyła mi mózg jak świder. Przysunąłem się bliżej konwojowanych, bo miałem ochotę chwycić ich za głowy i uderzyć jedną o drugą. Wtedy poczułem w  kieszeni pistolet. Strzeliłem nie celując, jakby w omroczeniu i do dziś nie mogę sobie przypomnieć, co było dalej”.
 
      Na pytanie sędziego czy żałuje swego czynu zdecydowanie powiedział: „ Nie. Zabiłem wrogów swej ojczyzny; zemściłem się za wszystkie krzywdy, wyrządzone przez nich Polsce. Jako Polak i  katolik nie mogłem postąpić inaczej”.
 
    Wielu świadków charakteryzowało oskarżonego jako gorliwego patriotę. Ksiądz Antoni Kuklewicz, który poznał się z  Muraszką w 1920 roku, gdy był proboszczem w powiecie sejneńskim, widział, z jakim poświęceniem i energią organizował partyzanckie oddziały dla obrony granic Polski. Świadek słyszał wówczas z  ust Muraszki, że nie jest Polakiem ten, kto nie potrafi w każdej chwili umrzeć za swoją ojczyznę.
 
    Jego zwierzchnicy z policji uważali go za dobrego, ofiarnego funkcjonariusza, ale nienadającego się do awansu ze względu na brak psychicznej równowagi. Bronisław Borowski, kierownik oddziału gospodarczego Komendy Powiatowej w Stołpcach, zeznał, że na kilka dni przed zabójstwem Bagińskiego i  Wieczorkiewicza Muraszko przyszedł do niego z „Kurierem Porannym” i wileńskim „Słowem” w ręku – były w nich artykuły krytykujące wymianę więźniów między Polską a Sowietami. „Oskarżony był bardzo zdenerwowany – wspominał świadek  – Chodził po korytarzu i  coś mamrotał do siebie. Nie dziwiliśmy się jego oburzeniu, nam też to się nie podobało, ale nie wtrącamy się do wielkiej polityki. Tu na granicy mamy inne zadania. Muraszko żył wymianą zakładników”.
 
    Jak zeznał starszy przodownik policji w  Baranowiczach Edward Myszkowski, który spacerował z  oskarżonym po peronie w  oczekiwaniu na pociąg z  więźniami, jego młodszy kolega nieustannie drążył temat terrorystycznych zamachów bombowych, o  co oskarżano Bagińskiego i Wieczorkiewicza. „Nazywał ich nikczemnikami. A  jednocześnie oburzał się na wymianę, uważając ją ze bezcelową ze względu na to, że w Rosji, aby mieć pretekst do wyciągnięcia z  polskich więzień swoich szpiegów i dywersantów, aresztuje się niewinnych Polaków”.
 
     Wszyscy świadkowie stanowczo zaprzeczali sugestii prokuratora, że oskarżony dopuścił się zabójstwa z czyjegoś polecenia. Muraszko od miesięcy nie opuszczał okolic swego posterunku, czatując na bandytów zza wschodniej granicy.
 
 
CDN.
 
5
5 (3)

4 Comments

Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Dziś - nikt już takim nie zagraża.
"...A nasz rząd wysyła ich po nagrodę, aby mogli kiedyś przyjść do Polski na czele czerwonych dywizji”.
To, co powiedział wówczas Muraszko, było niestety wizją, która w krótkim czasie miała się spełnić.
Mam nadzieję, że znalazł On, w swoim czasie, sprawiedliwego obrońcę.
Nie znałam tej historii, odczuwam wielkie współczucie dla tego policjanta-Polaka, ale też przez chwilę pomyślałam, że może należało zdrajców puścić do Sowietów, aby w ramach "czystek" - Stalin mógł się z nimi "uporać", zapewne w roku 1937.
Dziękuję serdcznie - za kolejną "dawkę" historii najnowszej.

Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy, 
Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
Muraszko nie jest jednak wzorem do naśladowania, o czym wspominam w cz. 2.

Tym niemniej zgadzam się - Polska ma nadal problem zdrajców.

Pozdrawiam
Obrazek użytkownika katarzyna.tarnawska

katarzyna.tarnawska
Dla mnie m.in. tragiczna, w tym wszystkim, jest historia X. Ussasa, który uciekł z sowieckiej niewoli, a nasze (polskie!) władze ponownie wydały go bolszewikom - takie były "politycznie poprawne" w owych czasach. Nie wiem, jak potoczyły się jego dalsze losy. A czy Józef Łaszewicz nie został zabity przez Sowietów? 
Muraszko jest również postacią tragiczną - nienawiść zatruła mu serce i umysł. Nie spotkał na swojej drodze nikogo, kto byłby w stanie "wyprowadzić go" z obłędnego kręgu nienawiści, uwolnić go, wyzwolić z tego piekła. Kto powinien był przekazać mu, że zwycięsko walczyć może wówczas, gdy przestanie nienawidzieć wroga. Że walka to w pewnych warunkach tragiczny obowiązek, a emocje muszą podlegać rozumowi.
Równocześnie - czy zawsze musimy być rycerscy - wobec morderców, zbrodniarzy, ludzi, państw i narodów bez honoru i zasad moralnych?
Przypomina mi się w związku z tym historia francuskiego oficera, który jako pruski więzień, podczas wojny prusko-francuskiej, chyba pod koniec XVIII wieku, trafił do twierdzy kłodzkiej. Zwrócił się wówczas do komendanta twierdzy o prawo wychodzenia na donżon, bo warunki więzienne są nadzwyczaj deprymujące. Komendant - Prusak - zażądał od Francuza oficerskiego słowa honoru, którym ten miał zaręczyć, że nie ucieknie. Francuz uciekł bardzo szybko, pozostawiając list, w którym informował, że ucieka, ponieważ słowo honoru zobowiązuje go do honorowego postępowania wobec ludzi honoru, a Prusacy nimi nie są.
Co do Moskali - en masse - wiadomo, że ludźmi honoru nie są, jednak silniejszych - nikt o honor nie pyta. Jak pozostać, w kontaktach z silniejszymi i podłymi, czystym jak gołąb a przebiegłym - jak wąż?
A czy to nie Ty, Godziembo, opisywałeś historię mordercy Petlury, którego francuski sąd uwolnił od jakiejkolwiek kary, na podstawie fałszywych i emocjonalnych "argumentów" obrony. Mordercę opłacili wówczas Sowieci, obronę - chyba też, w tym najprawdopodobniej - Paula Langevin'a (tego "od Marii").
Serdecznie pozdrawiam,
Obrazek użytkownika Godziemba

Godziemba
Zazwyczaj nic w historii (jak i w  życiu) nie jest jednoznacznie białe lub czarne.

Tak, napisałem ten tekst o Petlurze. Proces jego mordercy był od początku jedną wielką sowiecką mistyfikacją.

Pozdrawiam

Więcej notek tego samego Autora:

=>>