Kwietniowe fotografie (1)

 |  Written by Krzysztof Karnkowski  |  0
Oglądam zdjęcia z kolejnych kwietniów. Pierwsze, zrobione 10 kwietnia 2010, jeszcze przed południem. To pierwsza flaga, jaka pojawiła się na mojej ulicy. W pobliskim sklepie tego dnia flagi sprzedawały się jak nigdy, drzewców zabrakło bardzo szybko, zamiast nich można było kupić drewniany kij od miotły. Patriotyczne i narodowe przebudzenie, porównywane do innych przełomowych momentów historii. Ludzie spontanicznie gromadzą się pod pałacem prezydenckim, palą znicze, składają kwiaty, harcerze przynoszą krzyż. Wieczorem msza w katedrze polowej Wojska Polskiego i przemarsz pod Pałac. Mnóstwo ludzi, morze zniczy. Media i politycy nagle zaczynają mówić ludzkim głosem, jednak nie trwa to długo.

Rozkręcenie pierwszych „spontanicznych” protestów przeciw pochówkowi pary prezydenckiej na Wawelu, później nagonka na Jarosława Kaczyńskiego za to, że decyduje się na start w wyborach. Wielomiesięczny konflikt o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Dziś często sprowadzany do politycznej prowokacji. Wygodnie jest zapominać o aktach agresji wobec modlących się ludzi, przypadkach pobić, o człowieku, przewiezionym prosto z Krakowskiego Przedmieścia do szpitala psychiatrycznego tylko dlatego, że któregoś dnia umieścił przy chodniku zdjęcie nieżyjącej pary prezydenckiej. Krakowskie Przedmieście pomału pustoszeje. Społeczna mobilizacja wygaszona, wykpiona przez media i elity III RP. Lecz również niewykorzystana, w pewnym stopniu zmarnowana przez PiS, który nie potrafił lub nie chciał wykorzystać jej jako paliwa do zmiany. Może dlatego, że dużą rolę w partii odgrywają wówczas takie osoby, jak Joanna Kluzik-Rostkowska czy Marek Migalski. Grupę ludzi, którzy modlą się codziennie, łatwo wyrzucić ze świadomości. Co kilka miesięcy ktoś nagle ich zauważa, ze zdziwieniem obwieszczając, że „krzyż wrócił przed pałac”. Rytm wyznaczają jednak kolejne miesięcznice, czasem atakowane przez pojedynczych przechodniów śmiechem i wyzwiskami. Przez kilka miesięcy odbywające się w niechcianym towarzystwie bojówek Palikota, z gwizdkami i muzyką. Potem oponenci znikają, zaś marsze wpisują się na trwałe w krajobraz Warszawy.

Pierwsza rocznica, podobnie jak tegoroczna, wypada w niedzielę. Zaczyna się nieprzyjemnie. Po porannej mszy policja nie chce przepuścić posłów PiS, idących z kwiatami pod pałac prezydencki. Tłum skanduje „Gestapo, gestapo”, tak naprawdę jednak nie wiemy, co się dzieje. Potem dowiaduję się, że posłowie musieli przeskakiwać przez policyjne barierki. Telewizja kilkudziesięciokrotnie zaniża frekwencję. Do Warszawy przyjeżdża zaś mnóstwo ludzi, dopisuje też pogoda. Jest już spokojniej. Tłum ubarwiają górnicy i górale. W porze obiadu uczestnicy obchodów zapełniają wszystkie okoliczne lokale i kawiarnie, przy wielu stolikach widać oparte o ściany flagi. Po południu wystąpienie prezesa PiS, wieczorem msza w katedrze i marsz pamięci. O 17 w niebo wzlatuje mnóstwo białych i czerwonych balonów, przygotowanych przez blogerów skupionych wokół inicjatywy „Las Smoleński”. Lokal na przygotowanie balonów udostępnia Fundacja Republikańska Przemysława Wiplera. Ten zostanie później posłem, by ostatecznie rozstać się z Prawem i Sprawiedliwością. „Las Smoleński” wytraci niestety swój comiesięczny rytm, na co nałożą się się kontrowersje wokół portalu „Nowy Ekran”, w który zaangażowali się pomysłodawcy akcji. Jednak 10 kwietnia 2011 balony na warszawskim niebie wyglądają naprawdę pięknie, unosząc się nad powodzią flag płynącą Krakowskim Przedmieściem i sąsiednimi ulicami. Kiedy trwa msza w katedrze św. Jana, uczestnicy szczelnie wypełniają Plac Zamkowy. Wieczorem ktoś przynosi rzutnik i wyświetla na budynku kina Kultura zdjęcie Marii i Lecha Kaczyńskich. Niesamowite wrażenie robią zdjęcia wieczorne – lekko rozmazane, pełne gry cieni. Mają w sobie coś z dawnych, patriotycznych obrazów, widać w nich ciągłość historii. Tak, jakby maszerującym towarzyszyły duchy tych, którzy byli tu przed nimi, przed nami. Później tłum znika, na miejscu zostaje jednak namiot Solidarnych 2010. Szykany wobec ówczesnych protestujących przywoływane są ostatnio, by pokazać, że w zupełnie inny sposób traktuje się dzisiejszych protestujących. Solidarni namiot muszą obnosić lub trzymać jego stelaż na czubkach butów, by nie dotykał chodnika – takie są zalecenia straży miejskiej. Kilka razy dochodzi do szarpaniny, zaczepki ze strony zwolenników Palikota to codzienność. Namiot jednak trwa.

Druga rocznica wyglądała podobnie, może tylko w ludziach mniej było nadziei, a więcej determinacji – rok wcześniej wiele osób wierzyło, że PiS wygra kolejne wybory parlamentarne. Teraz nie ma już złudzeń, czeka nas kolejna kadencja koalicji PO-PSL. W ciągu dnia, kiedy nie ma jeszcze zbyt wielu ludzi, służby mundurowe wprowadzają trochę niepokoju, nieżyczliwie patrzą na spacerujących po Trakcie Królewskim demonstrantów, szukają powodu do interwencji. Tym razem 10 kwietnia wypada w zwykły dzień pracy, więc więcej osób przyjdzie dopiero po południu. Nie wszyscy mogą przyjechać. Z pl. Bankowego rusza pierwszy zorganizowany przez Solidarnych 2010 marsz z portretami wszystkich ofiar katastrofy. Przy dźwiękach „Wyjazdu z Polski” Michała Lorenca pochód kilkuset osób idzie Marszałkowską, później Królewską, by dołączyć do oczekujących na przemówienie Jarosława Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu. Kolejne wydarzenia potoczą się już rytmem z poprzedniego roku.

2013. Trzecia rocznica od wcześniejszych różni się głównie zwałami brudnego śniegu, jakie spotkać można jeszcze na ulicach. Solidarni ruszają z portretami z pl. Trzech Krzyży. Po południu w niebo, tym razem szare, znów wzbijają się balony. Przez pogodę miasto wydaje się być bardziej czarno-białe, niż w poprzednich latach. Tym mocniej zaznacza się więc czerwień na narodowych sztandarach. Gdzieś na tyłach wydarzeń, na placu Piłsudskiego stoją zaparkowane rzędy wielkich policyjnych „lodówek”.

Czwarta rocznica okaże się ostatnią, która przypadnie na czas przygnębiającej „małej stabilizacji” drugiej kadencji rządów PO. Na zdjęciach z pochodu z portretami widzę więcej młodych osób, średnia wieku wyraźnie się obniżyła. Na wysokości dawnego KC stoi dziwna grupa z bardzo agresywnymi, często antysemickimi hasłami. Marsz Solidarnych 2010 mija ją bez żadnej interakcji. Pod pałacem prezydenckim wśród tłumu napotkać można osoby trochę zbyt agresywne, przepychające się ponad miarę.  Prowokatorzy? Na szczęście poza jednym incydentem, gdy w ruch idą pięści, jest jednak spokojnie. Są jednak inne atrakcje. Podczas popołudniowego przemówienia Jarosława Kaczyńskiego w powietrzu unosi się lekki, lecz wyczuwalny zapach nieczystości. Wydaje się, że będzie nas mniej, niż w poprzednich latach, jednak to złudzenie – pl. Zamkowy powoli zapełnia się morzem ludzi, którzy później znów przejdą Krakowskim Przedmieściem pod pałac prezydencki. „Tu jest dziki tłum, to nie ludzie, to wariaci!” – krzyczy do telefonu jakaś przestraszona dziewczyna. Na wysokości kościoła św. Anny na uczestników obchodów czeka przeszkoda. Chociaż do maratonu pod patronatem Orlenu został jeszcze tydzień, miejsce, w którym plac Zamkowy przechodzi w Krakowskie Przedmieście, jest ogrodzone i zastawione pustymi, nikomu niepotrzebnymi jeszcze pawilonami, których pilnuje znudzony strażnik. Trzeba się bardzo przeciskać, szczęśliwie nikt nie został stratowany. Drobna złośliwość władz Warszawy dla uciążliwej opozycji. Za to mniej, niż w poprzednich latach, odczuwalna była obecność policji i straży miejskiej.

Koniec części pierwszej tekstu, który ukazał się we wtorek w "Gazecie Polskiej Codzienie". Druga i ostatnia część artykułu ukaże się w czwartek (na blogu - w piątek)
5
5 (3)

Więcej notek tego samego Autora:

=>>