„Bóg nie umarł”, amerykańska seria filmów, których głównym założeniem jest obrona obecności Boga i chrześcijaństwa w dzisiejszym świecie, doczekał się swojej trzeciej części. Kto widział obie poprzedniczki, lub przynajmniej pierwszy lub drugi film, mniej więcej wie, czego się spodziewać. Przypomnijmy – w otwierającym cykl filmie młody chrześcijanin zderzał się ze zlaicyzowanym, lewicującym po amerykańsku środowiskiem akademickim. Nauczyciel filozofii, główny bohater negatywny, na pierwszych zajęciach każe uczniom napisać na kartce słowa „God is dead”. Ma to być fundament porozumienia, pierwsza zasada, którą przyjąć mają wszyscy, by na niej opierać dalszą dyskusję i naukę. Odmawia tylko główny bohater, który od tej pory prowadzić ma na sali wykładowej para-sądową obronę Boga. Pewny siebie profesor spodziewa się, że z łatwością upokorzy i zniszczy chłopaka (a że lubi upokarzać ludzi, widzimy po jego relacjach z narzeczoną-chrześcijanką, moim zdaniem zresztą najciekawiej ukazanej warstwie tego filmu), ten jednak nie daje za wygraną. Po trzech „rozprawach” udaje mu się przekonać kolegów i tu niestety przechodzimy do pewnej słabości filmu – choć oczywiście kibicujemy bohaterowi, by tak się to właśnie skończyło, wszystko rozwiązuje się trochę zbyt naiwnie, brak choćby jednego wątpiącego, może tak ma być w protestanckiej broszurce… O tym, że film był jednak potrzebny, świadczy jednak choćby to,. Co dzieje się w dyskusji na jego temat na Filmwebie. Recenzja portalu to jedna wielka antychrześcijańska plwocina, lecz dyskusja poniżej to już przeniesienie się w klimat prawie jak z pokazanej w „God’s not dead” sali wykładowej. Co ciekawe, oceny polskich użytkowników są wyższe, niż na ogólnoświatowych portalach. Być może polski, wierzący widz, jest zwyczajnie wygłodzony, nie mając do dyspozycji krajowych produkcji na podobnym poziomie. Do tej sfery trudno się bowiem przyczepić, mamy tu i pieniądze, i przyzwoite aktorstwo, i porządną realizację.
W drugiej części spór o Boga przenosi się już do prawdziwego sądu, przed którym staje nauczycielka, która miała naruszyć religijną neutralność szkoły, mówiąc o Jezusie na lekcji o Gandhim. Jej obrońcą, jest, co ciekawe, ateista, który jednak walczy dzielnie, kontrowersyjnie i (spojler nie będzie chyba dramatem, bo zakończenie może być tylko jedno) wygrywa. Mamy tu podbity religijnie dramat sądowy, z obrazem narastającego szaleństwa antychrześcijańskiej politycznej poprawności w tle. Przy czym tym razem udaje się uniknąć mielizn jedynki, tu wiarygodna jest linia obrony, zachowanie oskarżenia, przebojowość obrońcy i zwątpienie podsądnej. Ta część wydaje mi się najlepsza z całej trójki.
Na polskie ekrany wchodzi właśnie część trzecia, która łączy w sobie na swój sposób wątki z obu poprzednich filmów. Pastor, przewijający się przez pierwsze części, tym razem musi bronić swojego kościoła. Jego budynek znajduje się na terenie coraz bardziej ateistycznej uczelni, zaczyna wiec przeszkadzać. Pożar, w którym ginie afrykański misjonarz, przyjaciel pastora, staje się pretekstem do ostatecznego wyrzucenia świątyni z terenu uczelni, która planuje wybudować w tym miejscu duży dom kultury dla studentów. Zaczyna się proces, w którym znów pojawi się obrońca-ateista, tym arzem brat głównego bohatera, postać budząca zresztą najwięcej sympatii. Sam pastor będzie zmagał się z własnymi wątpliwościami, może nawet kryzysem wiary i póki trwać będzie ten kryzys, będzie znów całkiem ciekawie i wiarygodnie. Niestety dobry efekt zepsuje zakończenie. Nie chcę go zdradzać, napiszę tylko, że mnie osobiście w pierwszej chwili wzburzyło, ponieważ z punktu widzenia polskiego katolika tym razem doszło do daleko posuniętego kompromisu ze światem. Być może jednak wynika on z amerykańskiej, protestanckiej mentalności, nam jednak obcej i dla autorów takie zakończenie wpisuje się w cały przekaz cyklu. Dla mnie niekoniecznie, co jednak nie znaczy, że na seans nie namawiam. To wciąż kino, mówiące o problemach i dylematach chrześcijanina we współczesnym świecie. A że w Polsce wyglądałoby to pewnie inaczej, to już zupełnie inna sprawa.
Tytuł filmu: Bóg nie umarł. Światło w ciemności.
Reżyser: Michael Mason
Produkcja: USA 2018
Dystrybutor: Monolith Films
Gatunek: Dramat
Czas projekcji: 102 minut
W drugiej części spór o Boga przenosi się już do prawdziwego sądu, przed którym staje nauczycielka, która miała naruszyć religijną neutralność szkoły, mówiąc o Jezusie na lekcji o Gandhim. Jej obrońcą, jest, co ciekawe, ateista, który jednak walczy dzielnie, kontrowersyjnie i (spojler nie będzie chyba dramatem, bo zakończenie może być tylko jedno) wygrywa. Mamy tu podbity religijnie dramat sądowy, z obrazem narastającego szaleństwa antychrześcijańskiej politycznej poprawności w tle. Przy czym tym razem udaje się uniknąć mielizn jedynki, tu wiarygodna jest linia obrony, zachowanie oskarżenia, przebojowość obrońcy i zwątpienie podsądnej. Ta część wydaje mi się najlepsza z całej trójki.
Na polskie ekrany wchodzi właśnie część trzecia, która łączy w sobie na swój sposób wątki z obu poprzednich filmów. Pastor, przewijający się przez pierwsze części, tym razem musi bronić swojego kościoła. Jego budynek znajduje się na terenie coraz bardziej ateistycznej uczelni, zaczyna wiec przeszkadzać. Pożar, w którym ginie afrykański misjonarz, przyjaciel pastora, staje się pretekstem do ostatecznego wyrzucenia świątyni z terenu uczelni, która planuje wybudować w tym miejscu duży dom kultury dla studentów. Zaczyna się proces, w którym znów pojawi się obrońca-ateista, tym arzem brat głównego bohatera, postać budząca zresztą najwięcej sympatii. Sam pastor będzie zmagał się z własnymi wątpliwościami, może nawet kryzysem wiary i póki trwać będzie ten kryzys, będzie znów całkiem ciekawie i wiarygodnie. Niestety dobry efekt zepsuje zakończenie. Nie chcę go zdradzać, napiszę tylko, że mnie osobiście w pierwszej chwili wzburzyło, ponieważ z punktu widzenia polskiego katolika tym razem doszło do daleko posuniętego kompromisu ze światem. Być może jednak wynika on z amerykańskiej, protestanckiej mentalności, nam jednak obcej i dla autorów takie zakończenie wpisuje się w cały przekaz cyklu. Dla mnie niekoniecznie, co jednak nie znaczy, że na seans nie namawiam. To wciąż kino, mówiące o problemach i dylematach chrześcijanina we współczesnym świecie. A że w Polsce wyglądałoby to pewnie inaczej, to już zupełnie inna sprawa.
Tytuł filmu: Bóg nie umarł. Światło w ciemności.
Reżyser: Michael Mason
Produkcja: USA 2018
Dystrybutor: Monolith Films
Gatunek: Dramat
Czas projekcji: 102 minut
(2)
3 Comments
Zasmucę
24 May, 2018 - 12:20
Czekaj, tak napisałeś
24 May, 2018 - 23:55
To drugie
25 May, 2018 - 02:08