Dla kogo świecą gwiazdy Ameryki?

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Liberalne (w znaczeniu amerykańskim, coraz częściej dominującym w wymiarze ogólnoświatowym), a więc de facto lewicowe nastawienie większości amerykańskich elit to fakt na tyle dobrze znany co najmniej od sponsorowanej przez Sowietów rewolty 1968 roku, że listy wybitnych postaci tamtejszej kultury, popierających republikanów, czytamy jak materiały sensacyjne, wiadomości zakazane. Ikoną już nie tylko popkultury, lecz i konserwatyzmu, stał się Clint Eastwood. Jako wzór i ewenement pokazywany był Mel Gibson, który jednak pogubił się później w życiu prywatnym, by wrócić jednak z mocnym, silnie akcentującym kwestie wiary i wierności zasadom filmem „Przełęcz ocalonych”. W prasowych publikacjach pojawiały się też inne nazwiska, czasem wręcz było ich na tyle dużo, by poddać w wątpliwość tezę o jednoznacznej dominacji demokratów. Poza wspomnianymi już Eastwoodem i Gibsonem, w podobnych sytuacjach często przywołuje się kilku silnych facetów amerykańskiego kina: Sylwestra Stallone, Arnolda Schwarzeneggera (któremu jednak, jako republikańskiemu gubernatorowi Kalifornii zdarzały się i niezbyt konserwatywne decyzje, czy wreszcie (tak!) Chucka Norrisa. Obamę krytykowała mocno Angelina Jolie, podobnie zresztą jak jej ojciec, John Voight. „(…)jest komunistą, a ja nienawidzę komunizmu. Wszyscy wiedzą, że to komuch, nie ma co pieprzyć, że jest inaczej.” – mówił w 2009 roku w rozmowie z polskim „Teraz Rockiem” Jesse Hughes, muzyk zespołu Eagles of Death Metal, o którym kilka lat później głośno poza światem muzyki stało się z powodu zamachu na ich paryskim koncercie.

Jednak we  wszystkich artykułach o Hollywood, jak refren pojawia się informacja o ukrywaniu poglądów przez artystów i faworyzowaniu przez wpływowych producentów ich bardziej lewicowych kolegów i produkcji, pozbawionych treści konserwatywnych, patriotycznych czy chrześcijańskich – nawet jeśli oznacza to rezygnacje z zysków, gdyż takie filmy oglądane są dość chętnie. O przewadze sympatyków lewicy wśród muzyków również napisano bardzo wiele i wyjątki takie, jak przywołany powyżej, też niewiele w ogólnym krajobrazie zmieniają.  Tak więc Clinton mocno poparł przygasły Robert de Niro z jednej, a dawna gwiazda Disneya, dziś zmieniona w półpornograficzny produkt, Miley Cyrus  z drugiej, każde z nich zaś było tylko częścią wielkich grup szturmowych aktorów i piosenkarzy, gotowych bić się za Hillary.

Znamy to wszystko z polskiego podwórka. W latach 90-tych nie dziwili popierający postkomunistów artyści, którzy największe sukcesy odnosili jeszcze w czasach PRL. Później od piosenkarzy czy aktorów zaroiło się wokół Platformy Obywatelskiej, która w 2007 roku swoją ofertę, kierowaną do mniej ambitnych wyborców wzmacniała nazwiskami celebrytów. Podobnie było w kolejnych wyborach parlamentarnych, a po drodze – prezydenckich.  Niewiele osób znanych z plotkarskich magazynów decydowało się oddać głos na Jarosława Kaczyńskiego i podzielić się tym z dziennikarzami. Poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości ze strony Jerzego Zelnika czy Katarzyny Łaniewskiej nie przysporzyło im sympatii ze strony kolegów i koleżanek po fachu. Wystarczy zresztą spojrzeć na reakcje (również zawodowe) na „Smoleńsk”, zaś patrząc w trochę dalszą przeszłość, przypomnieć sobie, jak z dnia na dzień zakończyła się kariera Ewy Stankiewicz jako reżyserki fabularnego „Nie opuszczaj mnie”. A histeryczne reakcje na wygraną, wcześniej zaś tylko możliwość wygranej Prawa i Sprawiedliwości? Zapowiedzi emigracji w przypadku niewłaściwego wyboru Polaków (najzabawniejsze, gdy formułowane przez i tak tworzącą za granicą Agnieszkę Holland, lecz również Katarzynę, córkę premier Kopacz, deklarującą wyjazd do Kanady)? Przekraczająca granicę obsesji niechęć do kościoła lub tylko do jego „zaściankowej” polskiej wersji? Tłumaczenie wyborczej decyzji biedą, zacofaniem, brakami w wykształceniu,  „gorszym” pochodzeniem społecznym?

„Trumpa wybrali sfrustrowani, biali, biedni, niewykształceni, często bezrobotni, rasiści, z prowincji, czyli amerykańscy Kiepscy. Coś to przypomina?” – pyta prof. Joanna Senyszyn. Ano właśnie. Pomińmy może kwestię koloru skóry, w Polsce trudno bowiem o wyborców, którzy nie byliby biali. Rasiści? Zamiast oskarżać o rasizm, zawieśmy w powietrzu oskarżenie o antysemityzm, obowiązkowo wyssany z mlekiem matki. Reszta już bez mian – od lat media tak właśnie opisują wyborców prawicy w Polsce, dodając jeszcze, coraz bardziej wbrew faktom, czynnik wieku. Jeśli więc do Trumpa, na podstawie jego przedwyborczych wypowiedzi większość polskiej sceny politycznej podchodziła nieufnie, lub przynajmniej niepewnie, z obawą o prorosyjskość i nieprzewidywalność, przedwyborcza nagonka i powyborcza histeria zjednały nowemu prezydentowi USA sporą sympatię polskiej prawicy.

Wróćmy do Stanów. Od wielu lat, zwłaszcza zaś odkąd mamy szeroki dostęp do internetu nie tylko jako źródła, lecz również nadajnika informacji wiele osób zajmuje się śledzeniem rozmaitych spisków. Najlepiej, jeśli tłumaczą one kwestie panowania nad światem jednych, czy zawrotne kariery drugich, na ogół zresztą na służbie u tych pierwszych. Oczywiście możemy pójść tropem rozmaitych jaszczurów z kosmosu, jednak hasło „masoneria” nie będzie już tak wielką egzotyką, zwłaszcza dla prawicowego czytelnika. O jej wpływach w Stanach, już po wygranej Trumpa, na antenie TVP barwnie opowiadał Wojciech Cejrowski. Iluminaci kontrolujący przemysł rozrywkowy? Czemu nie? „Światem rządzą iluminaci, a razem z nimi masoneria”, śpiewa w całkiem współczesnym utworze punkowa legenda z lat 80-tych, zespół Moskwa. Informacje o związkach gwiazd z różnymi siłami, działającymi w ukryciu i mniej lub bardziej demonicznymi znajdziemy zarówno w dziesiątkach filmików na Youtube, jak i w katolickiej prasie, ostrzegającej czytelników przed duchowymi zagrożeniami. Oczywiście pozostaje kwestia selekcji informacji, tu zaś każdy z nas będzie miał swój indywidualny próg. Ktoś zobaczy napis „Sex” w każdej fałdzie materiału w filmach Disneya, ktoś znajdzie szemraną symbolikę w na pozór niewinnym teledysku, a ktoś po prostu uważnie wczyta się w teksty. Podejrzanie dużo w nich deszczu, parasoli i tajemniczego Rain Mana, obsypującego naszych artystów (a może tylko ofiary przemysłu muzycznego) deszczem pieniędzy i dóbr wszelakich. Ci zaś mówią lub śpiewają o sprzedaniu duszy, pozostaje tylko kwestia, czy to przenośnia, czy wręcz przeciwnie – przyznanie się. Czy chodzi tylko o artystyczny kompromis i oddanie się w ręce chciwych producentów, czy o coś więcej, zaprzedanie duszy diabłu, potraktowanemu już zupełnie dosłownie? Przystąpienie do jakiejś tajemniczej elity, która w ramach demonstracji siły przemyca coraz bezczelniej swoją symbolikę w tekstach i teledyskach? To temat na inną opowieść, tu warto jednak zauważyć, że praktycznie wszyscy najbardziej znani artyści ze sceny muzycznej, którzy poparli Hillary Clinton, często przewijają się w tego typu rozważaniach. Jay-Z, Beyonce, Lady Gaga – bardzo lubią symbolikę jednego, wszechwidzącego oka. Gra z odbiorcą, podpuszczanie poszukiwaczy sensacji? W tekstach i teledyskach każdy znajdzie to, czego będzie szukał, łącznie z rozpaczliwym poszukiwaniem pomocy osoby zniewolonej u pierwszego artysty, który oczywiście zaprzecza przynależności do Iluminatów. Beyonce przedstawia się jako wierząca, jednak swoje piosenki ilustruje coraz ciemniejszymi barwami, a by znaleźć tam tak chętnie przytaczaną jako dowód upadku świata pochwałę bardzo swobodnej seksualności, nie trzeba już niczego szukać na siłę, wystarczy włączyć telewizor. Lady Gaga o wiele wyraźniej łączyła elementy nieprzyjemnego erotyzmu z mocno podejrzanym przekazem duchowym, czy raczej antyduchowym. Wszystkie te osoby brały udział w kampanii Clinton, deklarowały swoje poparcie dla kandydatki Demokratów podczas wieców i koncertów. Obrazu dopełniła mocno już przeterminowana, lecz wciąż chcąca zwrócić na siebie uwagę piosenkarka Madonna, oferująca seks oralny za głosowanie na byłą pierwszą damę. Nie wiemy, czy to żart, czy poważna propozycja, jednak samo pojawienie się podobnej wypowiedzi na obrzeżach polityki, pokazuję skalę upadku tego towarzystwa. Dla sprawiedliwości wspomnijmy, że znalazła się też młodsza, obdarzona orientalną urodą, konkurentka – gwiazdka porno, która postanowiła w podobny sposób wesprzeć Trumpa. To jednak chyba jedyna tego typu deklaracja po drugiej, z zasady bardziej konserwatywnej stronie. Jeśli jednak poszukać i wśród mniej licznych gwiazd, które poparły Republikanina, znajdziemy przedstawicieli młodszego pokolenia, których albo oskarża się o konszachty z iluminatami (jak raper Kayne West, który co prawda nie głosował, ale po wyborach wypowiadał się o nim dobrze), albo mają, co najwyraźniej obowiązkowe, przesycone erotyzmem i niepokojącą symboliką teledyski (Azealia Banks). Najwyraźniej na pewnym poziomie obecności w przemyśle muzycznym Ameryki to chyba, nomen omen, zło konieczne, co potwierdzałoby spiskowe teorie nawiedzonych poszukiwaczy. Tyle, że sam Trump nagrywa ciepłe przesłanie dla amerykańskich polityków i w miarę postępów kampanii coraz bardziej pozycjonuje się jako sympatyk idei pro-life, o tyle Clinton mocno wspiera aborcję, nie znajduje w sobie zbyt wiele dobrych słów dla chrześcijan, za to w jej najbliższym otoczeniu funkcjonuje osoba, oskarżana o praktyki okultystyczne – jej szef kampanii.

Aktorzy jawią się w tej zbieraninie jako grupa najspokojniejsza. O przechyle lewicowym wśród tej grupy wspomniałem na początku tekstu, chciałbym jednak zwrócić uwagę na pewną zaskakującą konsekwencję tego stanu rzeczy. Świat republikanów jest dla części z nich tak obcy i niepojęty, że choć w komediowych serialach prawie wszystkie sympatyczne postacie to demokraci, to chcąc pokazać brud i cynizm polityki, pokazują go na przykładzie jedynej zrozumiałej dla siebie siły. Demokratą jest więc demoniczny  Frank Underwood ze słynnego serialu „House of Cards”,  antybohater, który dla zdobycie i utrzymania władzy nie cofnie się przed niczym, równocześnie w nic nie wierząc i nikogo nie kochając. W otoczeniu demokratycznego kandydata na prezydenta rozgrywa się akcja „Id marcowych” Clooneya, bardzo mocno zaangażowanego w kampanię Hillary Clinton. Tymczasem jego demokratyczny bohater ma na sumieniu wykorzystanie stażystki (czyżby aluzja do historii Billa Clintona?), w konsekwencji zaś doprowadzenie jej do aborcji, następnie zaś samobójstwa. Działacze demokratów z „House of Cards” czy „Id marcowych” nie są godni zaufania, od władzy zaś należałoby ich trzymać jak najdalej. Czy to znaczy, że dla Clooneya republikanie są wartą rozważenia alternatywą? Nie. Taki amerykański paradoks.

Wybory wygrać musiała Hillary Clinton, tymczasem stało się inaczej. Czy celebryci, wraz z nieznanymi światu zwykłymi wyborcami kandydatki demokratów, spełnią swoje zapowiedzi i wyemigrują do Kanady? Polski przykład pokazuje, że raczej pozostaną na miejscu, by bronić demokracji przed Amerykanami. Przy okazji zaś karmiąc ich nadal politycznie poprawną propagandą, wulgarną erotyką teledysków i niepokojącą symboliką.

Tekst ukazał się w grudniowym numerze miesięcznika "Nowe Państwo"
zdjęcie: aol.com
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>