Obchody rocznicy katastrofy smoleńskiej w 2015 roku odbywają w innej, niż wcześniej, rzeczywistości. Piąte spotkanie według podobnego scenariusza może dla regularnych uczestników stać się pewną rutyną. Dzieje się jednak inaczej. W powietrzu czuć wiosnę, w polityce – zmianę. W poprzednich latach obawiano się policyjnej prowokacji, tym razem niektórzy martwili się głównie ewentualnymi stratami wizerunkowymi – Smoleńsk miał przecież odstraszać od PiS. A jednak nic takiego się nie stało, chociaż Andrzej Duda wziął udział w uroczystej mszy. Mimo, że Tomasz Lis ze swoim tygodnikiem próbował podgrzewać nastroje, rocznica przebiegła godnie, jej uczestnicy zaś patrzyli w przyszłość z większą, niż w poprzednich latach, nadzieją. Obchody przebiegły bardzo spokojnie, równie licznie, co w poprzednich latach, zakończyło je zaś bardzo propaństwowe wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego. 10 kwietnia 2015 roku demonstranci żegnali się w lepszym, niż w poprzednich latach, nastroju. Miesiąc później Andrzej Duda wygrał pierwszą turę wyborów prezydenckich. W sierpniu przemawiał już do swoich sympatyków jako świeżo zaprzysiężony prezydent Rzeczpospolitej Polskiej.
W grudniu zeszłego roku, po Marszu Pamięci i Solidarności, zorganizowanym przez PiS 13 grudnia, pisałem w „GPC”: „Atmosfera podczas pochodu z oczywistych przyczyn była trochę inna niż w latach poprzednich. Wcześniej emocje były oczywiste – narastające oburzenie na rządy Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego, a także potrzeba skontrowania medialnej propagandy sukcesu głośnym wyrażeniem swojego niezadowolenia. 13 grudnia 2015 roku tłum idący Alejami Ujazdowskimi wyraża swoje silne poparcie nie tylko dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego, lecz również prezydenta Andrzeja Dudy i rządu premier Beaty Szydło. Jest więc spokojniej, zmieniają się skandowane hasła, lecz za wcześnie jeszcze na radość. Media wciąż fałszują obraz rzeczywistości, stary układ broni się mocno. (…) Marsz jest więc równocześnie znakiem poparcia i sprzeciwu. Określany jako prorządowy pozostaje przecież opozycyjny wobec wielu formalnych i nieformalnych ośrodków władzy.”
Przypominam dziś ten akapit, ponieważ w dużym stopniu pasuje też do emocjonalnego tła szóstej rocznicy tragedii smoleńskiej. W dualizmie tym należy szukać źródła różnicy tonu przemówień prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Każdy z nich odwołał się bowiem do innych emocji, wystąpienia te były jednak komplementarne, a nie – jak chcą to widzieć niektórzy komentujący – sprzeczne. W moralności chrześcijańskiej wybaczenie, inaczej niż w praktyce III RP, potrzebuje bowiem wyznania winy, rachunku sumienia, żalu za popełnione czyny. Nie stoi, na co później, na Twitterze, zwrócił uwagę prezydent Duda, w sprzeczności z dochodzeniem do prawdy.
Chociaż w tym roku 10 kwietnia był dość chłodny, niedziela sprzyjała masowemu uczestnictwu w obchodach. Na godzinę przed planowanym przemówieniem Andrzeja Dudy okolice pałacu prezydenckiego były tak zatłoczone, że umówieni znajomi często nie mogli się odnaleźć lub przebić na drugą stronę ulicy. Podczas przemówień Dudy i Kaczyńskiego po godzinie 17, patrząc w kierunku Starówki, tłum sięgał daleko za ulicę Trębacką. Później zapełnił cały Plac Zamkowy aż do kościoła św. Anny. Pomiędzy kolejnymi punktami rozkładu dnia, jak 5 lat temu, ludzi z białoczerwonymi flagami spotkać było można przy większości stolików wszystkich okolicznych lokali.
Kiedy skończyła się msza, pod pałacem znajdowało się już tyle ludzi, ile w poprzednich latach można było spotkać tam po dotarciu na miejsce Marszu Pamięci – marsz tymczasem dopiero formował się na pl. Zamkowym. Jeszcze zanim zostało to potwierdzone w wypowiedziach organizatorów, wiedziałem, że mamy do czynienia z rekordem frekwencyjnym. Tak wielu osób nie było tu podczas żadnej z poprzednich rocznic. Tak, jakby sympatycy Prawa i Sprawiedliwości, spontaniczni strażnicy pamięci ofiar 10 kwietnia, poważniej, niż sami politycy potraktowali hasło o „marszu miliona”.
Do tej pory kwietniowe rocznice opierały się na mocnym fundamencie oddolnej, spontanicznej potrzeby pamięci i prawdy, których władze państwowe odmawiały upominającej się o te wartości części społeczeństwa. W tym roku, po raz pierwszy, przedstawiciele władz, wywodzący się przecież z samych demonstrantów, nadali rocznicy nowy wymiar. Nie bojąc się policyjnych prowokacji i krążących w tłumie tajniaków, wierząc, że kwestia wyjaśnienia Smoleńska znalazła się wreszcie w odpowiednich rękach, mogliśmy po raz pierwszy przeżywać 10 kwietnia tak, jak powinniśmy robić to od 6 lat – jako wielkie patriotyczne święto. Święto z ważnym elementem religijnym i wzmocnione autorytetem państwa. Święto, podczas którego po raz pierwszy od wielu lat prawie wszyscy, śpiewając „Boże coś Polskę” zwracali się z prośbą o pobłogosławienie, a nie powrót, „ojczyzny wolnej”. To jeden z ważniejszych, a niezauważanych przez media momentów niedzielnych uroczystości – gdy w jednym momencie nad rozśpiewanym tłumem eksplodowało morze biało-czerwonych sztandarów. Ponowne, symboliczne zjednoczenie instytucji państwa i żywiołu – narodu.
Praktycznie obyło się bez incydentów. Charakterystyczne, że jedyne momenty, gdy robiło się niespokojnie, to chwile, gdy ludzie stawali w obliczu przedstawicieli komercyjnych mediów. Dziennikarzy, którzy zawiedli, którzy nie byli zainteresowani ustaleniem prawdy. Jak można myśleć o budowaniu zaufania do mediów, kiedy na bieżąco, przez telefony, z Krakowskiego Przedmieścia śledzić (i prostować!) możemy kłamstwa i manipulacje na temat tego, co dzieje się w danej chwili przed naszymi oczami? Gdy Agnieszka Kublik, za pomocą starego zdjęcia, przekonuje czytelników, że w katedrze nie pojawiła się żona prezydenta Andrzeja Dudy, którą modlący się na placu widzą na telebimie, zaś cała Polska – w telewizyjnych transmisjach? Gdy Jacek Niziniewicz pyta, ile osób dostałoby na marsz, gdyby PiS i Gazeta Polska nie zorganizowaliby transportu autobusowego dla swoich zwolenników? To nie był dobry wieczór dla większości dziennikarzy. Medialne manipulacje i nieodzowne komentarze, pełne słów o nienawiści i zaklęciach o „niewielkiej, mniejszej, niż w poprzednich latach grupie starszych osób”, nie mogą przesłonić wszystkiego, co wydarzyło się w niedzielę. Tak, jak wcześniejsza propaganda nie wystarczyła, by zafałszować obraz katastrofy, stłumić pamięć i spacyfikować dążenie do prawdy. Wspomniała o tym wczoraj Marta Kaczyńska, dziękująca internautom w kolejnym, bardzo ważnym wystąpieniu. Dobrze, że oprócz polityków, księży, organizatorów obchodów i wielu innych, zaangażowanych w tę wielką sprawę osób, ważne i dobre słowa skierowane do siebie usłyszeli wszyscy internetowi, lecz przecież jak najbardziej realni, kustosze pamięci.
Niedzielne Krakowskie Przedmieście było zupełnie inne, niż to, po którym chodziliśmy dwa, trzy, cztery lata temu. Po wyborach w 2010 i 2011 roku demonstranci musieli upominać się o pamięć, wręcz walczyć o nią. Z mediami, z rządzącymi politykami, z elitami „rzygającymi Smoleńskiem”. Wraz z flagami przynosili więc nie tylko smutek, ale i gniew. Często wręcz desperację i bezsilność. Zmiana sytuacji politycznej w Polsce przyniosła nowe nadzieje. Po raz pierwszy od Smoleńska u władzy znaleźli się ludzie, którym uczestnicy obchodów ufają, wiedząc, że będą oni dążyć do wyjaśnienia wszystkich przyczyn katastrofy. Po raz pierwszy wołanie o prawdę skierowane było do osób, które tego wołania chcą słuchać.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
I część tekstu: http://blog-n-roll.pl/pl/kwietniowe-fotografie-1
https://twitter.com/karnkowski
W grudniu zeszłego roku, po Marszu Pamięci i Solidarności, zorganizowanym przez PiS 13 grudnia, pisałem w „GPC”: „Atmosfera podczas pochodu z oczywistych przyczyn była trochę inna niż w latach poprzednich. Wcześniej emocje były oczywiste – narastające oburzenie na rządy Platformy Obywatelskiej i Bronisława Komorowskiego, a także potrzeba skontrowania medialnej propagandy sukcesu głośnym wyrażeniem swojego niezadowolenia. 13 grudnia 2015 roku tłum idący Alejami Ujazdowskimi wyraża swoje silne poparcie nie tylko dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego, lecz również prezydenta Andrzeja Dudy i rządu premier Beaty Szydło. Jest więc spokojniej, zmieniają się skandowane hasła, lecz za wcześnie jeszcze na radość. Media wciąż fałszują obraz rzeczywistości, stary układ broni się mocno. (…) Marsz jest więc równocześnie znakiem poparcia i sprzeciwu. Określany jako prorządowy pozostaje przecież opozycyjny wobec wielu formalnych i nieformalnych ośrodków władzy.”
Przypominam dziś ten akapit, ponieważ w dużym stopniu pasuje też do emocjonalnego tła szóstej rocznicy tragedii smoleńskiej. W dualizmie tym należy szukać źródła różnicy tonu przemówień prezydenta Andrzeja Dudy i prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Każdy z nich odwołał się bowiem do innych emocji, wystąpienia te były jednak komplementarne, a nie – jak chcą to widzieć niektórzy komentujący – sprzeczne. W moralności chrześcijańskiej wybaczenie, inaczej niż w praktyce III RP, potrzebuje bowiem wyznania winy, rachunku sumienia, żalu za popełnione czyny. Nie stoi, na co później, na Twitterze, zwrócił uwagę prezydent Duda, w sprzeczności z dochodzeniem do prawdy.
Chociaż w tym roku 10 kwietnia był dość chłodny, niedziela sprzyjała masowemu uczestnictwu w obchodach. Na godzinę przed planowanym przemówieniem Andrzeja Dudy okolice pałacu prezydenckiego były tak zatłoczone, że umówieni znajomi często nie mogli się odnaleźć lub przebić na drugą stronę ulicy. Podczas przemówień Dudy i Kaczyńskiego po godzinie 17, patrząc w kierunku Starówki, tłum sięgał daleko za ulicę Trębacką. Później zapełnił cały Plac Zamkowy aż do kościoła św. Anny. Pomiędzy kolejnymi punktami rozkładu dnia, jak 5 lat temu, ludzi z białoczerwonymi flagami spotkać było można przy większości stolików wszystkich okolicznych lokali.
Kiedy skończyła się msza, pod pałacem znajdowało się już tyle ludzi, ile w poprzednich latach można było spotkać tam po dotarciu na miejsce Marszu Pamięci – marsz tymczasem dopiero formował się na pl. Zamkowym. Jeszcze zanim zostało to potwierdzone w wypowiedziach organizatorów, wiedziałem, że mamy do czynienia z rekordem frekwencyjnym. Tak wielu osób nie było tu podczas żadnej z poprzednich rocznic. Tak, jakby sympatycy Prawa i Sprawiedliwości, spontaniczni strażnicy pamięci ofiar 10 kwietnia, poważniej, niż sami politycy potraktowali hasło o „marszu miliona”.
Do tej pory kwietniowe rocznice opierały się na mocnym fundamencie oddolnej, spontanicznej potrzeby pamięci i prawdy, których władze państwowe odmawiały upominającej się o te wartości części społeczeństwa. W tym roku, po raz pierwszy, przedstawiciele władz, wywodzący się przecież z samych demonstrantów, nadali rocznicy nowy wymiar. Nie bojąc się policyjnych prowokacji i krążących w tłumie tajniaków, wierząc, że kwestia wyjaśnienia Smoleńska znalazła się wreszcie w odpowiednich rękach, mogliśmy po raz pierwszy przeżywać 10 kwietnia tak, jak powinniśmy robić to od 6 lat – jako wielkie patriotyczne święto. Święto z ważnym elementem religijnym i wzmocnione autorytetem państwa. Święto, podczas którego po raz pierwszy od wielu lat prawie wszyscy, śpiewając „Boże coś Polskę” zwracali się z prośbą o pobłogosławienie, a nie powrót, „ojczyzny wolnej”. To jeden z ważniejszych, a niezauważanych przez media momentów niedzielnych uroczystości – gdy w jednym momencie nad rozśpiewanym tłumem eksplodowało morze biało-czerwonych sztandarów. Ponowne, symboliczne zjednoczenie instytucji państwa i żywiołu – narodu.
Praktycznie obyło się bez incydentów. Charakterystyczne, że jedyne momenty, gdy robiło się niespokojnie, to chwile, gdy ludzie stawali w obliczu przedstawicieli komercyjnych mediów. Dziennikarzy, którzy zawiedli, którzy nie byli zainteresowani ustaleniem prawdy. Jak można myśleć o budowaniu zaufania do mediów, kiedy na bieżąco, przez telefony, z Krakowskiego Przedmieścia śledzić (i prostować!) możemy kłamstwa i manipulacje na temat tego, co dzieje się w danej chwili przed naszymi oczami? Gdy Agnieszka Kublik, za pomocą starego zdjęcia, przekonuje czytelników, że w katedrze nie pojawiła się żona prezydenta Andrzeja Dudy, którą modlący się na placu widzą na telebimie, zaś cała Polska – w telewizyjnych transmisjach? Gdy Jacek Niziniewicz pyta, ile osób dostałoby na marsz, gdyby PiS i Gazeta Polska nie zorganizowaliby transportu autobusowego dla swoich zwolenników? To nie był dobry wieczór dla większości dziennikarzy. Medialne manipulacje i nieodzowne komentarze, pełne słów o nienawiści i zaklęciach o „niewielkiej, mniejszej, niż w poprzednich latach grupie starszych osób”, nie mogą przesłonić wszystkiego, co wydarzyło się w niedzielę. Tak, jak wcześniejsza propaganda nie wystarczyła, by zafałszować obraz katastrofy, stłumić pamięć i spacyfikować dążenie do prawdy. Wspomniała o tym wczoraj Marta Kaczyńska, dziękująca internautom w kolejnym, bardzo ważnym wystąpieniu. Dobrze, że oprócz polityków, księży, organizatorów obchodów i wielu innych, zaangażowanych w tę wielką sprawę osób, ważne i dobre słowa skierowane do siebie usłyszeli wszyscy internetowi, lecz przecież jak najbardziej realni, kustosze pamięci.
Niedzielne Krakowskie Przedmieście było zupełnie inne, niż to, po którym chodziliśmy dwa, trzy, cztery lata temu. Po wyborach w 2010 i 2011 roku demonstranci musieli upominać się o pamięć, wręcz walczyć o nią. Z mediami, z rządzącymi politykami, z elitami „rzygającymi Smoleńskiem”. Wraz z flagami przynosili więc nie tylko smutek, ale i gniew. Często wręcz desperację i bezsilność. Zmiana sytuacji politycznej w Polsce przyniosła nowe nadzieje. Po raz pierwszy od Smoleńska u władzy znaleźli się ludzie, którym uczestnicy obchodów ufają, wiedząc, że będą oni dążyć do wyjaśnienia wszystkich przyczyn katastrofy. Po raz pierwszy wołanie o prawdę skierowane było do osób, które tego wołania chcą słuchać.
Artykuł ukazał się we wczorajszym wydaniu Gazety Polskiej Codziennie
I część tekstu: http://blog-n-roll.pl/pl/kwietniowe-fotografie-1
https://twitter.com/karnkowski
(2)