
Wiele osób, nawet identyfikujących się z kościołem, uważa Roberta Tekielego za oszołoma, szukającego zła wszędzie i w związku z tym nie służącego dobrze sprawom, o które walczy. Mi do tego bardzo daleko, z Tekielim często sympatyzuję, na pewno zaś go szanuję i z tym większym smutkiem piszę recenzję książki „Łowcy wolności”.
„Łowcy” to zbiór tekstów prasowych, połączonych w jedną całość – i to okazuje się być niestety nie do przejścia, przynajmniej dla mnie. Nie wiem, skąd są teksty, część na pewno z „Gazety Polskiej”, ale prawdopodobnie również z innych źródeł. Mówią o rzeczach istotnych, często tym ciekawiej, że pozwalają obserwować, jak negatywne zjawiska związane z New Age, głównym tematem całości, zdobywały sobie w polskiej rzeczywistości przyczółki 10 i więcej lat temu. Tekieli demaskuje, ośmiesza, tłumaczy – i chwała mu za to. Niestety, w pisanych w pewnych odstępach czasu felietonach co chwila zmuszony był pewne rzeczy pisać i wyjaśniać od nowa, co jest zupełnie naturalne. Jednak, gdy już czyta się to w książce, staje się nie do zniesienia. Te same zjawiska, historie, opisy i konstrukcje powtarzają się co kilka stron, po wiele razy. Jako czytelnik bardzo szybko miałem dość, jednak czytałem. Gdy doszedłem do dwóch podrozdziałów, w których ta sama historia (nauka języków systemem SITA) opisana jest dokładnie tak samo, dwa razy pod rząd, szlag mnie jednak trafił i definitywnie Tekielego odłożyłem. Panie Robercie, walka w słusznej sprawie to jedno, a szacunek dla czytelników drugie, ważne jest jednak i to, i to. Tej książce, na pewno potrzebnej i ważnej, zabrakło redakcji i klawisza „delete”. W związku z tym czytać da się ją chyba tylko w takim odstępie czasowym, w jakim ukazywały się felietony, a i to nie jest gwarancją uniknięcia irytacji. Naprawdę szkoda.
Tymczasem wystarczyłoby zachować oryginalną formę i opublikować zbiór tekstów, zamiast łączenia ich w rozdziały bez obróbki redakcyjnej, by choć trochę zminimalizować te minusy. Cóż, może następnym razem.
Jak pisałem niedawno, dla wielu osób Robert Tekieli to katolicki oszołom, wszędzie szukający zła. Nie podzielam tej opinii, tym większym kłopotem jest dla mnie napisanie recenzji „Łowców wolności”…
Robert Tekieli, Łowcy wolności, wydawnictwo M, 2014
„Łowcy” to zbiór tekstów prasowych, połączonych w jedną całość – i to okazuje się być niestety nie do przejścia, przynajmniej dla mnie. Nie wiem, skąd są teksty, część na pewno z „Gazety Polskiej”, ale prawdopodobnie również z innych źródeł. Mówią o rzeczach istotnych, często tym ciekawiej, że pozwalają obserwować, jak negatywne zjawiska związane z New Age, głównym tematem całości, zdobywały sobie w polskiej rzeczywistości przyczółki 10 i więcej lat temu. Tekieli demaskuje, ośmiesza, tłumaczy – i chwała mu za to. Niestety, w pisanych w pewnych odstępach czasu felietonach co chwila zmuszony był pewne rzeczy pisać i wyjaśniać od nowa, co jest zupełnie naturalne. Jednak, gdy już czyta się to w książce, staje się nie do zniesienia. Te same zjawiska, historie, opisy i konstrukcje powtarzają się co kilka stron, po wiele razy. Jako czytelnik bardzo szybko miałem dość, jednak czytałem. Gdy doszedłem do dwóch podrozdziałów, w których ta sama historia (nauka języków systemem SITA) opisana jest dokładnie tak samo, dwa razy pod rząd, szlag mnie jednak trafił i definitywnie Tekielego odłożyłem. Panie Robercie, walka w słusznej sprawie to jedno, a szacunek dla czytelników drugie, ważne jest jednak i to, i to. Tej książce, na pewno potrzebnej i ważnej, zabrakło redakcji i klawisza „delete”. W związku z tym czytać da się ją chyba tylko w takim odstępie czasowym, w jakim ukazywały się felietony, a i to nie jest gwarancją uniknięcia irytacji. Naprawdę szkoda.
Tymczasem wystarczyłoby zachować oryginalną formę i opublikować zbiór tekstów, zamiast łączenia ich w rozdziały bez obróbki redakcyjnej, by choć trochę zminimalizować te minusy. Cóż, może następnym razem.
Jak pisałem niedawno, dla wielu osób Robert Tekieli to katolicki oszołom, wszędzie szukający zła. Nie podzielam tej opinii, tym większym kłopotem jest dla mnie napisanie recenzji „Łowców wolności”…
Robert Tekieli, Łowcy wolności, wydawnictwo M, 2014
(3)
1 Comments
Pewnie ma Kolega-bloger rację, ale...
20 October, 2014 - 23:52
a bardziej wydawnictwa, czyli braku prac redakcyjnych. Nie pamiętam
już, co to było, ale zacząłem (kilka lat temu) czytać jakąś książkę
ambitnej eM-ki i wnet z irytacją odłożyłem. Powód ten sam:
Redaktora przy tym nie było.
PS Niestety, to dziś prawie nagminne. Nawet u renomowanych
wydawców zdarzają się często straszne rzeczy. Np. ortografy
na okładce :) Z tego, co czytam u Kolegi, tym razem zabrakło
rozsądnej selekcji tekstów. Szkoda.
Waldemar Żyszkiewicz