Odbyła się.
Nadszogun przeczytał nam bajkę o firmie budowlanej Zgoda, zajmującej się pielęgnacją i zachowywaniem w stanie nienaruszonym ruin oraz zgliszczy. Premiera zagrzmiała, ludzie mało dyskretnie wychodzili z sali.
Na jednym ze stolików pojawiła się martwa ryba w gazecie. Wyborczej. I choć wszyscy ten stolik omijali, choć nikt nie wiedział, i nie chciał wiedzieć, kto miał przy nim usiąść, wszystkim się zdawało, że to Bronek gra na rogu (obfitości). A to echo grało.
Nic nie wyglądało dobrze, ale jak może inaczej wyglądać, skoro w krainie "ch...ja, d...py i kamieni kupy" po prostu inaczej nie wypada? Tutaj europejskie winny być jedynie ceny, adresy naszych dzieci oraz konwencje i subwencje. No i pozory.
Nic to, Tomasz Sulima i inni Białorusini na pewno na Bronisława zagłosują.
Kilka dni temu spotkałem się z dawno niewidzianym znajomym. Po rozmowie na tematy prywatne zeszło się na sprawy publiczne. I ów znajomy powiedział coś, co mnie zaskoczyło. A warto wiedzieć, że to jest gość, z którym jeszcze za dawnych lat taszczyliśmy do piwnicy ryzy papieru i drukarkę, a który od tamtej pory - chwała Bogu - nie zamienił styropianu na złote, ani nie rozmienił bardzo trzeźwego podejścia do rzeczywistości na wszelkie pożytki, jaki dzisiaj mogą z tego płynąć.
Stwierdzil on mianowicie, że wszyscy powinniśmy chwalić Pana za Bronisława. Albowiem nonszalancja, z jaką podczas publicznych wystąpień traktuje wszelkie konwenanse oraz piastowany przez siebie urząd, to nasza jedyna nadzieja. Na ośmielenie przerażonych dostojeństwem władzy.
Na początek do najprostszych ćwiczeń umysłowych, bo nie chciał powiedzieć, że do myślenia, a potem - ho, ho, ho! - jako rzecze Bronek.
Trochę się posprzeczaliśmy, bo uważałem, że aura totalnego zidiocenia, jaka zaczyna w Polsce otaczać urzędy i funkcje publiczne, raczej może jeszcze większych debili w te rejony przyciągnąć, ale po pewnym czasie doszliśmy do wspólnych wniosków.
Zgodziliśmy się, że o większego idiotę będzie bardzo ciężko. Jeśli miałby się bowiem utrzymać na stanowisku, musiałby stać się po prostu dyktatorem. I to nie tefałenowskim, skrobanym na lusterku, w białym proszku, tylko dyktatorem pełną, zbrodniczą gębą.
A to by oznaczało, że przed europejskimi sponsorami owego dyktatora, a przede wszystkim przed martwą politycznie większością polskiego społeczeństwa musiałby wreszcie stanąć dylemat - wóz, albo przewóz. I oby to się stało jak najszybciej, bo czasu mamy na skorzystanie z tej furmanki coraz mniej.
Konwencja o nierozprzestrzenianiu Broni(sława)
(3)