Ma się! czyli Taczka Ratunku
Od pewnego czasu nasilił się trend, by dzieci z klas 1-3 obdarowywać najróżniejszymi gadżetami potrzebnymi w stopniu najwyższym. Ilość owych gadżetów była już tak pokaźna, że kiedy pani od polskiego ujrzała kiedyś dzieci z pierwszej klasy idące do szkoły, to stwierdziła:
- Rośnie nam pokolenie karłów.
- Nie, dlaczego? - zaprotestowała pani pedagog. - Mają przecież telewizję, internet, chodzą do szkoły, mają styczność z kulturą...
- Chodziło mi o ich wzrost! - burknęła polonistka. - Niech pani spojrzy tylko na ich plecy! Jak ich kręgosłupy mają to wytrzymać!
Każdy z pierwszoklasistów miał na plecach pełen tornister. Co prawda podręcznik był tylko jeden i to darmowy, ale za to gruby i w solidnych, twardych okładkach. Do tego darmowy laptop, darmowe akumulatory i ups do laptopa. W prawej ręce worek ze strojem na wuef. W lewej ręce Kij Szkolny Wielofunkcyjny. Kij to było cudeńko techniki, przekazane za darmo przez ministerstwo e-dukacji, a miał on na celu ratować życie. Miał wbudowany nadajnik GPS (gdyby ktoś zaginał to go znajdą), sondę do badania gruntu (aby dziecko nie weszło na zapadlisko, mogłoby się zapaść i zginąć), echosondę do lodu (żeby zimą nikt nie wszedł na zbyt cienki lód, mógłby się pod nim załamać a dziecko mogłoby wpaść i umrzeć). No i w razie czego można było ten kij rozłożyć i zrobić z niego nosze, dzięki temu można było uratować komuś użycie. Na szyi u każdego pierwszaka wisiała wielka apteczka z bandażami, opaską uciskową (można nią było uratować kogoś, komu przebiłaby się tętnica), wodą utlenioną, morfiną i dopuszczalną prawem ilością jednego kilograma marihuany. I domowy, jednorazowy defibrylatorek. U boku każdego pierwszoklasisty zwisała latarka, maczeta, licznik Geigera i szpikulczyk do tracheotomii. A wszystko to w celu ratowania życia.
- A kto uratuje pierwszoklasistów - zapytała pani od polskiego.
No i jakby ją ktoś usłyszał.
Pewnego pięknego poranka trzecia a siedziała sobie spokojnie w szkolnej klasie i czekała na rozpoczęcie lekcji, gdy na korytarzu rozległ się tajemniczy hurgot.
- Co tam się dzieje? - zapytała niezadowolona dziewczynka, która zawsze odzywała się jako pierwsza.
- Może burzą szkołę - rozmarzył się okularnik z trzeciej ławki.
- W łeb się puknij, głąbie. Z uczniami w środku? - zapytał Gruby Maciek.
- Formalnie nie ma jeszcze ósmej rano, nie ma lekcji, nie powinno nas tu być - poinformowała wszystkich przewodnicząca klasy Melissa.
- Zabić nas chcą! - okularnik z lubością podsycał panikę, ale nie trwało to zbyt długo, bo Gruby Maciek zaczął go uciszać ręcznie.
Hałas na korytarzu narastał. Łukaszek wstał, podszedł do drzwi i uchylił je ostrożnie, po czym wyjrzał na korytarz. Kiedy odwrócił się do klasy oczy miał okrągłe ze zdumienia.
- To pierwszaki - wyjąkał.
- Z podstawówki czy gimnazjum? - zaciekawiony Gruby Maciek puścił okularnika.
- Z podstawówki.
- Znowu coś dostali?
- Taaak... - i Łukaszek otworzył szeroko drzwi żeby wszyscy mogli zobaczyć. Pierwszoklasiści szli raźno, dziarskim krokiem na muskularnych nogach unosząc wysoko głowy na muskularnych szyjach. A wszystkie niezbędne do ratowania życia gadżety spoczywały na pięknych, kolorowych, wyładowanych taczkach, które to pierwszoklasiści energicznie pchali przed sobą. Na taczkach pyszniło się logo Największej Kwesty. A hałas był powodowany przez turkot taczkowych kółek po posadzce korytarza.
- Ja chyba śnię - wyjąkał okularnik.
- Ej, zobaczcie to! - zawołał ktoś od okna. - Zobaczcie kto przyjechał! Orzy-Jewsiak!
Pod szkołą zatrzymała się nowiutka terenówka. Wysiadł z niej Orzy-Jewsiak, poklepał auto po masce, zauważył uczniów w oknie i zawołał do nich:
- Ma się!
Orzy-Jewsiak energicznie wszedł do szkoły, po czym stanął na korytarzu i z satysfakcją patrzył na obfitość taczkową wokół siebie. Trzecia a powoli wyciekała z klasy na korytarz i uformowała się wokół Orzego-Jewsiaka.
- Widzicie? - spytał zadowolony Orzy-Jewsiak. - To wszystko dzięki mnie. To ja załatwiłem te taczki!
- Hurra! - krzyczały zadowolone pierwszaki. - Jak nam teraz lekko!
- I co więcej, nie wziąłem za to załamanego eurasa! - podkreślił Orzy-Jewsiak. - Ja przekazałem te taczki ministerstwu na darmo!
- To ja bym poprosiła grabki - zgłosiła się dziewczynka, która odzywała się jako pierwsza. - Mojej mamie przydałyby się nowe do ogródka i...
- To niech se kupi w sklepie - przerwał jej brutalnie Orzy-Jewsiak. - Ja nie handluję sprzętem ogrodniczym.
- A te taczki?
- To nie są zwykłe taczki. To Taczki Ratunkowe! Spójrzcie sami!
I Orzy-Jewsiak wziął taczkę od jednego pierwszaka, opróżnił ją z zawartości, po czym zaczął przy niej manipulować.
- Tu... Trzeba... By... Ją... Złożyć... Ale... Nie... Mogę...
Pierwszoklasista podszedł, pstryknął czymś i taczka gwałtownie się złożyła.
- O! O to mi chodziło! - zakrzyknął uradowany Orzy-Jewsiak. - Zobaczcie to! Robimy tak i z rączek taczki mamy kule do chodzenia! Każde dzieczko powinno mieć przy sobie taką taczkę! Ona przecież może uratować życie!
Łukaszek oglądał kubeł taczki, co nie uszło uwadze Orzego-Jewsiaka.
- A jej korpus też ma dodatkowe przeznaczenie! Jest wykonany ze specjalnych otrębów, coś jak chleb! Można to zjeść! Jeśli będziemy gdzieś czekać długo na ratunek, to tą część taczki można zjeść, co uratuje nas od śmierci głodowej!
- Co innego mnie interesuje - powiedział Łukaszek i obrócił kubeł do góry dnem. Na dnie był napis: "Twórca wzoru użytkowego Taczki Ratunkowej - Orzy-Jewsiak"
--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
Img.: http://kreciola.tv/video/123210675 @kot
Od pewnego czasu nasilił się trend, by dzieci z klas 1-3 obdarowywać najróżniejszymi gadżetami potrzebnymi w stopniu najwyższym. Ilość owych gadżetów była już tak pokaźna, że kiedy pani od polskiego ujrzała kiedyś dzieci z pierwszej klasy idące do szkoły, to stwierdziła:
- Rośnie nam pokolenie karłów.
- Nie, dlaczego? - zaprotestowała pani pedagog. - Mają przecież telewizję, internet, chodzą do szkoły, mają styczność z kulturą...
- Chodziło mi o ich wzrost! - burknęła polonistka. - Niech pani spojrzy tylko na ich plecy! Jak ich kręgosłupy mają to wytrzymać!
Każdy z pierwszoklasistów miał na plecach pełen tornister. Co prawda podręcznik był tylko jeden i to darmowy, ale za to gruby i w solidnych, twardych okładkach. Do tego darmowy laptop, darmowe akumulatory i ups do laptopa. W prawej ręce worek ze strojem na wuef. W lewej ręce Kij Szkolny Wielofunkcyjny. Kij to było cudeńko techniki, przekazane za darmo przez ministerstwo e-dukacji, a miał on na celu ratować życie. Miał wbudowany nadajnik GPS (gdyby ktoś zaginał to go znajdą), sondę do badania gruntu (aby dziecko nie weszło na zapadlisko, mogłoby się zapaść i zginąć), echosondę do lodu (żeby zimą nikt nie wszedł na zbyt cienki lód, mógłby się pod nim załamać a dziecko mogłoby wpaść i umrzeć). No i w razie czego można było ten kij rozłożyć i zrobić z niego nosze, dzięki temu można było uratować komuś użycie. Na szyi u każdego pierwszaka wisiała wielka apteczka z bandażami, opaską uciskową (można nią było uratować kogoś, komu przebiłaby się tętnica), wodą utlenioną, morfiną i dopuszczalną prawem ilością jednego kilograma marihuany. I domowy, jednorazowy defibrylatorek. U boku każdego pierwszoklasisty zwisała latarka, maczeta, licznik Geigera i szpikulczyk do tracheotomii. A wszystko to w celu ratowania życia.
- A kto uratuje pierwszoklasistów - zapytała pani od polskiego.
No i jakby ją ktoś usłyszał.
Pewnego pięknego poranka trzecia a siedziała sobie spokojnie w szkolnej klasie i czekała na rozpoczęcie lekcji, gdy na korytarzu rozległ się tajemniczy hurgot.
- Co tam się dzieje? - zapytała niezadowolona dziewczynka, która zawsze odzywała się jako pierwsza.
- Może burzą szkołę - rozmarzył się okularnik z trzeciej ławki.
- W łeb się puknij, głąbie. Z uczniami w środku? - zapytał Gruby Maciek.
- Formalnie nie ma jeszcze ósmej rano, nie ma lekcji, nie powinno nas tu być - poinformowała wszystkich przewodnicząca klasy Melissa.
- Zabić nas chcą! - okularnik z lubością podsycał panikę, ale nie trwało to zbyt długo, bo Gruby Maciek zaczął go uciszać ręcznie.
Hałas na korytarzu narastał. Łukaszek wstał, podszedł do drzwi i uchylił je ostrożnie, po czym wyjrzał na korytarz. Kiedy odwrócił się do klasy oczy miał okrągłe ze zdumienia.
- To pierwszaki - wyjąkał.
- Z podstawówki czy gimnazjum? - zaciekawiony Gruby Maciek puścił okularnika.
- Z podstawówki.
- Znowu coś dostali?
- Taaak... - i Łukaszek otworzył szeroko drzwi żeby wszyscy mogli zobaczyć. Pierwszoklasiści szli raźno, dziarskim krokiem na muskularnych nogach unosząc wysoko głowy na muskularnych szyjach. A wszystkie niezbędne do ratowania życia gadżety spoczywały na pięknych, kolorowych, wyładowanych taczkach, które to pierwszoklasiści energicznie pchali przed sobą. Na taczkach pyszniło się logo Największej Kwesty. A hałas był powodowany przez turkot taczkowych kółek po posadzce korytarza.
- Ja chyba śnię - wyjąkał okularnik.
- Ej, zobaczcie to! - zawołał ktoś od okna. - Zobaczcie kto przyjechał! Orzy-Jewsiak!
Pod szkołą zatrzymała się nowiutka terenówka. Wysiadł z niej Orzy-Jewsiak, poklepał auto po masce, zauważył uczniów w oknie i zawołał do nich:
- Ma się!
Orzy-Jewsiak energicznie wszedł do szkoły, po czym stanął na korytarzu i z satysfakcją patrzył na obfitość taczkową wokół siebie. Trzecia a powoli wyciekała z klasy na korytarz i uformowała się wokół Orzego-Jewsiaka.
- Widzicie? - spytał zadowolony Orzy-Jewsiak. - To wszystko dzięki mnie. To ja załatwiłem te taczki!
- Hurra! - krzyczały zadowolone pierwszaki. - Jak nam teraz lekko!
- I co więcej, nie wziąłem za to załamanego eurasa! - podkreślił Orzy-Jewsiak. - Ja przekazałem te taczki ministerstwu na darmo!
- To ja bym poprosiła grabki - zgłosiła się dziewczynka, która odzywała się jako pierwsza. - Mojej mamie przydałyby się nowe do ogródka i...
- To niech se kupi w sklepie - przerwał jej brutalnie Orzy-Jewsiak. - Ja nie handluję sprzętem ogrodniczym.
- A te taczki?
- To nie są zwykłe taczki. To Taczki Ratunkowe! Spójrzcie sami!
I Orzy-Jewsiak wziął taczkę od jednego pierwszaka, opróżnił ją z zawartości, po czym zaczął przy niej manipulować.
- Tu... Trzeba... By... Ją... Złożyć... Ale... Nie... Mogę...
Pierwszoklasista podszedł, pstryknął czymś i taczka gwałtownie się złożyła.
- O! O to mi chodziło! - zakrzyknął uradowany Orzy-Jewsiak. - Zobaczcie to! Robimy tak i z rączek taczki mamy kule do chodzenia! Każde dzieczko powinno mieć przy sobie taką taczkę! Ona przecież może uratować życie!
Łukaszek oglądał kubeł taczki, co nie uszło uwadze Orzego-Jewsiaka.
- A jej korpus też ma dodatkowe przeznaczenie! Jest wykonany ze specjalnych otrębów, coś jak chleb! Można to zjeść! Jeśli będziemy gdzieś czekać długo na ratunek, to tą część taczki można zjeść, co uratuje nas od śmierci głodowej!
- Co innego mnie interesuje - powiedział Łukaszek i obrócił kubeł do góry dnem. Na dnie był napis: "Twórca wzoru użytkowego Taczki Ratunkowej - Orzy-Jewsiak"
--------------
https://twitter.com/MarcinBrixen
https://pl-pl.facebook.com/marcin.brixen
Img.: http://kreciola.tv/video/123210675 @kot
(4)
1 Comments
Inspiracja
03 April, 2015 - 15:43