
Opowiem Państwu, a raczej przypomnę, bo zapewne kiedyś już ją przywołałem, pewną krótką historię. W lecie 2010 starałem się przynajmniej co drugą noc spędzać na Krakowskim Przedmieściu, by choć trochę osłaniać modlących się przed atakami rozrywkowej młodzieży grającej swój koncert pod batutą pana „Niemca”. Tak, wiem, że dziś często próbuje się wszystkich „obrońców krzyża” ośmieszyć lub skompromitować przez pryzmat Andrzeja Hadacza, jednak jest to tyleż wygodne dla tych, którzy wtedy wybierali rozsądne zdystansowanie przed monitorami komputerów lub monitorami telewizorów, co nieprawdziwe. Było tam wiele osób, kierowanych różnymi motywacjami, wierzę, że uczciwymi. Uważałem – i uważam nadal – że moim obowiązkiem było tam wtedy być. Ale w sumie nie o tym (choć może właśnie o tym) chciałem napisać…
Chciałem przywołać jedną konkretną sytuację. Pewnego dnia, zdaje się, że zostaliśmy już wówczas zepchnięci na drugą stronę ulicy, na Krakowskim mieli pojawić się młodzi ludzie, zwołani przez Facebooka, którzy wymyślili sobie, że wpadną dużą grupą i będą oblewać modlących się wodą, bo, jak kombinowali, oblanie wodą nie powinno być karalne. Poza tym zapewne miało być jak zawsze – śmiech, zabawa, odkrywcze i oryginalne zawodzenia „boli mnie krzyż”, to, co mogliśmy oglądać praktycznie każdego dnia. Tyle tylko, że pod wieczór zaczęło trochę padać, było raczej zimno i raczej nieprzyjemnie. Obrońcy krzyża jak co wieczór modlili się na Apelu Jasnogórskim w grupie, liczącej może 30, może 40 osób. Przeciwników nie było – ot, jedna dziewczyna i dwóch, trzech chłopaków, częstych bywalców. Nie doczekali się wsparcia i atrakcji. „Bardzo nas mało, ale dobrze, że przyszliście, ważne, że jesteście” – krótko ostrzyżona blondynka pocieszała kolegów, poza mną nikt nawet nie zwrócił na nich uwagi, potem poszli. By wystraszyć resztę wystarczyły drobne tak naprawdę niedogodności meteorologiczne. Frekwencja po stronie ludzi modlących się, a zarazem spodziewających się tego dnia ataku, była trochę większa, niż zwykle. Przed zakończeniem modlitwy nikt się nie wycofał.
Taka tam historia o różnicy, między tymi, którzy w coś wierzą w śpiew, zabawę i tzw. bekę, a tymi, których wiara obejmuje coś więcej, coś może mniej uchwytnego, a jednak bardziej trwałego.
Czemu piszę o tym dziś, gdy niektórzy Francuzi proszą, by się za nich nie modlić, bo ich wiarą jest muzyka, zabawa i piosenka, ktoś gra na fortepianie „Imagine” Lennona, a pośród jeszcze świeżych zwłok szaleńcom, którzy zapowiadają ciąg dalszy towarzyszą inni, którzy mówią, że nie stało się nic – ot, Francuzi zabili Francuzów? Sam sobie odpowiedz na to pytanie, czytelniku.
Chciałem przywołać jedną konkretną sytuację. Pewnego dnia, zdaje się, że zostaliśmy już wówczas zepchnięci na drugą stronę ulicy, na Krakowskim mieli pojawić się młodzi ludzie, zwołani przez Facebooka, którzy wymyślili sobie, że wpadną dużą grupą i będą oblewać modlących się wodą, bo, jak kombinowali, oblanie wodą nie powinno być karalne. Poza tym zapewne miało być jak zawsze – śmiech, zabawa, odkrywcze i oryginalne zawodzenia „boli mnie krzyż”, to, co mogliśmy oglądać praktycznie każdego dnia. Tyle tylko, że pod wieczór zaczęło trochę padać, było raczej zimno i raczej nieprzyjemnie. Obrońcy krzyża jak co wieczór modlili się na Apelu Jasnogórskim w grupie, liczącej może 30, może 40 osób. Przeciwników nie było – ot, jedna dziewczyna i dwóch, trzech chłopaków, częstych bywalców. Nie doczekali się wsparcia i atrakcji. „Bardzo nas mało, ale dobrze, że przyszliście, ważne, że jesteście” – krótko ostrzyżona blondynka pocieszała kolegów, poza mną nikt nawet nie zwrócił na nich uwagi, potem poszli. By wystraszyć resztę wystarczyły drobne tak naprawdę niedogodności meteorologiczne. Frekwencja po stronie ludzi modlących się, a zarazem spodziewających się tego dnia ataku, była trochę większa, niż zwykle. Przed zakończeniem modlitwy nikt się nie wycofał.
Taka tam historia o różnicy, między tymi, którzy w coś wierzą w śpiew, zabawę i tzw. bekę, a tymi, których wiara obejmuje coś więcej, coś może mniej uchwytnego, a jednak bardziej trwałego.
Czemu piszę o tym dziś, gdy niektórzy Francuzi proszą, by się za nich nie modlić, bo ich wiarą jest muzyka, zabawa i piosenka, ktoś gra na fortepianie „Imagine” Lennona, a pośród jeszcze świeżych zwłok szaleńcom, którzy zapowiadają ciąg dalszy towarzyszą inni, którzy mówią, że nie stało się nic – ot, Francuzi zabili Francuzów? Sam sobie odpowiedz na to pytanie, czytelniku.
(6)