Bawiąc ostatnio w Krakowie miałem okazję uwiecznić aparatem fotograficznym scenkę, która stała się przyczynkiem do napisania niniejszej notki.
Młoda artystka, klęcząc przy Sukiennicach, zawzięcie oddawała się pasji malowania, choć nie wykluczam, że po prostu pracowała, by zarobić na utrzymanie swoje, a może i rodziny. Sami przyznacie, że długotrwała praca wykonywana na klęczkach nie jest lekka, łatwa ani przyjemna. A tu jeszcze trzeba nawdychać się chemicznych oparów po stosowanych do malowania komponentach i przeżywać dodatkowy stres, bo wszyscy patrzą człowiekowi na ręce.
Pogoda była piękna, więc to, że artystka wyszła malować w plener zupełnie mnie nie zdziwiło – choć malowała szybkoschnącymi farbami w sprayu, a efekty jej pracy nie przypominały niczego, co mogło z tego miejsca uchwycić oko nawet najbystrzejszego obserwatora.
Od razu pomyślałem sobie to, co pewnie każdy pomyślałby na moim miejscu. Wyjście ze swoją sztuką do ludzi - publika patrzy oraz podziwia, strzelają migawki aparatów, nakręca się zainteresowanie i w efekcie rośnie popyt na wykonane rękodzieła. W Wiedniu, czy Paryżu coś takiego jest na porządku dziennym, więc dlaczego nie miałoby tak być również w Krakowie.
Zatrzymałem się, pstryknąłem zdjęcie i wtedy doleciał do mnie głos ciemnego typa, który stał nieopodal i pilnował jakiegoś czarnego pudła.
- Ile razy trzeba prosić, żeby pan nie robił zdjęć?
Nim zrozumiałem sens jego wypowiedzi, powtórzył ją ponownie, a zanim dotarło do mnie, że swoje uwagi skierował w moją stronę, wypowiedź zabrzmiała jeszcze raz. Zdziwiony spojrzałem na niego, a kiedy zobaczyłem wykrzywioną pretensjami twarz – tylko się uśmiechnąłem, odwróciłem i ruszyłem przed siebie, nawet nie pytając za ile można nabyć takie dzieło sztuki, na którego wykonanie artystka potrzebuje od kilku do kilkunastu minut czasu.
I w normalnej sytuacji pewnie odszedłbym nie oglądając się za siebie, ale zaczęło mnie drążyć pytanie - dlaczego komuś, kto urządza jakiś happening, czy w inny sposób eksponuje się w miejscu publicznym przeszkadza fakt, że ktoś to fotografuje? Czyżby miał coś do ukrycia? - pomyślałem i ponownie się odwróciłem.
Mężczyzna akurat zabierał malarce dopiero co ukończony wytwór jej pracy, po czym pieczołowicie zamknął go w swoim czarnym pudle z taką miną, jakby obrazek był jego wyłączną własnością. Ona zaś klęcząc sięgnęła po następny biały karton i zaczęła tworzyć kolejne dzieło swoich rąk.
A ja stałem i patrzyłem. Macie pojęcie, ile człowiek może zobaczyć, kiedy oczy ma nie tylko otwarte, ale rzeczywiście nimi patrzy? A jeśli jeszcze na dodatek włącza mu się myślenie?
Malarka, skupiona na swojej pracy wyglądała na przemęczoną i smutną. Miałem wrażenie, że chętnie wstałaby choć na chwilę z kolan by chociaż rozprostować kręgosłup, ale czuła, że to może zostać źle odebrane. Nie przez obserwujący ją tłumek gapiów, bo ci by ją niewątpliwie zrozumieli, ale raczej przez niego – ciemnego typa, który naprawdę niepotrzebnie wyraził słownie swoje zupełnie nieuzasadnione pretensje do mnie.
Oczywiście pisząc „ciemny typ” miałem na myśli głównie jego ubiór, bo nie można wykluczyć, że to zwyczajny, dobry człowiek, który wszedł z artystką do spółki i pomaga jej przy pracy – ona klęcząc maluje... on stojąc chowa do pudła obrazy. Może być i tak, że to zatrudniony przez nią jakiś dbający o jej prywatność ochroniarz, albo oddany jej mecenas sztuki, troskliwy towarzysz życia, czy nawet kochający mąż i ojciec. Ale patrząc z innej strony, czy kochający mąż, albo troskliwy towarzysz życia pozwoliłby, by droga jego sercu kobieta pracowała tyle godzin w tak uciążliwej pozycji wdychając szkodliwe opary po użytym sprayu?
Potem zauważyłem naklejoną na stanowisku pracy artystki nalepkę z napisem „No Photo. No video. PLEASE”. W angielskim nie jestem mocny, ale od razu załapałem, że to prośba dla anglojęzycznych turystów, by nie robili zdjęć i nie kręcili filmów. I wtedy mnie oświeciło, że facet się rzucał, bo mu się coś pomyliło i zwyczajnie wziął mnie za cudzoziemca. Jeśli tak faktycznie było, to już się na niego nie gniewam... choć mógł wcześniej się upewnić pytając po polsku, czy miałbym może ochotę zrobić artystce zdjęcie.
I jeszcze jedno mnie w tej scence zdziwiło. Najprościej chyba można by to nazwać brakiem wyobraźni. Na ziemi przed malarką wyłożono drewnianą skrzyneczkę z napisem „NA FARBY”, ale rozmiar pudełka nijak nie pasował do ilości i rozmiaru pojemników ze sprayem.
A tak nieco poważniej, to uważam, że prywatność ma i powinna mieć swoje granice. Wychodząc jednak z kulturą i sztuką w przestrzeń publiczną, np. na Rynek Główny w Krakowie, należy pogodzić się z tym, że przekroczyło się granicę prywatności. Można oczywiście prosić widzów, by nie robili zdjęć, ale mieć do nich pretensje o to, że do takiej „prośby” się nie zastosowali, to już chyba jakiś rodzaj umysłowej aberracji, zwłaszcza, że Sukiennice są bardzo wdzięcznym tematem fotografii.
Mieć żal o to, że fotografuje się coś na krakowskim rynku, to tak, jakby wybrać się np. na marsz KOD-u, nieść transparent wyróżniający się szczególnym poziomem idiotyzmu i mieć pretensje, że ktoś to filmuje.
2 Comments
Bardzo ciekawe.
25 May, 2016 - 23:56
Jak z Krakowa jestem, takich "układów" nie przyuważłem, a pewnie powinienem, gdybym bardziej sie rozglądał dookoła, zamiast za własnymi sprawami biegać, w dzień zwykły i roboczy, biegać
*
Czytałem, i w głowie mi od razu pojawiła się analogia - pani zmęczona pracą, pan przebieg tejże pracy monitorujący i ochraniający. Trudno się od wspomnianej analogii ustrzec, zwłaszcza, że o tej trudnej i niewygodnej pozycji wykonującej, na kolanach, na widoku, wspomniałeś.
*
Szukam, w tej opisanej, artystyczno-alfonsiarskiej działalności sensu - przyznam, nie znajduję. To znaczy, zapewne jakiś jest, intensywne działania nieprofitowe i nieuzasadnione ludzie podejmują, ale jeśli nasilone - nasz lokalny "dom udręki", jak to nazwał Bułhakow, zwie się Kobierzyn... Ale, nie przypuszczam. Wariatów trochę, ale nie aż tyle - tu sens i dochód musi być.
*
Kultura i sztuka (niech to będzie i sztuka, co pani uprawiała) ma również tradycję jarmarczną. Taki, po nowoczesnemu mówiąc, interaktywny "show". W linoskoczka, jak kiepski był (albo i jak dobry, ludzie zawistne stworzenia) rzucało się jajkami, pomidorami - a może spadnie, kto wie. Ubaw jeszcze większy - przedstawienia publiczne rządzą sie swoimi prawami.
*
Jednak, dziwne.
pozdrawiam :)
"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."
Max
26 May, 2016 - 08:28
Serdecznie Cię Maxie pozdrawiam.