
„Z Janem to jest tak: pojawia się i znika, ale zawsze w najważniejszych momentach.” – mówi Jacek Kleyff w zawierającym wypowiedzi przyjaciół i słuchaczy Jana Krzysztofa Kelusa dodatku do wywiadu-rzeki, jaki przeprowadził z nim Wojciech Staszewski. I chociaż Kleyff mówi raczej o sytuacjach związanych z długoletnią przyjaźnią obu twórców, słowa te bardzo trafnie opisują obecność i nieobecność Kelusa w naszym życiu publicznym, a może szerzej – w naszej świadomości.
Kelusa bowiem niby nie ma, a przecież jest. Postać to na tyle wielowymiarowa, że pisząc ten tekst mam opory przed użyciem takich słów, jak „artysta” czy „muzyk”. JKK to przecież socjolog, czynny opozycjonista, uwięziony w „sprawie taterników”, a później znów – w stanie wojennym, współpracownik KOR, miłośnik gór, żeglarz i profesjonalny zbieracz szyszek… Piosenki przestał pisać w połowie lat 80-tych, by później właściwie zniknąć i z Warszawy, i z życia publicznego. Przypomniano go podczas koncertu „Śpiewnik uliczny i domowy”, kiedy u progu III RP egzorcyzmowano Salę Kongresową licznymi utworami o antykomunistycznej wymowie. Barda, który uważał okrągły stół za dogadanie się za plecami narodu i skłaniał się już ku wewnętrznej emigracji na scenie jednak nie było. Kilka gazet porozmawiało wówczas z twórcą, który mówił, że piosenki już do niego nie przychodzą i nawet masakra na Placu Niebiańskiego Spokoju zaowocowała jedynie niedokończonym wówczas pomysłem. W drugiej połowie lat 90-tych Kelus miał na tyle poważne kłopoty ze zdrowiem, że w poświęconym mu filmie Jerzego Zalewskiego „Był raz dobry świat” jest właściwie milczącym bohaterem, który głos oddaje swojej żonie, Urszuli. Trochę później rozmawia ze Staszewskim, ukazuje się też płyta z piosenkami, wcześniej dostępnymi jedynie na kasetach. Kasetach, funkcjonujących wyłącznie w drugim obiegu.
Artyści, których można uznać za pokrewnych Kelusowi, o wiele wyraźniej zaistnieli w pierwszym, a później rynkowym obiegu. Jacek Kaczmarski po 1989 wydał całą swoją twórczość w dużej wytwórni, tworzył zaś właściwie do końca. Podobnie było z Przemysławem Gintrowskim, równocześnie znanym z muzyki i piosenek nagrywanych na potrzeby filmu. Nawet Jacek Kleyff, znajdujący się o wiele bardziej na uboczu rynku muzycznego, funkcjonował w obiegu medialnym. Jeśli zaś pojawiał się w nim Jan Krzysztof Kelus, najczęściej działo się to właśnie wtedy, gdy łączono go z tym ostatnim. Jego piosenki pojawiły się bowiem na dwóch płytach poświęconym utworom Kleyffa, które nagrali Kuba Sienkiewicz z Elektrycznych Gitar i, wiele lat później, zespół Akurat. Wydawnictw muzycznych dedykowanych jemu samemu nie było, chociaż warto przypomnieć, że gdy po sukcesie płyty „Powstanie Warszawskie” muzycy Lao Che szukali pomysłu na nową płytę, niektórzy fani sugerowali wzięcie na warsztat utworów Jana Krzysztofa Kelusa z czasów stanu wojennego. Idea ta nie doczekała się jednak realizacji.
Nie było już nowych piosenek, a jednak głos Kelusa znów zaczął pojawiać się w przestrzeni publicznej. W rozmowie ze Staszewskim, było nie było czołowym dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, na wyrost utożsamiany ze środowiskiem Adama Michnika, JKK jak zawsze chodził własnymi drogami. W 2010 roku pojawił się w komitecie honorowym popierającym kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego na urząd prezydenta. W kolejnym roku, wchodząc w spór dotyczący opłat licencyjnych za wykorzystanie własnej twórczości przez TVP, próbował wywołać dyskusję o wynagrodzeniach dawnych funkcjonariuszy SB. Później zabierał głos choćby w proteście przeciw wytaczaniu polemistom kolejnych spraw sądowych przez Adama Michnika. Opublikował wówczas list, którym bardzo mocno stawiał się w kontrze do redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Pisał w nim między innymi: „Nasze drogi rozeszły się dość dawno. Twojej publicystyki – jeśli ją jeszcze uprawiasz – w zasadzie już nie śledzę, gdyż stałeś się dla mnie bez reszty przewidywalny i nieciekawy. (…) Twoją obsesją stała się obrona najważniejszego wyboru jakiego dokonałeś. Tego z czasów Magdalenki i Okrągłego Stołu. Z czasów, gdy nasze drogi się rozeszły…” Niedawny, głośny wywiad z Robertem Mazurkiem potwierdza to, co sygnalizowała już rozmowa z Wojciechem Staszewskim, chociaż nie pojawiały się w niej prawie żadne aktualne wątki, a opowieść urywała w okolicach 80 roku – bardzo mocną wrażliwość społeczną, która doprowadzić musiała do rozbratu z ludźmi bliskimi wspólnotą doświadczeń, lecz odległymi zadowoleniem z ekonomicznych i społecznych skutków przemian po 1989 roku. To, co kazało bardowi i jego żonie jeździć w 1976 do Radomia i pomagać ludziom, którzy zwracali się do KOR-u, nie znikło. Inaczej, niż u wielu z jego dawnych kolegów, którzy zajęli wygodne warszawskie gabinety.
W niedzielę Jan Krzysztof Kelus obchodził 74 urodziny. Jak co roku, byłem pozytywnie zaskoczony tym, jak wielu moich znajomych czci ten dzień przypominaniem w serwisach społecznościowych utworów, często mających tyle lat, co oni sami. Odkrywanych z kaset po cichu podkradanych rodzicom, słuchanym trochę po kryjomu – nielegalnych, a do tego przecież „nie dla dzieci”. O tym, że w piosenkach można używać przekleństw, polski słuchacz na ogół dowiedział się kilka lat później, przy okazji solowego debiutu Kazika Staszewskiego. Nawet pierwsze wydawane metodą DIY kasety punk rockowych zespołów pojawiły się przecież później, niż przegrywany chałupniczo, lecz w imponujących nakładach Kelus. Dla mnie i wielu moich znajomych bard był więc kimś wyprzedzającym bliskie nam punkrockowe podejście do artystycznej niezależności i być może również dlatego jakiego piosenki cieszyły się popularnością również w oderwaniu od swego czasu i doświadczeń autora. Zresztą wiele z tamtych tekstów niepokojąco trafnie pasuje i do dzisiejszej sytuacji i naszych własnych historii. Choć urodziłem się w 1978 roku, będąc w Radomiu nie mogę nie przypomnieć sobie „Ballady o szosie E-7”. Kiedy obroniłem doktorat z socjologii, było dla mnie oczywiste, że za chwilę ktoś z moich znajomych przywoła słowa o „dyplomie doktora, który nie pomoże, kiedy będziesz chora. „Piosenka o karach śmierci i nagrodach doczesnych” przypomni się nam jeszcze nie raz, nie tylko przy okazji kolejnego pogrzebu. „Tu go wszyscy - mówią – znali/szef urzędu bezpieczeństwa.../... Dzisiaj panie to emeryt i/na stałe jest w Olsztynie.../Stary człowiek pochylony,/sadzi kwiaty w ciepłą ziemię/w ciepłą ziemię sadzi kwiaty/pochylony stary człowiek/stary człowiek(…)” Z ponad 3 tysiacami emerytury, córką w mediach i synem w polityce lub biznesie, chce się dodać.
Kilka dni temu Jan Krzysztof Kelus wystosował kolejny list otwarty. Tym razem ostro odniósł się w nim do wypowiedzi Jana Rulewskiego o nieuchronności współpracy z komuną, oczywiście w kontekście ostatnich informacji o Lechu Wałęsie. Kelus przypomniał, że nie dla każdego taka współpraca była oczywistym i możliwym wyborem, uczynił to zaś na tyle mocno, że Rulewski poczuł się zobligowany do przeprosin. Mam nadzieję, że głos JKK jeszcze długo towarzyszyć nam będzie nie tylko ze starych nagrań. Stare piosenki zawsze można odkryć i odczytać na nowo, dla ich słuchaczy jest jednak cenne to uzupełnienie współczesną, wciąż ostrą i bezkompromisową obserwacją.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
ilustracja z archiwum Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego
Kelusa bowiem niby nie ma, a przecież jest. Postać to na tyle wielowymiarowa, że pisząc ten tekst mam opory przed użyciem takich słów, jak „artysta” czy „muzyk”. JKK to przecież socjolog, czynny opozycjonista, uwięziony w „sprawie taterników”, a później znów – w stanie wojennym, współpracownik KOR, miłośnik gór, żeglarz i profesjonalny zbieracz szyszek… Piosenki przestał pisać w połowie lat 80-tych, by później właściwie zniknąć i z Warszawy, i z życia publicznego. Przypomniano go podczas koncertu „Śpiewnik uliczny i domowy”, kiedy u progu III RP egzorcyzmowano Salę Kongresową licznymi utworami o antykomunistycznej wymowie. Barda, który uważał okrągły stół za dogadanie się za plecami narodu i skłaniał się już ku wewnętrznej emigracji na scenie jednak nie było. Kilka gazet porozmawiało wówczas z twórcą, który mówił, że piosenki już do niego nie przychodzą i nawet masakra na Placu Niebiańskiego Spokoju zaowocowała jedynie niedokończonym wówczas pomysłem. W drugiej połowie lat 90-tych Kelus miał na tyle poważne kłopoty ze zdrowiem, że w poświęconym mu filmie Jerzego Zalewskiego „Był raz dobry świat” jest właściwie milczącym bohaterem, który głos oddaje swojej żonie, Urszuli. Trochę później rozmawia ze Staszewskim, ukazuje się też płyta z piosenkami, wcześniej dostępnymi jedynie na kasetach. Kasetach, funkcjonujących wyłącznie w drugim obiegu.
Artyści, których można uznać za pokrewnych Kelusowi, o wiele wyraźniej zaistnieli w pierwszym, a później rynkowym obiegu. Jacek Kaczmarski po 1989 wydał całą swoją twórczość w dużej wytwórni, tworzył zaś właściwie do końca. Podobnie było z Przemysławem Gintrowskim, równocześnie znanym z muzyki i piosenek nagrywanych na potrzeby filmu. Nawet Jacek Kleyff, znajdujący się o wiele bardziej na uboczu rynku muzycznego, funkcjonował w obiegu medialnym. Jeśli zaś pojawiał się w nim Jan Krzysztof Kelus, najczęściej działo się to właśnie wtedy, gdy łączono go z tym ostatnim. Jego piosenki pojawiły się bowiem na dwóch płytach poświęconym utworom Kleyffa, które nagrali Kuba Sienkiewicz z Elektrycznych Gitar i, wiele lat później, zespół Akurat. Wydawnictw muzycznych dedykowanych jemu samemu nie było, chociaż warto przypomnieć, że gdy po sukcesie płyty „Powstanie Warszawskie” muzycy Lao Che szukali pomysłu na nową płytę, niektórzy fani sugerowali wzięcie na warsztat utworów Jana Krzysztofa Kelusa z czasów stanu wojennego. Idea ta nie doczekała się jednak realizacji.
Nie było już nowych piosenek, a jednak głos Kelusa znów zaczął pojawiać się w przestrzeni publicznej. W rozmowie ze Staszewskim, było nie było czołowym dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, na wyrost utożsamiany ze środowiskiem Adama Michnika, JKK jak zawsze chodził własnymi drogami. W 2010 roku pojawił się w komitecie honorowym popierającym kandydaturę Jarosława Kaczyńskiego na urząd prezydenta. W kolejnym roku, wchodząc w spór dotyczący opłat licencyjnych za wykorzystanie własnej twórczości przez TVP, próbował wywołać dyskusję o wynagrodzeniach dawnych funkcjonariuszy SB. Później zabierał głos choćby w proteście przeciw wytaczaniu polemistom kolejnych spraw sądowych przez Adama Michnika. Opublikował wówczas list, którym bardzo mocno stawiał się w kontrze do redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. Pisał w nim między innymi: „Nasze drogi rozeszły się dość dawno. Twojej publicystyki – jeśli ją jeszcze uprawiasz – w zasadzie już nie śledzę, gdyż stałeś się dla mnie bez reszty przewidywalny i nieciekawy. (…) Twoją obsesją stała się obrona najważniejszego wyboru jakiego dokonałeś. Tego z czasów Magdalenki i Okrągłego Stołu. Z czasów, gdy nasze drogi się rozeszły…” Niedawny, głośny wywiad z Robertem Mazurkiem potwierdza to, co sygnalizowała już rozmowa z Wojciechem Staszewskim, chociaż nie pojawiały się w niej prawie żadne aktualne wątki, a opowieść urywała w okolicach 80 roku – bardzo mocną wrażliwość społeczną, która doprowadzić musiała do rozbratu z ludźmi bliskimi wspólnotą doświadczeń, lecz odległymi zadowoleniem z ekonomicznych i społecznych skutków przemian po 1989 roku. To, co kazało bardowi i jego żonie jeździć w 1976 do Radomia i pomagać ludziom, którzy zwracali się do KOR-u, nie znikło. Inaczej, niż u wielu z jego dawnych kolegów, którzy zajęli wygodne warszawskie gabinety.
W niedzielę Jan Krzysztof Kelus obchodził 74 urodziny. Jak co roku, byłem pozytywnie zaskoczony tym, jak wielu moich znajomych czci ten dzień przypominaniem w serwisach społecznościowych utworów, często mających tyle lat, co oni sami. Odkrywanych z kaset po cichu podkradanych rodzicom, słuchanym trochę po kryjomu – nielegalnych, a do tego przecież „nie dla dzieci”. O tym, że w piosenkach można używać przekleństw, polski słuchacz na ogół dowiedział się kilka lat później, przy okazji solowego debiutu Kazika Staszewskiego. Nawet pierwsze wydawane metodą DIY kasety punk rockowych zespołów pojawiły się przecież później, niż przegrywany chałupniczo, lecz w imponujących nakładach Kelus. Dla mnie i wielu moich znajomych bard był więc kimś wyprzedzającym bliskie nam punkrockowe podejście do artystycznej niezależności i być może również dlatego jakiego piosenki cieszyły się popularnością również w oderwaniu od swego czasu i doświadczeń autora. Zresztą wiele z tamtych tekstów niepokojąco trafnie pasuje i do dzisiejszej sytuacji i naszych własnych historii. Choć urodziłem się w 1978 roku, będąc w Radomiu nie mogę nie przypomnieć sobie „Ballady o szosie E-7”. Kiedy obroniłem doktorat z socjologii, było dla mnie oczywiste, że za chwilę ktoś z moich znajomych przywoła słowa o „dyplomie doktora, który nie pomoże, kiedy będziesz chora. „Piosenka o karach śmierci i nagrodach doczesnych” przypomni się nam jeszcze nie raz, nie tylko przy okazji kolejnego pogrzebu. „Tu go wszyscy - mówią – znali/szef urzędu bezpieczeństwa.../... Dzisiaj panie to emeryt i/na stałe jest w Olsztynie.../Stary człowiek pochylony,/sadzi kwiaty w ciepłą ziemię/w ciepłą ziemię sadzi kwiaty/pochylony stary człowiek/stary człowiek(…)” Z ponad 3 tysiacami emerytury, córką w mediach i synem w polityce lub biznesie, chce się dodać.
Kilka dni temu Jan Krzysztof Kelus wystosował kolejny list otwarty. Tym razem ostro odniósł się w nim do wypowiedzi Jana Rulewskiego o nieuchronności współpracy z komuną, oczywiście w kontekście ostatnich informacji o Lechu Wałęsie. Kelus przypomniał, że nie dla każdego taka współpraca była oczywistym i możliwym wyborem, uczynił to zaś na tyle mocno, że Rulewski poczuł się zobligowany do przeprosin. Mam nadzieję, że głos JKK jeszcze długo towarzyszyć nam będzie nie tylko ze starych nagrań. Stare piosenki zawsze można odkryć i odczytać na nowo, dla ich słuchaczy jest jednak cenne to uzupełnienie współczesną, wciąż ostrą i bezkompromisową obserwacją.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
ilustracja z archiwum Fundacji Centrum Dokumentacji Czynu Niepodległościowego
(3)
3 Comments
@Budyń
26 February, 2016 - 15:57
@ Budyń
27 February, 2016 - 21:55
Zastanawiam się co ci ludzie w ogóle zrozumieli z jego twórczości...
GG
spojrzałem
28 February, 2016 - 01:13
cóż, to niestety stały problem, ludziom się wydaje, ze z kim raz, choćby na długo, jest im po drodze, z tym im po drodze będzie zawsze - im tym większe potem rozczarowanie. A że Kelus przez chwilę wydawał się bardziej po tamtej stronie, niż po tej, tym trudniej pojąć, że jednak ma inne zdanie. Bo przecież ludzie rozsądni, przyzwoici, wiadomo - jednym chórem.