KOD maszeruje w miejscu

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
„Uważam, że 4 czerwca to wspaniała rocznica, z której powinniśmy być dumni, jako pierwszy kraj, który obalił komunę. To wspaniałe święto zwycięstwa wolności i nie śniło się, że będzie to możliwe.” – mówi Marcin Święcicki  w rozmowie z wpolityce.pl, wypowiadający się, jako przedstawiciel Platformy Obywatelskiej. 4 czerwca 1989 roku Marcin Święcicki nie zdobył mandatu poselskiego, będąc kandydatem z listy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej na warszawskim Mokotowie. Udało mu się to dwa tygodnie później, po błyskawicznej zmianie ordynacji, która umożliwiła odrzuconym przez społeczeństwo komunistom wejść do sejmu w ustalonej przy okrągłym stole liczbie i po uzyskaniu poparciu miejscowego Komitetu Obywatelskiego. Święcicki, który z dobrze zapowiadającego się polityka PZPR z teściem, wieloletnim ministrem kolejnych rządów PRL, Eugeniuszem Szyrem, stał się działaczem kolejnych mutacji Unii Wolności, by w końcu trafić do Platformy jest modelowym wręcz przedstawicielem KOD. Jego droga życiowa pokazuje, jak można płynnie przejść z formacji komunistycznej na stronę, która raz do roku, 4 czerwca, świętuje wygraną z komunizmem.  Marcin Święcicki wygrał kilka kadencji w parlamencie i kilka lat w fotelu prezydenta Warszawy, czemu jednak mamy świętować w raz z nim?

W 2016 roku kolejna rocznica wyborów kontraktowych miała być dniem wielkiego protestu, a zarazem święta, które pod hasłem „Wszyscy dla wolności” zgromadzić miało cała opozycję. Ponieważ jednak w ostatnich dniach okazało się, że wokół KOD zaczynają narastać konflikty zarówno pomiędzy poszczególnymi sympatyzującymi z nimi partiami, jak w ramach Platformy Obywatelskiej, tym razem twarzami marszu uczyniono trzech byłych prezydentów, Bronisława Komorowskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego i, ostatecznie nieobecnego, Lecha Wałęsę. Problemu partyjnych kłótni posunięciem tym nie rozwiązano, równocześnie jednak, na własne życzenie, KOD wziął sobie na głowę kilka nowych wizerunkowych zmartwień.

Komorowski, który wybory prezydenckie przegrał niewielka liczbą głosów, tym boleśniej jednak, im wraz ze swoimi zwolennikami pewny był wygranej, od czasu utraty prezydenckiego fotela wyłącznie traci. Zarówno na każdym polu przegrywając wizerunkowo z Andrzejem Duda, jak i poprzez własne działania i wypowiedzi, od ogołocenia pałacu prezydenckiego począwszy. Częściej o Komorowskim słyszymy nie dzięki jego nowym, czy raczej odgrzewanym, pomysłom politycznym, co w połączeniu z zaginionymi obrazami. Wystąpienia publiczne byłego prezydenta wciąż zaś pozostają niefortunne i wskazują na brak jakichkolwiek wniosków, które można było wyciągnąć z zeszłorocznej porażki. Tu były prezydent okazał się być całkowicie zgodny ze swoją dawną formacją, która do dziś tkwi w błogim zadowoleniu ze swoich ośmioletnich rządów. Komorowski rok temu przegrał również dlatego, że był twarzą sukcesu jedynie wąskiej grupy społecznej, która, okopana na swoich pozycjach nie miała atrakcyjnej oferty dla kolejnych roczników wchodzących na rynek pracy a zarazem zyskujących wpływ na politykę. Słowa „Weź kredyt i zmień prace” czy „Emigracja to szansa, nie dramat”  stały się symbolem pogardy i oderwania od rzeczywistości. To polityczne epitafium Bronisława Komorowskiego. Czy dziś Platforma ma do zaoferowania coś więcej? Nie, wciąż słyszymy jedynie nostalgię za czasami post-polityki „ciepłej wody w kranie” i postulat oddania władzy „ludziom rozsądnym”, połączoną z atakowaniem rządu również za te działania, które przynoszą mu największe korzyści wizerunkowe. Platforma, a w raz z nią cały salon krytykują więc choćby program 500+, posuwając się nawet do obrażania jego beneficjentów, a więc również swoich potencjalnych wyborców. Profesor Zbigniew Mikołejko stwierdza „Sukces Jarosława Kaczyńskiego polega na tym, że zawarł on sojusz z chamem” po czym rozwija swą myśl na łamach „gazety Wyborczej” mówiąc, że „(młode Polki) stały się częścią armii Kaczyńskiego, co pokazuje statystka, bo 54 proc. kobiet w wieku rozrodczym poparło PiS. Zostały kupione programem 500 + i mają w nosie naszą wolność...”. Czy takie wypowiedzi maja sprawić, że skruszone tłumy, popychając przed sobą wózki, powrócą na łono Platformy, Nowoczesnej i Komitetu Obrony Demokracji?

Udział Komorowskiego jako twarzy marszu pokazuje również narastające pęknięcie w Platformie. Ubiegły tydzień przyniósł bardzo dużo niepokojących, z punktu widzenia stabilności tej partii, informacji. Zawieszenie Michała Kamińskiego powszechnie zostało odebrane jako uderzenie w Ewę Kopacz. Sama była premier wystąpiła w dramatycznym wezwaniu do udziału w marszu KOD, gdy partia, choć zadeklarowała udział swoich członków w planowanych zgromadzeniach, nie dała im, jak miesiąc wcześniej, swojego logo. Sam Schetyna pomaszerował skromnie w Legnicy, wcześniej jednak otrzymał kilka ciosów od partyjnych kolegów. W dość kuriozalnym geście „samozawieszenia” członkostwa dokonał syn byłego prezydenta, Jarosław Wałęsa, który protestować miał w ten sposób przeciw słabemu zaangażowaniu partii w czerwcowy protest. Kilkoro innych polityków z Małgorzatą Kidawa-Błońską na czele zaczęło jawnie wymawiać posłuszeństwo Schetynie, deklarując wiernopoddańczo gotowość oddania partii (lub każdego wysokiego stanowiska państwowego po wygranych wyborach) Donaldowi Tuskowi. Zamiast więc potwierdzić swoje przywództwo jako największego  ugrupowania opozycji parlamentarnej, PO musi w najbliższych dniach zająć się sobą. Schetyna ma jednak poważny problem – wygląda na to, że niezależnie od niego kształtuje się w partii nowy punkt ciężkości, wokół którego krążą jego główni przeciwnicy, Ewa Kopacz i Donald Tusk, a także, najwyraźniej, Bronisław Komorowski. Jesienne zwycięstwo Schetyny w partyjnych rozgrywkach może okazać się wygrana krótkotrwałą i pyrrusową.

Platforma Obywatelska jest dziś w odwrocie, Nowoczesna w ostatnich tygodniach zdaje się stać w miejscu, KOD coraz wyraźniej spogląda w tej sytuacji w lewą stronę, licząc, że mimo sceptycyzmu takich figur lewicowej polityki, jak Włodzimierz Czarzasty, Leszek Miller czy Magdalena Ogórek coś uda ugrać się na sentymentach. Dlatego na marszu pojawia się w pierwszym rzędzie Aleksander Kwaśniewski – polityk, który jest jednak chyba nawet większym od Komorowskiego przegranym. Jeszcze pod koniec swej drugiej kadencji Kwaśniewski zdawał się być ucieleśnieniem politycznych potrzeb mniej wymagających wyborców: gładki, unikający konfliktów i kontrowersji, śliski i właściwie bezideowy. Przed aferą Rywina niektórzy namawiali wręcz postkomunistycznego prezydenta do jakiejś formy zachowania władzy w stylu, który później pokazał Putin – ot, choćby poprzez wystawienie w wyborach własnej żony. Jolanta Kwaśniewska skończyła jednak jako szefowa kampanii Włodzimierza Cimoszewicza, który w aurze skandalu wycofał się z wyścigu. I choć, jak dziś wiemy, lewica została wówczas ograna przez służby, widzące gwaranta swoich wpływów w PO, nie przeszkadza to i Cimoszewiczowi, i Kwaśniewskiemu wspierać dziś dawnych, grających nieuczciwie, konkurentów. Problem w tym, że Kwaśniewski przez ostatnie lata swój kapitał polityczny roztrwonił w stopniu większym jeszcze od Komorowskiego. Dziś jest przede wszystkich bohaterem internetowych memów, przedstawiających go jako zawsze skorego do wypitki, zaś wszystkie inicjatywy polityczne, którym próbował patronować po 2005, ponosiły porażkę.

Trzecim elementem tego zbioru miał być Lech Wałęsa, który jednak nie pojawił się w sobotę w Warszawie. Wszyscy widzieli go jednak na grafikach, reklamujących spotkanie i podkreślających – czego organizatorzy nie są w stanie zrozumieć – podkreślających wrażenie, że to „marsz byłych”, marsz ludzi odsuniętych od stanowisk i wpływu na politykę. KOD nie był w stanie wykreować żadnego nowego lidera poza Mateuszem Kijowskim. Ten sięga wiec po osoby zużyte, dla wielu skompromitowane, które są w stanie przyciągnąć jedynie określona grupę już przekonanych. Marsz 4 czerwca wygląda tym samym na kapitulację. Komitet Obrony Demokracji nie jest w stanie stworzyć żadnej oferty dla osób, które nie są elektoratem partii dawnego układu. Młodszych wyborców nie porwie Komorowski, Wałęsa czy Kwaśniewski jedynie ich rozbawią. Nie przekona ich tez internetowa propaganda utrzymana w estetyce PRL-owskich gazetek szkolnych i zakładowych. PRL w KOD jest coraz więcej, wkrótce zapewne w ślady Kwaśniewskiego ruszy Marek Tumanowicz, czołowy spiker telewizji stanu wojennego, równie odważnie co bezczelnie upominający się, na razie głownie na facebooku, o wolność słowa dla „prześladowanych” przez PiS dziennikarzy.  Protesty nie gromadzą rosnącej liczby uczestników, co więcej, na życzenie organizatorów, każda informacja o frekwencji może dziś zostać zakwestionowana. KOD maszerując, stoi od kilku tygodni w miejscu.
 
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (2)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>