
No i znalazł się następny! Po Martinie Schulzu, były premier Belgii, Guy Verhofstadt, objawił się jako znawca historii Polski i Europy, zarzucając Jarosławowi Kaczyńskiemu brak zrozumienia tejże historii i nieumiejętność wyciągania wniosków. Oczami wyobraźni już widzę debatę, w której obu panom z oświeconego Zachodu przyszłoby się zetrzeć w historycznych szrankach z nieoświeconym Kaczyńskim! Nie wiem, gdzie pieprz rośnie, ale wiem, że tam właśnie zapędziłby ich Prezes w dowolnej kolejności ...
Wprawdzie pilnym adeptem matki nauk nie byłem, ale nie mogę się powstrzymać od uwag, które się nasuwają po nader pobieżnej lekturze dziejów narodów reprezentowanych przez obu dżentelmenów. Oto Niemiec i Belg, szczęśliwie nawróceni na drogę wiekuistnej cnoty, chcą uczyć nas historii. O Schulzu nie wspomnę, bo duch potwora z wąsikiem do dziś straszy nie tylko jego, lecz przede wszystkim Polaków, z których kilka milionów nie dożyło czasów by skruchę i to nawrócenie oglądać. Pan Verhofstadt natomiast - jak rozumiem jego wołanie w obronie europejskich wartości - chce nas przestrzec przed powrotem do praktyk jakie jego rodak, król Leopld II, stosował w Kongo. Cytuję z książki amerykańskiego dziennikarza Adama Hochschilda „Duch króla Leopolda”:
„Podczas gdy nasz oddział mijał wioskę za wioską […] grupie mężczyzn rozdano pochodnie i polecono podpalić wszystkie chaty […]. Wędrowaliśmy, a smuga dymu rozciągała się nad dżunglą na wiele mil, ogłaszając wszem i wobec nadejście cywilizacji”.
Rozumiem kompleksy. Jestem nawet w stanie pojąć zapobiegliwość z jaką obaj panowie próbują zmazywać plamy z kart historii własnych krajów, lecz trudno mi akceptować tupet z jakim zwracają się do narodu, który na żadnym etapie rozwoju własnej państwowości nie wydał z siebie zbrodniarzy winnych ludobójstwa, ani nie dręczył ludzi w koloniach.
Ten sam król Leopold mawiał o Belgach: „mały kraj, mali ludzie”. Nic nam, Polakom, do tego. Przeciwnie, wstyd by mi było, gdyby ktoś z naszych coś podobnego o Belgach powiedział. Tym samym jednak rezerwuję sobie prawo by protestować kiedy Guy Verhofstadt imputuje, że moi rodacy nie wiedzą co robią popierając działania władz, które sami wybrali.
Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że nie wszystkich Polaków pan Verhofstadt ma za tępaków. Wiem nawet, że ma wśród nas faworytów. Wyrażał to niedawno na jednym z portali społecznościowych głosząc – sporo przedwcześnie – objęcie przodownictwa w sondażach przez Nowoczesną. Nie wiem, co obecny na zamieszczonym zdjęciu Ryszard Petru szeptał mu do ucha, lecz ufając, że drugie ucho ma równie sprawne, ja również szepnę co nieco, także o historii.
Otóż, drogi panie, historia tego politycznego meteoru, który tak pana olśniewa przez wielu moich rodaków widziana jest jak stary dowcip:
Na pewnej ulicy miało sklepy trzech rzeźników. Ten z prawej umieścił nad sklepem szyld: Najlepsze mięso. Ten z lewej – Najtańsze. A ten w środku napisał na szyldzie: Wejście.
Niech pan zgadnie: którym rzeźnikiem jest Petru? Śmiało! I niech pan zapyta, czy ma świeży towar, bo nam jakoś się zdaje, że w sklepiku – pusto.
A potem obściskujcie się na wspólnych zdjęciach ile wlezie.
Możecie nawet na tle brukselskiego pomnika króla Leopolda ...
6 Comments
Kolejna,
03 January, 2016 - 15:12
Czy do tej Brukseli nie można zabrać paru kałachów?
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Jak śliwka w kompot
04 January, 2016 - 06:30
Nie wiem dokłdnie co obaj panowie mieli na myśli mówiąc o historii Polski, ale traktowałbym to raczej jako rodzaj szantażu: nie chcecie być w UE, to oddamy was na pożarcie ruskim. Obaj panowie wręcz zachęcają nas do wyjścia z UE. Problem w tym, co dalej?
Alchymisto
04 January, 2016 - 15:18
Po pierwsze sposób w jaki rozprawiał się z buntem kozackim nie odbiegał od ówczesnej średniej, a po drugie biografię Jaremy pisali jego serdeczni przyjaciele (tak jak historię "Dagoberta", czy Krzywoustego pisali głównie serdeczni przyjaciele Polski, i z nich się czerpie), między innymi Koniecpolski - TEN Koniecpolski, który w 56 roku był "bardzo w potrzebie".
Pytasz jakim prawem Wisniowiecki?... Ano takim, że był wojewodą ruskim, mianowanym jeszcze przed rebelia kozacką. Nie jestem pewien, ale wojewoda w I RP chyba służył do innych celów, niż obecnie.
Nie jestem wielbicielem Rzeczypospolitej Obojga, a zwłaszcza Trojga Narodów, ale skoro już była, to należało z Kozakami zrobić porządek. Ot choćby po to, żeby przestali lać wodę z laniem wody na miecze z Tatarami i Turkami i przestali podpalać południowo-wschodnią granicę.
Gdy czytałem drugi czy trzeci raz "Ogniem i mieczem", nawet współczułem "rycerskiemu" Bohunowi i dziwiłem się, że szlachta polska (i litewska) nie chce przyjąć Kozaków do komitywy.
-Co by im szkodziło? - myślałem. - Rzeczpospolita uzyskałaby dzielnych obrońców.
Akurat! Już widzę patriotę Krzywonosa! Chyba że wymachujacego w Sejmie Konstytucją, "o którą walczył".
@ro
04 January, 2016 - 19:52
W moim komentarzu chciałem przestrzec przed nadmiernym idealizowaniem przeszłości naszego narodu, który jakoby "nigdy" "nie splamił sie" i tak dalej. A skoro mowa o Krzywoustym to barbarzyństwo, z jakim potraktował swojego brata Zbigniewa równiez nie dobiegało od średniej europejskiej.
Tak, Jarema był wojewodą ruskim, a nie kijowskim. Jego majątki znajdowały sie na terenie woj. kijowskiego. Nie miał więc żadnych formalnych uprawnień dowódczych, ani wobec wojska zaciężnego, ani wobec pospolitego ruszenia (które nie zostało zresztą zwołane). W 1646 roku ubiegał sie o buławe polną u króla Władysława IV, lecz bez skutku. Wojsko, którym dowodził, było jego armia nadworną. Wszystko, co robił na Ukrainie, robił absolutnie na własną odpowiedzialność i niestety głównie dla własnej korzyści. Marzył o zwiększeniu swojego prestiżu. Jako poseł na jednym z Sejmów w latach 40. kazał sobie przynieść do izby poselskiej tron, gdyż był potomkiem Giedymina. O ile pamiętam, oburzeni posłowie wyrzucili mu tron za okno.
Wówczas kniaź Jarema zmienił strategię "dynastyczną". W największym uproszczeniu cała ta historia z podpaleniem Ukrainy miała udowodnić w oczach szlachty jego głęboką lojalność wobec Rzeczypospolitej i w efekcie otwarła drogę do tronu jego synowi, skądinąd niedocenianemu. Początki tej drogi były w roku 1634, gdy Wiśniowiecki przyjął katolicyzm. Moim zdaniem było to niefortunne posunięcie, gdyz w ten sposób utracił związek "z glebą" z której wyrósł. W sumie, mozna powiedziec, że kniaź Jarema jak gdyby zrezygnował ze swych ruskich aspiracji dynastycznych na rzecz gry o popularność, urząd hetmana, a wreszcie o tron polski.
Alchymisto
04 January, 2016 - 20:35
Ale jak mówię - książę Wiśniowiecki nie jest księciem z mojej bajki.
@ro
04 January, 2016 - 22:30
Michał Wisniowiecki niepotrzebnie się pchał do Mołdawii.