
Niektóre prognozy zapowiadają, że po upalnym lecie czeka nas wyjątkowo ciepła jesień. Pogody przewidzieć w stu procentach nigdy nie sposób, jednak tego, że kolejny sezon w polskiej polityce będzie równie gorący, jak ostatnie miesiące, możemy być pewni.
Trudno napisać, że kończą się wakacje, bo wakacji w tym roku w polityce nie było. Lipiec to ostatnie dni prezydenta Komorowskiego, jak dziś wiemy, wyjątkowo pracowite. Komorowski, wbrew medialnym pozorom, nie popadł w apatię i zniechęcenie. Wraz z otoczeniem zakasał rękawy i zajął się wmurowywaniem kolejnych zbuków w mury pałacu prezydenckiego. Nowa ekipa zastała pustki w kasie i w sejfie, w którym powinien znajdować się aneks do raportu z likwidacji WSI. Nie znaleziono również prawie żadnych notatek ze spotkań i rozmów prezydenta. Okazało się też, że pod sam koniec urzędowania Komorowskiego podjęto działania kadrowe, uniemożliwiające zatrudnienie nowych osób, wynajęto za publiczne pieniądze mieszkanie dla dysponującego przecież kilkoma lokalami odchodzącego prezydenta, zdecydowano wreszcie o uciążliwym remoncie wentylacji.
Sierpień przyniósł zaprzysiężenie Andrzeja Dudy i objęcie przez niego zwierzchnictwa nad armią. Już pierwsze godziny i dni pokazały, że Duda w głównych mediach pokazywany będzie krytycznie lub wcale. Pokazały też jednak, że może on próbować podjąć z nimi grę, docierając do swoich wyborców i obywateli bezpośrednio, za pomocą portali społecznościowych. Przeprowadzane na żywo transmisje, które już wpisały się na trwałe w obraz nowej, świeżej prezydentury, cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem internautów. I chociaż najwięksi medialni gracze próbują używać wobec Dudy identycznych mechanizmów, jakimi niszczono wcześniej Lecha Kaczyńskiego, jak na razie nowy prezydent wychodzi z tego zwycięsko. Cały czas generuje entuzjazm tłumów, ciesząc się dużą i autentyczną popularnością. Widać to również na Twitterze, gdzie wciąż aktywne jest osobiste konto Andrzeja Dudy. Tu prezydent życzy powodzenia uczniom, uspokaja kłócące się między sobą twitterowiczki i pokazuje pokorę i szacunek ludziom, którzy tych cech pozbawieni próbują wciągnąć go w ordynarne polityczne pyskówki. I chociaż nieraz skompromitowani eksperci, tacy jak Marek Migalski, widzą w tym powtórkę z „wczesnego Marcinkiewicza”, większość obserwatorów dostrzega zupełnie nową w polskich warunkach jakość. Prezydentowi udaje się być bliżej ludzi, a tym samym skutecznie kontrować nieprzyjazną mu propagandę medialną.
Tę, we wspólnym działaniu z politykami Platformy, widzieliśmy bardzo wyraźnie przy okazji wizyty Dudy w Niemczech. Kiedy ujawniono, że z pierwszą wizytą nowy prezydent udaje się do Tallina, specjaliści, na ogół związani z Platformą, ogłosili, że to fatalny błąd, ponieważ zagraniczne podróże powinno zaczynać się od Berlina lub Brukseli. Kiedy jednak Andrzej Duda zaplanował już wyprawę do Berlina, szybko pojawiła się narracja, że jest to wydarzenie całkowicie pozbawione znaczenia. Obniżanie rangi prezydenckiej wizyty niepokojąco zaczęło przypominać atmosferę z 2010 roku. Wyjazd okazał się być sukcesem. Dudzie udało się w dużym stopniu odczarować swój wizerunek, kreowany przez niechętnych PiS niemieckich publicystów, lecz w kraju skoncentrowano się na jednym tylko aspekcie rozmowy prezydentów Polski i Niemiec. Oto Andrzej Duda powiedział, że Polska wciąż nie jest jeszcze państwem sprawiedliwym. Dla rozsądnego odbiorcy jest to przede wszystkim konstatacja, że po 26 latach od 1989 roku wciąż mamy bardzo wiele do zrobienia, jednak nasze media, a za nimi zwolennicy PO podnieśli krzyk, że Duda skarży się Niemcom na swój kraj. Nie przypominam sobie z tych stron głosów oburzenia, gdy na skargę na Polskę i Polaków za granicę udawali się Bronisław Geremek czy Władysław Bartoszewski.
31 sierpnia Andrzej Duda miał swój kolejny dobry dzień. Ciepłe przyjęcie na obchodach 35 rocznicy porozumień sierpniowych pokazało, że za prezydentem stoi dziś dziedzictwo „Solidarności”, do którego politycy lubią odwoływać się w pustych najczęściej wystąpieniach. Jak wiele znaczy ono dla Dudy widać było, gdy wzruszenie odbierało mu kilkukrotnie głos podczas wystąpienia skierowanego do związkowców. Dzień później równie mocno prezydent przemówił na Westerplatte. W symbolicznym dla Polski miejscu Duda przypomniał najważniejsze karty historii II wojny światowej, nie uciekał też przed wskazywaniem agresorów sprzed 76 lat – Niemców i Sowietów. Przywołał również losy innych narodów, które padły wówczas ofiarą agresji dwóch totalitaryzmów. Przypominając, że Polska stała zawsze po stronie wolnego świata, mocno zaakcentował naszą politykę historyczną, wskazując między wierszami kierunki polityki zagranicznej i obronnej w obliczu nowych, chociaż zarazem dobrze przecież znanych zagrożeń. Ten sam czas i miejsce Ewę Kopacz zainspirowały jedynie do zaatakowania po raz kolejny opozycji.
Lato to dobry czas dla Andrzeja Dudy, nienajgorszy również dla Prawa i Sprawiedliwości. Dobre sondaże i utrzymanie społecznego entuzjazmu z kampanii prezydenckiej, zdyskontowanego wygraną z 24 maja, dały partii Jarosława Kaczyńskiego nową energię. Beata Szydło, kojarzona z lubianym prezydentem, spotyka się z życzliwością i zainteresowaniem ludzi. Paradoksalnie na jej korzyść gra również Ewa Kopacz – na kandydatkę PiS postawić mogą wyborcy bez wyraźnych preferencji politycznych, zniechęceni perspektywą przedłużenia na kolejne lata konfliktu na linii rząd – prezydent. Trudno odzyskać społeczne poparcie, kiedy kolejne dni przynoszą wciąż nowe wizerunkowe porażki i afery partii rządzącej. Powszechnie wyśmiewane podróże pociągami oraz drogie i nieautentyczne wyjazdowe posiedzenia rządu nie przekonały wyborców, odbierano to raczej jako kosztowne fanaberie. Ostatni tydzień przyniósł potwierdzenie informacji o próbie przeprowadzenia przez otoczenie byłego prezydenta prowokacji przeciw kontrkandydatowi, w której główną rolę odgrywać miał niezrównoważony Andrzej Hadacz, a także wiadomości o aferze z udziałem szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego i, często pojawiającego się w podobnym kontekście, posła Jana Burego z PSL. Coraz głośniej mówi się też o fatalnych zapisach i korupcjogennym sposobie tworzenia ustawy wyrzucającej ze szkół śmieciową żywność. Ta ostatnia akcja dała Ewie Kopacz pole do kolejnego pokazu braku taktu. Premier, na tle nieszczęśliwych dziecięcych twarzyczek, oznajmiła, że dzięki jej inicjatywie nie będą już „grubaskami”.
Chociaż „życzliwi” dziennikarze dokładnie analizują brak kilku nazwisk na listach zjednoczonej prawicy, nie da się nie zauważyć, że w Platformie awantura, w której główne role odgrywają Paweł Zalewski, Michał Kamiński i Roman Giertych, trwa w najlepsze. W tej jednak dziedzinie konkurencję zdeklasował Ruch Kukiza. Jeszcze przed ogłoszeniem nazwisk kandydatów do Sejmu od muzyka odwrócił się Marian Kowalski. Kandydat Ruchu Narodowego na prezydenta zaprotestował w ten sposób przeciw obecności na listach uciekinierów z Platformy czy Ruchu Palikota, przy równoczesnym sekowaniu mniej znanych narodowców. Pomimo, że szefowie RN w reakcji na te słowa odsunęli Kowalskiego od władz ugrupowania, po jego stronie pozostała sympatia dołów. Gdy te zarzuciły górze zdradę dla stołków, zaś ugrupowanie stanęło w obliczu groźby rozłamu, ze startu u Kukiza zrezygnował Krzysztof Bosak. Tego samego dnia ugrupowanie Kukiz’15 opuścił jego rzecznik i spec od wizerunku Miłosz Lodowski. Nie wiadomo, czy Kukiz zdoła w ogóle zarejestrować swoje listy wyborcze, wśród zwolenników narasta bowiem potężna fala rozczarowania. Coraz więcej słychać o krążących wokół ruchu esbekach, zaś najbardziej znanym – poza liderem – kandydatem stał się nienawidzący kościoła raper, znany również jako producent filmów porno.
W momencie, gdy Platformę niszczy degrengolada korupcyjna i wizerunkowa, ruch Kukiza sypie się z powodu potężnych różnic, jakie dzielą w wielu sprawach zwolenników JOW. Pozostałe partie bądź powielają kłopoty i błędy PO (PSL, Nowoczesna), bądź idą w niszowy antyklerykalizm (Zjednoczona Lewica). Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość utrzyma wizerunek siły idącej pewnie po władzę, zdolnej do współpracy z prezydentem w celu rozwiązywania problemów obywateli, a zarazem będącej ponad konfliktami i kombinacjami pozostałych graczy, ma szansę na samodzielne rządy. Upadek projektu Kukiza pokazuje, że każdy inny wariant będzie dla Polski szalenie ryzykowny.
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie, a pisany był w nocy z wtorku na środę
Trudno napisać, że kończą się wakacje, bo wakacji w tym roku w polityce nie było. Lipiec to ostatnie dni prezydenta Komorowskiego, jak dziś wiemy, wyjątkowo pracowite. Komorowski, wbrew medialnym pozorom, nie popadł w apatię i zniechęcenie. Wraz z otoczeniem zakasał rękawy i zajął się wmurowywaniem kolejnych zbuków w mury pałacu prezydenckiego. Nowa ekipa zastała pustki w kasie i w sejfie, w którym powinien znajdować się aneks do raportu z likwidacji WSI. Nie znaleziono również prawie żadnych notatek ze spotkań i rozmów prezydenta. Okazało się też, że pod sam koniec urzędowania Komorowskiego podjęto działania kadrowe, uniemożliwiające zatrudnienie nowych osób, wynajęto za publiczne pieniądze mieszkanie dla dysponującego przecież kilkoma lokalami odchodzącego prezydenta, zdecydowano wreszcie o uciążliwym remoncie wentylacji.
Sierpień przyniósł zaprzysiężenie Andrzeja Dudy i objęcie przez niego zwierzchnictwa nad armią. Już pierwsze godziny i dni pokazały, że Duda w głównych mediach pokazywany będzie krytycznie lub wcale. Pokazały też jednak, że może on próbować podjąć z nimi grę, docierając do swoich wyborców i obywateli bezpośrednio, za pomocą portali społecznościowych. Przeprowadzane na żywo transmisje, które już wpisały się na trwałe w obraz nowej, świeżej prezydentury, cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem internautów. I chociaż najwięksi medialni gracze próbują używać wobec Dudy identycznych mechanizmów, jakimi niszczono wcześniej Lecha Kaczyńskiego, jak na razie nowy prezydent wychodzi z tego zwycięsko. Cały czas generuje entuzjazm tłumów, ciesząc się dużą i autentyczną popularnością. Widać to również na Twitterze, gdzie wciąż aktywne jest osobiste konto Andrzeja Dudy. Tu prezydent życzy powodzenia uczniom, uspokaja kłócące się między sobą twitterowiczki i pokazuje pokorę i szacunek ludziom, którzy tych cech pozbawieni próbują wciągnąć go w ordynarne polityczne pyskówki. I chociaż nieraz skompromitowani eksperci, tacy jak Marek Migalski, widzą w tym powtórkę z „wczesnego Marcinkiewicza”, większość obserwatorów dostrzega zupełnie nową w polskich warunkach jakość. Prezydentowi udaje się być bliżej ludzi, a tym samym skutecznie kontrować nieprzyjazną mu propagandę medialną.
Tę, we wspólnym działaniu z politykami Platformy, widzieliśmy bardzo wyraźnie przy okazji wizyty Dudy w Niemczech. Kiedy ujawniono, że z pierwszą wizytą nowy prezydent udaje się do Tallina, specjaliści, na ogół związani z Platformą, ogłosili, że to fatalny błąd, ponieważ zagraniczne podróże powinno zaczynać się od Berlina lub Brukseli. Kiedy jednak Andrzej Duda zaplanował już wyprawę do Berlina, szybko pojawiła się narracja, że jest to wydarzenie całkowicie pozbawione znaczenia. Obniżanie rangi prezydenckiej wizyty niepokojąco zaczęło przypominać atmosferę z 2010 roku. Wyjazd okazał się być sukcesem. Dudzie udało się w dużym stopniu odczarować swój wizerunek, kreowany przez niechętnych PiS niemieckich publicystów, lecz w kraju skoncentrowano się na jednym tylko aspekcie rozmowy prezydentów Polski i Niemiec. Oto Andrzej Duda powiedział, że Polska wciąż nie jest jeszcze państwem sprawiedliwym. Dla rozsądnego odbiorcy jest to przede wszystkim konstatacja, że po 26 latach od 1989 roku wciąż mamy bardzo wiele do zrobienia, jednak nasze media, a za nimi zwolennicy PO podnieśli krzyk, że Duda skarży się Niemcom na swój kraj. Nie przypominam sobie z tych stron głosów oburzenia, gdy na skargę na Polskę i Polaków za granicę udawali się Bronisław Geremek czy Władysław Bartoszewski.
31 sierpnia Andrzej Duda miał swój kolejny dobry dzień. Ciepłe przyjęcie na obchodach 35 rocznicy porozumień sierpniowych pokazało, że za prezydentem stoi dziś dziedzictwo „Solidarności”, do którego politycy lubią odwoływać się w pustych najczęściej wystąpieniach. Jak wiele znaczy ono dla Dudy widać było, gdy wzruszenie odbierało mu kilkukrotnie głos podczas wystąpienia skierowanego do związkowców. Dzień później równie mocno prezydent przemówił na Westerplatte. W symbolicznym dla Polski miejscu Duda przypomniał najważniejsze karty historii II wojny światowej, nie uciekał też przed wskazywaniem agresorów sprzed 76 lat – Niemców i Sowietów. Przywołał również losy innych narodów, które padły wówczas ofiarą agresji dwóch totalitaryzmów. Przypominając, że Polska stała zawsze po stronie wolnego świata, mocno zaakcentował naszą politykę historyczną, wskazując między wierszami kierunki polityki zagranicznej i obronnej w obliczu nowych, chociaż zarazem dobrze przecież znanych zagrożeń. Ten sam czas i miejsce Ewę Kopacz zainspirowały jedynie do zaatakowania po raz kolejny opozycji.
Lato to dobry czas dla Andrzeja Dudy, nienajgorszy również dla Prawa i Sprawiedliwości. Dobre sondaże i utrzymanie społecznego entuzjazmu z kampanii prezydenckiej, zdyskontowanego wygraną z 24 maja, dały partii Jarosława Kaczyńskiego nową energię. Beata Szydło, kojarzona z lubianym prezydentem, spotyka się z życzliwością i zainteresowaniem ludzi. Paradoksalnie na jej korzyść gra również Ewa Kopacz – na kandydatkę PiS postawić mogą wyborcy bez wyraźnych preferencji politycznych, zniechęceni perspektywą przedłużenia na kolejne lata konfliktu na linii rząd – prezydent. Trudno odzyskać społeczne poparcie, kiedy kolejne dni przynoszą wciąż nowe wizerunkowe porażki i afery partii rządzącej. Powszechnie wyśmiewane podróże pociągami oraz drogie i nieautentyczne wyjazdowe posiedzenia rządu nie przekonały wyborców, odbierano to raczej jako kosztowne fanaberie. Ostatni tydzień przyniósł potwierdzenie informacji o próbie przeprowadzenia przez otoczenie byłego prezydenta prowokacji przeciw kontrkandydatowi, w której główną rolę odgrywać miał niezrównoważony Andrzej Hadacz, a także wiadomości o aferze z udziałem szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego i, często pojawiającego się w podobnym kontekście, posła Jana Burego z PSL. Coraz głośniej mówi się też o fatalnych zapisach i korupcjogennym sposobie tworzenia ustawy wyrzucającej ze szkół śmieciową żywność. Ta ostatnia akcja dała Ewie Kopacz pole do kolejnego pokazu braku taktu. Premier, na tle nieszczęśliwych dziecięcych twarzyczek, oznajmiła, że dzięki jej inicjatywie nie będą już „grubaskami”.
Chociaż „życzliwi” dziennikarze dokładnie analizują brak kilku nazwisk na listach zjednoczonej prawicy, nie da się nie zauważyć, że w Platformie awantura, w której główne role odgrywają Paweł Zalewski, Michał Kamiński i Roman Giertych, trwa w najlepsze. W tej jednak dziedzinie konkurencję zdeklasował Ruch Kukiza. Jeszcze przed ogłoszeniem nazwisk kandydatów do Sejmu od muzyka odwrócił się Marian Kowalski. Kandydat Ruchu Narodowego na prezydenta zaprotestował w ten sposób przeciw obecności na listach uciekinierów z Platformy czy Ruchu Palikota, przy równoczesnym sekowaniu mniej znanych narodowców. Pomimo, że szefowie RN w reakcji na te słowa odsunęli Kowalskiego od władz ugrupowania, po jego stronie pozostała sympatia dołów. Gdy te zarzuciły górze zdradę dla stołków, zaś ugrupowanie stanęło w obliczu groźby rozłamu, ze startu u Kukiza zrezygnował Krzysztof Bosak. Tego samego dnia ugrupowanie Kukiz’15 opuścił jego rzecznik i spec od wizerunku Miłosz Lodowski. Nie wiadomo, czy Kukiz zdoła w ogóle zarejestrować swoje listy wyborcze, wśród zwolenników narasta bowiem potężna fala rozczarowania. Coraz więcej słychać o krążących wokół ruchu esbekach, zaś najbardziej znanym – poza liderem – kandydatem stał się nienawidzący kościoła raper, znany również jako producent filmów porno.
W momencie, gdy Platformę niszczy degrengolada korupcyjna i wizerunkowa, ruch Kukiza sypie się z powodu potężnych różnic, jakie dzielą w wielu sprawach zwolenników JOW. Pozostałe partie bądź powielają kłopoty i błędy PO (PSL, Nowoczesna), bądź idą w niszowy antyklerykalizm (Zjednoczona Lewica). Jeżeli Prawo i Sprawiedliwość utrzyma wizerunek siły idącej pewnie po władzę, zdolnej do współpracy z prezydentem w celu rozwiązywania problemów obywateli, a zarazem będącej ponad konfliktami i kombinacjami pozostałych graczy, ma szansę na samodzielne rządy. Upadek projektu Kukiza pokazuje, że każdy inny wariant będzie dla Polski szalenie ryzykowny.
Tekst ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie, a pisany był w nocy z wtorku na środę
(3)
2 Comments
@Budyń
04 September, 2015 - 12:38
no to bardzo mi przykro, ale
04 September, 2015 - 15:48