Konwencja antyprogramowa

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  1
Jeśli sobotnia konwencja programowa Platformy Obywatelskiej rozpoczęta w południe we Wrocławiu przykryć miała odbywający się tego samego dnia rano kongres Prawa i Sprawiedliwości, zdecydowanie się to nie udało. Fakt, że otwierające ja przemówienie Grzegorza Schetyny można było na gorąco porównać z wystąpieniem Jarosława Kaczyńskiego, dla tego pierwszego okazał się przekleństwem.

Jarosław Kaczyński w sobotę pokazał się kolejny raz jako mąż stanu, gotowy do rezygnacji z osobistych ambicji w imię wyższego celu. Pierwsza część wystąpienia, podsumowująca wszystko, co wydarzyło się od poprzedniego kongresu Prawa i Sprawiedliwości, potrzebna była przede wszystkim zgromadzonym w hali Expo działaczom tej partii, lecz również liderom koalicyjnych ugrupowań, Jarosławowi Gowinowi i Zbigniewowi Ziobrze. Dziś, kiedy PiS rozdaje w polskiej polityce karty, trzeba przypominać, jak wiele udało się tej partii osiągnąć w ciągu ostatnich dwóch lat – zarówno dla uhonorowania wykonanego przez nią wielkiego wysiłku, jak i ku przestrodze. Tym bardziej ucieszyło mnie kilkukrotne przywołanie wcześniejszych podziałów i politycznych wyborów niektórych z gości kongresu, a także czytelne nawiązanie do opinii części „niepokornych” publicystów, suflujących PiS rezygnacje z upominania się o prawdę o Smoleńsku. „<<Cofnijcie się choćby w sprawie Smoleńska.>> Nie cofnęliśmy się jednak. Wykazaliśmy determinację. Wykazaliśmy twardość. Zwyciężyliśmy” – mówił Kaczyński . W chwilach triumfu nie wolno zapominać o przyczynach wcześniejszych przegranych. Tak samo, jak o współautorach sukcesów i odważnych decyzjach, które do nich doprowadziły, jak choćby postawienie na Andrzeja Dudę jako kandydata na prezydenta.

Z punktu widzenia Polski i Polaków o wiele ważniejsza była druga część przemówienia. Padły w niej deklaracje dotyczące w wymiarze lokalnym współudziału Polaków w procesie fundamentalnych zmian, w wymiarze międzynarodowym zaś zapowiadające nową formułę obecności Polski w Europie. Prezes Kaczyński, mówiąc o polskiej gospodarce, przywołał w kontekście negatywnym Leszka Balcerowicza, któremu przeciwstawił Mateusza Morawieckiego. Plany wicepremiera, ambitne i kompleksowe, składają się na rewolucję, mogącą faktycznie stać się odwrotnością niszczącej naszą gospodarczą podmiotowość  polityki Balcerowicza i jego następców.

O ile w polskiej ekonomii najwyższy czas skończyć z Balcerowiczem, o tyle w myśleniu o naszych relacjach z innymi państwami i instytucjami międzynarodowymi zerwać trzeba z duchem Władysława Bartoszewskiego. Bartoszewski, jako szef dyplomacji, określił Polskę jako pannę niezbyt urodziwą i ubogą, która nadrabiać musi byciem „miłą”. To przecież tylko łagodniejsza wersja skandalicznej wypowiedzi polityka Nowoczesnej Pawła Rabieja, który nie tak dawno porównał na antenie TVP Polskę do „dziewczyny lekkich obyczajów”. Polska tymczasem nie tyle ma być miła, co dbać musi o własne interesy i upominać się o należne sobie miejsce. W Europie nie jesteśmy bowiem, jak chce Julia Pitera, myszą pośród słoni, lecz jednym z większych państw. Mamy więc prawo do zaznaczania swojej obecności, posiadania własnego zdania, wreszcie – do zgłaszania własnych propozycji rozwiązywania kryzysów, w jakich znajduje się wspólnota, którą współtworzymy. Podczas, gdy Platforma próbuje przykleić Prawu i Sprawiedliwości metkę eurosceptycyzmu, Jarosław Kaczyński okazuje się być jednym z niewielu polityków autentycznie proeuropejskich. Proeuropejskość objawia się jednak nie podtrzymywaniem błogiego samozadowolenia unijnych elit, a wskazywaniem przyczyn kryzysu i możliwych rozwiązań sytuacji. To nie mieści się w doktrynie Bartoszewskiego, bliskiej takim politykom, jak Schetyna, Sikorski czy Paweł Zalewski. „Nie wolno wierzyć politykom, którzy mentalnie zatrzymali się w 1939 r., którzy forsują mrzonkę Międzymorza” - próbuje zdyskredytować politykę PiS Dariusz Rosati, jeden z postkomunistów, którzy świetnie odnajdują się dziś w PO. Jarosław Kaczyński potwierdził niedawne słowa Beaty Szydło o suwerenności, a przy tym pokazał absurdalność zarzutów o chęci wyprowadzenia Polski z UE. W sytuacji, kiedy na arenie europejskiej słychać głównie głosy zwolenników (i beneficjentów) biurokratycznego status quo oraz radykalnych przeciwników UE, lider PiS staje przed szansą odegrania ważnej roli już nie tylko w skali polskiej, lecz także międzynarodowej.

Symbolem konwencji programowej PO stały się puste pudełeczka z napisem „Otwórz się na nową Platformę”. Zamiast programu dostaliśmy faktycznie pustkę i coraz bardziej widoczny konflikt personalny pomiędzy obecnym szefem PO, a byłą premier Ewą Kopacz. Kopacz, nie tak dawno skrytykowana za publiczne wystąpienia nie uzgadniane z kierownictwem partii, przed konwencją nagrała skierowane do jej uczestników wystąpienie, spotkała się też z wrocławskimi działaczami, aby w dawnym bastionie Schetyny sugerować jego rychłe odwołanie z funkcji. Do ataków wykorzystano plotkę, jakoby przewodniczący Platformy negocjować miał z PiS zawarcie lokalnej koalicji w mieście rządzonym przez Rafała Dutkiewicza.
Grzegorz Schetyna okazał się zaskakująco słabym przywódcą partyjnym, zaś fakt, że jego oponenci szansy upatrują w Ewie Kopacz, pod rządami której partia straciła władze, świadczy o słabości jej kadr. Warto dodać, że Tomasz Siemoniak, w którym przez pewien czas upatrywano szansy PO na ucieczkę do przodu, wybrał drogę upodobnienia się do reszty partyjnych kolegów i porzucił kreowany wcześniej wizerunek pragmatycznego państwowca na rzecz typowej retoryki wojny partyjnej. Ostatnio oglądaliśmy to w formie wyjątkowo jaskrawej – Siemoniak, na dwa tygodnie przed szczytem NATO, włączył się w ataki „Gazety Wyborczej” na ministra Antoniego Macierewicza.

W swoim „programowym” wystąpieniu Grzegorz Schetyna skupił się nie na propozycjach dla Polski, a na Prawie i Sprawiedliwości i Jarosławie Kaczyńskim. Co więcej – jedyne przedstawione w nim konkretne pomysły to inicjatywy czysto polityczne, służące wyłącznie retoryce PO, nie mające nic wspólnego z problemami obywateli, co więcej, idące w poprzek ich nastrojów. Podczas, gdy prezydent Andrzej Duda kolejne miesiące okazuje się być najpopularniejszym politykiem, PO proponuje wprowadzenie możliwości impeachmentu. Jest to desperacja i skazana z góry na porażkę próba odzyskania możliwości, jaką partia Schetyny zabezpieczyła sobie w zmienionych przepisach o Trybunale Konstytucyjnym (TK może odwołać prezydenta na wniosek marszałka sejmu) i którą straciła, uzyskując zbyt słaby wynik wyborczy, by stworzyć koalicję „wszyscy przeciw PiS” zdolną do objęcia władzy. Inna propozycja przedstawiona przez Grzegorza Schetynę, to wpisanie do konstytucji naszego członkostwa w UE. W czasach, gdy nastroje społeczne są mocno wobec Unii sceptyczne, ponieważ instytucja ta przestaje kojarzyć się ze źródłem pieniędzy i programami pomocowymi, Platforma stawiając na kreowanie wizerunku PiS jako partii antyunijnej (wbrew faktom), cementuje swój żelazny elektorat, jednak na zewnątrz raczej rządzącym pomaga. Pomysł likwidacji urzędu wojewody służy jedynie osłabieniu państwa na poziomie lokalnym, uderza również w przyzwyczajenia i tradycje polskiego podziału administracyjnego, trudno oczekiwać więc, że porwie tłumy. Ostatnie, co dało się jak dotąd wyłowić z antypisowskiego słowotoku, to idea zwiększenia liczby senatorów, pomysł najbardziej ze wszystkich niezrozumiały, płynący bowiem z partii, która wcześniej domagała się likwidacji drugiej izby parlamentu.

Czy ostatnia sobota jest końcem Platformy Obywatelskiej? To wciąż przedwczesne stwierdzenie. Partia pozostaje w parlamencie, a do następnych wyborów jest jeszcze dużo czasu. Jej politycy nie potrafią jednak wydostać się z pułapki, w którą wpadli w zeszłym roku, zaś ich jedynym pomysłem jest zaostrzanie konfrontacji. W najbliższym czasie (tekst pisałem w nocy z niedzieli na poniedziałek - KK) czeka nas jeszcze wniosek o odwołanie Antoniego Macierewicza, który praktycznie w przeddzień szczytu NATO przedstawi Stefan Niesiołowski.
Wydaje się, że nawet „Gazeta Wyborcza” straciła już wiarę w PO. Bezprecedensowe wydarzenie, jakim jest dołączenie do dziennika deklaracji członkowskiej KOD uderza nie tyle w porzucony w momencie ostentacyjnego poparcia Bronisława Komorowskiego wizerunek pisma – obserwatora polityki, co w Platformę. Tyle, że sam KOD również nie ma już żadnego nowego pomysłu na bycie opozycją, nie licząc prób podgrzewania nastrojów na krawędzi przemocy, co widzieliśmy w Radomiu i Poznaniu. Podłączanie się ludzi o mentalności i sposobie zachowania resortowych emerytów pod antykomunistyczne uroczystości to początek szybkiego końca.  

Krzysztof Karnkowski
https://twitter.com/karnkowski
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
5
5 (1)

1 Comments

Obrazek użytkownika max

max
Był niegdyś w Konstytucji (aczkolwiek nie wiem, czy ta akurat zasługuje na dużą literę) zapis o nierozerwalnej przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Schetyna i PO proponują powtórkę z rozrywki? 
13.10 do Europy, tik-tak?

Równie ciekawy jest pomysł PO dotyczący likwidacji urzędów wojewódzkich.
Sensowniejsze byłoby ograniczenie roli Sejmików czy nawet zniesienie. Ale byłby płac i zgrzytanie zębów niektórych... :)
Ale PO naiwnie liczy, że coś jeszcze ugra w najblizszych wyborach samorządowych. O sancta simplicitas!
A że wojewodowie pisowscy...
 

"Cave me, Domine, ab amico, ab inimico vero me ipse cavebo."

Więcej notek tego samego Autora:

=>>