Apoteoza mężczyzn. Satyra na kobiety. Książka Esther Vilar pt. Tresowany mężczyzna obrosła już patyną, jednak nadal szokuje trafnością niektórych diagnoz.
Od pierwszego wydania minęło ponad 50 lat, zatem wiele tez autorki musiało się zestarzeć, a w wielu kwestiach pisze po prostu nieprawdę, jednakże ogólny wydźwięk książki nadal jest szokujący. Przywykliśmy uważać kobiety za płeć jednak słabszą. Kobiety tak czy owak, w ten czy inny sposób, zawsze były krzywdzone przez mężczyzn. To one cierpiały najwięcej podczas wojen, to one padały ofiarą gwałtów, one wreszcie nie były dopuszczane do tych wszystkich rozkosznych zajęć, którymi przez tysiące lat zajmowali się mężczyźni.
Jednakże – jak twierdzi Vilar – kobieta z własnej woli, winy i wyboru prowadzi egzystencję zwierzęcą, niższego rzędu. Rodzimy się równi pod względem zdolności intelektualnych – twierdzi – ale kobieta „decyduje się na dobre samopoczucie fizyczne, gniazdowanie i sposobność nieskrępowanej realizacji swoich potrzeb rodzenia i wychowywania”. Kobiety „nie korzystają ze swoich zdolności umysłowych, zatem świadomie je niweczą. Po kilku latach sporadycznego treningu umysłowego dochodzą do etapu wtórnej, nieodwracalnej głupoty”.
Brzmi komicznie. Zupełnie jak tezy wygłoszone w jakimś kółku męskich szowinistów. Rzecz w tym jednak, że żaden mężczyzna nie odważy się na tak radykalne, kompleksowe i szczegółowe oskarżenie wobec płci przeciwnej. Czytając książkę Vilar przeciętny facet będzie ze zdumieniem odkrywał swoje własne myśli, snute jednak pokątnie, nieuporządkowane i odrzucane jako zbyt pesymistyczne. A nade wszystko nigdy nie zdoła sformułować tego z taką zajadłą nienawiścią, z jaką robi to pani Esther. Żaden normalny, zdrowy mężczyzna nie potrafi nienawidzić kobiety!
Rzecz jasna, gdy dziewczyny się biją, chłopaki mają niezłą uciechę. Sami tego robić nie mogą, nawet kwiatkami. A tu proszę – są jeszcze kobiety, które potrafią samokrytycznie spojrzeć na kondycję własnej płci!
Kobiety zatem – twierdzi znów autorka – najpóźniej do dwunastego roku życia decydują się na „karierę prostytutki”. Kobieta planuje dla siebie przyszłość, w której wybierze mężczyznę, by ten mógł na nią pracować. I oczywiście, ta teza w roku 2022 trąci cokolwiek myszką, bo przecież większość kobiet już dawno pracuje i nie wyobraża sobie życia bez pracy. Vilar twierdzi jednak, że to tylko wzmacnia pozycję kobiety w relacji z mężczyzną. Pomińmy tu większość najsmaczniejszych kąsków książki i przejdźmy od razu do rozdziału pt. Kobieta wyemancypowana. Pani Esther opisuje w nim kobiety pracujące, które są na tyle ładne, że praca nie jest dla nich przymusem starej panny – jest wyborem. Takich kobiet w XXI wieku mamy coraz więcej. Są ładne, zaradne, dochodzą do wysokich stanowisk. Ich mężowie nie są jednak zbyt szczęśliwi. Po pierwsze mają kompleks niższości i rozpaczliwie próbują być lepsi, niż ich żony. Zatem konkurują z kobietą, z którą powinni współdziałać. Wyemancypowana kobieta nie jest więc ulgą dla męża, ale wyzwaniem. „Wyzyskuje go jeszcze bardziej niż inne. Im wyżej zajdzie, tym bardziej bezwzględnie go popędza… Jeśli on nie ma wysokiej pozycji, to każda jej podwyżka jest dla niego traumą, każda oznaka zawodowego uznania dla niej potrafi wpędzić go w stan paniki. On żyje w nieustannym lęku, że pewnego dnia zostanie przez nią wyprzedzony, a do tego przeżywa dręczącą zazdrość o nieznanych mu mężczyzn, których ona codziennie spotyka. Czuje się zbyteczny i cała jego egzystencja wydaje mu się pozbawiona sensu, ponieważ uważa, że ona go już nie potrzebuje”. Widzimy zatem, że książka ta nie zestarzała się aż tak bardzo, nawet jeśli Vilar w większości opisuje minioną epokę. Rozpowszechnienie się tzw. wyemancypowanych kobiet prowadzi zresztą do tego, że większość młodych mężczyzn z coraz większym strachem myśli o małżeństwie jako instytucji, która ich będzie najzwyczajniej niszczyć.
Mogę to chyba powiedzieć bez narażenia się na zarzut uogólnienia, że przeciętny młody mężczyzna, o ile nie odczuwa silnego nacisku społecznego na posiadanie dzieci – a wiemy, że ten nacisk słabnie między innymi na skutek laicyzacji – unika większości typów kobiecych dostępnych na matrymonialnym „rynku”. Cichym marzeniem większości mężczyzn są kobiety miłe, łagodne i uległe, wypisz-wymaluj ładne i skromne dziewczyny z Białorusi, Ukrainy, czy Trzeciego Świata, które będą szczęśliwe z powodu wody bieżącej, lodówki i pralki, a nie nienasycone harpie, które żądają wciąż więcej i więcej. Jeśli Autorka ma jakiś żal do mężczyzn, to tylko taki, że dopuścili do rozwydrzenia kobiet, że dali się wytresować przez własne matki. Chociaż tak tego nie nazywa, jednak z jej książki wynika, że ustrojem społecznym Stanów Zjednoczonych jest matriarchat. To zaś jakoś tłumaczy fakt, że Polacy tak bardzo Amerykę kochają – w końcu sami, od wieków, stawiają kobiecość na piedestał.
Miałem nie ujawniać najsmaczniejszych kąsków tej oskarżycielskiej mowy przeciw płci pięknej, ale jeden jednak muszę ujawnić. Otóż Pani Esther stwierdza, że kobiety bezwzględnie wykorzystują duchownych, aby tresować własnych mężów i synów. Od dawna sądzę, że chrześcijaństwo – przynajmniej w naszym polskim wydaniu – jest religią kobiet, zarządzaną przez niektórych mężczyzn. Wystarczy jednak spojrzeć na ołtarz i uświadomić sobie, że na krzyżu wisi mężczyzna, by zrozumieć, że większość mężczyzn instynktownie tej religii unika. Fakt, że Chrystus umarł na krzyżu, a Mahomet umarł śmiercią naturalną jest tu bardzo znaczący. To tłumaczy, dlaczego z reguły więcej kobiet praktykuje chrześcijaństwo, niż mężczyzn.
Książkę powinien przeczytać każdy, czy to lewak, czy to prawak. Z pewnym jednak istotnym zastrzeżeniem. Istotną cechą lewicy i lewicowości jest poszukiwanie grupy pokrzywdzonej, klasy, płci, rasy – wyzyskiwanej. Lewicowiec podobnie jak socjolog próbuje zdemaskować istniejący system społeczny. Jednakże w przeciwieństwie do socjologa lewicowiec również próbuje wskazać winowajców. Jeśli jest nieuczciwy, to zaproponuje kolejną rewolucję społeczną, która niczego na lepsze nie zmieni, a na ogół pogorszy. Jeśli jest uczciwy – jak pani Esther – wpadnie w nieodwracalny pesymizm.
Vilar stwierdza w zakończeniu, że „Tylko kobieta mogłaby przerwać to błędne koło manipulacji i eksploatacji mężczyzn, ale tego nie zrobi, bo nie ma żadnego racjonalnego powodu. Nie ma co liczyć na jej uczucia, bo jest zatwardziała i nie zna litości”. I tu trzeba zaprotestować. Nawet jeśli Autorka pisze to pół-żartem, pół-serio, to przecież każdy z nas zna kobiety, którym może zaufać. Bardzo często są to nasze wybranki, które pozwalają nam zapomnieć o tych wszystkich złych curvach, które znaliśmy przed nimi. Wartościowe jest więc w pracy Vilar to, że przypomina nam o tym, że świat nie jest aż tak piękny, jak się nam wydaje. Że obok kobiet dobrych, współczujących, łaskawych, wyrozumiałych – roi się też od kobiet złych, narcystycznych egoistek, chciwych i skrajnie nietolerancyjnych. Karą dla tych ostatnich będzie brzydka starość, odbijająca się w oczach wszystkich tych mężczyzn, których na swej drodze skrzywdziły.
Jakub Brodacki