Festiwal obciachu

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  1
Zdumiewające, jak Bronisław Komorowski, który w czasach urzędowania próbował łączyć styl Wałęsy i politykę Kwaśniewskiego, po odejściu z pałacu pobił w obciachowości obu swoich poprzedników. Jeszcze przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta w mediach pojawiły się niepokojące informacje, głównie dotyczące polityki kadrowej i finansowej. Nagrody, podwyżki i zmiany zasad zatrudnienia skutkowały zablokowaniem wymiany urzędników i ogołoceniem budżetu instytucji. Przyspieszone nominacje generalskie wyznaczyły standard, który dziś przyświeca sejmowi, planującemu obsadzenie z wyprzedzeniem  stanowisk w Trybunale Konstytucyjnym. Odchodzący prezydent niejako wymusił umożliwienie mu dalszego zamieszkiwania w Belwederze, choć nie był po zakończeniu kadencji człowiekiem biednym i pozbawionym dochodów. Gdy wiedział już, że Andrzej Duda zajmie pałac prezydencki, podjął decyzję o rozpoczęciu tam długiego, uciążliwego remontu wentylacji.

Gdy wydawało się już, że razem z zaprzysiężeniem Andrzeja Dudy pasmo kompromitacji Bronisława Komorowskiego się skończy, zaczęliśmy dowiadywać się o ginących dziełach sztuki. Nowa ekipa nie mogła doliczyć się dwóch obrazów, z których jeden, jak się okazało, sprzedany został na aukcji, oraz rzeźby. Audyt, który próbowano przedstawić jako nagonkę na poprzednią ekipę, wykazał kolejne nieprawidłowości. W zeszłym tygodniu „Gazeta Polska Codziennie” ujawniła listę przedmiotów, które zniknęły z pałacu prezydenckiego. Teoretycznie wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Najpierw dokonano wyceny, a następnie wypożyczono powstającemu Instytutowi Bronisława Komorowskiemu liczne sprzęty i elementy wyposażenia, w tym zabytkowe meble, nieraz będące elementami kompletów.

Sprawa na pierwszy rzut oka wydaje się być jedynie żenującą ciekawostką z katalogu niezręczności Komorowskiego. Wycena budzi jednak bardzo wiele wątpliwości. Już przy okazji skradzionego obrazu dawni pracownicy byłego prezydenta wspomnieli, że był on wyceniony na 2,50 zł. Szybko okazało się, że wartość wielu przedmiotów została oszacowana równie nisko, co budzi poważne wątpliwości co do rzetelności wyceny. Co więcej – jeśli rzeczy ulegną zniszczeniu a kancelaria prezydenta Dudy zdecyduje się starać o ich zwrot – Instytut Komorowskiego zobligowany będzie jedynie do zwrotu zaniżonej, katalogowej wartości. Choć największą ciekawość budzi niszczarka za 99 tysięcy złotych m warto zwrócić uwagę na zabytkowe krzesła (1,76 za sztukę) czy, co jest już kpiną w żywe oczy, żyrandol (0,75 zł). Na liście przedmiotów pozycje te oddziela zresztą „lampa mała”, która, dla odmiany, warta jest pond 3 tysiące.

Wygląda na to, jakby do poszczególnych rzeczy przypisywano cyfry wzięte z sufitu, być może w przeświadczeniu, że nikt nigdy nie będzie tego sprawdzał – co przypomina kolejny skandal z udziałem byłego już prezydenta, brak notatek z rozmów międzynarodowych. Jednak oprócz dziwnych kwot jest jeszcze jeden problem. Choć kancelaria Andrzeja Dudy ogłosiła,  że wszystko odbyło się zgodnie z prawem i wydaje się, że zostają nam jedynie dość oczywiste wątpliwości natury etycznej, rzecz nie jest aż tak pewna. Przepisy głoszą bowiem, że urzędujący prezydent może wesprzeć sprzętowo swoich poprzedników. Czy jednak obejmuje to sytuację, w której prezydent urzędujący po przegranych wyborach udziela pomocy sam sobie, już jako prezydentowi byłemu? To pytanie, z którymi powinna zmierzyć się jakaś tęga prawnicza głowa. Z punktu widzenia zwykłego obserwatora jest to oznaka zwykłego kombinatorstwa.

Bronisław Komorowski nie pozwala zapomnieć, czemu przegrał wybory, w których – choć trudno brać na poważnie sondaże, wieszczące mu 70% poparcia lub chociaż wygraną w pierwszej turze – był jednak do pewnego momentu faworytem. Komorowski pozwolił zobaczyć nawet średnio zorientowanym wyborcom to, co wcześniej tuszowały media. Zbyt mocno uwierzył w powszechną miłość narodu i nie umiał odnaleźć się w konfrontacji normalnej kampanii wyborczej, w której obok zwolenników istnieją również przeciwnicy. Dziś drogę tę powtarza Ewa Kopacz. Gdy tylko próbuje brać udział w wydarzeniach, których nie da się w stu procentach inscenizować, staje się zwyczajnie bezradna. Witana w całym kraju wrogimi okrzykami i obraźliwymi wierszykami staje się coraz bardziej zagubiona i uzależniona od Michała Kamińskiego. Ten zaś również wydaje się całkowicie pozbawiony samokrytycyzmu, o czym świadczy wypuszczona niedawno wyborcza piosenka, w której niedawny spin doktor PiS śpiewa, realizuje własne nagranie i wierzy w to, co robi. Kilka dni wcześniej mogliśmy zobaczyć Kamińskiego w innej sytuacji – podczas wystąpienia premier Kopacz równolegle z nią wypowiadał kolejne słowa. Czy chciał w ten sposób upokorzyć swoją zwierzchniczkę, czy pokazać światu, że jest kimś ważnym, trudno się zorientować, łatwo natomiast wykorzystać w kampanii.  Ewa Kopacz, która tak często atakuje prezydenta Dudę jako osobę rzekomo niesamodzielną, okazuje się być marionetką w rękach gracza politycznej drugiej ligi.

W jak fatalnej formie jest szefowa polskiego rządu przekonujemy się przy każdej okazji. Gdy mówi o wspaniałych dokonaniach swojego gabinetu, łamie jej się głos, a my podświadomie czekamy na łzy. Gdy w Toruniu częstuje mieszkańców pachnącymi na kilometr ściemą opowieściami o przywożonych przez minister Piotrowską piernikami, cała jej mowa ciała kojarzy mi się z Grzesiem, opowiadającym w wierszu Tuwima o tym, jak wrzucał list swojej cioci do skrzynki.  Tak właśnie musiał wić się chłopiec, który już wiedział, że został złapany na wielokrotnym kłamstwie. Tak wije się Ewa Kopacz, pytana o elektrownię atomową. Ta okazuje się wymysłem PiS, który najwyraźniej z własnych funduszy partyjnych co miesiąc przekazuje 110 tys. na konto Aleksandra Grada. Akrobacje werbalne uzupełnił ostatnio skok przez fontannę. Czy było to nawiązanie do prezentacji Beaty Szydło z poprzedniego dnia? Podczas krótkiej wyjazdowej imprezy PiS od brzegu Zalewu Sulejowskiego odpłynęła pełna obietnic Zielona Wyspa. Czy Ewa Kopacz postanowiła pokazać nam, że w razie czego w porę zeskoczy, jak wcześniej udało się to Donaldowi Tuskowi?

Ewa Kopacz wraz ze swoim otoczeniem zaliczają porażkę za porażką, jednak w jednej dziedzinie zdają się być prawdziwymi specjalistami. To lokowanie produktu. Już przy okazji pamiętnej sesji dla Viwy wiele osób krytykowało Ewę Kopacz za to, że wystąpiła w roli manekina, reklamującego ubrania, butiki i oprawki. Wtedy brano to jednak za element polityki redakcji. Późniejsze zdarzenia, takie, jak co najmniej dwukrotne przywołanie w publicznych wystąpieniach Biedronki, każą zastanowić się, czy nie było to zupełnie świadome zachowanie. Pierwsze wspólne zdjęcie kolejnego etapu z podróży po Polsce, rozpoczętego w tym tygodniu przedstawia Kopacz wraz z dworem wewnątrz furgonetki. Wszyscy przyjmują dość swobodne pozy, jednak pani premier wygina się przy fotelu, w taki sposób, by centralnym elementem fotografii było logo Mercedesa.
Bronisław Komorowski w tym samym czasie leci do Stanów, by wspólnie z Lechem Wałęsą i w otoczeniu czirliderek świętować wejście polskiej firmy cinkciarz.pl na amerykański rynek. Ponieważ polski właściciel podpisał umowę sponsorską z klubem Chicago Bulls nasi prezydenci pozują z koszulkami drużyny. Wałęsa na swojej ma napisane „Walesa”, Komorowski zaś pozuje z napisem „Bulls”, pechowo jednak ostatnia litera ginie w fałdach ubrania. Były prezydent wygrywa nieogłoszony pojedynek na memy z urzędującą premier, oboje jednak zdają się solidarnie ciągnąć swoją partię na dno.

Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie

na bieżąco komentuję na twitterze: https://twitter.com/karnkowski
 
5
5 (1)

1 Comments

Więcej notek tego samego Autora:

=>>