Perspektywy wojny w Ukrainie

 |  Written by alchymista  |  1

Powiem kilka rzeczy strasznych i brutalnych, które przeczą słowu „perspektywa”. Bo przecież używamy tego słowa na ogół w kontekście optymistycznym.

Od samego początku tej wojny nasi kochani sojusznicy zarzekają się, że nie chcą eskalacji konfliktu i stosownie do tej deklaracji udzielają Ukrainie pomocy kropelkowej. Takiej tylko, by podtrzymać opór i maksymalnie osłabić rosjan. Inaczej mówiąc, by wojna była toczona nie o zwycięstwo, ale o wyczerpanie.

Niestety, następuje wyczerpanie obu stron konfliktu, a zwłaszcza Ukrainy. Jako kraj cywilizowany Ukraina traci na wojnie więcej, niż barbarzyńska moskowia. Przede wszystkim traci perspektywy na normalność. Straumatyzowana ludność cywilna oczekuje przełomu, który nie nadchodzi, ponieważ a) kremlowski szatan-katechon niszczy infrastrukturę krytyczną b) zachodni sojusznicy nie są w stanie go zmusić do zaprzestania c) ukraińska armia nie ma dostatecznych środków rażenia, aby przeważyć na swoją korzyść na wszystkich frontach wojny.

Napisałem „szatan-katechon”, gdyż sposób jego nauczania ma charakter para-religijny. Jego naukę dokładnie przekazał ostatnio były „ukraiński” minister Nikoła Azarow:

Посмотрите внимательно на видео вечернего Киева. Вот такую высокую цену киевляне платят за поддержку государственного переворота в 2014 г.”

Popatrzcie uważnie na wideo wieczornego Kijowa. Ot taką wysoką cenę kijowianie płacą za popieranie zamachu stanu w 2014 roku”

– napisał malwersant i rosyjski agent. Naturalnie, nie dowierzamy, by jego główną troską było zapewnienie Kijowianom prądu i Ukraińcy też nie dowierzają. Dobrze wiedzą, kim jest ten człowiek i że nie należy mu wierzyć. Ale jego słowa pokazują sposób myślenia rosjan, wiarę w determinizm i wiarę w ostateczne zwycięstwo rosji jako swego rodzaju ziemskiego bóstwa. Karą za zdradę bożka jest ciemność i strach. I z pewnością są tacy, którzy w rozpaczy myślą, że niechby już ten Zelenskyj przystąpił do negocjacji, coś tam oddał, coś tam ustąpił, byleby tylko była ciepła woda w kranie. A może rozwiązaniem byłaby kapitulacja? Chodzi przecież o to, by w domu wreszcie było ciepło. Żeby było światło. Żeby można było podłączyć podstawowe urządzenia domowe: pralkę, lodówkę. Myśl o tym, że jeśli rosjanie włączą prąd, to będą również tym prądem razić w rozmaitych katowniach – jest odsuwana na dalszy plan jako mniej istotna wobec problemów „dnia codziennego”. Ostatecznie przecież wszystkich razić nie będą, bóstwo domaga się kozłów ofiarnych, a nie całego plemienia, które (jak wierzy) tak czy inaczej zmusi do uległości.

NATO w dalszym ciągu próbuje zdusić rosję drobnymi kroczkami, zaciskając kły coraz głębiej w ciało potwora. Ale w tym czasie Ukraińcy poddawani są straszliwej próbie wytrwałości. A potwór cały czas kąsa i ma pomysł, jak kąsać.

W 1614 i 1615 roku, gdy moskale podeszli pod Smoleńsk, a Smoleńsk był niegotowy do obrony i miał zniszczone mury, Chodkiewicz sięgnął po broń terroru – wysłał w głąb państwa moskiewskiego mały, ale szybki zagon kawalerii pod dowództwem imć Aleksandra Lissowskiego. Lissowski krążył po moskowii tak głęboko przez wiele miesięcy, że całkowicie zdezorganizował moskiewską mobilizację i ocalił Smoleńsk. Moskwa miała za mało sił, by Smoleńsk zdobyć, gdyż moskiewskie raby bały się wychodzić z domów, z obawy o żony i dzieci, pozostawione na pastwę Lissowsczyków.

Dzisiaj Stany Zjednoczone stanowczo odmawiają Ukrainie prawa do stosowania tej samej broni. „Dajemy Wam Himarsy” – mówią – „ale nie wolno Wam razić z nich po terytorium rosji”. „Ale Krym to Ukraina, prawda?” - pytają mały kotek wielkiego kota. „ Tak, Krym to Ukraina” – odpowiada wielki kot, mrużąc oczy przyzwalająco. Dobre chociaż i to. Rzecz w tym, że ukraińska ziemia będzie teraz pełna niewypałów i lejów po bombach, natomiast ziemia rosyjska ocaleje. Kraj, który barbarzyńsko najechał sąsiada jak gdyby nie ponosi żadnych bezpośrednich kosztów tej wojny. Nędzę rosjanie i tak znają. Że na skutek sankcji będą umierać z głodu nie tysiącami, ale milionami? Kto zauważy? Kto z nich się przestraszy? Strach jest stopniowalny, ale ma swoje granice dla ludzi, którzy i tak całe życie żyją w strachu i bardziej się boją własnej władzy, niż najazdu obcej armii. Myślenie abstrakcyjne nie jest mocną cechą przeciętnego rosjanina, dopiero gołe fakty i doświadczenie mogą (być może) zmusić go do refleksji.

Terror wroga jest prawdopodobnie jedyną bronią, której rosjanie mogą się przestraszyć bardziej, niż terroru własnych tyranów.

Jest tu jednak pewien maleńki haczyk, który swego czasu odczuła na swojej skórze Czeczenia. Cywilizowany świat z oczywistych powodów nie akceptuje terroru. Więcej nawet, Statut Międzynarodowego Trybunału Karnego do zbrodni wojennych zalicza:

- zamierzone kierowanie ataków przeciwko ludności cywilnej lub osobom cywilnym niebiorącym bezpośredniego udziału w działaniach wojennych;

- zamierzone kierowanie ataków na obiekty cywilne,czyli obiekty niebędące celami wojskowymi;

- atakowanie lub bombardowanie, przy użyciu jakichkolwiek środków, bezbronnych miast, wsi, domów mieszkalnych i budowli niebędących celami wojskowymi.

Wszystkie te zbrodnie rosja popełniała, popełnia i popełniać będzie, ale Ukraina nie może jej odpowiedzieć pięknym za nadobne, bo ustanie i ten wąski strumyczek pomocy militarnej, który ciągle płynie. Dodatkowym kosztem byłoby również uznanie Ukrainy za państwo zbrodnicze, skojarzenie jej raz na zawsze z „banderyzmem” rozumianym jako synonim nazizmu. To nic, że Amerykanie i Brytyjczycy stosowali przeciw niemieckim miastom naloty dywanowe – co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie.

Jeśli zatem Ukraina nie otrzyma decydującej pomocy wojskowej i gospodarczej, wojna będzie się przeciągać. I choć rosja będzie ponosić ogromne straty pod każdym względem, to jednak jako państwo mafijne nie załamie się od razu. Ukraińcy natomiast stopniowo będą popadać w demoralizację. Z jednej strony pospolita bandyterka, z drugiej strony znękani cywile, z trzeciej strony – zdesperowani patrioci. Wszystko to jest żyzną glebą dla trzech zagrożeń:

1. wzrostu przestępczości,

2. zwiększonej skłonności do kolaboracji,

3. desperackich czynów terrorystycznych.

W pewnej, niesprecyzowanej przyszłości (liczonej jednak w latach, a nie dziesiątkach lat) może dojść do nowych aktów terroru, podobnych do tych z Biesłanu i teatru na Dubrowce. Nie w tym roku i zapewne nie w przyszłym – bo póki żyje nadzieja na odbicie utraconych terytoriów, póty łatwiej jest ukraińskiemu rządowi panować nad sytuacją.

Jakie są z tego wnioski na przyszłość, także dla Polski?

Kraj napadnięty ma zawsze kilka możliwych rozwiązań:

1. skapitulować, licząc na przetrwanie biomasy (ładniej nazwanej „tkanką narodową”). Rząd będzie wówczas kozłem ofiarnym złożonym na ołtarzu tyrana.

2. bronić się w porozumieniu z sojusznikami, licząc na to, że siły własne w połączeniu z pomocą sojuszniczą zdecydują o zwycięstwie.

3. jeszcze przed napaścią wroga zaplanować strategiczny terror i dywersję, które po rozpoczęciu przezeń wojny doprowadzą do jego dezorganizacji i uniemożliwią prowadzenie wojny.

To trzecie rozwiązanie wydaje się najbardziej ryzykowne, gdyż naraża kraj na ostracyzm i międzynarodowe potępienie. Co jednak wtedy, gdy sojusznicy nie chcą szybkiego zwycięstwa i we własnym interesie dążą jedynie do przewlekania wojny? Co jeśli obiecują, dają kropelkową pomoc, uspokajają, zapewniają, poklepują po plecach – a w istocie oszukują swego junior-partnera?

Wtedy rząd staje przed wyzwaniem i musi się zastanowić wobec kogo jest lojalny: czy wobec sojusznika, który (doceniając osobistą lojalność) prędzej, czy później zaoferuje mu samolot i ewakuację, czy wobec najlepszej części narodu, który oczekuje od liderów bezgranicznego poświęcenia i dla takich liderów gotów jest dokonywać cudów.

 

Jakub Brodacki

5
5 (4)

1 Comments

Więcej notek tego samego Autora:

=>>