KOD na czarno

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Według policji 12, według „Wiadomości” TVP 13, a według organizatorów 30 tysięcy osób wzięło udział w sobotnim marszu KOD. Marszu, który miał być powrotem gasnącego ruchu i pokazaniem, że nie powiedział on jeszcze ostatniego słowa. W miarę spadku zainteresowania sprawą Trybunału Konstytucyjnego i towarzyszącym jej protestami ugrupowanie Mateusza Kijowskiego coraz mocniej pada ofiarą własnego błędu, o którym pisałem po wiosennych manifestacjach Komitetu. Dwanaście, czy tym bardziej trzydzieści tysięcy, to liczba całkiem spora. Spokojnie mogłaby zostać ogłoszona sukcesem, gdyby nie rozdymanie do granic absurdu frekwencji poprzednich marszów, kiedy to do znudzenia mówiono o „największych demonstracjach po 1989 roku” i podawano liczby z kosmosu, czy raczej z wybliczeń odwołanego niedawno wiceprezydenta Warszawy, Jarosława Jóźwiaka. Politycy opozycji do dziś lubią powoływać się na tamtą informację z ratusza, choć mniej entuzjastycznie reagują na przywoływanie jej autora.
W sobotnim pochodzie nie widziano Jóźwiaka i Hanny Gronkiewicz-Waltz, do protestujących przemawiali natomiast prezydenci Sopotu, Jacek Karnowski i Gdańska, Paweł Adamowicz. Ich udział w imprezie jest bardzo symboliczny i wart odnotowania. Wobec obu od lat wysuwane są rozmaite oskarżenia o nadużycia, równocześnie zaś i Karnowski, i Adamowicz zdają się być nie do ruszenia. To typowi reprezentanci układu III RP, przy czym prym wiedzie tu prezydent Gdańska, dbający o symboliczną obecność Lenina w zrujnowanej stoczni i ciągnący przez lotnisko samolot linii lotniczych, należących do Marcina P. „Prezydent Sopotu miał 8 zarzutów, a jest prezydentem” – powiedziała niedawno na konferencji prasowej Hanna Gronkiewicz-Waltz. „Żeby było tak, jak było” – ten postulat, wypowiedziany na jednej z pierwszych manifestacji KOD, tu znajduje najlepszą ilustrację. Chodzi o spokój takich osób, jak Adamowicz, Gronkiewicz-Waltz czy Karnowski.

Poprzedni, najliczniejszy marsz KOD, reklamowany był między innymi na billboardach, zaś pieniądze na promocje wyłożyły partie polityczne. Tym razem reklamy pojawiały się przez tydzień w kinach, jednak chyba niespecjalnie trafiły do widzów. Najbardziej sprawdzeni okazali się najstarsi sympatycy, co rzuca się w oczy na zdjęciach, młodych osób tradycyjnie jest wśród demonstrantów niewiele. „Młody KOD” to częściej druga, niż pierwsza młodość. Hasło „Jedna Polska bez podziałów” okazało się być, co nie jest żadną niespodzianką, sloganem wykluczającym, a nie inkluzywnym. Agresji i zwykłego chamstwa na transparentach i banerach było tyle samo, co na poprzednich demonstracjach. „Duck off”, Jarosław Kaczyński jako Józef Stalin (lub na odwrót), „Zbieram na darmowe leki dla Jarka i Antka”, prezydent Duda i ministrowie Beaty Szydło wpisani w scenerię kojarzącą się z ostatnimi chwilami w kabinie rządowego Tupolewa z 10 kwietnia 2010 – to wszystko i wiele więcej znajdziemy na zdjęciach z sobotniej imprezy. W związku z udziałem w niej feministek dochodzi do tego agresywny przekaz proaborcyjny, w ramach którego kolejny raz wykorzystuje się sprofanowany symbol Polski Walczącej i liczne hasła, których nie zamierzam tu cytować. Wyraźny skręt w lewo podkreśla dobór mówców – obok Kijowskiego znaleźli się wśród nich piosenkarka Kayah, znana z sympatii do środowisk LGBT, rzekomo napadnięty na pogrzebie Inki i Zagończyka działacz KOD i homoseksualista Radomir Szumełda, wreszcie redaktor „Gazety Wyborczej”, Adam Michnik. Zastanawiać może jedynie fakt, że wśród resortowych weteranów, których na imprezach KOD nie brak, panował raczej obyczajowy konserwatyzm (rodem z akcji Hiacynt), być może nowe, tęczowe kolory są oznaką symbolicznego zdziecinnienia starczego tego pokolenia. Pamiętajmy jednak, że i pierwszy etap rewolucji bolszewickiej charakteryzował się zwiększeniem swobody seksualnej, która skończyła się wraz z przejęciem władzy i przykręceniem śruby. Teraz zaś protestujący są na etapie rewolucji. „Mateusz Kijowski powtarzał, że KOD nie chce obalać rządu. Jeśli jednak rząd nie będzie przestrzegał konstytucji, to obowiązkiem jest odsunięcie go od władzy. Będzie on odsunięty od władzy drogą demokratycznych wyborów. Nie można się zgodzić na sprowadzanie Polaków do statusu chłopów pańszczyźnianych. Ten rząd szkodzi Polsce” -  mówi do zebranych Adam Michnik.

Część zwolenników KOD skłania się, podobnie, jak Michnik, ku radykalizacji, marsze bowiem nie przynoszą żadnego efektu. Kiedy działacze uruchomili swój licznik, pokazujący ile dni mija od nieuznawanego przez rząd orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, nie spodziewali się zapewne, że będą potrzebować na nim miejsca na trzy cyfry. W niedzielę mało kto zauważył, że minęło już 200 dni, jednak wśród domagających się „niezwłocznej” (słowo to brzmi coraz bardziej rozpaczliwie) publikacji musi budzić to frustrację. W te nastroje wpisuje się cytowany wyżej Michnik, wzywający do czynnego oporu Zbigniew Hołdys, wreszcie Lech Wałęsa. Choć tym razem obrona byłego prezydenta na marszach KOD ustąpiła miejsca kwestii przepisów antyaborcyjnych i obawom o utrzymanie przywilejów przez korporację prawniczą, Wałęsa widzi w demonstrantach swoją potencjalną armię.  „Zmiany, których dokonują na przykład w wojsku, to są rzeczy, na które trzeba mieć zgodę narodu. I ponieważ nie mają jej, to ja proponuję referendum, żeby zapytać się, czy naród się z tym zgadza. Jeśli nie posłuchają narodu, jeśli nie zrobią referendum, no to naród się też nie zgodzi z taką władzą.” – mówił Wałęsa w piątek na spotkaniu zorganizowanym w Warszawie przez Komitet Obrony Demokracji.  Jak doprecyzował w rozmowie z Wirtualną Polską, Wałęsa spodziewa się, że jeśli Prawo i Sprawiedliwość nie przeprowadzi oczekiwanego przez niego referendum, na jego wezwanie Warszawą przejdzie dwumilionowa demonstracja. „Referendum albo wyskakujecie przez okna” – mają zapowiedzieć władzy maszerujący. Groźba jest więc wyraźna, choć wątpię, by Lech Wałęsa znał wyraz „defenestracja”. W okolicach KOD wciąż dominuje myślenie życzeniowe, co widać również po wezwaniu, by powróciła „Polska Balcerowicza”, które pojawiło się w jednym z wystąpień. Jedyne, co może jeszcze dać ludziom Kijowskiego trochę paliwa, to kwestia przepisów antyaborcyjnych. Ponieważ jednak tu prym wiodą nie obrońcy status quo, a zwolennicy liberalizacji, jest to strategia bardzo ryzykowna. Gwoli sprawiedliwości odnotujmy, że główny bohater KOD, prof. Andrzej Rzepliński, w sprawie aborcji zajmuje stanowisko krytyczne, nazywając ją zabójstwem i zapowiadając sprzeciw wobec ułatwienia do niej dostępu.

Czy będzie to problem dla osób, do których skierowany jest weekendowy wywiad „Gazety Wyborczej” z prezesem TK? To zależy od tego, na którym z problemów skupią się teraz protestujący. Cała rozmowa z Rzeplińskim pokazuje po raz kolejny wysokie mniemanie o sobie, idące w parze z politycznymi ambicjami. Profesor bez cienia skrępowania opowiada o tym, jak wraz z kolegami zamierza zabezpieczyć wpływy swojego środowiska w Trybunale poprzez obsadę odpowiedniego prezesa, potwierdzając tym samym wszystko, co czytaliśmy w niedawno ujawnionej korespondencji sędziów. Równocześnie kreuje się na ofiarę przyszłych, nieuchronnych jak się zdaje, represji.
Polityczny obraz ubiegłego tygodnia w opozycji uzupełnia ostateczne odebranie dotacji Nowoczesnej, które demoluje wizerunek partii „umiejących liczyć” pragmatyków, deklarujących dodatkowo bezgraniczne zaufanie dla polskiego sądownictwa oraz powstanie koła Europejscy Demokraci, które, poza posłami usuniętymi z Platformy (Huskowski, Kamiński, Protasiewicz) zasilił również Stefan Niesiołowski. Grupa mająca w składzie dwóch niegdyś radykalnie konserwatywnych polityków, będzie sporym problemem wizerunkowym zarówno dla PO, którą dziś mocno atakuje, jak i KOD, któremu chce oddać się bez reszty. Kamiński i Niesiołowski mają na swoim koncie mocną krytykę Platformy z pozycji prawicowych, która będzie im wypominana, a barwny język tego drugiego porwie opisanych wyżej uczestników marszów, lecz zarówno dla Kijowskiego, jak dla Kamińskiego będzie obciążeniem takim samym, jak wcześniej dla Ewy Kopacz. Część opozycji chcąca pozostać w ulicznej grze stanie się bardziej krzykliwa, więc i łatwiejsza do ośmieszenia, aby utrzymać zaś swój stan liczebny będzie musiała kontynuować lewicową radykalizację, co nieuchronnie zepchnie ją na margines. A gdy głównym paliwem stanie się dla niej aborcja i prawa mniejszości seksualnych, pozostaje pytanie, jak wiarygodnymi twarzami tego nurtu będą Giertych, Kamiński i Niesiołowski?   

Artykuł ukazał się we wtorkowym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
0
Brak głosów

Więcej notek tego samego Autora:

=>>