Karuzela z fałszywkami

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Ostatnie dni to w Polsce czas bicia rekordów i nie chodzi tu nawet o tropikalne upały, lecz o poziom nasycania przestrzeni publicznej fake-newsami. Kłamstwa, wymyślane na użytek partyjnej propagandy, powtarzane są przez dziennikarzy, polityków z pierwszych stron gazet i dalej, na rynek międzynarodowy, przez organizacje typu Amnesty International.
Cofnijmy się do czwartkowego wieczoru. Senat odrzucił tego dnia prezydencki wniosek o referendum. Choć większość senatorów PiS wstrzymała się od głosu, przy takiej postawie będąca „przeciw” Platforma przeważyła szalę. Czemu tak się stało? Nikt w PiS nie neguje potrzeby rozmowy o nowej konstytucji, obawy budził jednak termin proponowanego referendum, niosący za sobą ryzyko niskiej frekwencji i obniżenia rangi tegorocznego Święta Niepodległości. Na której zależy też przecież Andrzejowi Dudzie, stąd też trochę dziwić może taki, a nie inny wybór daty. Temat nie został jednak ostatecznie pogrzebany, co więcej, być może uratowało go właśnie senackie głosowanie. Niektórzy spodziewali się, że w rewanżu Andrzej Duda zdecyduje się, jak rok wcześniej, na zawetowanie ustawy o Sądzie Najwyższym. Czwartek miał się, w ich prognozach, stać wręcz początkiem jawnego konfliktu między dwoma ośrodkami władzy, wywodzącymi się z obozu „dobrej zmiany”. Jak wiemy, stało się zupełnie inaczej.
Choć demonstranci spod senatu, gdzie również było, jak pamiętamy, gorąco (zwłaszcza w bagażnikach poselskich aut) przenieśli się na Krakowskie Przedmieście, prezydent ustawę podpisał. Cóż, miał rok czasu, by przekonać się, że żadne ustępstwa wobec opozycji nie mniejszą mocy nienawiści, jaką jest przez nią obdarzony za sam fakt, że ośmielił się wygrać z Bronisławem Komorowskim. Weta więc tym razem nie było, była natomiast rozmowa Telewizji Polskiej z Jarosławem Kaczyńskim. Prezes PiS powtórzył swoją, podzielaną przez większość Polaków opinię na temat sądownictwa i jego dotychczasowej, służebnej wobec elit politycznych III RP roli, równocześnie zaś wyjaśnił przyczyny wstrzemięźliwości w sprawie referendum i zapowiedział poparcie dla starań Andrzeja Dudy o kolejną kadencję. Czy protestujący na Krakowskim rozmowę obejrzeli, tego nie wiem, być może jednak dotarł do nich przekaz, dający się streścić słowami „Porzućcie wszelką nadzieję”. Wpadli więc w na pozór spontaniczną desperację, przejawiającą się agresją wobec ochraniającej teren policji i licznymi prowokacjami w stylu, jaki po raz pierwszy zobaczyliśmy, gdy na zimnej warszawskiej ulicy położył się Wojciech Diduszko. Tym razem świat zobaczyć miał rzekomą agresję policjantów, której apogeum było potraktowanie pokojowej manifestacji gazem.
Nie do końca się to jednak udało. Gdy na Twitterze pojawiły się pierwsze wpisy obecnych na miejscu polityków opozycji, pełne oskarżeń wobec funkcjonariuszy, skontrowane zostały one przez osoby neutralne i obecne na miejscu. Dziennikarza Polsatu Krzysztofa Panka i dawnej prawicowej blogerki, Kataryny. Panek na miejscu był służbowo, Kataryna jako rozczarowany wyborca Dudy. Oboje zaczęli zwracać uwagę na agresję protestujących, uzupełnioną filmowymi relacjami tego pierwszego. O tym, że agresja nie skończyła się bynajmniej wraz z rozejściem się protestujących może zresztą świadczyć również to, że Kataryna zablokowała w weekend dostęp do swojego konta na Twitterze. Filmiki Panka obiegły tymczasem nie tylko media społecznościowe, utrudniając narzucenie zaplanowanej narracji. Kolejne godziny przyniosły informację o ataku z użyciem gazu na policję, zaś najbardziej znanym obrazkiem z czwartkowego późnego wieczoru zostało ujęcie bardzo pobudzonego młodego człowieka, wrzeszczącego bez ustanku „ZOMO! ZOMO!” do zachowującego spokój policjanta.
W wyniku tej kompromitacji zwolennicy opozycji próbowali ratować się całkowitą zmianą frontu i przedstawieniem swojego zbyt mocno zaangażowanego kolegi jako prowokatora z listy płac TVP. W tym celu znaleziono zdjęcia trochę do niego podobnego tancerza ukraińskiego pochodzenia, występującego kiedyś w programach „Jaka to melodia” i „Pytanie na śniadanie”, zbito je z fotografią manifestanta i z odpowiednim komentarzem puszczono w świat. Kłamstwo to najpierw podchwycili ci spośród zwolenników prawicy, którzy krzywo patrzą na Ukraińców aktywnych w polskim życiu politycznym, dla których było to potwierdzenie najgorszych obaw i stereotypów. Szybko jednak fejk rozchodzić zaczął się i po stronie „demokratycznej”, prowokując tym samym falę najbardziej prostackiego, antyukraińskiego resentymentu. Choć informacja nie doczekała się żadnego wiarygodnego potwierdzenia, profil tancerza na Facebooku zalały najgorsze wyzwiska i groźby, w powietrzu zawisła groźba wirtualnego (lecz i fizycznego) linczu na Bogu ducha winnym człowieku. Fałszywkę kolportowały zaś, nie bacząc na możliwe konsekwencję, jedynie w imię doraźnego interesu politycznego, takie figury jak Krystyna Janda, Hanna Lis czy rzecznik PO, Jan Grabiec, któremu sekundowało grono kolegów parlamentarzystów. Zabawa w fake-newsy stała się więc niebezpieczna dla konkretnej, niezwiązanej z polityką osoby, ale nawet to nie wystarczyło, by ją zatrzymać. Choć na opozycyjnych stronach pojawiło się oświadczenie Jarosława Kaczyńskiego (zbieżność nazwisk przypadkowa), prawnika reprezentującego uczestników antyrządowych protestów i męża posłanki Nowoczesnej, Kornelii Wróblewskiej, mówiące, że demonstrant ze zdjęć to autentyczny uczestnik protestu i inna osoba, niż nieszczęsny Ukrainiec; choć artykuł prostujący to kłamstwo opublikował portal Tomasza Lisa – wciąż nie brak osób, nadal kolportujących fałszywą informację. Nie zniknęła ona również (piszę te słowa w nocy z niedzieli na poniedziałek, gdy prawdę znamy już od co najmniej półtorej doby) z Twittera rzecznika Platformy Obywatelskiej.
Kwestia tożsamości demonstranta to jednak tylko jeden z wątków. Choć informację o rzekomym użyciu gazu służby zdementowały bardzo drobiazgowo i ona nie zniknęła z przestrzeni publicznej. Wciąż kolportowana jest przez polityków opozycji. Tych samych, którzy oprócz cynizmu popisują się również tchórzostwem, które tak lubią zarzucać innym, a które wychodzi z nich, gdy po podburzeniu tłumu chowają się za immunitetami i znienawidzoną policją. Szczegółów „użycia gazu przeciw pokojowej demonstracji” domaga się Amnesty International, ta sama organizacja, która odmówiła zabrania głosu w sprawie Alfiego Evansa, fałszywy obraz kolportując po polsku i angielsku. W Polsce nie robi to na nikim wrażenia, na świecie, na szczęście, na razie również, trzeba jednak pamiętać, że protesty obsługiwane są cały czas przez rozmaitych „zawodowych macherów od losu”, którzy wiedzą, jakie obrazki można sprzedać, by wyprowadzić w pole opinię publiczną. Internet daje im jak dotąd odpór, ale równocześnie staje się przestrzenią, w której kolejne, najbardziej nawet wierutne bzdury, żyją swoim życiem. Czasem pomaga im niewiedza, czasem zwyczajna zła wola, wreszcie zwykła ludzka głupota.  Nie brak ludzi, którzy w poharatanym raperze Popku naprawdę gotowi są zobaczyć „szanowanego profesora prawa” skatowanego przez „pisowskie ZOMO”. Żyjemy w czasach, w których ludzie nie cofną się przez powieleniem bez weryfikacji żadnej bzdury, jeśli tylko potwierdza ona ich polityczne intuicje. Daje to dużo okazji do śmiechu, jednak czasem, jak w przypadku ukraińskiego tancerza, bywa naprawdę groźne. Zwłaszcza, gdy fejki, dotąd uważane przede wszystkim za narzędzie rosyjskiej polityki dezinformacyjnej, stają się bronią dla polskich parlamentarzystów.

Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
4.5
4.5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>