Panów muszę od razu rozczarować – nie będzie nic o karnawale w Rio. Ani słówka.
Będzie za to o dawnych polskich zwyczajach i zabawach karnawałowych, z których jakaś, niewielka część przetrwała aż po dzień dzisiejszy.
Samo słowo wywodzi się z języka włoskiego, czemu nie należy się dziwić, jako że karnawał narodził się właśnie we Włoszech, już w średniowieczu. Zdecydowanym nestorem jest karnawał wenecki, którego historia liczy sobie już ponad 900 lat. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą bowiem z 1094 roku. Z czasem zabawy karnawałowe rozpowszechniły się w całych Włoszech, a potem w Hiszpanii i Portugalii, Francji, Niemczech oraz na Bałkanach, by wreszcie dotrzeć także do Europy Środkowo-Wschodniej.
W Polsce zaczął być popularny pod koniec XVI wieku i zyskał swoją własną nazwę – „zapusty” (w niektórych regionach tym mianem określano jedynie ostatnie dni karnawału, w innych – cały okres jego trwania). Zapusty kończyły się o północy we wtorek poprzedzający Środę Popielcową, która rozpoczyna 40-dniowy okres Wielkiego Postu. Ostatnie trzy dni karnawału nosiły też często odrębne miano – „mięsopustu”.
Zabawy karnawałowe były różne – w zależności od warstwy społecznej. Na polskich wsiach bawiono się w karczmach, a każdy region miał swoje własne zabawy, tańce i obyczaje. Tańczono na przykład tańce z jak najwyższymi podskokami, bo jak wysoko udało się podskoczyć tancerzom, tak wysoki miał wyrosnąć len, ziemniaki czy zboże. Wiele zwyczajów wiązało się z zabawami, w których przegrywający musiał się „wykupić” pieniędzmi, beczką piwa, albo postawieniem gorzałki bawiącym się.
Niemal w całej Polsce, a tylko z pewnymi regionalnymi modyfikacjami, znany był dziwny zwyczaj organizowania widowiska, w którym jakaś postać musiała być pozbawiona życia.
Na przykład na Kujawach był to grajek, którego zabijanie lub wieszanie oczywiście pozorowano, na ziemi radomskiej odgrywano „ścinanie śmierci”, a w Krakowie ścinano „Mięsopusta”. Na Śląsku Opolskim odbywało się tzw. wodzenie niedźwiedzia, które kończył sąd nad niedźwiedziem uosabiającym wszelkie zło. „Niedźwiedzia” oczywiście też trzeba było po osądzeniu „zabić”.
Nieodłącznym elementem zabaw karnawałowych byli przebierańcy z twarzami poczernionymi sadzą, płatający figle swoim sąsiadom oraz orszaki składające się z różnych postaci, chodzące od domu do domu „po kolędzie”, odgrywające krótkie scenki i otrzymujące w zamian drobniaki lub poczęstunek. W takim orszaku w większości regionów nie mogło zabraknąć „turonia”, którego głównym zajęciem było straszenie kobiet i dzieci. Miał jednak jeszcze jedno ważne zadanie. Pod koniec występów, turoń padał na ziemię i trzeba było go docucić, co najczęściej robiono przy pomocy wódki. Ożywiony na nowo turoń, znów zaczynał skakać i hasać, co symbolizowało wiosenne odrodzenie ziemi po zimie. W orszaku kolędników bywały też: bocian, niedźwiedź, koza czy kogut. W wielu regionach Polski pojawiały się tzw. Herody, czyli kolędnicy odgrywający jasełka - biblijną opowieść o przyjściu na świat Jezusa. W takich orszakach byli także: pasterze, trzej królowie, dziad, baba, Żyd, śmierć, diabeł, Cygan, żołnierz, a czasem policjant czy kominiarz.
Tak bawiła się polska wieś. Mieszczanie natomiast organizowali w czasie karnawału tzw. reduty. Pojawiły się one najpierw tylko w Warszawie, mniej więcej w połowie XVIII wieku, za panowania Augusta III Sasa. Zaczął je organizować na Nowym Mieście, dwa razy w tygodniu, mieszkający w Warszawie Włoch, niejaki Salvador. Początkowo były to maskarady, często na „zadany temat” najczęściej powiązany z mitologią i przeznaczone wyłącznie dla dobrze urodzonych. Jednak wkrótce reduty zaczęto organizować znacznie częściej i w różnych miejscach. A ponieważ wejście było płatne, zaczęło brać w nich udział także bogatsze pospólstwo.
W swoim XVIII-wiecznym „Opisie obyczajów” ks. Jędrzej Kitowicz napisał:
Będzie za to o dawnych polskich zwyczajach i zabawach karnawałowych, z których jakaś, niewielka część przetrwała aż po dzień dzisiejszy.
Samo słowo wywodzi się z języka włoskiego, czemu nie należy się dziwić, jako że karnawał narodził się właśnie we Włoszech, już w średniowieczu. Zdecydowanym nestorem jest karnawał wenecki, którego historia liczy sobie już ponad 900 lat. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą bowiem z 1094 roku. Z czasem zabawy karnawałowe rozpowszechniły się w całych Włoszech, a potem w Hiszpanii i Portugalii, Francji, Niemczech oraz na Bałkanach, by wreszcie dotrzeć także do Europy Środkowo-Wschodniej.
W Polsce zaczął być popularny pod koniec XVI wieku i zyskał swoją własną nazwę – „zapusty” (w niektórych regionach tym mianem określano jedynie ostatnie dni karnawału, w innych – cały okres jego trwania). Zapusty kończyły się o północy we wtorek poprzedzający Środę Popielcową, która rozpoczyna 40-dniowy okres Wielkiego Postu. Ostatnie trzy dni karnawału nosiły też często odrębne miano – „mięsopustu”.
Zabawy karnawałowe były różne – w zależności od warstwy społecznej. Na polskich wsiach bawiono się w karczmach, a każdy region miał swoje własne zabawy, tańce i obyczaje. Tańczono na przykład tańce z jak najwyższymi podskokami, bo jak wysoko udało się podskoczyć tancerzom, tak wysoki miał wyrosnąć len, ziemniaki czy zboże. Wiele zwyczajów wiązało się z zabawami, w których przegrywający musiał się „wykupić” pieniędzmi, beczką piwa, albo postawieniem gorzałki bawiącym się.
Niemal w całej Polsce, a tylko z pewnymi regionalnymi modyfikacjami, znany był dziwny zwyczaj organizowania widowiska, w którym jakaś postać musiała być pozbawiona życia.
Na przykład na Kujawach był to grajek, którego zabijanie lub wieszanie oczywiście pozorowano, na ziemi radomskiej odgrywano „ścinanie śmierci”, a w Krakowie ścinano „Mięsopusta”. Na Śląsku Opolskim odbywało się tzw. wodzenie niedźwiedzia, które kończył sąd nad niedźwiedziem uosabiającym wszelkie zło. „Niedźwiedzia” oczywiście też trzeba było po osądzeniu „zabić”.
Nieodłącznym elementem zabaw karnawałowych byli przebierańcy z twarzami poczernionymi sadzą, płatający figle swoim sąsiadom oraz orszaki składające się z różnych postaci, chodzące od domu do domu „po kolędzie”, odgrywające krótkie scenki i otrzymujące w zamian drobniaki lub poczęstunek. W takim orszaku w większości regionów nie mogło zabraknąć „turonia”, którego głównym zajęciem było straszenie kobiet i dzieci. Miał jednak jeszcze jedno ważne zadanie. Pod koniec występów, turoń padał na ziemię i trzeba było go docucić, co najczęściej robiono przy pomocy wódki. Ożywiony na nowo turoń, znów zaczynał skakać i hasać, co symbolizowało wiosenne odrodzenie ziemi po zimie. W orszaku kolędników bywały też: bocian, niedźwiedź, koza czy kogut. W wielu regionach Polski pojawiały się tzw. Herody, czyli kolędnicy odgrywający jasełka - biblijną opowieść o przyjściu na świat Jezusa. W takich orszakach byli także: pasterze, trzej królowie, dziad, baba, Żyd, śmierć, diabeł, Cygan, żołnierz, a czasem policjant czy kominiarz.
Tak bawiła się polska wieś. Mieszczanie natomiast organizowali w czasie karnawału tzw. reduty. Pojawiły się one najpierw tylko w Warszawie, mniej więcej w połowie XVIII wieku, za panowania Augusta III Sasa. Zaczął je organizować na Nowym Mieście, dwa razy w tygodniu, mieszkający w Warszawie Włoch, niejaki Salvador. Początkowo były to maskarady, często na „zadany temat” najczęściej powiązany z mitologią i przeznaczone wyłącznie dla dobrze urodzonych. Jednak wkrótce reduty zaczęto organizować znacznie częściej i w różnych miejscach. A ponieważ wejście było płatne, zaczęło brać w nich udział także bogatsze pospólstwo.
W swoim XVIII-wiecznym „Opisie obyczajów” ks. Jędrzej Kitowicz napisał:
„Nie godziło się wchodzić na reduty z bronią, także bez maski, czyli larwy, na twarzy. Tę jednak maskę osoby pierwszej rangi i szlachta, gdy chcieli, mogli zdjąć z twarzy, mogli jej nawet wcale nie kłaść na twarz, lecz dla zachowania postanowienia mogli ją przywiązać do ręki blisko - ramienia albo zatchnąć za kapelusz lub czapkę; ponieważ maska na to tylko była postanowioną, żeby równość między kompanią, za równe pieniądze cieszącą się, bez zniewagi lub ujmy honoru czyjejkolwiek mogła być zachowana. Człowiek podłej kondycji, jeżeli się demaskował, tym samym wyłączał siebie samego od społeczeństwa z zacniejszymi; ale póki był pod maską, nicht go nie mógł pogardzać i krzywdę mu czynić, choćby wiedział, że to człowiek podły, bez ściągnienia na siebie rygoru sądów marszałkowskich, pod których protekcją i za pozwoleniem dobrze opłaconym odprawiały się, obyczajami swymi, właśnie jak prawami kardynalnymi obwarowane, reduty. Szewc, krawiec i inny jakikolwiek rzemieślniczek, okryty maską, hulał sobie za równo z panami. Skoroby ją zaś zdjął i chciał się z kim godniejszym spoufalić, natychmiast zostałby zafrontowany.
Oprócz zaś gminu obojej płci, który się dlatego przez całe reduty nie demaskował, chodziły okryte maską i inne, dystyngwowane osoby, gdy poznanymi być nie chciały.”
I dalej: ”Zasmakowawszy sobie w redutach warszawskich, z całego kraju uczęszczający do tej stolicy obywatele i obywatelki roznieśli je po całym kraju. Przy końcu panowania Augusta III znane były w Poznaniu, w Lesznie, we Lwowie, w Wilnie.”
Reduty były zabawami publicznymi, ale okres karnawału sprzyjał także licznym przyjęciom i zabawom organizowanym w domach prywatnych. Szczególnie rodzice panien na wydaniu organizowali „wieczory tańcujące”, które były najlepszą okazją do znalezienia narzeczonego.
Okres karnawału to także okres wesel i przyjęć zaręczynowych oraz „kinderbali” dla dzieci.
Najbardziej hucznie bawiła się jednak szlachta, która tańce i sute biesiady łączyła z kuligami.
Kawalkady sań przemieszczały się z muzyką, śpiewem i pochodniami od dworu do dworu.
W każdym z nich po drodze zatrzymywano się na jedzenie, zabawę i nocleg, a potem ruszano w dalszą drogę, na ogół zabierając także ze sobą gospodarzy. Kuligi mogły być szykowane albo „dzikie”. Te pierwsze miały z góry zaplanowaną trasę, a kolejni gospodarze mieli czas, by przygotować ucztę, miejsce do tańca i nocleg – często dla kilkudziesięciu osób.
Kuligi „dzikie” natomiast przypominały czasem plagę szarańczy. Nie liczono się bowiem wtedy z nikim i z niczym, odwiedzając nie spodziewających się takiego najazdu gospodarzy. Problemem nie było nawet wtedy słynne polskie „zastaw się, a postaw się”, ale to, że goście obsługiwali się sami, myszkując w spiżarniach i piwnicach z trunkami i nie pytając nikogo o zgodę. Taka wizyta potrafiła do tego stopnia nadwerężyć zapasy, że gospodarzom nie pozostawało nic innego, jak tylko przyłączyć się do owego „dzikiego” kuligu, by chociaż częściowo „odbić sobie straty” u następnego, niczego się nie spodziewającego gospodarza.
Kuligi potrafiły trwać nawet całymi tygodniami – i jak pisał Z. Gloger -,,kawaler, co w dzień po Trzech Królach kuligiem z domu wyjechał, dopiero na wstępną środę [tj. na Popielec] z powrotem był widziany”.
Widząc jadło, pod którym uginały się w karnawale szlacheckie stoły, dzisiejsi dietetycy załamaliby ręce. Królował bigos, ale podawano także rosół, barszcz, flaki zaprawiane szafranem, słoninę, gęś gotowaną ze śmietaną i suszonymi grzybami oraz kaszą perłową, pieczone kapłony, bażanty i prosiaki czy nogi wołowe na zimno z galaretą, a przede wszystkim ogromne ilości wędlin i pieczonego mięsiwa: dziczyznę, cielęcinę, baraninę z czosnkiem, pieczone szynki i udźce. Stosowano do nich bogatą listę przypraw – m.in. migdały, rodzynki, goździki, gałkę muszkatołową, imbir, pieprz, szafran, pistacje, pinele czyli orzeszki piniowe, miód i cukier.
Ostatni huczny tydzień karnawału rozpoczynał Tłusty Czwartek, kiedy to bez umiaru objadano się tym, czego wkrótce, w Wielkim Poście, nie będzie można tknąć. Obok pieczonych mięsiw różnego rodzaju, jedzono wtedy ciastka smażone na smalcu, czyli do dziś znane pączki i faworki (zwane też chrustem lub chruścikami).
Na marginesie warto dodać, że pączki znali już starożytni Rzymianie, choć wtedy jeszcze były one bez cukru. W Polsce także na początku nie były one słodkie. Były to po prostu dosyć twarde kulki z chlebowego ciasta nadziewanego słoniną. Potem jednak zaczęto je robić z pulchniejszego ciasta i napełniać słodkim nadzieniem. Dziś napełnia się je marmoladą, budyniem, a nawet likierem, ale wiele osób twierdzi, że prawdziwy paczek musi być napełniony konfiturą różaną. Tej zasadzie hołduje też producent najsłynniejszych pączków w Polsce – warszawski cukiernik Blikle.
Wizja kończącego się karnawału i nadchodzącego Wielkiego Postu powodowała, że najbardziej intensywnie bawiono się w ostatnie trzy karnawałowe dni, czyli od niedzieli do wtorku poprzedzającego Środę Popielcową. Jednak we wtorek można było bawić się jedynie do północy. Ten dzień nazywany był „ostatkami”, „śledzikiem”, a Wielkopolsce i na Kujawach – „podkoziołkiem” i to nazewnictwo przetrwało do dziś. Dawniej pod koniec zabawy stawiano na stole tzw. podkurek, czyli posiłek złożony ze śledzi, jaj i mleka, co miało symbolizować przejście od tego momentu na pożywienie postne.
Jak wspomniałam, zabawę kończono dokładnie o północy i tak bardzo dbano o to, by skończyła się punktualnie, że nawet muzyka potrafiła zamilknąć w pół tonu.
Oprócz zaś gminu obojej płci, który się dlatego przez całe reduty nie demaskował, chodziły okryte maską i inne, dystyngwowane osoby, gdy poznanymi być nie chciały.”
I dalej: ”Zasmakowawszy sobie w redutach warszawskich, z całego kraju uczęszczający do tej stolicy obywatele i obywatelki roznieśli je po całym kraju. Przy końcu panowania Augusta III znane były w Poznaniu, w Lesznie, we Lwowie, w Wilnie.”
Reduty były zabawami publicznymi, ale okres karnawału sprzyjał także licznym przyjęciom i zabawom organizowanym w domach prywatnych. Szczególnie rodzice panien na wydaniu organizowali „wieczory tańcujące”, które były najlepszą okazją do znalezienia narzeczonego.
Okres karnawału to także okres wesel i przyjęć zaręczynowych oraz „kinderbali” dla dzieci.
Najbardziej hucznie bawiła się jednak szlachta, która tańce i sute biesiady łączyła z kuligami.
Kawalkady sań przemieszczały się z muzyką, śpiewem i pochodniami od dworu do dworu.
W każdym z nich po drodze zatrzymywano się na jedzenie, zabawę i nocleg, a potem ruszano w dalszą drogę, na ogół zabierając także ze sobą gospodarzy. Kuligi mogły być szykowane albo „dzikie”. Te pierwsze miały z góry zaplanowaną trasę, a kolejni gospodarze mieli czas, by przygotować ucztę, miejsce do tańca i nocleg – często dla kilkudziesięciu osób.
Kuligi „dzikie” natomiast przypominały czasem plagę szarańczy. Nie liczono się bowiem wtedy z nikim i z niczym, odwiedzając nie spodziewających się takiego najazdu gospodarzy. Problemem nie było nawet wtedy słynne polskie „zastaw się, a postaw się”, ale to, że goście obsługiwali się sami, myszkując w spiżarniach i piwnicach z trunkami i nie pytając nikogo o zgodę. Taka wizyta potrafiła do tego stopnia nadwerężyć zapasy, że gospodarzom nie pozostawało nic innego, jak tylko przyłączyć się do owego „dzikiego” kuligu, by chociaż częściowo „odbić sobie straty” u następnego, niczego się nie spodziewającego gospodarza.
Kuligi potrafiły trwać nawet całymi tygodniami – i jak pisał Z. Gloger -,,kawaler, co w dzień po Trzech Królach kuligiem z domu wyjechał, dopiero na wstępną środę [tj. na Popielec] z powrotem był widziany”.
Widząc jadło, pod którym uginały się w karnawale szlacheckie stoły, dzisiejsi dietetycy załamaliby ręce. Królował bigos, ale podawano także rosół, barszcz, flaki zaprawiane szafranem, słoninę, gęś gotowaną ze śmietaną i suszonymi grzybami oraz kaszą perłową, pieczone kapłony, bażanty i prosiaki czy nogi wołowe na zimno z galaretą, a przede wszystkim ogromne ilości wędlin i pieczonego mięsiwa: dziczyznę, cielęcinę, baraninę z czosnkiem, pieczone szynki i udźce. Stosowano do nich bogatą listę przypraw – m.in. migdały, rodzynki, goździki, gałkę muszkatołową, imbir, pieprz, szafran, pistacje, pinele czyli orzeszki piniowe, miód i cukier.
Ostatni huczny tydzień karnawału rozpoczynał Tłusty Czwartek, kiedy to bez umiaru objadano się tym, czego wkrótce, w Wielkim Poście, nie będzie można tknąć. Obok pieczonych mięsiw różnego rodzaju, jedzono wtedy ciastka smażone na smalcu, czyli do dziś znane pączki i faworki (zwane też chrustem lub chruścikami).
Na marginesie warto dodać, że pączki znali już starożytni Rzymianie, choć wtedy jeszcze były one bez cukru. W Polsce także na początku nie były one słodkie. Były to po prostu dosyć twarde kulki z chlebowego ciasta nadziewanego słoniną. Potem jednak zaczęto je robić z pulchniejszego ciasta i napełniać słodkim nadzieniem. Dziś napełnia się je marmoladą, budyniem, a nawet likierem, ale wiele osób twierdzi, że prawdziwy paczek musi być napełniony konfiturą różaną. Tej zasadzie hołduje też producent najsłynniejszych pączków w Polsce – warszawski cukiernik Blikle.
Wizja kończącego się karnawału i nadchodzącego Wielkiego Postu powodowała, że najbardziej intensywnie bawiono się w ostatnie trzy karnawałowe dni, czyli od niedzieli do wtorku poprzedzającego Środę Popielcową. Jednak we wtorek można było bawić się jedynie do północy. Ten dzień nazywany był „ostatkami”, „śledzikiem”, a Wielkopolsce i na Kujawach – „podkoziołkiem” i to nazewnictwo przetrwało do dziś. Dawniej pod koniec zabawy stawiano na stole tzw. podkurek, czyli posiłek złożony ze śledzi, jaj i mleka, co miało symbolizować przejście od tego momentu na pożywienie postne.
Jak wspomniałam, zabawę kończono dokładnie o północy i tak bardzo dbano o to, by skończyła się punktualnie, że nawet muzyka potrafiła zamilknąć w pół tonu.
(9)
31 Comments
@Ellenai, dzięki serdeczne za
18 January, 2014 - 14:27
Pączki musza być z różą, wiadomo. Bez róży to podróba, nie pączki.
Signa
18 January, 2014 - 14:35
Bo tak naprawdę, to wolę pączki z marmoladą albo ajerkoniakiem.
Konfitura różana jest dla mnie zbyt intensywnie pachnąca.
Jeszcze jedna rzecz różni dawne paczki od tych dzisiejszych.
Dawniej pączki nadziewało się przed smażeniem.
Tak je robiła jeszcze moja babcia i smażyła oczywiście w smalcu.
Dziś najczęściej są smazone w oleju i nadziewane (szprycowane) dopiero po usmażeniu.
Niestety, nawet Blikle przygotowuje je w taki sposób.
Robię według starej receptury
18 January, 2014 - 15:44
Amelia
Na słodko...
19 January, 2014 - 23:36
I tak przy okazji jeszcze tak a propos mój ulubiony Kaczmarski:
Amelia
18 January, 2014 - 16:57
I to bez tego całego oprzyrządowania kuchennego, które ułatwia pracę.
Smażenie pączków zarzuciłam, kiedy moje dzieci dorosły.
Kiedyś wykrawałam kółka z ciasta i jak trochę podrosły, kładłam na nie konfiturę
i zalepiałam w kulki. Te pączki były raczej bardziej okrągłe niż spłaszczone.
I mniejsze, niż te sprzedawane w sklepach. Za to miały duzo nadzienia .
Takie są najlepsze
18 January, 2014 - 18:45
Amelia
...bo żyły prawdziwym życiem...
18 January, 2014 - 19:41
Właśnie to Twoje zdanie zabrzmiało w moich uszach jak wyrzut, że zamiast wypiekać, siedzę przed monitorem! A chruściki są tak bardzo czasochłonne i kuchnia cała w mące, a wszyscy podjadają na bieżąco i zamiast przybywać na talerzu - ubywa.
Miłego karnawału!
Wszystkiego dobrego!
18 January, 2014 - 20:15
Amelia
Zapust jedzie drogą,
18 January, 2014 - 19:47
łeb z patyków, ze lnu grzywa,
to ci przystrój ładny!
W moim domu rodzinnym mawiało się zapusty na cały okres karnawału. I pączki robiło się takie jak Twoje - ładne, okrągłe kulki z marmoladą. I dużo ich było, zawsze koło dwustu. Mam czasem robiła pączki kładzione łyżką (te były bez nadzienia), które bardzo lubiłam ze względu na przedziwne formy, jakie przybierało ciasto w skwierczącym tłuszczu.
Sama wolę smażyć chruściki.
Coż za smaczna notka! Punktuję.
Miłego karnawału!
@ellenai
18 January, 2014 - 14:30
Pozdrawiam
Tł,
18 January, 2014 - 14:43
Za tydzień wybieramy się z mężem właśnie na karnawałowy bal.
Bal, nie redutę ;)))))))))
A kuligów żal, niekoniecznie tych z najazdem na spiżarnie, ale dobra zabawa na śniegu - oszronione drzewa, dzwoneczki u sań, szybka jazda, ech, pomarzyć.....
Pamiętam takie - gdy byłam dzieckiem, mój dziadek takie organizaował.
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
@Szary kot
18 January, 2014 - 15:02
Tł.
18 January, 2014 - 15:21
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Szary Kocie
18 January, 2014 - 15:03
I mam nadzieję, że dla Ciebie przejście po karnawale na lżejszą dietę, nie będzie aż takim wyrzeczeniem, jak dla Tł .
Ellenai,
18 January, 2014 - 16:03
A z dietą? Hmmm, dobrze byłoby zrzucić co nieco. Niestety, mimo zaciętej walki, najczęściej przegrywam
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Tł
18 January, 2014 - 14:42
@ellenai
18 January, 2014 - 15:03
Tł
18 January, 2014 - 15:10
Szczególnie ten, który mam za oknem.
Dlaczego "wędzone"? Czegoś tu nie łapię.
@ellenai
18 January, 2014 - 15:54
Czego nie chce UE? Wędzenia UE nie chce... :-)))
Tł
18 January, 2014 - 16:59
Zapomniałam całkiem o tym kolejnym rewelacyjnym unijnym pomyśle.
Szary kocie
18 January, 2014 - 15:32
pozdrawiam
Marku,
18 January, 2014 - 16:04
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Karnawał...
18 January, 2014 - 17:21
http://www.youtube.com/watch?v=pKtZoiIS1Wk
ciociababcia
@ciociababcia
18 January, 2014 - 17:28
Pozdrawiam i witam na portalu.
Miłego blogowania i komentowania.
Cytat:
Jeśli będziecie żądać tylko posłuszeństwa, to zgromadzicie wokół siebie samych durniów.
Empedokles
Dziękuję,
18 January, 2014 - 18:21
ciociababcia
Cała sala śpiewa z nami...
18 January, 2014 - 17:37
Ciociubabciu,
18 January, 2014 - 17:43
ale wierzę, że gospodarze balu dobiorą ciekawą muzykę.
Przyznam, marzy mi się taki bal z walcami, polkami,
jedynie mazura nie potrafię, ale jeszcze wszystko przede mną...
"Miejcie odwagę... nie tę tchnącą szałem, która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem przeciwne losy stałością zwycięża."
Ja też spróbuję
18 January, 2014 - 17:51
No to walc
18 January, 2014 - 18:35
ciociababcia
Ot, jak to notka aktualna wcale
18 January, 2014 - 22:38
Chciałbym dodać na szybko, że słowo karnawał ma źródłosłów starszy, wywodzi się bowiem z łacińskiego currum navale. Co to było i kto jeździł takim rydwanem napisze wkrótce :) I drugie na szybko: Wielki Post trwał niegdyś nie 40, a 70 dni. Skrócenie dokonane przez Rzym nastąpiło wprawdzie jeszcze w XIV wieku, ale w niektórych bardziej pobożnych rejonach Rzeczypospolitej przestrzegano 70-dniowego postu jeszcze w końcu XVI wieku.
Pozdrawiam:)
"Rewolucje przerażają, ale kampanie wyborcze wzbudzają obrzydzenie."
Smoku
18 January, 2014 - 23:11
O rydwanie, czy raczej wozie, wiem. Ale mnie to jakoś nie przekonuje, jako nazbyt odległe pokrewieństwo .
Bardziej przemawia do mnie jednak carne vale czyli "pożegnanie mięsa".
Nie zmiania to faktu, że notke chętnie przeczytam .