(film) Snowpiercer (2013)

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  3
„Snowpiercer” to film produkcji amerykańsko-francusko-południowokoreańsko-czeskiej, reklamowany jako dzieło porównywalne z „Matrixem” i „Łowcą androidów”. Polscy widzowie zdecydowanie nie docenili tej międzynarodowej superprodukcji i wygląda na to, że w ciągu dwóch, trzech tygodni, zniknie całkowicie z kin. Już teraz w multipleksach wyświetlana jest tylko raz dziennie. Być może jest to kwestia oparcia promocji o podobieństwo do filmów z tak wysokiej półki, że nie dało się sprostać oczekiwaniom przez nią rozbudzonym. A może to jednak kwestia azjatyckości filmu, przebijającej się mimo francuskiego pochodzenia komiksu, na motywach którego oparto obraz?

Reżyser, Joon-ho Bong odpowiada m.in. za opisany wcześniej i dość często pokazywany w TV film "The Host - Potwór" z 2006 roku , największy przebój kasowy i frekwencyjny w historii koreańskiego kina. Dość napisać, że w samej Korei Południowej sprzedano ponad 13 milionów biletów, statystycznie więc na ten film Bonga wybrał się co czwarty Koreańczyk z Południa. „Potwór” był niesamowitą i porywającą mieszanką monster-movie, dramatu społeczno-politycznego i, komedii. Myślę, że nawiązania do obecności wojsk amerykańskich czy tradycji walk o demokratyzację systemu politycznego Korei Południowej w latach 80-tych zapewniły "Gwoemul" (taki był oryginalny tytuł) sukces w nie mniejszym stopniu, niż tytułowy potwór i główna intryga - rodzinne poszukiwanie nastoletniej córki jednego z braci, kochanej przez wszystkich w rodzinie, w której poza tym relacje układały się różnie. Stary ojciec, prowadzący mały bar nad rzeką, dwóch braci - obaj właściwie przegrani, jeden z racji trudnego dzieciństwa, drugi jako wykształcony bezrobotny, którego historia streszcza się w kwestii "Ja walczyłem o demokratyzację kraju, a oni nie dali mi nawet pracy", wreszcie siostra, brązowa medalistka w łucznictwie. Wszystko zaczęło się od jednak od aroganckiego amerykańskiego naukowca, którzy wydał koreańskiemu pomocnikowi polecenie wylania do kanalizacji skrajnie toksycznych substancji, ignorując kompletnie ewentualne zagrożenie. Jak łatwo się domyślić, dało to początek mutantowi, który pewnego pięknego dnia wyskoczył na plażę, napada na ludzi i ogonem porywa dziewczynę, której później wszyscy szukają. W poszukiwaniach zaś nie mniej groźnym, niż potwór, przeciwnikiem, jest cała machina państwowa, zaprzęgnięta do walki z rzekomym wirusem, którego nosicielem ma być wielki mutant. Ten, sam w sobie jest dość zabawny i część scen ma duży, z tego co zauważyłem, najczęściej wyłapywany przez widzów, potencjał komediowy. Tylko trochę za smutno się to wszystko kończy, jak na komedię, co jest chyba najbardziej, poza nawiązaniami społeczno-politycznymi, koreańskim elementem tego filmu. Mieszanie komedii z dramatem, czy filmem katastroficznym wychodzi zresztą Koreańczykom bardzo dobrze i bez szkody dla żadnego z gatunków, czego innym, świetnym przykładem było „Tidal wave”, wstrząsający film o tsunami, nakręcony w 2011 roku.
 


Oprócz „Potwora” Bong nakręcił tymczasem jeszcze kilka filmów, z których jeden, „Zagadka zbrodni” (2003), wydany również w Polsce na DVD był ponurym kryminałem, rozgrywającym się na koreańskiej prowincji czasów dyktatury wojskowej, utrzymanym w stylu, który u nas reprezentuje Smarzowski. „Zagadka zbrodni” pokazywała nierozwiązaną do dziś sprawę seryjnych morderstw na kobietach, do dziś intrygującą koreańską opinie publiczną. Do zbrodni dochodziło w roku 1986, w tym roku wszedł zaś na telewizyjne ekrany poświęcony jej serial. Za produkcję "Snowpiercera" odpowiadał zaś Chan-wook Park, znany z "Trylogii zemsty". Choć Bong nie sięga po tak lubianą przez Koreańczyków nielinearność akcji, nadrabia innymi składnikami i pewnym widowiskowym chaosem, w którym nie wszystko w świecie, skurczonym do rozmiaru pędzącego przez lodowo-śnieżną pustynię pociągu zgadza się w drobnych szczegółach.

Świat ten zamieszkują ludzie, podzieleni na dwie klasy niczym w "Igrzyskach śmierci". Niewolnicy, karmieni białkowymi batonami specyficznego pochodzenia i znudzeni, żyjący wciąż w luksusie - choć jednak nie zawsze szczęśliwi, bo też przecież uwięzieni, co sprzyja dość apokaliptycznym imprezom z ważną rolą autarkicznego narkotyku - pasażerowie I klasy. Kto gdzie wylądował kilkanaście lat wcześniej, gdy ziemię skuły lody, pacjentka zaś nie przeżyła operacji, mającej uwolnić ją od globalnego ocieplenia, było właściwie kwestią przypadku. A że w gronie pociągowych-wykluczonych nie zabrakło ludzi bardzo inteligentnych, dochodziło do buntów. Ten, pokazany w "Snowpiercerze", jako pierwszy ma szansę powodzenia... Koniec historii buntu powinien spodobać się polskim widzom, zwłaszcza w przeddzień świętowania kolejnych rocznic związanych z "upadkiem komuny", nic więcej jednak nie napiszę.



Choć w "Snowpiercerze" nie brak gwiazd zachodnich, bardzo ważne role przypadną Kang-ho Songowi i Ah-sung Ko, którzy, tak samo, jak w "Potworze" zagrali ojca i córkę. Postać ojca jest zresztą bardzo podobna, choć tym razem zamiast wybrzeży rzeki Han, przemierzać będzie niekończący się pociąg a chorego na narkolepsję sprzedawcę-nieudacznika zastąpi przećpany geniusz od systemów zabezpieczeń. Co ciekawe, o ile pewną przewrotną konsekwencję w obsadzie koreańskiej zauważy mniejszość, która cokolwiek orientuje się w tamtejszej kinematografii, o tyle podobną logikę widać również w przypadku doboru części przynajmniej gwiazd zachodnich. Widzimy tu między innymi Johna Hurta, czyli Winstona Smitha z "Roku 1984".

Inne postacie "zachodnie", które zresztą stanowią znakomitą większość bohaterów, wypadają dobrze i konsekwentnie. Najciekawsze wydają mi się dwie postaci żeńskie, przy których zabłysnął talent komediowy Bonga. Jest więc Tilda Swinton jako pani Mason, herold stworzyciela i kierującego pociągiem Wilforda (Ed Harris), której rola kojarzy się, trudno powiedzieć, na ile takie były intencje, z Effie Trinklet z "Igrzysk śmierci". Jest też, choć tylko przez chwilę, blond-nauczycielka, wtłaczająca dzieciom do głów religijny kult maszynisty i pociągu. Bong zdaje się tu nawiązywać do modelu edukacji z nieodległej przecież dla niego Korei Północnej. Sam dyktator, otoczony półboskim kultem, nie jest jednak prezydentem Snowem z "Igrzysk śmierci", ani nawet O'Brienem z "Roku 1984", choć do najsympatyczniejszych i tak nie należy. Jest niewątpliwie geniuszem i wielkim wynalazcą, a co za tym idzie technokratą, przekonanym o swojej wielkiej misji. Niebezzasadnie zresztą, przecież faktycznie to jego, lekceważony przez wielu pomysł, pozwolił uratować sporą grupę ludzi a w raz z nimi całkiem dużo innych przejawów życia z ziemi przed zlodowaceniem. I on jednak nie przewidział wszystkiego, bo gdy zajęty był funkcjonowaniem swego pociągu, koreański projektant patrzył przez okno...
 

 
5
5 (2)

3 Comments

Obrazek użytkownika Smok Eustachy

Smok Eustachy
A ten pociąg to po co jedzie? I którędy? Tory kto zrobił?
Pytanie z Fimwebu:

Kto naprawia i odladza tory? Skąd biorą energię? Kto wytwarza części zamienne? Czy to jest w filmie jakoś wyjaśnione, bo jeśli nie to znowu wracam do Muminków.
Obrazek użytkownika Danz

Danz
Dzięki za recenzję, z pewnością obejrzę film, bo wygląda, że warto.
Pozdrawiam.

 

Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów. 
Empedokles

Więcej notek tego samego Autora:

=>>