Gdy oddawałem swój zeszłotygodniowy artykuł do „Gazety Polskiej Codziennie”, w powietrzu wisiała już awantura o spektakl „Klątwa”, wystawiany w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Reżyser-skandalista, obrzydliwe sceny, łączące w sobie pornografię, obsceniczność i obrazę uczuć religijnych nawet tych osób, które na co dzień nie są zbyt bliskie kościoła, wreszcie „sztuka w sztuce” – monolog aktorki o „wyciętym” fragmencie, dotyczącym zbiórki pieniędzy na zamordowanie Jarosława Kaczyńskiego – to wszystko miało złożyć się na mieszankę wybuchową. Wszyscy czytelnicy pamiętają zapewne protesty, jakie odbywały się, gdy w warszawskich teatrach organizowano próby czytane quasi pornograficznej sztuki „Golgota Piknik”. Tamte wydarzenia miały zmobilizować „postępowe elity” w obronie rzekomo zagrożonej przez katolickich fanatyków i narodowców wolności słowa, a w efekcie umocnić dominację obyczajowej lewicy w publicznym dyskursie i w polityce. Jak wszyscy wiemy, stało się odwrotnie. Ówczesna mobilizacja urażonych sztuką katolików nie pomogła lewicy i nie zaszkodziła prawicy. Być może dlatego, że protest przeciw żenującemu przedstawieniu był ruchem autentycznym, w którym nie pojawił się żaden wykreowany na potrzeby mediów lider w typie Andrzeja Hadacza. W czasach mediów społecznościowych podobne postaci jest zresztą łatwiej wykreować, lecz również zdemaskować, czy zwyczajnie spalić. W rozmontowaniu kreowanego przez media mitu „obrońcy krzyża” olbrzymi udział miały same wypowiedzi „Andrzejka”, umieszczane przez jego przyjaciół w internecie. Dziś znamy już całą drogę Hadacza, choć wiele szczegółów dotyczących jego związków z politykami, czeka jeszcze na wyjaśnienie, podobnie jak rola kilku innych osób, wykorzystujących autentyczne emocje ludzi z Krakowskiego Przedmiescia 2010 roku.
Osoby, które wymyśliły „Klątwę”, liczyły zapewne na wywołanie podobnej burzy, jednak wydaje się, że kolejny raz cel nie został osiągnięty. Prowokacja okazała się być tak tania i tandetna, że odrzuciła nawet wielu potencjalnych sojuszników, jeśli zaś ktoś stracił wizerunkowo, to teatr, od którego odcięła się część patronów medialnych, i ratusz, którego przedstawiciele poparli przegraną sprawę. Choć z pochwałą przedstawienia wyrwała się posłanka Nowoczesnej, Joanna Scheuring-Wielgus, jej partyjni koledzy, Zbigniew Gryglas i Piotr Pudłowski, zajęli przeciwne stanowisko, co warto odnotować. Środowiska prawicowe zaś do sprawy odniosły się tylko w takim zakresie, w jakim było to konieczne, wychodząc zapewne z założenia, że największą karą dla twórców i artystów (silna jest pokusa użycia przy tym słowie cudzysłowu) będzie opisanie tego, co wyprawiają na scenie, reszta zaś należy do ministerstwa i prokuratury.
Podobnie sytuacja wygląda na wszystkich innych frontach. Przez całe lata publicyści, należący do specyficznego gatunku „życzliwych krytyków” Jarosława Kaczyńskiego, swe sympatie lokujący z reguły w okolicach PJN, a ostatnio również ugrupowania Pawła Kukiza, powtarzali, że Prawo i Sprawiedliwość w sondażach zyskuje wtedy, gdy prezes dłuższy czas nie wypowiada się w mediach. Zostawiając na boku kwestię prawdziwości tej tezy, zaryzykować można jednak zdanie, że dziś podobne prawo można sformułować wobec środowiska sędziowskiego i prezes Sądu Najwyższego, prof. Małgorzaty Gersdorf. Sędziowie walczą o zachowanie swojej pozycji nadzwyczajnej kasty i swego stanu posiadania, a pani profesor w rozmowie z dziennikarzami pozwala sobie na ubolewanie nad kondycją finansową swoich kolegów po fachu. „Władza lansuje taki obraz, że sędziowie to tłuste koty, którzy opływają w luksusy za państwowe pieniądze. Spójrzmy od dołu. Przeciętny radca prawny zarabia więcej niż sędzia sądu rejonowego. 7 tys. to straszne pieniądze? Na tym szczeblu 70 proc. nominacji to kobiety. Zarobki nie są wystarczające, by mężczyźni podejmowali ten zawód. Nieco lepiej jest w sądach okręgowych, ale za te ok. 10 tys. brutto dobrze żyć można tylko na prowincji. A co jest na samym szczycie? Dobry adwokat ma się lepiej niż sędzia Sądu Najwyższego”. Internet zawrzał, a krytycy sądownictwa dostali prezent, porównywalnie jedynie z tym, co dla Prawa i Sprawiedliwości zrobiła w swoim czasie Elżbieta Bieńkowska, dając się nagrać podczas wygłaszania słów o „złodziejach i idiotach”, pracujących za 6 tysięcy.
Stanowi sędziowskiemu nie pomaga rzecznik KRS, Waldemar Żurek, który wpisał się w znany od kilku ładnych lat trend ogłaszania zamachu na własną osobę i ucięcia tematu w chwili zainteresowania się nim prokuratury i policji. Gdy w podobny sposób zachowywał się Kuba Wojewódzki, mieściło się to w wizerunku nieodpowiedzialnego i średnio rozgarniętego celebryty, inaczej jednak rzecz wygląda, gdy zachowuje się tak osoba stojąca na straży ładu prawnego Rzeczpospolitej. Gdy temat znika z pierwszych stron portali, kolejny raz pojawia się prof. Gersdorf, tym razem w nagraniu, w którym obrońcom Zygmunta Miernika zapowiada, że rozjedzie autem ich miasteczko namiotowe. Dla jednych to groźba karalna, dla innych żart, jednak kolejny raz mamy do czynienia z tym samym problemem – świadomość braku zewnętrznej kontroli, towarzyszące części sędziów, skutkuje nieodpowiedzialnymi wypowiedziami.
Trudno więc się dziwić, że weekendowe protesty KOD, które odbyły się pod hasłem „Nie dla upartyjniania sądów i zmiany ustroju Państwa” nie wzbudziły wielkiego zainteresowania. Politycy opozycji zagrzewali się do boju przy zdjęciach z bliskiego planu, lecz już te, robione z góry lub dalszej odległości, nie napawały ich zapewne otuchą. Obrona skompromitowanego wymiaru sprawiedliwości jest w stanie zmobilizować 1/10 KOD-u, który pamiętamy sprzed kilkunastu miesięcy. Kolejnym pomysłem jest planowane na 8 marca odgrzanie „czarnego protestu”, którego główna treścią ma być dostępność bez recepty pigułki „dzień po”, której broni ta sama Platforma Obywatelska, która za czasów swoich rządów zajmowała odwrotne do dzisiejszego stanowisko. Jeśli powtórka „czarnego protestu” również nie wypali, będzie to dla opozycji najpoważniejsze z dotychczasowych ostrzeżeń.
Używając oślizgłego języka speców od kreowania wizerunku, od wyborów 2015 roku opozycja nie może znaleźć swojej opowieści. Kolejne tematy, podejmowane przez liderów i podrzucane wyborcom, jako hasła do mobilizacji, zużywają się coraz szybciej, na co zwracałem uwagę w jednym z poprzednich tekstów. Sprzeciw wobec reformy sądownictwa, co zobaczyliśmy w ten weekend, praktycznie nie zaistniał na ulicach i placach polskich miast, w czym duży udział mieli najbardziej zainteresowani. Kolejne potencjalne tematy z góry stanowią potencjalną kompromitację, wystarczy przywołać obawy Bronisława Komorowskiego przed sfałszowaniem wyborów, któremu służyć ma wprowadzenie rozwiązań, które wcześniej proponował… były prezydent. Komorowskiemu cały czas marzy się powrót do polityki, niektórzy zdają się tęsknić za nim, jak za Tuskiem, jednak kolejna odsłona „sprawy Hadacza” może mocno pokrzyżować te plany. Komorowski nie wyciągnął zresztą żadnych wniosków z porażki, w czym dotrzymuje kroku swojemu środowisku. Podsumowanie trendów sondażowych z całego roku, zamieszczone przez Marcina Palade na twitterze pokazuje, że od wyborów nie zmieniło się nic, poza niedawnym tąpnięciem wyniku Nowoczesnej.
Przedstawienie z Teatru Powszechnego wyrasta na ponury symbol sprzeciwu wobec dobrej zmiany – coraz bardziej jałowe, oderwane od rzeczywistości i społecznych nastrojów prowokacje i nie trafiające do nikogo poza topniejąca grupa przekonanych hasła. Najwyraźniej – klątwa.
Tekst ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
Osoby, które wymyśliły „Klątwę”, liczyły zapewne na wywołanie podobnej burzy, jednak wydaje się, że kolejny raz cel nie został osiągnięty. Prowokacja okazała się być tak tania i tandetna, że odrzuciła nawet wielu potencjalnych sojuszników, jeśli zaś ktoś stracił wizerunkowo, to teatr, od którego odcięła się część patronów medialnych, i ratusz, którego przedstawiciele poparli przegraną sprawę. Choć z pochwałą przedstawienia wyrwała się posłanka Nowoczesnej, Joanna Scheuring-Wielgus, jej partyjni koledzy, Zbigniew Gryglas i Piotr Pudłowski, zajęli przeciwne stanowisko, co warto odnotować. Środowiska prawicowe zaś do sprawy odniosły się tylko w takim zakresie, w jakim było to konieczne, wychodząc zapewne z założenia, że największą karą dla twórców i artystów (silna jest pokusa użycia przy tym słowie cudzysłowu) będzie opisanie tego, co wyprawiają na scenie, reszta zaś należy do ministerstwa i prokuratury.
Podobnie sytuacja wygląda na wszystkich innych frontach. Przez całe lata publicyści, należący do specyficznego gatunku „życzliwych krytyków” Jarosława Kaczyńskiego, swe sympatie lokujący z reguły w okolicach PJN, a ostatnio również ugrupowania Pawła Kukiza, powtarzali, że Prawo i Sprawiedliwość w sondażach zyskuje wtedy, gdy prezes dłuższy czas nie wypowiada się w mediach. Zostawiając na boku kwestię prawdziwości tej tezy, zaryzykować można jednak zdanie, że dziś podobne prawo można sformułować wobec środowiska sędziowskiego i prezes Sądu Najwyższego, prof. Małgorzaty Gersdorf. Sędziowie walczą o zachowanie swojej pozycji nadzwyczajnej kasty i swego stanu posiadania, a pani profesor w rozmowie z dziennikarzami pozwala sobie na ubolewanie nad kondycją finansową swoich kolegów po fachu. „Władza lansuje taki obraz, że sędziowie to tłuste koty, którzy opływają w luksusy za państwowe pieniądze. Spójrzmy od dołu. Przeciętny radca prawny zarabia więcej niż sędzia sądu rejonowego. 7 tys. to straszne pieniądze? Na tym szczeblu 70 proc. nominacji to kobiety. Zarobki nie są wystarczające, by mężczyźni podejmowali ten zawód. Nieco lepiej jest w sądach okręgowych, ale za te ok. 10 tys. brutto dobrze żyć można tylko na prowincji. A co jest na samym szczycie? Dobry adwokat ma się lepiej niż sędzia Sądu Najwyższego”. Internet zawrzał, a krytycy sądownictwa dostali prezent, porównywalnie jedynie z tym, co dla Prawa i Sprawiedliwości zrobiła w swoim czasie Elżbieta Bieńkowska, dając się nagrać podczas wygłaszania słów o „złodziejach i idiotach”, pracujących za 6 tysięcy.
Stanowi sędziowskiemu nie pomaga rzecznik KRS, Waldemar Żurek, który wpisał się w znany od kilku ładnych lat trend ogłaszania zamachu na własną osobę i ucięcia tematu w chwili zainteresowania się nim prokuratury i policji. Gdy w podobny sposób zachowywał się Kuba Wojewódzki, mieściło się to w wizerunku nieodpowiedzialnego i średnio rozgarniętego celebryty, inaczej jednak rzecz wygląda, gdy zachowuje się tak osoba stojąca na straży ładu prawnego Rzeczpospolitej. Gdy temat znika z pierwszych stron portali, kolejny raz pojawia się prof. Gersdorf, tym razem w nagraniu, w którym obrońcom Zygmunta Miernika zapowiada, że rozjedzie autem ich miasteczko namiotowe. Dla jednych to groźba karalna, dla innych żart, jednak kolejny raz mamy do czynienia z tym samym problemem – świadomość braku zewnętrznej kontroli, towarzyszące części sędziów, skutkuje nieodpowiedzialnymi wypowiedziami.
Trudno więc się dziwić, że weekendowe protesty KOD, które odbyły się pod hasłem „Nie dla upartyjniania sądów i zmiany ustroju Państwa” nie wzbudziły wielkiego zainteresowania. Politycy opozycji zagrzewali się do boju przy zdjęciach z bliskiego planu, lecz już te, robione z góry lub dalszej odległości, nie napawały ich zapewne otuchą. Obrona skompromitowanego wymiaru sprawiedliwości jest w stanie zmobilizować 1/10 KOD-u, który pamiętamy sprzed kilkunastu miesięcy. Kolejnym pomysłem jest planowane na 8 marca odgrzanie „czarnego protestu”, którego główna treścią ma być dostępność bez recepty pigułki „dzień po”, której broni ta sama Platforma Obywatelska, która za czasów swoich rządów zajmowała odwrotne do dzisiejszego stanowisko. Jeśli powtórka „czarnego protestu” również nie wypali, będzie to dla opozycji najpoważniejsze z dotychczasowych ostrzeżeń.
Używając oślizgłego języka speców od kreowania wizerunku, od wyborów 2015 roku opozycja nie może znaleźć swojej opowieści. Kolejne tematy, podejmowane przez liderów i podrzucane wyborcom, jako hasła do mobilizacji, zużywają się coraz szybciej, na co zwracałem uwagę w jednym z poprzednich tekstów. Sprzeciw wobec reformy sądownictwa, co zobaczyliśmy w ten weekend, praktycznie nie zaistniał na ulicach i placach polskich miast, w czym duży udział mieli najbardziej zainteresowani. Kolejne potencjalne tematy z góry stanowią potencjalną kompromitację, wystarczy przywołać obawy Bronisława Komorowskiego przed sfałszowaniem wyborów, któremu służyć ma wprowadzenie rozwiązań, które wcześniej proponował… były prezydent. Komorowskiemu cały czas marzy się powrót do polityki, niektórzy zdają się tęsknić za nim, jak za Tuskiem, jednak kolejna odsłona „sprawy Hadacza” może mocno pokrzyżować te plany. Komorowski nie wyciągnął zresztą żadnych wniosków z porażki, w czym dotrzymuje kroku swojemu środowisku. Podsumowanie trendów sondażowych z całego roku, zamieszczone przez Marcina Palade na twitterze pokazuje, że od wyborów nie zmieniło się nic, poza niedawnym tąpnięciem wyniku Nowoczesnej.
Przedstawienie z Teatru Powszechnego wyrasta na ponury symbol sprzeciwu wobec dobrej zmiany – coraz bardziej jałowe, oderwane od rzeczywistości i społecznych nastrojów prowokacje i nie trafiające do nikogo poza topniejąca grupa przekonanych hasła. Najwyraźniej – klątwa.
Tekst ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
(1)